Poprzednie częściElizabeth - prolog

Elizabeth - rozdział 5

Od wczorajszego wieczora żadne z rodziców nie odzywało się do Elizabeth. Dziewczyna zrozumiała, że to była kara za jej zachowanie i starała się nie wchodzić rodzicom w drogę. Wiedziała również, że niełatwo będzie wybłagać u nich przebaczenie. Elizabeth postanowiła dać sobie i rodzicom trochę czasu, by uprzytomnili sobie, że mimo starań ona nie chciała żyć według ich zasad.

Tego ranka, tuż śniadaniu w wyjątkowo przygnębiającej i ciężkiej atmosferze, Elizabeth wybrała się na targ. Krążąc między stoiskami poszukiwała czegoś, co mogłoby ją zainteresować. Zatrzymała się przy niewielkim namiocie z różnokolorowymi apaszkami i chustkami. Wzięła do ręki fioletową, aksamitną chustkę. Przez chwilę Elizabeth myślała o tym, by zakupić coś dla swojej matki, ale zrezygnowała z tego pomysłu; Victorię zadowalały tylko najbardziej luksusowe i najlepszej jakości ubrania. Chustka z rynku byłaby dla niej zwykłą szmatą do mycia podłogi.

- Przepraszam, chciałam spytać o cenę tej chusty. - powiedziała dziewczyna do sprzedawczyni, która stała do niej tyłem.

Kobieta odwróciła się przodem do Elizabeth. Kiedy jej wzrok spoczął na dziewczynie, sprzedawczyni oniemiała. Jej oczy lekko się rozszerzyły, a na policzki wystąpił rumieniec. Elizabeth uśmiechnęła się do sprzedawczyni, ale kobieta nie odwzajemniła uśmiechu, tylko wpatrywała się w dziewczynę dzikim, złowrogim spojrzeniem.

- To ty – sprzedawczyni wysyczała te słowa jak wąż. - Że też masz czelność tu przychodzić – warknęła i wyrwała z rąk Elizabeth chustę.

- Nie rozumiem, o co pani chodzi – odparła zdezorientowana dziewczyna.

Kobieta podparła się pod boki i prychnęła.

- Moja siostra była taka głupia, że mu uwierzyła, a potem i tak dostała za swoje. Ty myślisz, że jesteś lepsza od innych, a tak naprawdę nic nie odróżnia cię od wiejskiej hołoty.

Elizabeth poczuła, że przeszła jej chęć na spacer po rynku. Nie rozumiała powodu nienawiści tej kobiety; przecież nawet nie znała tej sprzedawczyni. Nie chcąc patrzeć już na tę kobietę, dziewczyna odeszła od namiotu. Było jej przykro, ale jednocześnie nie mogła pojąć, skąd w ludziach jest tyle wrogości dla innych.

Wtem ktoś dogonił Elizabeth. To była starsza kobieta, utykająca na prawą nogę. Trzymała w ręku chustę, którą chciała kupić dziewczyna.

- Wybacz mojej córce – powiedziała powoli i wręczyła Elizabeth chustę. - Odkąd twój ojciec wykorzystał moją młodszą córkę, jej starsza siostra pała do całej jego rodziny odrazą. Nie można jej za to winić. - odsunęła się od dziewczyny i popatrzyła na nią od góry, do dołu. - Wyrosłaś na piękną dziewczynę. Jesteś taka podobna do Petry.

Elizabeth poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach. O czym ta kobieta mówiła? Może zaczęła już tracić wzrok i dlatego zdawało się jej, że rozmawia z kimś innym?

- Musiała mnie pani z kimś pomylić – stwierdziła Elizabeth. - Ja nie jestem córką Petry.

Starsza kobieta zmieszała się. Zorientowała się, że powiedziała o kilka słów za dużo.

- Przepraszam cię, muszę już wracać – pożegnała się pospiesznie, jakby bała się że znowu powie coś nieodpowiedniego.

Elizabeth popatrzyła chwilę za nią i odwróciła wzrok. Wciąż trzymała w rękach tę chustę i stanęła przed dylematem: oddać ją czy zatrzymać?

Ostatecznie postanowiła zatrzymać ten prezent. Nie mając się gdzie podziać, postanowiła przejść się do lasu, potem na pagórkowate pola. Miała nadzieję, że nie spotka Toma, bo była na niego bardzo zła. Przez jego radę rodzinę byli na nią obrażeni.

Po drodze Elizabeth myślała o tym dziwnym zdarzeniu na rynku. Potem przypomniała sobie rozmowę, którą podsłuchała wczorajszym rankiem. Może to wszystko było prawdą i Elizabeth naprawdę była córką Petry, garderobianej?

Dziewczyna poczuła się oszukana przez wszystkich i w oczach zapiekły ją łzy.

- Hej, Lizzie! – krzyknął Thomas, wynurzając się spomiędzy drzew.

Elizabeth pospiesznie otarła oczy i zrobiła obrażoną minę. Thomas zdębiał, kiedy zobaczył jej wyraz twarzy.

- Co się stało? - spytał delikatnie.

- Przez ciebie rodzice obrazili się na mnie – wyrzuciła z siebie dziewczyna.

Thomas zrobił przepraszającą minę.

- Nie wiedziałem, że tak zareagują – tłumaczył się. - W ramach przeprosin chcę ci coś pokazać – nim Elizabeth zdążyła zaprotestować, złapał ją za rękę i zaczął gdzieś prowadzić.

- Skąd wiesz, że ja chcę iść z tobą gdziekolwiek?! - wrzeszczała na niego dziewczyna, kiedy ciągnął ją za sobą.

- Cicho, bo je wypłoszysz – pouczył ją Thomas i wskazał na coś ręką.

Elizabeth spojrzała w kierunku przez niego wskazanym. Było tam stado dzikich koni różnorodnej maści, które pasły się spokojnie w wysokiej, gęstej trawie.

Dziewczyna patrzyła na nie jak uraczona; uśmiech rozjaśnił jej twarz i momentalnie zapomniała o wszystkich troskach.

- Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś – szepnęła, jakby w obawie, że konie mogą ją usłyszeć. Zdjęła czarną wstążkę, którą związywała włosy i na znak wdzięczności, wręczyła ją Thomasowi.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 05.10.2014
    fajna końcówka, jak dała mu wstążkę daje 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania