Poprzednie częściCrime Centre Story cz 1

Crime Centre Story cz 3

Rezki

 

Wyszedłem ze swojej izolatki trochę później niż reszta, gdzieś w porze pryszniców. Cela była w sumie taka, jak opisał Mandio. Ciasna, że ledwo da się położyć "na płód", zimna i nieklimatyzowana, a do tego okropnie wilgotna. Na dodatek jedynym źródłem światła była migająca, czerwona dioda obserwującej mnie kamery. Aż mi się przypominają trzecie urodziny. Ach, wspomnienia. No, tam gdzie na mnie esperymentowali nie było w prawdzie kuloodpornych drzwi, a po podłodze nie latały szczury, ale to chyba nie przez przypadek. Taki wystrój bardziej przygnębia.

No, ale tak czy owak, gdy już mnie wypuścili, spokojnie poszedłem pod prysznice, ale nie powitano mnie tam zbyt ciepło. Gdy tylko wszedłem, wszyscy obrócili się w moją stronę, z niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Mimo to machnąłem przyjaźnie ręką.

-No siema! Działo się coś cie... - przerwałem na chwilę, żeby zablokować pożałowania godny cios Diluxa, i wykręcić mu rękę, a następnie kopniakiem przewrócić Narikę - ...kawego, jak mnie nie było? - spojrzałem na miotającego się Diluxa, po czym rzuciłem nim w znów nacierającą Narikę. - Po ich reakcji wnioskuję, że działo. - dodałem.

-Ciekawego? - spytał Haron, mierząc mnie krzywym spojrzeniem. Charls stał za nim z niepewną miną, a Blink opierał się o ścianę i milczał. Nasza sprzeczka chyba go nie obchodziła. - Jeżeli musisz wiedzieć, to twoje cholerne żarty prawie nas zabiły!

-Pierdolisz. - orzekłem spokojnie, zdejmując koszulę. Miałem jeszcze chwilę czasu, i chciałem zmyć z siebie pot. - Przecież Michael ukrócił twojego koleżkę zanim zrobił cokolwiek złego. Nie rób z tego afery.

-Nie o tym mówię durniu! Przez te twoje wybryki, wszyscy musieliśmy płacić! Gdy ty wygrzewałeś sobie dupę w izolatce, nas Michael zamknął w celi, do wydobycia piachu, pozbył się Deltacha i tak jak ty wcześniej, wkurwił Charlsa! Tyle, że wtedy nikt tam nie pomógł! MY walczyliśmy na śmierć z szaleńcem, żeby pokutować za TWOJE głupie wybryki!

-Nie pierdol! - roześmiałem się - Naprawdę to zrobił? Nosz kurwa, ten gość to isty król prankó... - znów nie udało mi się skończyć, tym razem przez Blinka, który najwyraźniej lekko się wkurzył. I chyba już wiem, skąd się wzięła jego ksywa. Najpewniej stąd, że nie zdążyłem nawet pomyśleć o uniku, gdy jego pięść znalazła się w moim zębach. Dwa mocne ciosy później, leżałem już na glebie, z trudem łapiąc powietrze. Zaśmiałem się w duchu. Nie doceniłem skurwiela, ale następnym razem, jeżeli jakiś będzie, nie popełnię tego błędu. Walka na całego byłaby krótka, ale jeżeli...

Nim dokończyłem myśl, Deltach zawołał nas na plac. Zrezygnowałem więc z prysznicu i wspólnie poczłapaliśmy na miejsce, gdzie rozpoczęła się kolejna kilkuminutowa tyrada. No, właściwie, to trochę dłuższa niż kilkuminutowa. Apel trwał dwie godziny. W życiu bym nie pomyślał, że ktoś jest w stanie tak długo pieprzyć patriotyczne brednie. Zapewne mówiłby jeszcze długo, gdyby nie Michael, który wściekły wparował na plac.

-Deltach! Co ty robisz do cholery?! Apel nie miał czasem trwać dwadzieścia minut!? Zabierz ich na stołówkę.

-Nie mów mi co robić. - odparł oburzony. - Nie wystarczy ci kara za wczorajszy wybryk? Chcesz jeszcze dostać za podskakiwanie przełożonym?

Na te słowa nasz klawisz jakby zmienił się na twarzy. Podszedł tuż przed Deltacha i powoli powiedział

-Nie. Jesteś. Moim. Szefem! - niemal wykrzyknął - Taki stary kurwiel jak ty nie będzie mi mówił co mam robić! Jak chcesz zgrywać mędrca, to sam trzymaj się regulaminu, albo już dopilnuję, żeby wywalili cię stąd na zbity pysk śmieciu!

Deltach zdziwił się gdy to usłyszał, ale nie kazał mu długo czekać na odpowiedź. Nie wiem jednak co mu odpowiedział, bo gdy te dzieci się kłóciły, ja spojrzałem na Mandio, który wyraźnie coś kombinował. Nie wiedziałem co, ale niemal czułem zębatki obracające się w jego mózgu. Trwało to jednak tylko chwilę, po czym na jego twarzy zobaczyłem chłodną determinację. Stanął, naprężył się, zacisnął powieki i... Rzucił przed siebie drąc się jak debil. W pierwszej chwili miałem ochotę strzelić facepalma, potem jednak pomyślałem że jest to w sumie niezła okazja na małe zwiedzanie, i rzuciłem się w bok. O ile to co zrobił Mandio wszystkich zaskoczyło. (Także pogrążonych w rozmowie strażników)

To moja akcja wywołała całkowity rozpierdol, głównie dlatego, że zaraz za mną wyskoczyła czująca okazję Narika. Wtedy Dilux i Blink solidarnie ruszyli za nami, szybko rozbiegając się na wszystkie strony. Do totalnego obłędu brakowało już tylko szalonego Pingwina. O co rzecz jasna zadbałem, szybko odwracając się i rzucając jakimś tekstem o dziwkach. O, widok tego pulpeta w tym jego amoku jest bezcenny za każdym razem.

No, a gdy na placu zostali już tylko zbyt cipkowaty na bieg Haron i coś łatwo złapany Mandio (ale o nim później), ja biegłem przed siebie jak oszalały, dławiąc się własnym śmiechem. Przebiegłem tak kilkaset metrów, a gdy miałem już pewność, że ci idioci mnie nie gonią, zwolniłem trochę kroku i rozejrzałem się. W sumie nie za bardzo było co robić. No uciekłem, pobawiłem się chwilę i co teraz? Mam tak siedzieć i czekać, aż mnie znajdą? Dość nudna perspektywa. Lekko zawiedziony przeszedłem kilka kroków po szarych, nudnych korytarzach, desperacko szukając jakiejś rozrywki. Tak jak się spodziewałem, nie włączyli syren, więc o jakiejś większej jatce mogłem zapomnieć. No niestety, woleli nas łapać sami, niż narazić swoje imię. Ech. Po dłuższym szlajaniu się bez sensu postanowiłem, że zobaczę co jest za mijanymi właśnie przeze mnie drzwiami. Nie mogło tam być nic ważnego, skoro chroniły je tylko średniej grubości metalowe drzwi, zamiast tak lubianego tu kuloodpornego szkła, ale mimo to spróbowałem.

Zdjąłem but i wyrwałem plastikowe zapięcie rzepy, po czym włożyłem je do wręcz zabytkowego zamka. Już z epoki tych, które nie da się podejrzeć, ale jeszcze nie tych, których nie można złamać byle gównem. Mój nauczyciel nauczył mnie w swoim czasie świetnej sztuczki, pozwalającej złamać słaby zamek przy użyciu dwóch prostych pałeczek, niemal z każdego materiału. Właściwie, to można było posłużyć się do niej nawet sznurowadłami. Ja jednak miałem buty na rzepy, ale spróbowałem podobnej sztuczki z kawałkiem plastiku z buta. Włożyłem go bardzo głęboko i mocno, aż do chwili, gdy w dziurze napotkałem klocek. Wtedy naparłem mocniej, i poczułem jak kawałek plastiku, który trzymam w dłoni wyżłabia się. Gdy już włożyłem do końca, sięgnąłem po drugą połówkę klamry i zacząłem macać w otworze. Po kilku minutach dłubania, zamek ustąpił. Mój nauczyciel byłby teraz ze mnie dumny, gdyby nie fakt, że gryzie piach już dobre dwadzieścia lat. No ale cholera, zabrał mi komórkę, to co miałem zrobić? Jak wbijam level w Candy Crushu, to znaczy, że masz mnie kurwa nie dotykać! Pożar czy nie, byłem tuż przy rekordzie i sam jest sobie winny, że przeszkadzał. Zresztą tata też niepotrzebnie tak się wkurzał o jego truchło. Przepracowywał się, ciągle miał stres, i przez to robił aferę o każdy mały holokaust. Skoro nauczyciel dał się zabić, to widać nie był dobrym nauczycielem. Miałem wtedy siedem lat, skąd miałem wiedzieć, że mistrz świata w sztukach walki jest trudny do zastąpienia? Najpierw zrobili ze mnie maszynę do zabijania, potem chcieli żebym nie zabijał. I niby to ja jestem szalony.

No, ale tak czy owak, wszedłem do pomieszczenia, w którym stał wielki piec, było kilka pokręteł, na jakimś pulpicie, wkoło było para, i jak wszędzie, roiło się od kamer. Kotłownia. A właściwie, to miejsce, z którego wysyłało się wiadomości do kotłowni. Westchnąłem. Całe to więzienie miejsce było tak cholernie nudne! No, ale czego się spodziewałem? Bandy ochroniarzy z kałachami jeżdzących na lwach? Gdyby to miejsce było warte ochrony, to nie wstawiliby tu zamka za cenę batonika.

Smutny ze swojego położenia wpasowałem się w kąt będący w miarę martwą strefą kamer i zacząłem rozmyślać o tym, jakie to wszystko jest do dupy, kiedy usłyszałem szybkie kroki. To ta parka, Dilux i Narika spieprzali przed Deltachem, który zamiast strzelać, biegł za nimi jak ten debil. Chyba nie mógł trafić. Gdy dotarli do połowy korytarza, rozdzielili się, i Narika wpadła do mojego pomieszczenia, a Dilux skręcił i pobiegł dalej korytarzem. Deltach bez zastanowienia pobiegł za nim, zostawiając nas samych. Trochę było mi szkoda, ale przynajmniej nie zostałbym złapany pierwszy. Głupio byłoby tak spierzyć zabawę. Poza tym, wciąż miałem Narikę, która ciężko dysząc, opierała się o drzwi. Zadowolony z takiego obrotu spraw cichutko zbliżyłem się do niej tak bardzo, ja tylko było to możliwe, przygotowałem skoku, i poczekałem chwilę aż spostrzeże mój cień. I wtedy, w chwili, gdy ta go zauważyła, dokładnie w momencie, gdy obracała głowę, na chwilę nim jeszcze zrozumiała co się dzieje, ja wyprężyłem się, podniosłem ręce i skoczyłem na nią, z okrzykiem:

-HEJDZIEWCZYNKOCHESZOBEJRZEĆZEMNĄKOTKIWPIWNICY?!!!!!!

Jej krzyk był bezcenny. Myślałem, że żebra pękną mi ze śmiechu, gdy z wrzaskiem upadła na podłogę.

Leżała tak jeszcze chwilę, po czym zrozumiałą co się dzieje i wstała z głupim wyrazem twarzy.

-Bardzo śmieszne. - powiedziała, nadąsana, otrzepując się. - Wiesz, dzieciak z ciebie.

-A te z którymi oglądałem koteczki mówiły co innego. - odparłem. - Co tu robisz?

-Jak to co? Próbuję uciec z tego pieprzonego więzienia.

Zaśmiałem się

-Uciec? Ty tak na serio? Słuchaj, do ucieczki to najpierw trzeba planu. To tutaj, to taka zabawa, a nie żadna ucieczka. Tak to daleko nie zajdziesz.

Wyglądało na to, że sama o tym myślała, bo skrzywiła się jakoś dziwnie na tą wypowiedź, i jakby straciła trochę pewności siebie. Szybko jednak wyszła z zakłopotania, a na jej twarz wstąpił, bojowy wyraz.

-Mniejsza. Wracam szukać Diluxa.

-Co?! Kobieto, tam jest facet z karabinem! Co ty chcesz mu zrobić?

-Nieważne! Muszę pomóc Diluxowi i kropka! – Krzyknęła. Aż się cofnąłem, widząc jej nagłe wzburzenie. - A ty mi nie przeszkadzaj! Pójdę tam, i mnie nie powstrzymasz! Choćbyś zdjął mi plaster, i tak tam pójdę!

-Co?! – To ostatnie zdanie zdziwiło mnie aż tak, że zapomniałem o jej wybuchu. - Nie, nie, nie, na pewno nie mówisz serio. Dałabyś się zajebać na śmierć dla tego białego-czarnucha?!

-A co ci do tego?

-To, że tam jest dwójka, ludzi chcąca zrobić z nas marmoladę! – wkurzyłem się - Jeżeli chcesz więc stąd wyjść, to znajdź sobie inną drogę, bo ja nie dam się zabić! – To mówiąc kopnąłem i złamałem klamkę. Tak naprawdę nie obchodziło mnie, czy mnie zabiją, ale byłem wkurzony na tą idiotkę, więc dałem ponieść się emocją.

-Coś ty kurwa zrobił?! – krzyknęła zrozpaczona. – Jak ja stąd teraz wyjdę, palancie?

-A chuj mnie to!!! Nie da mci otworzyć tych drzwi dla tego debila! Przecież on się nawet do ciebie nie odzywa! Podaj mi choć jedną sytuację, po której wiesz, że on, będąc w tej kotłowni, wyszedłby stąd, dla ciebie. Tylko jedną. No dalej, wyzywam cię!

I nagle dziewczyna zmarniała w oczach. Nic nie odpowiedziała, zwiesiła tylko głowę i powoli usiadła. Wyglądało to tak, jakbym tym zdaniem uderzył w jakiś wyjątkowo czuły punkt, bo Narika niemal rozpłakała się na to oświadczenie. Dopiero po chwili milczenia, wykrztusiła coś cichutko.

-Słuchaj, Rezki, to nie tak. Nie znasz go.

-Ta, ta, ta, sranie w banię. - przerwałem. Byłe zdenerwowany i nie obchodziło mnie, że nagle zmarniała - Jak więc niby jest, skoro to nie tak, że on cię olewa, a ty nadstawiasz za niego karku jak naiwna zdzira?

Narika albo nie wyczuła, albo nie obchodził jej prowokacyjny ton mojego pytania, bo wciąż mówiła cichym, łzawym szeptem. Najpierw chciałem jej przerwać, jednak trochę mnie to ciekawiło, więc dałem jej mówić.

 

-Widzisz, znamy się od dawna. - zaczęła, wciąż patrząc na swoje stopy. - Zanim jednak się poznaliśmy, niezbyt lubiłam swoje życie. Byłam jednym z siedmiorga dzieci w szlacheckiej francuskiej rodzinie. Odkąd tylko pamiętam, otaczał mnie przepych, splendor i wykwintność. Moje cztery starsze siostry to ułożone, dystyngowane damy, a dwaj bracia to poważni politycy. Nie inaczej z rodzicami, dziadkami, wujostwem i całą resztą tej mojej rodzinki. Wszyscy są wysoko postawieni, bon ton mają w małym palcu, a maniery wyssali z mlekiem. Wszyscy poza mną. Bo najmłodsza córka rodzinny Winerrów od zawsze była solą w oku. To nawet nie tak, że nie chciałam być szlachcianką. Od dziecka robiłam co mogłam, aby spełnić ich oczekiwania. W kółko ćwiczyłam Savoir vivr, godziny spędzałam nad książkami, i całe serce wkładałam w poznanie kultury. Ale to nie działało. Mimo najszczerszych starań, mimo, że tak bardzo chciałam się w to wkręcić i polubić, albo chociaż zaakceptować swą przyszłość, to myśl o tym, że jedyne co mnie w życiu czeka, to rodzenie dzieci i siedzenie w domu, przyprawiała mnie o dreszcze. Rodzice też starali się być wyrozumiali, ale z nie lepszym skutkiem. Rozumieli, że sobie nie radzę, i starali się nie mieć do mnie żalu, ale jednak czułam, że mimo wszystko nie mogą przeżyć, faktu, iż ich córka nie ma w sobie błękitnej krwi. To musiało prędzej czy później doprowadzić między nami do spięć. Żadne z nas tego nie chciało, lecz i tak wybuchały między nami kłótnie i spory. Walczyliśmy ze sobą z byle powodu, albo i bez powodu. Nic więc dziwnego, że z czasem zaczęłam ich unikać, głównie poprzez, spędzanie całych dni w internecie, udawanie nauki, książki i przede wszystkim, spacery z których często wracałam dopiero w środku nocy, gdy miałam pewność, że "lepsza" część rodziny śpi. I właśnie podczas jednego z tych spacerów, zmieniło się moje życie. Miałam siedemnaście lat i był środek nocy, a ja przechadzałam się po Luwre, bez celu, myśląc o przyszłości. Wtedy też go spotkałam. Dilux przyciągnął moją uwagę, bo był inny niż ktokolwiek, kogo dotąd spotkałam. Bez garnituru i durnych ozdób, nie starający się stać prosto, wyluzowany, opierał się o słup i popijał jakąś wódkę. Od kilku lat tacy jak on z reguły nie mogą nawet zbliżyć się do Luwre, co było powodem, dla którego rodzice mnie tam puszczali w środku nocy, ale on tam stał. Nie wiem jak, ale stał. Na początku tylko patrzyłam się na niego z pewnej odległości, jak na dzikie zwierzę, dopóki mnie nie zauważył. Rzecz jasna był raczej zirytowany tym, że ktoś go podgląda, ale dobrał słowa w wyjątkowo udany sposób. Spytał na co się gapię, i sarkastycznie zaproponował mi łyk. I mimo, że niezbyt romantyczne, to te słowa pozwoliły mi zmienić swoje życie. Podeszłam do niego, wtedy jeszcze cicha i nieśmiała, i wyciągnęłam rękę po butelkę z wtedy jeszcze niemal nie znanym mi płynem. Zdziwił się widząc to, ale dał mi się napić. Niemal udławiłam się wtedy jednym łykiem tego napoju. - zauważyłem, że uśmiecha się do siebie, jakby to wspomnienie było dla niej wyjątkowo przyjemne. - Zaśmiał się widząc jak arystokratka próbuje wódki, ja zresztą też się zaśmiałam, i mogę przyrzec, że był to pierwszy raz, kiedy śmiałam się szczerze. Nie było w tym nic romantycznego, pięknego, ani wzniosłego, a jednak było to na swój sposób niezapomniane. Był to pierwszy raz, kiedy czułam się swobodnie. Tej nocy nie wróciłam już do domu, chodząc po całym mieście, po raz pierwszy mając okazję zobaczyć coś spoza mojej złotej klatki. Potem, w ciągu następnego miesiąca, zmieniło się wszystko. Zaczęłam spotykać się z ludźmi z getta, wypiłam pierwszy kieliszek, poznałam nowych przyjaciół, i odkryłam w sobie nowe talenty. Czułam, że tam pasuję, że moje miejsce na ziemi było wśród nich, a nie wśród srebra i bon tonu. Rzecz jasna część z tego co mówili było prawdą, ale nie ostudziło to mojego zapału. Ani bójki z innymi gangami, ani ludzie próbujący wykorzystać moją pozycję społeczną, ani nawet próba obrabowania mnie, nie ostudziły mojego zapału. W walce i strzelaniu szybko się w miarę wprawiłam, rabusiom razem z Dilusiem przestrzeliwałam kolana, a ludziom chcącym pożyczyć kolejne kawałki pokazywałam środkowy palec. Żyłam szczęśliwie i błogo, wśród forsy z cudzych portfeli, pocisków z gnata i dymu z jointa. Nie trwało to jednak długo. Rodzice musieli końcu dowiedzieć się o Diluxie, i oczywiście nie przyjęli tego dobrze. Kazali mi więcej się z nim nie spotykać, i zamknęli w domu.

Ale to już nie miało znaczenia. Wtedy po raz pierwszy wiedziałam czego chcę, i po raz pierwszy byłam gotowa zrobić wszystko, byleby to dostać. Tego samego dnia, nie czekając nawet do nocy, zabrałam wszystko co było cenne, i na tyle małe, że mogłam włożyć to do kieszeni, po czym uciekłam przez okno. Szybko zorientowali się, że uciekłam, i musiałam jak najprędzej opuścić Paryż. Ani ja, ani Dilux tego nie żałowaliśmy, bo wtedy nic poza nami nawzajem nie miało znaczenia. Uciekaliśmy aż do Portugalii, podróżując na chyba wszystkie sposoby, i okradając po drodze tysiące ludzi i bankomatów, co uczyniło z nas na krótko gwiazdy internetu, a następnie miejskimi legendami. Byliśmy w niemal każdym kraju Europy i kilku Afryki, nim wsiedliśmy do bagażnika pierwszego samolotu, jaki miał opuścić Portugalię. Niestety, w czasie tej podróży obaj się zmieniliśmy. Wciąż się kochaliśmy, ale teraz była to inna miłość. Poważniejsza. On nie czuł się z tym dobrze, bo po raz pierwszy wkroczyliśmy na teren, w którym obaj jesteśmy doświadczeni w równym stopniu, to znaczy wcale. Ani on ani ja nie wiedzieliśmy, co zrobić, gdy zauroczenie zmienia się w przywiązanie. Dlatego zrobiło się ciężej, a my staliśmy się znacznie cichsi. Jednak oboje nie chcieliśmy tego kończyć, i gdy po raz pierwszy postawiliśmy nogę na meksykańskiej ziemii, wznowiliśmy naszą pielgrzymkę, mimo lodów między nami. Pomyślałam, zresztą słusznie, że znów się zbliżymy, gdy zrobimy coś, czego nie robiliśmy nigdy wcześniej. Coś na większą skalę. Dlatego też napadliśmy na bank. Był mały, i tak na prawdę niewiele wart, ale związana z napadem adrenalina sprawiła, że znów staliśmy się w sobie zauroczeni. Szybko zaczęliśmy atakować coraz to większe banki, a skoków nigdy nie planowaliśmy. Nieraz braliśmy tylko kilka zwitków banknotów, bo to nie kwota się dla nas liczyła, tylko wrażenia. Ale z tego samego powodu nieraz robiliśmy rzeczy w całkowicie nieprofesjonalne, jak chociażby całowanie się na motorze w środku jazdy. Nie trzeba więc było długo czekać, nim powinęła nam się noga. Ciągnęliśmy w sumie długo, ale gdy zaatakowaliśmy największy bank w stolicy, gdzie w końcu nas złapano. W Europie zdążyli już o nas zapomnieć, a rodzice dawno zaniechali pościgu, więc nikt nie fatygował się, aby nas przenieść, i z tego powodu pozostaliśmy w Meksyku, skąd z kolei przeniesiono nas na tą wyspę, do Crime Centre. Ale Dilux zniósł to znacznie gorzej niż ja. Nigdy wcześniej nie siedział w więzieniu, i to mnie obwinia za nasz pobyt tutaj. Dodajmy do tego nasze wcześniejsze problemy, i proszę. Dlatego się do mnie niemal nie odzywa. Wywrócił dla mnie swoje życie do góry nogami, a teraz chce powrotu. Ale to niczego nie zmienia. Na chwilę się zgubił, ale nadal jest dla mnie najważniejszy. Jest jedyną osobą, która mnie uszczęśliwia, oraz jedyną na świecie którą kocham. Dlatego nie zostawię go w potrzebie.

Wysłuchałem jej historii i zrobiło mi się jej jakoś żal. Sam nie wiem czemu. Przecież już znałem tę historię, a mimo to, teraz brzmiała jakoś inaczej. Może dlatego, że wcześniej nie wiedziałem, co czuła? Zawsze, robiłem co chciałem i nie oglądałem się na nikogo, a i nikt nie próbował ze mnie poznać. Dla mojej rodziny zawsze liczyło się tylko, żebym był skuteczny, a dla mnie tylko, żeby dobrze się rozerwać i mieć wszystko w dupie. W ciągu całego życia nawet raz nie pomyślałem o nikim poza sobą, zawsze mając się za pana świata. Od zawsze byłem tylko maszyną do zabijania, bo tylko do tego mnie wyszkolili. To chyba dlatego tak dziwnie czułem się widząc zdruzgotaną dziewczynę opartą o ścianę. Teraz naprawdę ją znałem, i czułem żal, myśląc, w jakiej sytuacji się znalazła. Poczułem, że powinienem jej pomóc. Dziwne uczucie, po tylu latach po raz pierwszy w życiu czuć empatię.

-No dobrze. Więc chodźmy. - rzekłem

-C-co? – odpowiedziała, trochę zdziwiona.

-Jak to co? – Znów wykonałem kop, tym razem w drzwi, które wypadły z zawiasów. - Musimy znaleźć tego twojego chłoptasia, zanim Deltach zrobi z niego sieczkę.

Dziewczyna wstała, rozpromieniona. Starała się zostawić to dla siebie, ale widocznie cieszył ją taki obrót sprawy. Też uśmiechnąłem się lekko.

-No dobra. To znajdźmy tego twojego czarnucha.

Wstała i wyszliśmy. Szliśmy kawałek w ciszy, nasłuchując wystrzałów lub okrzyków, ale panowała cisza. Po kilku minutach ciszy Narika się odezwała.

-Rezki?

-No co jest?

-Mam takie jedno pytanie. To co zrobiłeś wczoraj na stołówce... Po co to było? Masz jakieś porachunki z Charlsem?

-Mówisz o Pingwinku? Nie, nic do niego nie mam. Koleś jest nawet w porządku, choć mógłby wychodować sobie większe jaja. Jak na taką górę mięsa, nieźle daje sobą pomiatać. Ten okrzyk to był tylko taki żart.

-Co? Wybuch gniewu Charlsa był dla ciebie żartem?

-Co w tym dziwnego? Chciałem się pośmiać, więc go trochę wkurzyłem. Śmieszny z niego koleś.

-Och... Dziwny z ciebie człowiek.

-Mój psychiatra też na początku mówił to samo.

-A co mówił później?

-Niewiele. Głównie żebym go nie zabijał.

Podczas tej wymiany zdań niezbyt patrzyliśmy na drogę, dlatego Diluxa zauważyliśmy dopiero po chwili, po przejściu kilku metrów korytarza. Siedział pod ścianą, skuty kajdankami a Deltach stał tuż przed nim, celując w niego z broni. Gdy już nas zauważył, zdziwiony wycelował broń w nas, krzycząc:

-Stać! Nie ruszajcie się, albo was zastrzelę!

Wiedziałem, że nie leci sobie z nami w chuja, więc byłem pewien, że Narika zmięknie, ale ona tylko rzuciła się do przodu krzycząc.

Uśmiechnąłem się i strzeliłem karkiem. Szykowała się niezła napierdalanka.

Dwadzieścia minut później, gdy siedzieliśmy już skuci, niestety z przestrzelonymi nogami, a ja skończyłem tłumaczyć Narice, że nie można wygrać z kolesiem z karabinem za pomocą gołej pięści, pogrążyłem się w rozmyślaniach. Rozpryśnięta kość trochę bolała, ale nas opatrzono, więc nie było wcale tak źle. Zresztą, nie był to pierwszy raz kiedy ktoś przestrzelił mi kończynę, i już się w sumie przyzwyczaiłem. Bardziej zajmowało mnie coś innego.

Mianowicie fakt, że ja klęczałem na środku dziedzińca, a Dilux, gdy go znaleźliśmy, siedział pod ścianą. Do tego wydaje mi się, że Deltach wycelował w niego dopiero gdy nas zobaczył, jak gdyby na pokaz. Czy oni rozmawiali? Jeśli tak to o czym? I czemu Deltach spuścił z niego muszkę? Nie podobał mi się te myśli. Jeżeli Dilux naprawdę zaczął się zaprzyjaźniać się ze strażnikiem, i to z tym gorszym, to mogłem mieć spory problem. Taka przyjaźń dałaby mu sporą władzę, a co za tym idzie, zesłałaby mnie na jego łaskę. Musiałem coś zrobić. Choć, z drugiej strony, pewności nie miałem. Równie dobrze mogłem tylko to sobie wymyślić, a wtedy Dilux awansowałby ponad Vlogerów modowych na liście ludzi których najbardziej chciałbym zabić bezpodstawnie. Tylko jak miałem to sprawdzić? Nie miałem pojęcia. Przecież nie mogłem od tak podejść i się go spytać.

Nim jednak cokolwiek wymyśliłem, na dziedziniec weszli bracia Blinkowie, targani przez Michaela. To w sumie było mi nawet na rękę, bo do Mandio też miałem dość ważną sprawę. Micheal zaczął się rzecz jasna z miejsca drzeć, o to, że nas jeszcze nie odesłano, a Deltach odparł coś o nadzorze, ale w tej chwili nie miałem ochoty słuchać tych dziecinnych kłótni. Poczekałem aż ich skują i ustawią tuż przy mnie, po czym zacząłem rozmawiać. Miałem sporo szczęścia, bo obaj klawisze ustawiali ich jednocześnie, dzięki czemu Mandio był tuż przy mnie, a Blink na drugim końcu szeregu.

-Psst. Mandio! - szepnąłem.

-Co jest? - odpowiedział, wydając się lekko zdziwiony faktem, że ktoś do niego mówi.

-Co to było to na dziedzińcu? Raczej nie tak się ucieka.

Lekko pobladł, gdy zrozumiał o co pytam. Uśmiechnąłem się w duchu. To był dobry znak.

-Nie wiem o czym mówisz. – rzucił po sekundzie. Nieźle grał, ale już widziałem błysk w jego oku. Może bez tego dałbym się nabrać, lecz teraz wiedziałem, że blefował. - Próbowałem stąd uciec, więc zacząłem biec. To tyle.

-Dobrze wiesz o czym mówię. Kiedy biegłeś przez dziedziniec, nagle zatrzymałeś się na samym jego środku. Tak jak gdybyś chciał, żeby do ciebie strzelono. Tak, jak gdyby to była część twojego planu. Wtedy nie byłem tego pewien, ale teraz jestem. Wszcząłeś tą bieganinę nie dlatego, że chciałeś uciec, tylko dlatego, że chciałeś znaleźć się w izolatce. Tylko czemu?

Spojrzał na mnie przeciągłym, pełnym chłodu spojrzeniem.

-Rezki - powiedział powoli, przeciągle, jakby tłumaczył coś dziecku, ale wciąż ze wzrokiem twardym i lodowatym. Po raz pierwszy zdawał się wzbudzać respekt. - Jeżeli naprawdę myślisz, że ci to powiem, to jesteś skończonym idiotom.

-Może i masz rację. Może i jestem idiotom. - uśmiechnąłem się przyjaźnie. Siedziałem kiedyś w celi z niezłym filozofem, i teraz miało okazać się to przydatne. - Ale czy to nie najlepszy powód, żeby zdradzić mi ten sekret? Wszak tym światem zawsze rządzili idioci. Ci którzy dokonywali największych odkryć i najwalniejszych zmian, którzy pchali ludzkość do przodu i ochraniali całe kraje w chwili próby; czy to nie oni zawsze byli szykatowani, zawsze gorsi, zawsze piętnem idiotów tlącym się na ich czołach? Ci którzy myśleli inaczej, żyli inaczej, odrębni w dziwny, trudny do nazwania sposób, zawsze byli przekonywani do tego, że zachowują się jak idioci. Lecz to to sprawia, że są w stanie dostrzec możliwości, których inni nie zauważają. Idiota jest bezużyteczny tylko wtedy, gdy uwierzy w to, że jest idiotą. Newton, Pascal, Jezus, Einstain, imiona tych idiotów zna dziś każdy człowiek. Dlatego proszę cię powiedz; tak między nami idiotami, co takiego kombinujesz? W końcu pewien idiota mógłby ci bardzo pomóc.

Mandio uśmiechnął się, słysząc mój wywód. Trochę zdziwi się słysząc ode mnie taką górnolotną filozofię, ale on wydawał się raczej rozbawiony. To do niego nie pasowało.

-Widzę, że z tego idioty niezły filozof. A to znaczy, że nie odsłonił jeszcze wszystkich kart. Ciekawe. Jednak wątpię, czy naprawdę mógłby się nam się przydać.

-On umie sterować wszystkim od roweru po domowy dron kosmiczny i byłby w stanie sam zabić cały garnizon. I lepiej żeby jednak się wam przydał, bo inaczej o waszym planie mogą dowiedzieć się nowe osoby.

-No dobrze, wygrałeś. Wtajemnicze cię.

-Nie wydajesz się przejęty.

-Wydaje mi się, że to faktycznie ułatwi nam pracę. Poza tym, przynajmniej przez chwilę nie muszę jęczeć jak ciota. A teraz słuchaj.

Słuchałem. Jeszcze przez kilka minut, nim nalepiono nam plastry i wysłano do izolatek. A potem słuchałem dalej następnego dnia. I dowiedziałem się naprawdę ciekawych rzeczy. A za jakiś czas miałem wziąć udział w jeszcze ciekawszych wydarzeniach.

 

Micheal

 

Siedziałem w biurze, pisząc raport i rozmyślając o dzisiejszym dniu. Byłem tu od dwóch dni, i w tym czasie miały miejsce dwie próby ucieczki, bójkę, znęcanie się nad więźniami (moje, ale wciąż) i aż dziewięć przypadków odesłania do izolatki. Gdybym to napisał, na pewno obaj stracilibyśmy posady. Oczywiście zdecydowałem się nakłamać, ale pisanie szło mi okropnie. Po zaledwie czterdziestu ośmiu godzinach miałem cholernie dość tego miejsca. Aż kusiło mnie żeby rzucić to i odejść.

Wziąłem do ręki szklankę z whisky, i wychyliłem jej zawartość jednym haustem. Oczywiście takie płyny były niedozwolone, ale nie przejmowałem się tym. Nawet Deltach miał coś na wzmocnienie w biurku, więc czemu ja miałbym być gorszy? Ponownie nachyliłem się nad klawiaturą, ponownie zacząłem tempo wpatrywać się w ekran, po czym ponownie napisałem kilka słów, i ponownie je skasowałem. I tak od kilku godzin. Dobrze, że miałem jeszcze dwanaście dni. Starałem się skupić na tym co zapisać, a co utajnić i dorobić alternatywne wydarzenia, ale to było niemożliwe. Ciągle myślami krążyłem wokół dzisiejszego dnia. Po prostu nie mogłem przebaczyć temu dupkowi. Marnował nasz czas na te swoje przemowy, otwarcie powiedział, że uważa się za mojego szefa, siedział na dupie kiedy ja łapałem więźniów, a po wszystkim jeszcze zwalił całą winę za ten ambaras na mnie. Byłem wściekły, jednak starałem się dać spokój i pisać. Spojrzałem na zegarek. Tarcza wskazywała już dwudziestą drugą. Miałem wielką ochotę pierdolić to i iść spać, ale chciałem mieć już chociaż początek. Bezskutecznie. W ciągu kolejnej godziny napisałem raptem dwa zdania. Zmęczony włożyłem rękę do kieszeni spodni. W sumie nie wiem po co ją tam wsadziłem, ale namacałem w ten sposób torebkę, którą dał mi Haron. Wróciłem myślami do tego momentu dzisiejszego popołudnia. Wróciłem ze skutym Charlsem, i posadziłem go obok tego dziada, a on poczekał aż podejdę, po czym podał mi torebkę, którą teraz miałem w rękach. Wypytywałem go wtedy skąd ma tą kokę, ale milczał. Potem spytałem po co mi ją dał, a on odparł, że wyglądam na takiego, co lubi tego typu rozrywki, więc, oto ma mały prezent dla mnie. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Spytałem, czego chce w zamian za ten „prezent.” A on powiedział, że nic. A nawet, że dostanę więcej, jeśli tylko chcę. Muszę tylko troszkę mu pomóc pewnego dnia. Nic nie odpowiedziałem, tylko wziąłem towar i odszedłem.

Ta sprawa przyprawiała mnie o mentlik w głowie. Nie wiedziałem co zrobić. Wysypałem kilka gramów zawartości torebki i wciągnąłem nosem, czując zadowolenie pomieszane z wyrzutami sumienia. Wiedziałem, że powinienem spalić ten towar w piecu, a jego wziąć na spytki i dowiedzieć się skąd to ma. A zamiast tego, siedzę tu i brudzę sobie nim nos, oraz zachodzę w głowę, czego to chce ode mnie w zamian za więcej. Czego mógł ode mnie oczekiwać? Przecież to mądra osoba, i raczej nie spodziewa się, że mogę od tak go wypuścić. Więc co, mam pomóc mu w ucieczce? Może nie jestem święty, ale przecież nie zrobię czegoś takiego. Służyłem w policji od lat i bądź co bądź miałem swoje zasady.

No właśnie, tylko czy te zasady są tego warte? I tak wciągam już kokainę, daną mi od więźnia jako prezent. Za każdym razem gdy ktoś proponuje ci taką współpracę, coraz ciężej jest się oprzeć. No bo co trzymało mnie po tej "dobrej" stronie? Papierowe poczucie moralności i hipokryzja połowy moich kolegów po fachu? Bezsensowny, losowy fanatyzm drugiej? Nudne, mrówcze i płonne obowiązki? Duma jakiś trzech członków rodziny? A może świadomość bycia częścią jakiegoś durnego medialnego przedstawienia, które skończy się najpewniej tuż przed moją wypłatą? Przez chwilę czułem, że jestem gotowy rzucić to tu i teraz, ale spojrzałem na drugą stronę medalu. Pieniądze, duma, perspektywy awansów i kilka innych. Nie miałem pojęcia co zrobić. Zamknąłem laptopa i nachyliłem się nad kolejną porcją białego proszku, rozważając swój następny krok.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania