Poprzednie częściJeden krok 1

Jeden krok 7

Obowiązki naczynia

 

Nocne życie w Portland nie było może tak ekscytujące jak w większych miastach Ameryki ale i tak było tu od zawalenia atrakcji. Wykwintne restauracje, drogie bary i ekskluzywne kluby, nie brakowało też zwykłych dobrych melin.

 

Innymi słowy dorośli mieli co robić w nudne bezsensowne wieczory gdy im się nudziło, albo po prostu chcieli zaszaleć, wtedy wciskali dziecko opiekunce, która gdyby nie oni też by dziś się tu bawiła.

 

Z nocnych atrakcji Portland korzystała dziś także Elizabeth Marsh, którą poznany w internecie chłopak zaprosił na pierwszą randkę w realu. Elizabeth wyobrażała to sobie cudownie, kwiaty na dzień dobry, miła rozmowa podczas pysznej kolacji, odprowadzenie do domu i może namiętny buziak na do widzenia, a nuż coś więcej.

 

Jednak dostała jedynie prawdziwego buca który cały czas rozmawiał, jedynie o sobie i swojej jakże cudownej karierze biznesmena, praktycznie nie zwracał na nią uwagi, tylko ciągle gapił się na jej piersi które, ona głupia sama wyeksponowała, zakładając kusą czerwoną sukienkę.

 

Miarka się przebrała kiedy zaczął podrywać kelnerki, a nawet chamsko łapać za nogi, oblała drania drinkiem i wybiegła z restauracji zachowując resztki dumy.

 

Godzina była akurat dobra na powrót gdyż wszystkie okoliczne pijaczki i awanturnicy jeszcze nie skończyli swoich imprez, dlatego Elizabeth postanowiła wrócić ciemnymi ścieżkami które były skrótem do domu. Normalnie by się bała ale o tak wczesnej godzinie, także przez narastający w niej gniew chciała jak najszybciej dostać się do domu.

 

Pani Marsh, od dwóch lat rozwiedziona dietetyczka, wysoka atrakcyjna blondynka o szczupłej sylwetce i nadal powalającej urodzie. Od roku szukała sobie pocieszenie po swoim byłym mężu, i za każdym razem się nie udawało, miała wszystkie walory, charakterem też nie odsuwała od siebie mężczyzn, jednak ciągle spotykała samych buców.

 

Dlatego dziś postanowiła wrócić wcześniej do domu, otworzyć lody i mocne wino, dużo wina !

 

Jednak przechodząc przez ostatni zaułek, z którego dosłownie widziała już swoje drzwi, zauważyła coś co miało zmienić jej życie, no w zasadzie skończyć.

 

Dosłownie na samym jego końcu stało drzewo, wystawało z bruku w którym zrobiło wyżłobienie, nawet na dowód tego po bokach leżały małe kawałki betonu które musiało ukruszyć wydzierając się w górę. Nie miało liści i było dziwnie powykrzywiane, jego cztery gałęzie ustawiły się tak, że wyglądały jak komicznie biegnący człowiek, dało się poznać że było bardzo stare i chore, uznała w duchu że straszniejszego drzewa nie widziała.

 

Elizabeth nie chodziła tędy często, ostatni raz może parę miesięcy temu gdy spieszyła się na autobus, ale wtedy tego nie było, a nawet jeżeli miało by wyrosnąć akurat w tym miejscu, to jak u diabła tak szybko ?! I jak się niby przebiło przez bruk ?!

 

Nie wypiła zbyt dużo, raptem dwa drinki, tamten był tak pewny sweg oże nic by jej nie wrzucił do drinka. Więc dlaczego widzi coś co nie ma prawa bytu ?! Podeszłą powoli do tej karykatury sprawdzić czy na pewno nic się jej nie ubzdurało, albo może jakiś guz mózgu daje o sobie znać.

 

W miarę jak się zbliżała do drzewa rósł w niej niezrozumiały lęk, wszystkie pierwotne instynkty kazały jej zawrócić, pójść dłuższą drogą do domu, wypić parę głębszych, pójść spać i zapomnieć co widziała.

 

Niestety nie posłuchała i już teraz tego żałowała, kiedy była na wyciągnięcie ręki od drzewa, jedna z gałęzi wystrzeliła niczym ramię katapulty. Elizabeth nie zdążyła nawet zareagować gdy gałąź owinęła się wokół jej prawej dłoni w mgnieniu oka, krzyknęła na uczucie natychmiastowego bólu w przegubie.

 

Próbowała się wyrywać i szamotać, próbowała się uwolnić drugą ręką, ale niestety bezskutecznie. Kora tego drzewa była tak sucha i stara że natychmiast zdarła jej skórę, zaczęła skapywać krew, kawałki drzewa wbijały się w jej skórę, i jeszcze bardziej ją rozrywały.

 

Nikogo nie było, dlatego właśnie wybrała tą drogę, miało nie być nikogo, miała bezpiecznie dojść do domu. Mimo tej wiedzy przypominającej o sobie z tyłu jej głowy, i tak krzyczała dalej, krzyczała aż zdarła sobie struny głosowe, ból w ręce przeszywał ją jakby ta płonęła żywym ogniem.

 

Biegła cały czas chcąc oddalić się od tego drzewa czy cokolwiek to było, ale to nic nie dało, machała tylko nogami bez sensu aż zgubiła obie szpilki. W końcu poczuła jeszcze mocniejszy ból i szarpanie, druga gałąź chwyciła jej stopę, trzecia drugą rękę, była ciągnięta na drzewo bez możliwości ucieczki.

 

Po bezskutecznym wiciu się i wyrywaniu, skóra w złapanych miejscach była starta aż do kości, w końcu dotknęła całą powierzchnią ciała drzewa, straciła wszelkie siły, teraz miała tylko nadzieję że jednak tamten kutas coś jej wsypał i dobrze się teraz bawił, gdy ona przyśniła sobie ten koszmar, to była lepsza wizja niż to co teraz przeżywa.

 

Czuła jakby jej ciało leżało na zamarzniętym jeziorze, nie dość że powierzchnia drzewa była zimna jak lód to jeszcze kuła niemiłosiernie. Nie to było najgorsze, już nawet nie chodziło o ból, było go tyle że mózg przestał zawracać sobie nim głowę, ale ten smród, to był zapach rozkładu, pleśni i zgnilizny, zapach śmierci.

 

Zdążyła jeszcze zwymiotować na siebie, nim drzewo zaczęło ją owijać gałęziami i miażdżyć. Było małe, przewyższało Elizabeth o głowę, jednak siła z jaką cztery gałęzie tego próchna ją ściskały przewyższała wszystko co kiedykolwiek czuła. Kiedyś przy remoncie przygniótł ją regał z książkami, to było milion razy gorsze.

 

Będąc coraz silniej miażdżona, Elizabeth Marsh zaczęła się dusić tym okropnym fetorem i własną krwią ze zmiażdżonych organów, słyszała jak jej własne kości kruszą się aż do złamania.

 

Towarzyszył temu dźwięk podobny do łamania suchego makaronu. Nie mogła oddychać, krztusiła się własną krwią, ale i tak nadal czuła ten okropny fetor, co gorsza stawał się coraz gorszy, tak jakby dochodził z wnętrza tego czegoś.

 

Po dwóch minutach było po wszystkim, krew Elizabeth utworzyła wokół drzewa dużą brudnoczerwoną kałużę, praktycznie wszystkie organy poza mózgiem były zmiażdżone, połamanych kości nie dało się zliczyć. AgonieE lizabeth Marsh skończyło rozerwanie serca przez pokruszone żebra, ale cierpienie, ból i strach jakie przeżyła było nie do opisania.

 

Dało się słyszeć jakby pomruk zadowolenia i przyjemności, jak mruczenie kochanki po bardzo udanym stosunku. Drzewo wraz z martwą Elizabeth wcisnęło się z powrotem do dziury z której się wydobyło, gdy ono i ciało, które niedawno zamieszkiwała dusza młodej ambitnej kobiety, która chciała po prostu znaleźć miłość, zniknęło w małym kraterze.

 

Po chwili bruk sam się zasklepił, a jeszcze ciepła krew w niego wsiąkła, nie zostało żadnych śladów. Jedynie para szpilek która była jedynymi niemymi świadkami tragedii, poza tym po Elizabeth Marsh słuch zaginął.

 

******

 

Noah obserwował miasto z najwyższego budynku w Portland, należał on do Wells Fargo Bank, mierzył ponad sto szesnaście metrów i liczył aż czterdzieści jeden pięter. Bawiło go że jedyne co potrafiło zmienić się w tym mieście to ilość, budynków albo ich rozmiar, szczerze po ponad rocznej rozłące z tym światem nie pamiętał za dobrze miasta, nie to że znał je na wylot wcześniej, po prostu teraz w ogóle nie kojarzył niczego.

 

Jednak tym co właśnie zauważył od razu był przyrost budynków, ciągle ich przybywało, kiedy jeszcze był w sierocińcu wielu pracowników na wielu placach budowy uwijało się aż pracodawcom było miło, widocznie przez prawie dwa lata zrobili kawał dobrej roboty.

 

Głownie były to budynki mieszkalne dla stale przybywających nowych mieszkańców, lub tych dumnych obywateli tego miasta, którym stare się znudziło i chcieli lepsze. Dołożyli również jakieś małe budyneczki, sklepy, banki, siedziby firm, takie tam małe pierdółki.

 

Rozbudowywano również istniejące już budynki, jak na przykład centrum handlowe czy bibliotekę, albo dobudowywali nowe, aby tylko żyło się wygodnie. Ogólnie do tych prac budowlanych które pamiętał i rozpoznał że je skończono, dodano drugich tyle które były w toku.

 

Bogaj mówił mu że to największa ludzka głupota, budować coraz więcej żeby mieć coraz więcej. Noah zgadzał się z nim, baa jeszcze jako człowiek by się z nim zgodził, jego mama często powtarzała – aniołku wierz mi, kiedyś te budynki, monumenty naszej chwały pochłoną nas wszystkich, sami tworzymy nasze domino końca i nie da się go zatrzymać. Wtedy nie do końca rozumiał słowa matki, teraz zaś rozumiał je zbyt dobrze.

 

Nie uważał żeby wraz z zostaniem Elem woda sodowa uderzyła mu dogłowy, nadal był tym samym spokojnym i ułożonym Noah, który rzadko jak rzadko ale potrafił się irytować, wkurzać, i ogólnie był uparty jak cholera.

 

Z tym że teraz po prostu rozumiał więcej, i to o wiele więcej, widział otaczający go świat o wiele klarowniej i rozumiał go. Teraz wiedział że jego mama miała rację, ludzie od samego początku budują swoją własną zgubę.

 

Ale problem przyszłości ludzkości nie był dziś dla niego ważny, miał misję i musiał ją wykonać. Mistrz Gario już na początku mu to powiedział, bycie Naczyniem rzeczywiście nie było łatwą pracą, znaczy nie spodziewał się leżenia plackiem do końca swoich dni, musiał by być naiwny jak dwulatek żeby tak myśleć.

 

Bywało bardzo trudno, miał też dużo ważnych obowiązków, ale na szczęście nie było ich aż tyle jak myślał, a myślał że będą ciągle.

 

O dziwo jego najczęstszym zadaniem było pomaganie Bogajowi w jego obowiązkach Strażnika, to akurat było, według niego oczywiście, proste i przyjemne jeśli tylko wiedziało się co i jak robić.

 

Na zachodzie kraju były dwie Bramy, nasz Wielki Dąb, oraz druga o której Noah nie wiedział w sumie nic, poza tym że znajdowała się gdzieś w Arizonie, nikt o niej nie mówił a on nie pytał. Te dwie Bramy i ich Strażnicy mieli na głowie całą zachodnią część Stanów, Bogaj pilnował spokoju w Oregonie, Waszyngtonie oraz Idaho. Zaś Strażnik drugiej miał na głowie Arizonę, Utah, Kalifornie i Nevadę, to kurde nie było mało.

 

Wiedział że w całych Stanach Zjednoczonych było siedem bram, kiedyś w Kalifornii była ósma ale została zniszczona. Jak ? Było dla Noah tajemnicą.

 

Tak więc biedny Bogaj pilnował porządku w trzech stanach a jego współpracownik, lepsze słowo nie przychodziło mu do głowy, czterech. Jednym z zadań Naczynia miało być ułatwienie pracy Strażnikowi, tak więc Noah wziął na siebie cały Oregon żeby ulżyć Bogajowi, ustalili tak też dlatego że nie umiał tak Słuchać jak Bogaj.

 

Słuchanie w przeciwieństwie do Czytania nie polegało na zdobywaniu informacji od pojedynczej jednostki, a zbieraniu ich zewsząd. Działało to na zasadzie jednego wielkiego echa obejmującego cały świat. Na przykład gdzieś w Idaho wymarła duża rodzina skałniedzi, były to wielkie niedźwiedzie zrobione z okolicznych głazów, cholernie silni Pomniejsi, potulni przy tym jak baranki.

 

Energia wtedy samoistnie niesie w sobie wydźwięk tej informacji, a że jest wszędzie, niosła ją wszędzie, i teraz wystarczyło się wsłuchać w nią i szukać konkretnych ech, wiedziało się wszystko.

 

Bogaj właśnie dzięki temu od razu wiedział gdzie się przenieść i jaki problem trzeba było rozwiązać. Gdyby policja miała takie zdolności przestępczość spadła by do zera, zaś poziom plotek do maksa. Jednym ograniczeniem był zasięg odbiorcy, bo informacja szła na cały świat, ale słuchający całego świata już nie ogarniali, ergo, Słyszysz tyle ile twój własny zasięg ci pozwalał.

 

Bogaj jako Strażnik miał go poniekąd narzucony, był to oczywiście teren jaki bronił jako Strażnik. Saa Słyszał tylko okolice Portland, przed karą oczywiście był w to lepszy od Bogaja, a Noah nie chwaląc się Słyszał cały Oregon, oczywiście gdziekolwiek się poszło słyszało się na tą samą odległość, ale Oregon był dla Noah wygodną opcją, zarówno miejscową jak i porównawczą. Dlatego to on zajmował się sprawami tutaj, Bogaj czasem mu pomagał ale niechwaląc się, z czasem coraz mniej.

 

Był jeszcze drugi mały problem z tą techniką, dotyczył on dokładności, po prostu jak w zapracowanym urzędzie, tu zapodzieje się jakiś dokument, tam zapomniano dać pieczątkę, po prostu nie wszystko łapało się na echo, bo w naszym świecie Energia była wszędzie, więc informacje też szły zewsząd i to wszelkie.

 

Za to w świecie ludzi, gdzie Energia była tylko stałą natury, echo tej prawdziwej Energi mającej moc, było słyszalne niczym wybuch bomby.

 

Znał wszystkich Eli w obrębie bramy, właściwie to także w całym stanie, nie dziwiło go nawet że jako pół El szukanie szło mułatwiej, nie bez problemowo ale łatwiej.

 

To chyba była jedna z najpiękniejszych części bycia Elem choć w połowie, jako człowiek nie miał nawet jednego przyjaciela, teraz to cały stan Elementalów uważał go za swojego przyjaciela i członka rodziny, a Noah czuł że to jest szczere, bo on ich też.

 

Czuł od każdego z nich szczerą miłość, uwielbiał jak relację tutaj były takie proste, prawdziwe i silne, wielką zasługę za to ponosił fakt że każdego z nich wypełniało to samo, ta sama cudowna Energia, oczywiście on także wtrącał swoje trzy grosze do ich tworzenia.

 

Bywały też kłopotliwe a czasem nawet agresywne przypadki, i to one, jeżeli nie czynniki naturalne, były głównymi stwórcami problemów jakie rozwiązywał jako pomocnik Bogaja. Jednak Noah nie zwracając uwagi na kłopoty, zawsze pomagał swojemu bratu, z przyjemnością rozwiązywał wszelkie problemy z uśmiechem na ustach.

 

Teraz wszyscy byli rodzeństwem, to go cieszyło bardziej niż największa wygrana w totka, nawet porównywanie tych dwóch rzeczy było swoistym bluźnierstwem, w loterii nie można było wygrać takiej rodziny.

 

Był szczęśliwy jak nigdy, mieszkał wraz z Bogajem w Wielkim Dębie, jadali razem, rozmawiali kiedy tylko mieli na to czas, dzielili się obowiązkami i śmiali się ile wlezie, w sumie nawet za często, na przemian z kłótniami oczywiście. Kaldun z Saa śmiali się że z nas nie rodzeństwo a stare małżeństwo, a jego z Bogajem bawiło że mieli niestety trochę racji.

 

Noah kiedy tylko miał okazję, odwiedzał wszystkich Eli którzy budowali jego rodzinę, z każdym chciał mieć prawdziwą relacje i te wizyty były dla niego prawdziwą przyjemnością, miał nadzieje że dla nich także, oczywiście na pierwszym miejscu zawsze byli Saa i Kora.

 

Niestety wraz z przybywaniem nowych Eli w życiu Noah, oraz natłoku obowiązków, miał on też trudności w wyborze kogo odwiedzić i komu pomóc, były to trudne decyzję ale zawsze łączył to wszystko, miał w końcu dla kogo.

 

A wracając do obowiązków, właśnie dlatego był tu dziś na szczycie Wells Fargo Center, Słuchając echa miasta, szukając swojego celu który grasuje w świecie ludzi.

 

To była zdecydowanie najgorsza i najtrudniejsza część w byciu Naczyniem, ale była także powodem dla którego Ele zaczęli szukać godnych i zaufanych ludzi.

 

Ele w dość specyficzny sposób przypominali nasze społeczeństwo, mieli zwierzęta, zwyczajnych obywateli, przywódców, a nawet bogów. Mieli swoje obowiązki tak jak my swoje prace, byli dobrzy i źli, oraz ci bardzo źli.

 

Straceni, odpowiedniki takich ludzi jak Ted Bundy, Albert Fish, Neron czy Adolf Hitler. Ele którzy pałają taką nienawiścią do ludzi że pomimo prawa jakie obowiązuje, oraz tego co się wiąże z jego złamaniem, zaczęli na nich polować i bestialsko mordować.

 

Bogaj nazywał ich reliktami dawnego świata, tymi którzy jeszcze przed Rozłączeniem jak i po nim, wymierzali poniekąd zasłużoną, lecz zabronioną zemstę na ludziach.

 

Pomimo tego że z wieloma takimi zrobiono porządek tysiące lat temu, wielu i tak przetrwało i żyje do dziś, wciąż zarażając nowych Elów swoją manią zabijania ludzi. Zarażając to aż nazbyt dokładne słowo, ponieważ nienawiść tych Eli, ich gniew, zawiść i żądza mordu są tak wielkie że wpływają na samą Energię.

 

Z czystej, pięknej, dającej życie mocy, stworzyli karykaturę, coś potwornego i zepsutego. Co więcej miała ona wpływ na niektórych Elów, głównie na Pomniejszych ale także na co słabszych Średnich. Zamieniała ich w Skażonych, krwiożercze bestie których jedynym automatycznym celem było zabicie jak największej liczby ludzi.

 

I to właśnie odnajdywanie, potem Oczyszczanie, bądź eliminowanie takich wynaturzeń było zadaniem Naczyń.

 

Jeśli chodziło o Skażonych, były to w większości niewinne ofiary złej Energi, zostali nią skażeni wbrew ich woli, więc Oczyszczało się ich ciała z tej złej Energi i szczęśliwie wracali do normy. Ale jeśli byli to Straceni, lub Skażeni którzy z własnej woli oddali się przemianie, rozkaz był jasny, zabić na miejscu...

 

Powodów dla których do tego konkretnego zadania używano, i w ogóle zaczęto tworzyć z ludzi Naczynia pomimo wciąż istniejącej wrogości i braku zaufania, i to nawet u normalnych dobrych Eli, było dwa.

 

Pierwszym była najważniejsza zasada świata Eli, nie mogą oni zabijać siebie nawzajem, Noah doskonale wiedział z doświadczenia że bicie czy ubezwłasnowolnienie było w porządku. Jednak zabicie drugiego Ela było najgorszym grzechem ich rodzaju, gorszym niż ludobójstwo czy, czy sam nie wiedział jeszcze co. Nie chodziło nawet o karę jaka ich by czekała, po prostu Energia była tak świętą i niewinną mocą, że natychmiast opuszczała ciało mordercy brzydząc się nim. A El bez Energii był niczym, rozpadał się i umierał.

 

Noah uważał że drugi powód był powodowany zwykłą wygodą i logicznym myśleniem, ponieważ żeby móc wejść w interakcję z człowiekiem, nie mówiąc już o porywaniu czy zabijaniu go, El musiał wejść do naszego świata. Ograniczenia w tym zakresie były dosyć jasne, ludzie mogą wchodzić tylko przez Bramę albo na osobiste zaproszenie jakiegoś Ela, zaś Ele mogli pojawić się gdzie chcieli i kiedy chcieli. Jednak o dziwo, brak Energi w ludziach dawał im pewną zaletę, ponieważ jak to było z Noah, który sam spędził sześć miesięcy po drugiej stronie bez żadnych problemów, a nawet z dużymi zaletami.

 

Według Bogaja minęły by jeszcze z dwa miesiące nim świat Eli zacząłby go odrzucać jako człowieka. Ale kiedy ludzie mieli same korzyści ze zmiany świata, dla Eli było to skrajnie niebezpieczne. Jako że świat ludzi został pozbawiony jakiejkolwiek Energii w jej aktywnej formie, była tylko ta zamknięta w naturze która ją podtrzymywała, nie mogła ona tam przebywać w prawdziwej potężnej formie.

 

Dlatego gdy tylko El postawił stopę, kopyto, mackę czy cokolwiek, świat ludzi natychmiast zaczynał odsyłać jego Energię z tego niegodnego jej miejsca z powrotem. To było jak wchodzenie bez końca na ruchome schody od dupy strony, mogłeś iść naprzód do oporu, ale i tak cofało cię do tyłu aż byłeś znowu w punkcie startu.

 

Niecała godzina, tyle według Saa, a miał on w tym zakresie niemałą wiedzę, przeciętny El wytrzyma w naszym świecie zanim jego Energia kompletnie powróci na jej miejsce. Ale nie znaczyło to jego śmierci, po prostu cała Energia jaką w sobie miał powoli wracała do należnego jej miejsca, i kiedy wyprztykał się ze wszystkiego wracał do naszego świata, a nawet dokładnego punktu skąd wszedł.

 

I to właśnie dlatego używano Naczyń do tej strasznej roboty, nadal po części byli ludźmi więc mogli poruszać się tutaj bez problemów, ani żadnych uszczerbków na sile. Nikt nie wiedział czemu mogą przebywać w obydwu światach bez problemów, Noah usnuł własną teorie, że skoro byli po częśc i tym i tym, Energia gubiła się którą część gdzie odesłać, więc z błędu w systemie po prostu dawała sobie spokój.

 

Ale dzięki temu mogli polować na Straconych i Skażonych w obydwu światach, a było to o wiele prostsze w ludzkim, nie dość że te bestie miały ograniczony czas na zabawę, to z minuty na minutę były coraz słabsze, a takiej okazji nie można było zmarnować.

 

Dlatego Noah, niewzruszony żadnymi negatywnymi efektami, od dwóch godzin nasłuchiwał jakichkolwiek ech Energii, nie było to trudne bo tu były by wyraźne niczym huk wystrzału. Po drugiej stronie żeby wyłapać echo trzeba było się bardzo skupiać, poza tym natłok informacji i sama obecność Energii wszędzie... No nie pomagało to w sprecyzowaniu miejsca Straconych, zawsze kiedy wracali jakoś rozpływali się wśród innych Eli, nawet mimo ich złej Energii nie dało się ich wykryć. Poza tym Słuchanie było nastawione bardziej na przekazywanie wydarzeń a nie ustalaniu dokładnego położenia wybranego Ela.

 

A że mordowali w świecie ludzi, to tu rozchodziło się echo wydarzenia a nie w naszym świecie, zresztą do odnajdywania pojedynczych jednostek służyła inna technika. Dlatego Naczynie było najbardziej efektywną bronią przeciw nim, mogliśmy czekać aż zaatakują już tu na miejscu, i zabić ich gdy byli słabi i wydrenowani z mocy.

 

Poza tym El który umarł poza jego światem zostaje odłączony od cyklu Energii i przepada na zawsze, po prostu przestaje istnieć.

 

Noah przez sześć miesięcy Naczynowania, mimo że głównie pomagał w pilnowaniu porządku w Oregonie, miał już na koncie dziewięciu Oczyszczonych Skażonych, byli to tylko Bogu ducha winni Pomniejsi, którzy mimo zwiększonej siły i mocy nie wymagali specjalnego zachodu, ale jeszcze ani razu nie spotkał prawdziwego Straconego.

 

Już od dłuższego czasu czuł ich za sobą, nie był to wróg oczywiście, nie dał by się tak podejść swojemu celowi, nie było to też niebezpieczeństwo, raczej źródło normalnej irytacji, jak mucha latająca wokół głowy. Westchnął przeciągle mając już dość podchodów.

 

- No już wyłazić ! Nie będziecie przecież wiecznie się chować za Zasłoną i tak was czuje ! - cisza - śledzicie mnie od wyjścia z lasu, może dosyć na dzisiaj ?

 

Żadnej reakcji, czyli nie po dobroci co ? – A więc mam was zmusić ? - zaczął wstawać, cały zesztywniały od ciągłego siedzenia w jednym miejscu, strzelił wszystkimi kośćmi.

 

Noah najpierw się przeciągnął, i nagle atmosfera się zmieniła, spojrzał ostro w jeden punkt przed sobą i to wystarczyło, powietrze zrobiło się rzadsze, cięższe, wręcz namacalne, dało się słyszeć tarcie o siebie prądów ciężkiego powietrza, to było coś niebezpiecznego. Noah świecący teraz lekką zieloną poświatą, wykonał zaledwie nikły ruch ręką – JUŻ !!! - wykrzyczały jednocześnie dwa różne głosy.

 

Poświata znikła, wiatr też się uspokoił, a Noah splótł ręce na piersi wywołując szelest w kamizelce, i tylko czekał uśmiechnięty.

 

Znowu zebrał się silny wiatr, jednak nie taki jak przed chwilą, ten lekki powiem świadczył o przechodzeniu przez Zasłonę i sprowadził coś ze sobą, po prawej były to płatki kwiatów, po lewej kawałki futra zdechłych zwierząt.

 

Najpierw po stronie fioletowych, płatków pojedynczy kwiat wyszedł z zabudowań budynku, był to ogromny kosaciec mocny, był rozmiarów ludzkiego dziecka o cudownym lawendowym kolorze. Ze środka kwiatu wyrośl kokon o ciemniejszym odcieniu, tak naprawdę był on jednak długą sukienką, na której początku pojawiła się głowa małej dziewczynki o żółtych oczach i czarnych długich włosach, miała ona najniewinniejszy uśmiech jaki można było sobie wyobrazić.

 

Największy i najszerszy płatek kwiatu który szedł ku dołowi, stworzył dla niej coś na wzór szerokiej peleryny która opadała na ziemię, mniejszy przedni utworzył jakby długą czapkę, albo woalkę która z góry zakrywała całą twarz. Trzy tylne, najcieńsze płatki były skierowane ku górze, tworzyły coś na wzór trójzębu, gdzie zamiast ostrzy, końcówki płatków zaczęły puchnąć przypominając sztych łopaty, łodyga łącząca kwiat - dziewczynkę z ziemią zniknęła.

 

Po stronie poszarpanego futra rozszedł się dźwięk grzechotania, to było jak obijanie się kości o kość, w powietrzu zmaterializował się szkielet dorodnego jelenia, jednak był on wyprostowany niczym człowiek. Szkielet zaczął wypełniać się brudną brązową sierścią która całkowicie go pochłonęła, uformowała ona sylwetkę człowieka, mniej więcej wzrostu Noah przed przemianą. Szkielet jelenia wyłonił się spod futra tak że było widać jego tylni wierzch, kręgosłup był tam gdzie zwykle, wyłonił się na plecach istoty.

 

Kości przednie pojawiły się na wierzchu rąk, tylne z tyłu nóg, górna część czaszki z porożami zakrywała połowę głowy. Futro martwego zwierzęcia w końcu się uspokoiło, jednocześnie wyszły z niego ludzkie dłonie i stopy oraz głowa, samo futro przypominało teraz raczej gruby płaszcz a nie prawdziwego zwierza. Czaszka jelenia która robiła teraz za makabryczne nakrycie głowy niepozwalała tego zobaczyć, ale Noah wiedział że za nią chowają się czarne krótkie włosy i takie same dołujące oczy, tak znał dobrze ich posiadacza, ich oboje zresztą.

 

- Mówiłem wyraźnie że tym razem idę sam, nie mam ochoty narażać żadnego z was !!

 

- Bogaj nalegał – odpowiedziała szybko dziewczyna, dźwięcznym łagodnym, a jednak drżącym lekko ze strachu głosem – powiedział że przy przenoszeniu jest zbyt duże ryzyko, Przepraszam !!

 

- Dlatego że byliśmy dziś bez zajęć, Strażnik wysłał nas żeby ci pomóc vice Strażniku – chłopak trochę młodszy od Noah, mówił ściszonym beznamiętnym głosem, trochę jak automat, ale za to bez cienia strachu czy szacunku.

 

Noah złapał się za głowę, i zrobił zrezygnowaną minę.

 

Z całym Oczyszczaniem był jeden problem, pomimo że Noah mocą ustępował tylko Bogajowi, za cholerę nie potrafił się tego nauczyć. Próbował za pierwszym razem i tylko rozwścieczył Skażonego, był to Piórł który porywał ludzi i uśmiercał ich w drugim świecie upadkiem z wysoka. W końcu zrezygnowany złapał go, przegrany wracając do Bogaja spotkał po drodze Kalduna, pijaczek Oczyścił delikwenta w parę sekund.

 

Potem Bogaj mu wyjaśnił że z niewiadomej przyczyny Naczynia nigdy tego nie potrafią, dlatego wysyłane z nimi zawsze były Średnie Ele które w razie potrzeby Oczyszczały Skażonych, lub pomagały w walce ze Straconymi. Noah pomysł ten nie podobał się z prostej przyczyny, nie chciał wystawiać ich na niebezpieczeństwo, nie po to został Naczyniem które miało ich wszystkich chronić żeby zabierać ich ze sobą na misje zagrażające życiu.

 

Bogaj jednak i tak nie dał się przekonać, i Noah musiał zabierać ze sobą najmniej zajętych Zarządzających do pomocy. Wszystko szło dobrze, w końcu wykonywał misję z członkami nowej rodziny, jednak za przedostatnim razem poszło źle.

 

Doufir, Zarządca daglezji zielonych, jednego z gatunku drzew iglastych które zajmują dużą powierzchnię stanu, mimo natłoku zajęć postanowił pomóc Noah. Był tak zwanym Specjalistą, w sumie był przeciwieństwem Kalduna który ogólnie doglądał wszystkich drzew, Doufir miał pod opieką tylko jeden gatunek, była to tak zwana ochrona goniąca ochronne.

 

I skończyło się że zbyt narwany Doufir nie posłuchał Noah, wyszedł przed szereg i skończył z urwaną ręką przez Skażonego Szarwilka. Oczywiście ręka odrosła, a sam Doufir miał się teraz dobrze, ale miesiąc się leczył i regenerował, Noah wziął to wszystko oczywiście na siebie, innej opcji nie było.

 

Cały ten czas zajmował się nim najlepiej jak umiał, zaniedbywał swoje obowiązki niestety, ale inni też mu pomagali w opiece nad Elem, a nawet zastąpili ich w pracy ! Noah wtedy postanowił że nikogo więcej nie weźmie na misje, choćby musiał z końca stanu ciągać największego Skażonego prosto pod Bramę !!

 

Ale Bogaj mimo jego protestów i tak wysyłał po cichu paru Eli do pomocy, Noah wiedział że Bogaj robi to tylko z troski, mimo wszystko nie chciał nikogo narażać. Dlatego od razu gubił ogon, ale cholera zawsze go jakoś odnajdywali, z czasem nawet przestał się dziwić, w końcu był jedynym aktywnym źródłem Energi w świecie ludzi.

 

Teraz było tak samo, jednak mimo że wyruszył wczoraj, dopiero teraz go znaleźli, trochę im to zajęło nie ma co, ale kiedy patrzył na dzisiejszy skład przestawał się dziwić.

 

Iris, Zarządczyni wiosennych kwiatów, jest bardzo dobra w swojej pracy nie ma co mówić, zajmowała się kwiatami z największą czułością, poza tym była bardzo urocza, miła i uczynna. Niestety bała się nawet własnego cienia, raz jak Noah zbierał z nią kwiaty, prawię dostała zawału gdy gdzieś z boku Łubświstak akurat jadł kwiaty, czym wywołał szelest który prawie ją zabił, była dokładnym przeciwieństwem nazwy kwiatu z którego powstała.

 

Cervus jest grabarzem, dogląda czy truchła zwierząt, szczególnie czworonożnych roślinożerców, są traktowane z należytym szacunkiem i czy nie dzieje się z nimi coś niestosownego. Dziwak który stroni od każdego, a właściwie każdy stronił od niego, inni Ele po prostu się go bali, Noah nawet się nie dziwił dlaczego. Z tymi oczami martwej ryby i bezuczuciowym zachowaniem, sam wolał by towarzystwo szkieletów niż Eli.

 

Noah kochał obydwoje, spędzał z nimi tyle czasu ile mógł, w przypadku Cervusa tyle ile tamten chciał, ale po tak długim czasie mimo że się tego wstydził, po prostu miał tych których lubił bardziej, oraz tych których mniej, niestety ta dwójka należała do tych drugich. Boidudek i chłodny szkielet, a jeszcze zebrani razem to w ogóle combo, jak wróci zabije Bogaja za ten skład marzeń, jemu wolno.

 

I od razu wiedział że sobie nie pójdą, widział to w ich oczach, tej determinacji jaka z nich biła. Więc musi się z tym uwinąć jak najszybciej, bał się że może być gorzej niż z Doufirem.

 

- I jesteście pewni że sobie nie pójdziecie ? - zapytał Noah z płonną nadzieją.

 

Popatrzyli po sobie, żywe oczy pełne radości, kontra oczy nie ukazujące nic poza otchłanią śmierci, jakby życie i śmierć dobijały targu, zabawna myśl - zrobię wszystko co w mojej mocy żeby pomóc Noah ! - Iris odpowiedziała zaciskając piąstki z jeszcze większą determinacją.

 

- Dostałem zadanie żeby pomóc mojemu Naczyniu, więc wykonam je dopóki śmierć nie powie inaczej – odpowiedź Cervusa z tym jego pustym głosem też jakby miała w sobie coś nowego, oddanie ?

 

Noah nie wiedział ale wzruszył się, dwójka Elów za cholerę nienadających się do tego co musiał zrobić, dla niego wyszła ze swojego normalnego szeregu - no w porządku, więc przez jakiś czas popracujemy razem – uśmiechnął się do nich chcąc dodać im odwagi, Iris oczywiście ucieszyła się jak dziecko, kamienna twarz Corvusa została na miejscu

 

Miał coś powiedzieć, ale akurat wychwycił Energię, znowu się uśmiechnął, tym razem o wiele szerzej - wygląda na to że coś mamy, no to co wesoła drużyno !?

 

Ruszamy!

 

Zarządcy pokiwali głowami z nieukrywanym entuzjazmem, i zaraz za Noah zniknęli wywołując małe tornado wypełnione liśćmi, fioletowymi płatkami i skrawkami futra.

 

******

 

Stali teraz we trojkę w świecie Eli, w tym samym miejscu gdzie Elizabeth Marsh zeszłej nocy dokonała żywota, echo tego zdarzenia długo się utrzymywało, i tak trochę to zajęło zanim je odnalazł, tutaj żywa Energia szybko ulatywała, co było w sumie jedynym utrudnieniem w poszukiwaniach.

 

- To się stało dokładnie tutaj tak ? - Spytała Iris całą się trzęsąc - dokładnie tu gdzie stoisz – odskoczyła od tego miejsca z cichym krzykiem, Noah po prostu musiał wydać przeciągłe Ehh – to stało się zeszłej nocy, oczywiście po kobiecie nie zostało nic.

 

- Nic poza butami – wtrącił Cervus stojący za Noah, trzymał jedną z zakrwawionych szpilek – śmierć interesują tylko istoty żyjące, rzeczy nie mają dla niej żadnej wartości.

 

- Dziękuje ci za to pełne ciarek spostrzeżenie, jeszcze dwa takie i Iris się posika ze strachu.

 

- Wcale nie !! - krzyknęła w sprzeciwie, ale jej mina mówiła że wcale tak, jednak dzielna próbowała pokazać odwagę dopytując się o sprawę - I-i-i to pierwsza t-t-taka sytuacja ?

 

- Z tego co wychwyciły i ustaliły Stróżsowy, to już trzecia kobieta która zniknęła bez śladu wraz z pojawieniem się Energi w tym świecie.

 

- Dlaczego rozpocząłeś działania dopiero po trzeciej ofierze ? - oczywiście logiczne pytania zadawał Corvus – jak powiedziano w pewnej książce, jeden raz to przypadek, dwa to zbieg okoliczności, na trzy dzieję się coś złego – odpowiedział Noah. Mama kiedyś mu to powiedziała gdy złapała go jak podkradał budyń z lodówki, akurat za czwartym razem, mówiła że to z jakiejś książki ale Noah nie pamiętał jej tytułu.

 

– Zresztą nie winie ich, ludzie zapadają się pod ziemię i bez pomocy Straconych, poza tym nasi często robią sobie wycieczki, trzeba niemałej głowy żeby dodać dwa do dwóch.

 

- Żeby wynikiem był Stracony lub Skażony – powiedziała ponuro Iris, bała się a Noah ją doskonale rozumiał, jak wielu było Eli tyle stosunków wobec ludzi, ale znał tych z Wielkiego Dębu, żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy ich zabijać.

 

- Dokładnie, teraz nie ma wątpliwości i trzeba go znaleźć zanim dobije do czwartej.

 

- Jak często ten zabija ? - spytał Cervus – Jeżeli Pan Bubo się nie myli, dzień po dniu, czyli dzisiaj w nocy będzie powtórka – odpowiedział Noah

 

Pan Bubo był Średnim Elem odpowiadającym za patrole Stróżsów, specjalnych Pomniejszych Eli które co jakiś czas latały po świecie ludzi i wypatrywały problemów. Noah nazywał ich dronami, ponieważ doglądały tylko świata ludzi, latając nad nim co jakiś czas i nagrywając wszystko co się tam działo, to właśnie one ostrzegały przed Straconymi oraz większymi tragediami w świecie ludzi.

 

- Czyli będziemy Słuchać ?

 

- Tak Cervus, innego sposobu jak na razie nie ma, łazić po mieście i mieć nadzieję że będzie się akurat w odpowiednim miejscu. Jak zawsze Bogaj dał zakaz wszystkim żeby się nie przenosili przez parę dni, co akurat jest bardzo pomocne muszę przyznać.

 

- A nie ma jakiegoś sposobu żeby go wyśledzić ? - znowu logiczne pytanie, dobry był skubany smutas.

 

- Gdyby było nie musiałbym czekać jak gęś na odstrzał a wierz mi że tego nienawidzę, zawsze chowają się za Zasłoną i tym razem nie jest inaczej. Więc nawet jeżeli byłbym dostatecznie blisko drania i coś poczuł, niemiałbym tej cholernej pewności czy na pewno tutaj jest.

 

Wiem tylko że wybiera ofiary na oślep i zabija wyłącznie nocą, wybiera miejsca gdzie szansa że ktoś go zobaczy równa się zeru, dowodów zostawia zresztą tyle samo. Ofiary to samotne kobiety po których nie zostaje żaden ślad, nie wiem jak wygląda ani jak zabija. Z tymi informacjami nie ma innej drogi, też mi się to nie podoba ale nic nie poradzimy.

 

- A co z ludźmi ? - spytała Iris, cicha od jakiegoś czasu – czemu nie szukają swoich pobratymców ? – zadała to pytanie z takim smutkiem, że Noah wierzył że nawet Cervusa ruszyło.

 

- Nie wiem co ci odpowiedzieć Iris, te kobiety znikały jedna po drugiej i wszystkie były samotne, ludzie naprawdę często znikają bez powodu, ale głównie jeśli nie dotyczy to ich samych to nie widzą że dzieje się coś złego.

 

Nastała krótka cisza którą znowu przerwała Iris.

 

- Nadal jesteś z nimi ? - nie spodziewał się tego pytania, prawię zwaliło go z nóg, czy był z ludźmi ? Czy z Elami ? Nie zastanawiał się nigdy nad tym sądząc że odpowiedź jest oczywista.

 

Podszedł do Iris i pokrzepiająco, ze szczerym uśmiechem wsunął rękę pod kaptur płatka i zmierzwił jej włosy - Jestem ze swoją rodziną czyli z wami wszystkimi, to po to biegałem jak głupi po lesie, goniąc bobrtamy i korłanie, żeby być właśnie z wami.

 

Wywołał uśmiech na jej słodkiej twarzy, poczuł że jej Energia na nowo stała się radosna, tego potrzebowała, on zresztą też.

 

Czy nie miał wobec ludzi żadnych długów ? Jedynymi ludźmi których kochał nie ma na tym świecie od dawna, więc czy wszyscy inni, lekarze z jego szpitala, ludzie z ośrodka, zwykli przechodni, czy zasługują żeby ich chronić ?

 

Ele zasługiwali, jego nowa rodzina była tego warta, co do tego nie miał wątpliwości, za nich umarłby choćby i tysiąc razy, ale czy za ludzi ?

 

Z zamyślenia wyrwał go Cervus, myślał że nie będzie miał okazji tego przyznać, ale cieszył się że ostoja bezstronności i obojętności była z nimi - I jakie jest teraz nasze zadanie, vice Strażniku ?

 

Noah przemyślał wszystko jeszcze raz i odpowiedział – będziemy się kręcić po mieście do skutku, ja będę ciągle w świecie ludzi nasłuchując, wy będziecie obserwować drugą stronę. Gdy tylko stanie się coś podejrzanego bądź zobaczycie kogokolwiek, mówicie mi od razu, zrozumiano ? Popatrzył na nich, pokiwali głowami twierdząco, przyznając że lepszego planu nie ma. Już mieli stąd iść, kiedy to Iris okazała się jednak przydatna do czegoś innego niż straszenia Noah.

 

- Noah, ile może być samotnych kobiet wśród ludzi ? To pytanie na początku wprawiło go prawie w atak śmiechu, ale szybko się ogarnął – nie wiem, tysiące, miliony, nie da się na nie odpowiedzieć, a czemu w ogóle pytasz ?

 

- Znaczy no bo no – zakłopotała się biedna, Noah uśmiechem uspokoił ją i zachęcił aby mówiła dalej, gdyby tylko była pewniejsza siebie – n-n-n bo może wszystkie były same od początku, bo on tak c-c-chciał, żeby nie wzbudzać paniki ? - Noah nagle zatrzymał się bez ostrzeżenia co bardzo ją wystraszyło, a Cervusa zainteresowało - Przepraszam ! Tak tylko pomyślałam że może jakoś je wybiera ! Wiem źle mówię wiem !!

 

Ale Noah myślał wręcz przeciwnie, przypomniała mu się też jedna, bardzo przydatna rozmowa z Saa.

 

To było po jego drugiej misji, Saa był swojego rodzaju ekspertem do spraw Straconych, był okres gdy wszyscy w lesie myśleli że do nich dołączył, to było właśnie po tym kiedy zjadł pierwszego człowieka. Ale on mu to wszystko wtedy dokładnie opowiedział, normalnie nie lubił rozmawiać o sobie czy swojej przeszłości, nawet Bogaj nie znał prawdziwego powodu czemu Saa robił wtedy co robił.

 

Ale gdy Noah zaczął na nich polować, wąż doszedł do trudnego wniosku że jego wiedza może się przydać - Tak dokuczałem ludziom i ich ssstrassszyłem będąc Ssstrażnikiem ! Przyznaję sssię do tego bez bólu !

 

- Ale czemu to robiłeś ? Bogaj się ich jakoś nie czepia, nawet nie widziałem żeby kiedykolwiek się do nich zbliżał – siedzieli wtedy w nowym legowisku Saa, była gwieździsta marcowa noc, nawet nie pamiętał po co do niego przyszedł tamtego dnia, po prostu chciał z kimś pogadać - Bogaj to pacyfissstyczny mięczak ! Ale nie ma co go o to winić.

 

W tamtych czasssach ludzie byli inni, to było gdy ten wass – chciał powiedzieć wasz ale szybko się zreflektował, a nawet przeprosił za tą pomyłkę, Noah się nie obraził – no zaczął sssię rozwijać, jak brzmiało to sssłowo cholera !? - Myślał dłuższą chwilę, Noah wiedział co chce powiedzieć ale za bardzo go to bawiło, niech się wąż pomęczy – przemysssł ! O to mi chodziło !

 

Czerwonych ludzi, ssszanujących naturę i żyjących z nią w zgodzie, zassstąpili biali ludzie, wssszyssstko zaczeło się psssuć. Biali wybili czerwonych aż w końcu zossstali tylko oni, i po jakimśss czasssie zaczeli sssię rozbudowywać, grabili naturę dla ssswojej chwały i wygodnego życia.

 

Brali coraz więcej i więcej aż zaczęli zagrażać ssspokojowi ssswojego, jak i nassszego śsswiata. Dlatego jako Ssstrażnik possstanowiłem cośss z tym zrobić, ssstraszyłem ich żeby sssię wynieśssli, nissszczyłem ich domy, zbiory, ssstałem sssię ich kossszmarem.

 

- Ale to nie wystarczyło jak mniemam ?

 

- Nie, nie wyssstarczyło, przegięli pałę, widząc mnie w mojej wężowej formie zaczęli wyłapywać i zabijać wssszelkie gady, płazy, wssszyssstko co było zielone i pływało, durnie myśssleli że to byli moi sssłudzy. Wtedy przegięli kurwa pałę !! Jako Wężowy Władca, nawet jako zwykły El nie mogłem pozwolić żeby przy mnie zabijano moich ! Nawet jeżeli było to po drugiej ssstronie !

 

- Właśnie, czym jest Wężowy Władca ? Przedstawiłeś mi się tak raz ale to było wszystko, nic o tym nigdy nie mówisz.

 

- To jest rozmowa na inną gorssszą porę, wracając do tego problemu, tak sssię wkurwiłem że od razu się na nich rzuciłem, i zeżarłem każdego który miał pecha ssstanąć mi na drodze. Nie myssślałem co robię, byłem taki zły i sssmutny, przez moje próby pozbycia sssię ludzi ucierpiały zwykłe zwierzęta, jessszcze do tego węże.

 

Mniej więcej gdy przełknąłem piątego wieśssniaka, przybył ssstarussszek Gario z Bogajem, powssstrzymali mnie od dalssszej rzezi i pojmali. Ssstaruszek dossszedłssszy do tego co sssię wydarzyło ,z prawdziwym bólem ssserca wydał na mnie wyrok, nawet sssam wymierzył mi karę. Pozbawiony sssiły, ssstanowiska, poprzedniej formy jak i dawnej chwały, zostałem z niczym, wtedy Bogaj sssię nademną zlitował, przygarnął mnie i o to jessstem !!

 

- Masz im to za złe ? - spytał przejęty Noah całą tą przykrą historią, ale nie oceniał przyjaciela, rozumiał go.

 

- Oczywiście że nie, nie śssmiał bym, mój mentor i najlepssszy przyjaciel, to ja wtedy nawaliłem a oni zrobili co musssieli, na ich miejssscu possstąpiłbym tak sssamo. To złamało im ssserca, najgorsssze nie było wcale całe to degradowanie, tylko zawód jaki musssieli poczuć wobec mnie.

 

Nastała chwila ciszy, nawet las nie śmiał wydać teraz żadnego dźwięku, Saa nie jest kimś kto się łatwo otwierał, Noah postanowił że na dziś koniec, nie miał prawa tak męczyć przyjaciela. Więc pomilczeli jeszcze trochę i chcąc opuścić grunty emocjonalne, zadał pierwsze głupie pytanie jakie wpadło mu do głowy.

 

- Dlaczego ich zjadałeś ? - Saa zrobił wzrok jakby coś mu spadło na głowę, ale efekt zadowolił Noah, wąż uśmiechnął się i wydawał się wdzięczny za zmianę tematu.

 

- Dlaczego ich pożerałem ?! To jessst twoje pytanie po tym wyznaniu ?! Sasasasa ! Jesteś niesamowity Noah !!

 

- Ej no pytam na serio – też się śmiejąc powiedział lekko oburzony Noah – no bo przecież nie musicie jeść chyba że wam coś smakuje, a nie sądzę żeby z człowieka był frykas na miarę pizzy !

 

Razem głośno wybuchnęli śmiechem łamiąc nocną ciszę którą sami wywołali, Saa odgarniając łZę z oka odpowiedział – Masssz rację nie sssmakują jak pięciogwiazdkowe danie, po prawdzie to trochę jak zdechły kurczak !

 

Ale po co ich jadłem ? Możesssz to nazwać pewnego rodzaju wbudowanym zachowaniem lub inssstynktem, nie robiłem tego z głodu oczywiśsscie, nawet nie ze złośssci, robiłem to aby sssię ich pozbyć.

 

- Pozbyć się ? Czemu miałbyś się pozbywać ludzi ? Nie wystarczy że ich zabiłeś ? - Pytał dalej Noah, zbity trochę z tropu.

 

- Ty możesssz tego nie rozumieć, nawet nie masssz chyba prawa tego rozumieć, to cośss jest tylko w prawdziwych Elach. Po Rozłączeniu naturalnie zaczęto usssuwać wssszelkie dowody issstnienia Elementali ze śsswiata ludzi, jednak czego wielu nie zauważyło, my sssami nieśśswiadomie usssuwaliśssmy dowody nassszego issstnienia czy wizyt, wssszyssstkie.

 

Noa hchwilę się nad tym zastanawiał, to co mu przyszło do głowy było trochę straszne, ale dosyć logiczne.

 

- Każdy człowiek który was widział, robiliście coś z nim prawda, a ty zjadałeś zwłoki żeby nie zostawiać po sobie śladów. Teraz jak tak sobie przypominam, wiem o historii stanu to i owo ale nigdy nie słyszałem żeby osadników napadał gigantyczny wąż.

 

- Masssz rację, ale ssspokojnie nie zabijaliśssmy każdego, sasasa ! –zaśmiał się jakby to był naprawdę przedni żart – usssuwaliśssmy Energię z ich pamięci, nie działa im sssiękrzywda, zazwyczaj nie. A nie sssłyssszałeśss o wielkim mnie, ponieważ ssstarusszek wtedy dokładnie wybił im wssszyssstko z głowy, o mnie i o nasss.

 

A co sssię tyczy zjadania, jessst tu pewna nauka dla ciebie jako Naczynia – Noah bardziej wytężył słuch – nie wiem cholera ssskąd sssię to bierze, ale my Ele mamy to do sssiebie że jak już zabijamy człowieka, robimy to w jakiśss fikuśssny, durny sssposssób, tyczy sssię to ssszczególnie twoich przyssszłych najlepssszych przyjaciół, Ssstraconych. Oni mordując ludzi sssą bardzo twórczy wierz mi, nie jessst to zagadką że ludzie bardzo podejrzliwie reagują na dziwne zbrodnie.

 

Dlatego nawet się nad tym nie zastanawiając, każdy z nasss bez wyjątku po zabiciu człowieka, jakośss pozbywa sssię ciała, podśsswiadomie usssuwając dowody nassszego issstnienia. Dlatego jeżeli możemy zjadamy, albo po prossstu porzucamy w nassszym śsswiecie zwłoki, to jessst jakby zakodowane w nasss rozumiesssz. Niektóre kanalie wybierały nawet miejsssca i ludzi żeby tylko było jak najmniej dowodów i śsswiadków ! Sasasa ! Tacy z nasss zręczni mordercy jeżeli chcemy ! Trochę to okrutne, jak uważasssz ?

 

Noah pamiętał dokładnie co odpowiedział, i teraz przypominając sobie tą rozmowę wpadł na może nie doskonały plan, ale jakiś.

 

Podszedł do Iris, uściskał ją mocno i pogratulował.

 

- Co ty pleciesz ! Mówisz bardzo dobrze, że wcześniej na to niewpadłem ! -N-n-naprawdę ?! - nadal niepewnie spytała Iris.

 

- Naprawdę, przypomniałaś mi coś ważnego i mam nadzieję że to nam pomoże, dziękuje Iris – pod wpływem słów Noah i jego uśmiechu dziewczyna zarumieniła się, na jej buzi wykwitł piękny uśmiech od ucha do ucha, uroczy moment przerwał pusty niczym dno studni głos Cervusa.

 

- Rozumiem że teraz mamy plan działania vice Strażniku ?

 

Noah jeszcze raz uśmiechnął się do Iris, tworząc u niej nowe rumieńce, w końcu odwrócił się do Cervusa.

 

- Można powiedzieć że szkic planu, jak nasz kwiatuszek zauważył wszystkie kobiety były samotne i zaatakowane w ciemnych zaułkach. Stracony podświadomie unika jakiejkolwiek możliwości ujawnienia się czy odkrycia tego co robi przed ludźmi, dokładnie zadba o to aby niemieć żadnych świadków.

 

- Czyli ? - spytała Iris nie nadążając.

 

- Czyli zawęzimy poszukiwania do miejsc gdzie żaden normalny człowiek nie poszedł by w nocy, chyba że by musiał, tak jak ta tutaj – wskazał na zaułek przed domem pani Marsh – chciała dojść szybciej do domu i to ją zgubiło.

 

- Rozumiem – wtrącił Cervus, nuta zadowolenia w jego bezbarwnym głosie przyprawiała o ciarki – skupiając nasze poszukiwania w miejscach produkujących zerowy odsetek świadków, tam gdzie śmierć wszystkim miłą, sprawimy że poszukiwania będą efektywniejsze.

 

- Cóż Cervus, pokrętne ale prawidłowe podsumowanie. Więc nie ma na co czekać, poszukajmy najbardziej zagrożonych miejsc i będziemy się tam kręcić, nadal niestety trzeba będzie czekać.

 

- I tak jesteś n-n-niesamowity Noah ! Ja bym na to nie wpadła ! - wykrzyczała Iris pełna podziwu, zapominając kompletnie że to dzięki niej w ogóle o tym pomyślał. Gdyby tylko była pewniejsza siebie, i gdyby Cervus stał się normalniejszy, po tej misji trzeba będzie nad tym i owym popracować. Chciał coś powiedzieć, ale Cervus mu przerwał.

 

- Lepiej zacznijmy szukać dogodnych miejsc ataku, śmierć nie czeka na zmrok, vice Strażniku ?

 

- Oczywiście, jest jeszcze wcześnie ale może złapiemy go jak będzie się czaić na numer cztery. Mieli już się przenieść ale Cervus zadał mu jeszcze jedno pytanie.

 

- Dlaczego Straceni zadają śmierć, ostateczny odpoczynek, w taki okrutny sposób ?

 

Czyli nawet grabarz gór Tualatin gardził Straconymi, w sumie nie było to dziwne, Cervus uważał że śmierć powinna być naturalna, zadawana w zgodzie z naturą i Energią. Zabicie dla pożywienia albo w obronie własnego życia, bezsensowny mord do tej kategorii nie należał.

 

- Tak owszem jest okrutny, ale czasem praktyczny dla waszego istnienia, dla mojego istnienia.

 

Iw ciszy jaką stworzyła ta odpowiedź, czekali i szukali, aż do 23:23.

 

******

 

Trzynaście godzin naczekali się na tego przeklętego drania, odkąd odeszli spod domu ostatniej ofiary sprawdzili chyba wszystkie zaułki, przejścia podziemne, miejsca gdzie przypaliła się latarnia, każde miejsce które spełniało wymóg : Zero świadków, zielone światło dla mordowania, miłej zabawy !!

 

Rozdzielali się, raz biegali parami a jedno samo, czasem całą trójką, Noah już w poprzednim życiu nabiegał się po tym mieście. Wiedział że dystans jaki dziś pokonali, w czasie w którym to zrobili, dla normalnego człowieka byłby awykonalny. Nawet gdyby wykwalifikowanym żołnierzom powiedzieć że gdzieś w mieście jest bomba, nie dali by rady, nie było takiej możliwości, i byłoby po Portland.

 

Bycie nawet tylko pół Elem sprawiało że granice ludzkich możliwości zostawały gdzieś w innej galaktyce, biegał bez przerwy odkąd zaczęli poszukiwania, od dziesiątej rano do jedenastej wieczorem, parę sekund pauzy aby zobaczyć czy wszystko gra w sprawdzanym obszarze i znowu. Pobił dziś wszystkie rekordy świata w biegach, i potem pobijał swoje własne, i jedynie się spocił.

 

Największą trywialną radość po przemianie sprawiało mu bieganie, kiedyś marzył żeby biec tak szybko by wzbić się ku niebiosom, teraz ten kurdupel Hermes może mu pięty pilingować ! Każdy jego bieg na całego był niczym cudowny lot, wiedział z tyłu głowy że szukają szalonego Ela mordercy.

 

Ale niczym nie skrępowane bieganie po całym mieście, skakanie po budynkach niczym po kamienieniach w rzeczce, rozdzieranie nieba swoją osobą, to dawało mu taką dziecięcą radość że parę razy Cervus musiał mu delikatnie przypominać czym się teraz zajmują. Noah nie mógł się powstrzymać, biegał aż jego serce wyło z radości, szczególnie że teraz nie musiał unikać miejsc które kiedyś go bolały, oprócz domu dziecka, tam za żadne skarby nie chciał wracać, dla niego było symbolem porażki.

 

Z pewną radością i przyjemną nostalgią wskoczył na dach szpitala w którym pracował jego ojciec, Edgar Ambrose, zajrzał do ich starego mieszkania które znalazło nowych lokatorów, miłe małżeństwo z małym dzieckiem, park do którego chodzili na pikniki, nawet przebiegł się po torze swojej starej szkoły.

 

Nie robił tego codziennie, ale kiedy tylko był w mieście biegł na grób rodziny, uschnięte kwiaty przywracał do pierwotnego żywego stanu, aż znowu stawały się pięknymi białymi różami które wyhodował dla niego Bogaj, zapalał cztery znicze na grobie z jasnego marmuru, żegnał się i szedł już o wiele szczęśliwszy.

 

Zawsze po tych wizytach czuł się lepiej, nawet w najgorsze dni dostawał potężną dawkę optymizmu, a dziś go potrzebował. Teraz z Iris Słuchali na szczycie budynku jakiejś firmy przewozowej, a Cervus wraz ze swoimi kościstymi przyjaciółmi, enty raz obchodził zaułki.

 

- A jeżeli to nie zdarzy się dziś ? - spytała zrezygnowana Iris, siedziała obejmując kolana które podsunęła sobie tak że mogła na nich opierać podbródek. Płatki jej kwiatów oklapły, ledwo widział jej twarz spod tego który był jej czapką.

 

- To będziemy to robić do skutku, tyle razy ile trzeba, dopóki ostatecznie nie uporamy się z tym gnojem, czekamy.

 

Nie odpowiedziała, tylko jakby zwinęła się głębiej w swoim kwiecie - Wiem że czekanie aż komuś stanie się krzywda nie jest wesołe, ale konieczne aby nikomu więcej się ona nie stała – powiedział Noah pełen powagi.

 

Podniosła głowę skupiając się teraz tylko na nim - nie wiem jak ty to znosisz, czuje się jakbym wystawiała kogoś na żer – powiedziała przejęta.

 

- Niestety często tak jest, mój tata był lekarzem – powiedział taką oczywistą rzecz, a w jej oczach zobaczył pytanie i zdziwienie. No tak, Ele nie wiedzieli co to lekarz, w sumie ogólnie mało wiedzieli czym na co dzień zajmowali się ludzie.

 

Kiedy opowiedział Bogajowi czym zajmowali się jego rodzice, na zmianę padał na podłogę ze śmiechu, z byciem tak ciekawym że że zalewał go gradem pytań, i tak było w kółko – lekarz to osoba która zajmuje się leczeniem ludzi – gdy to powiedział wróciło skupienie na jej twarzy, już załapała kim był – tata ratował ludzkie życia, ale też niestety często mu się nie udawało, zawsze ciężko to przeżywał.

 

Ale kiedy się otrząsał mawiał że z każdej porażki, nawet tej najcięższej należało wyciągnąć lekcje, i uczyć się z niej aby nie było następnych. Tak właśnie postrzegam każdą misję, jako lekcję która mi pokaże idealną metodę radzenia sobie z nimi, taką aby żaden El czy człowiek nie ucierpiał.

 

Spojrzał na Iris, w jej rozmarzone płaczące oczy patrzące na niego, aż się wzdrygnął wewnętrznie bez żadnego powodu, co to u diabła było?! Ale ona zaraz zaśmiała się słodko, niczym licealistka plotkująca z koleżankami, Sarah też się tak śmiała, pomyślał mimochodem.

 

- Jednak to co wszyscy o tobie mówią jest prawdą – stwierdziła ocierając łzy z oczu.

 

- Co masz na myśli ? – spytał Noah zdezorientowany.

 

- Że jesteś wyjątkowy, jestem jedną z najmłodszych, nigdy wcześniej nie widziałam człowieka na oczy, jedynie się ich bałam. Ty byłeś pierwszym jakiego spotkałam, i do tego od razu zamieszkałeś wśród nas, na początku bałam przerażona, starsze Elki opowiadały straszne rzeczy o ludziach, że porywacie nas z łóżek i kradniecie Energie, że robicie z nas kompost, takie głupoty.

 

Ale teraz zaczynam rozumieć tych którzy wierzą w ciebie, sama w ciebie wierzę, jesteś z nich najlepszy Noah, jesteś najlepszym człowiekiem i Naczyniem jakie mogliśmy mieć – mówiła to wszystko z nieskrywanym podziwem w głosie.

 

Naprawdę często mu to powtarzano, za każdym razem robiło mu się miło na sercu gdy słyszał takie rzeczy, namęczył się żeby zdobyć te pochwały, ale wiedział że zrobił jeszcze za mało.

 

- Zrobię wszystko aby być dla was jak najlepszym Naczyniem, masz moje słowo, wszyscy macie, ale Iris nie jestem już człowiekiem. Teraz jestem tylko przeciętnym Elem, albo raczej staram się być, który tylko trochę odbiega od normalnej skali. Ten wyjątkowy człowiek odszedł do innych wyjątkowych ludzi, w tej chwili jestem... Jeszcze nie wiem czym jestem - zaśmiał się smutno, Iris nie wiedziała co powiedzieć i szczerze nie musiała.

 

Obok nich pojawił się jeden z tropicieli Cervusa. Był to szkielet jelenia, podobny do tego z którego powstał Cervus w świecie ludzi, tylko mniejszy i normalnie czworonożny.

 

- Znalazłem coś ! Duniway Park !

 

Noah wiedział gdzie to jest, był tam duży tor do biegów połączony z boiskiem do bejsbola, kiedyś gdy nie miał żadnych pomysłów jak spędzić dzień, lubił czasem tam się przejść i pobiegać p otorze. Nawet dzisiaj jakoś przed siedemnastą zrobił tam jedną rundkę, ale wtedy niczego tam nie było, nie ma mowy że da jakiemuś gnojowi obrzydzić mu ważne dla niego miejsce !!

 

- Już lecimy !

 

Iris nie zdążyła nawet zareagować, Noah złapał ją za bok i trzymając ją pod pachą, jak leciutki tobołek podążył z aszkieletem.

 

W parę minut byli na miejscu, dokładnie o dwudziestej trzeciej dwadzieścia trzy, nie to żeby któreś z nich wiedziało która jest, żadne nie miało i nie potrzebowało zegarka. Cervus już czekał dokładnie przy wejściu do parku, nawet się do nich nie odwrócił, jedynie podniósł dłoń w górę nakazując im się zatrzymać i być cicho.

 

- Jest gdzieś tutaj, musiał przybyć niedawno bo moi towarzysze byli tu wcześniej i nic nie znaleźli - też dziś tu byłem i nic nie zauważyłem – wtrącił Noah zrównując się z Cervusem.

 

- Już z-z-zdążył kogoś zaatakować ? - spytała przejęta Iris.

 

- Na razie nie wykonał żadnego ruchu, nie wiem gdzie jest dokładnie, nigdzie go nie widzę, ale śmierć wisi w powietrzu – przyznał Cervus.

 

- Jest w świecie ludzi – stwierdził Noah z żelazną pewnością, pozostali spojrzeli na niego ze zdziwieniem -skąd taka pewność vice Strażniku ?

 

- Czeka na nią, musiał ją wybrać jakiś czas po tamtej, inaczej nie umiem wytłumaczyć czemu jest tu kiedy, nie wyczuwam nikogo innego wparku.

 

- Ale dlaczego uważasz że jest w świecie ludzi – teraz to Iris miała wątpliwości.

 

- Oni wszyscy mają to do siebie że ludzi mają za nic, opuszczony przez Energię nawet w połowię, da radę zabić człowieka jakby to była mucha, do tego poluje tylko na kobiety, więc pewnie myśli że to jeszcze prostsze. Może wie że go szukamy dlatego wykorzystuje efekt Zasłony, albo nic nie podejrzewa i tylko jest ostrożny.

 

- To logiczne wytłumaczenie, tak jak vice Strażnik zauważył, zamazuje wszystkie dowody swojej obecności.

 

- W takim razie c-c-co zrobimy ? - spytała Iris.

 

- Będziemy go obserwować z dwóch stron – powiedział Noah już samemu będąc po drugiej stronie, zrobił to tak szybko że żadne nie zauważyło jak Przeszedł w świat ludzi.

 

Żałował że jego pojawianie się nie wywoływało takich fajnych efektów jak u zwykłych Eli, on po prostu jakby teleportował z jednego do drugiego, był tam i jest tu, mało efektowne ale w jego pracy przydatne – ja poczekam tutaj, wy zostańcie tam i złapcie go jakby uciekał – Ale ! - Iris chciała się sprzeciwić, ale Noah nie do końca ją usłyszał, chyba Cervus ją uciszył.

 

Uwielbiał wiele rzeczy w jego nowym życiu, ale jeżeli było coś co denerwowało Noah, to na pewno była to Zasłona.

 

Naturalny efekt Rozdzielenia światów, jakby specjalnie utrudniał mu prace, bo właśnie Zasłona była tym co oddzielało dwa światy od siebie, i to ją w głównej mierze napędzały Bramy. Powodowała że ludzie nas nie widzieli, ale nie tylko, nawet Ele w świecie ludzi nie widziały Eli po drugiej stronie, przez to nasi z jednej strony nie widzieli tych z drugiej, i na odwrót.

 

Dla Noah, Cervus i Iris byli teraz tylko mgłą Energi, czuł ich i mniej więcej wiedział gdzie są, ale nie widział ich i prawie nie słyszał, co gorsza to samo było z przeciwnikiem. El będąc w świecie ludzi też mógł się Zasłonić i się chować, Noah nie chętnie przyznawał ale to był jakiś powód żeby zabierać ze sobą pomoc, ponieważ mógł się czaić w świecie ludzi, a jego dość specjalna drużyna przeszukiwać świat Eli.

 

Szedł powoli w stronę boiska i toru, zatrzymał się na pierwszej linii startu, czuł nikły zarys Energi gdzieś w parku, nie był pewny gdzie ale nawet teraz mógł wyczuć ten odór.

 

Skażony czy Stracony, oni wszyscy śmierdzieli jak chodzący trup, to był najbardziej wyczuwalny dowód ich zepsucia, z każdym zabitym człowiekiem ich Energia gniła, przez co oni jak i oni cuchnęli coraz gorzej, ten tutaj musiał mieć o wiele więcej ofiar na sumieniu niż te trzy kobiety. I właśnie do parku jak na zawołanie weszła przyszła ofiara, a raczej wtoczyła się, była zalana w trupa, to cud że jeszcze szła o własnych siłach, woń alkoholu zaczął konkurować ze smrodem zgnilizny.

 

Przypominała Kalduna kiedy ten tak się nawalił swoją nalewką że aż się przewrócił, i z tym swoim walcowatym cielskiem rozpędził się i stoczył do rowu gdzie w końcu się zatrzymał, a raczej utknął.

 

Żaden El, nawet gdyby została mu minuta do powrotu, nie miałby żadnego problemu z załatwieniem tego kanistra drinków, to będzie cud jeśli sama się nie zabije.

 

- Czy tej kobiecie coś dolega ? - usłyszał koło siebie głos Cervusa w pełni zmaterializowanego w świecie ludzi.

 

- Oj uwierz mi że tak, nieudana randka, albo bardzo udany wieczór z jej podobnymi – Cervus spojrzał na Naoh jakby ten mówił w obcym języku, cóż dla niego mówił – nie ważne, czemu przeszedłeś ?

 

- Chyba zauważyliśmy cel, zaczął się poruszać w kierunku tej tam – wskazał palcem na bliską pawia dziewczynę, zaczęło znosić ją do krzaków, to nie dobrze.

 

Miał rację, obca Energia jakby się wyostrzyła, smród zaczął się przybliżać do kobiety – gdzie Iris ? – spytał Noah ustawiając się w pozycji startu niskiego.

 

- Niedaleko kobiety, będzie nas wspierać z naszego świata, moje szkielety też są gotowe w razie potrzeby, chyba jest tak pochłonięty ofiarą że nas nie zauważył, śmierć do reszty pochłonęła tego biedaka.

 

Ale Noah przestał słuchać kiedy tylko się dowiedział gdzie jest Iris, był już w perfekcyjnej pozycji, lewa noga wyprostowana, prawa kolanem dotykała zimnej powierzchni, rękoma podparł się prostując niemal pionowo górne kończyny, wzrok miał skupiony na rzygającej kobiecie, teraz czekał tylko na ruch.

 

Dłonie jak i stopy Noah zaczęły wytwarzać małe zielonkawe wyładowania Energi, Cervus mądrze się odsunął, światło robiło się coraz jaśniejsze. Szare oko Noah zmieniło kolor na malachitowy, drugie już takie będące zaświeciło mocniej, znak trzech łańcuchów liści na jego twarzy zażył się Energią. Noah widział teraz jakby stał tuż przed kobietą, w końcu zeszła w krzaki, w tej samej chwili chudy powykrzywiany kształt zaczął się zbliżać do jej nogi.

 

Odległość dzieląca Noah a cel wynosiła jakieś siedemset metrów, w biegach na sto metrów istnieje bariera, tak zwana bariera dziesięciu sekund. Ci którzy w niej biegają są uznawani za najwybitniejszych biegaczy na świecie, na całej ziemi nie jest to nawet setka ludzi. Noah na ostatnich zawodach w jego ludzkim życiu, oczywiście wygranych, miał czas 10:27, jego rekord życiowy wynosił 10:19.

 

Teraz wzmacniając Energią swoje i tak ulepszone ciało, przy wybuchu spowodowanym jego startem, który rozniósł tor gdzie stał i odrzucił Cervusa do tyłu, Noah pokonał siedemset metrów w niecałe dziesięć sekund.

 

Będąc już nad nimi, z całej siły kopnął przestrzeń obok nogi kobiety, trafiając w dziesiątkę wysłał niewidocznego przeciwnika na najbliższe drzewo, w rezultacie niszcząc je doszczętnie.

 

Kobieta o długich włosach, w kusej bluzce która dokładnie odsłaniała piersi, oraz krótkiej mini, nadal zataczając się próbowała wytężyć wzrok na to co się działo. Jednak tuż za nią pojawił się Cervus, położył jej rękę na głowię i ta natychmiast usnęła, Noah stojąc już twardo na ziemi nie musiał się już przejmować niedoszłą ofiarą, chodziło mu już tylko o to co ją zaatakowało.

 

Podszedł do drzewa w które wbił Straconego, w powietrzu unosiła się chmur apyłu i resztek drzewa, z niego samego zostały wióry, cała góra została rozerwana, zostawiając jedynie połamany goły pień.

 

Pod nim leżało mniejsze drzewko, było bardzo stare, kora od niego odłaziła i było bardzo cienkie, wyglądało na chore, nawet martwe. A jednak ruszało się, dawało się wyczuć nie do wytrzymania odór.

 

To coś miało po bokach po dwie gałęzie przypominające nogi i ręce, jedna z nich właśnie wystrzeliła celując w głowę Noah. Jednak on stał bez ruchu, nawet nie mrugnął kiedy zatrzymała się tuż przed jego lewym okiem, bicz zatrzymał kościotrup wilka, łapiąc go w żelazny uścisk swojego pyska.

 

Nagle zewsząd wyłoniły się dziesiątki szkieletów, jeleni, łani, wilków, orłów, nawet wiewiórek i małych gryzoni. Wszystkie one stały w bezruchu otaczając martwy konar, Cervus wyszedł naprzeciw Noah, miał zamiar coś powiedzieć ale druga gałąź niczym niewidzialna wystrzeliła, tym razem w stronę Cervusa.

 

Wszystkie szkielety w jednym momencie rzuciły się na Skażonego, połowa zatrzymała gałąź która teraz nie pokonała nawet połowy drogi, druga połowa przyszpiliła przeciwnika do zniszczonego drzewa.

 

- Muszę przyznać że twoje pupilki są całkiem niezłe - przyznał Noah, omijając gałąź wymierzoną w jego twarz.

 

- Oczywiście że są, to dzielni żołnierze którzy powiedzieli śmierci nie, zrobią wszystko aby służyć w mojej misji - czułem że powiesz coś takiego – przyznał Noah drapiąc się w głowę.

 

- CO WY KURWA ROBICIE !?!?! - zagrzmiał głos pełen wściekłość i szaleństwa, to było to próchno, uwięzione pod stertą kościotrupów.

 

- A więc w końcu zdecydował się pokazać – stwierdził Noah podchodząc do uwięzionego awanturnika na niecałe trzy metry, czekał cierpliwie na ruch swojego przeciwnika.

 

Skażony, co Noah i pewnie inni poznali po słabszej Energii jaką emanował, Cervus pozwolił mu zawrócić swoje gałęzie, z których powstały kończyny zakończone standardową ilością ostrych palców. Na środku pnia otworzyły się trzy ciemne dziury, dwie mniejsze tworzące oczy i jedna większa pod nimi, ona była ustami, wszystkie były idealnie okrągłe.

 

- Jakim prawem zabieracie mi ją !?! Już była moja !! Kim wy w ogóle jesteście ?!?! - nadal darł się wniebogłosy, Noah zaczął się bać że ludzie usłyszą tego debila, niedoszła ofiara leżała gdzieś z boku nieprzytomna.

 

- Może zaczniemy od tego jak się nazywasz gnido ? I radził bym trochę grzeczniej, mój przyjaciel, który nawiasem mówiąc odpowiada za te słodkości które cię trzymają, nie lubi bluźnierstw.

 

Wskazał kciukiem do tyłu na Cervusa, który naprawdę nie znosił bluźnierstw, Noah nie docenił grabarza, będzie musiał mu to jakoś zrewanżować.

 

- Ja gnidą ?! Spójrz wokół siebie bracie, otaczają nas słabe gnidy, niczym mrówki które idą do jedzenia które upadnie ze stołu lepszych !! Jestem Lashi, wolą moich panów i swoją wybije te ludzkie pomioty, tych bezwartościowych bękartów swoich chciwych przodków !!

 

Noah pogrzebał w ziemi znajdując parę liści, były to akurat iglaste liście Daglezji, wspomnienie Doufira bez ręki jeszcze bardziej go rozwścieczyło, Noah podrzucił je do góry. Napełnione Energią zaświeciły malachitowym blaskiem Noah, zaczęły się wydłużać tworząc paręnaście długich oszczepów, które nieruchomo zawisły w powietrzu.

 

Ruchem wskazującego palca, Noah niczym dyrygent rozpoczynający koncert wprawił w ruch każdy oszczep. Z gracją i szybkością większą od biczy Lashiego, każdy wbił się prosto w Skażonego, przebijając jego i powalone drzewo na wylot, El wydał z siebie krzyk agonii.

 

- Po pierwsze nie jesteśmy braćmi, po drugie jakim prawem zabijasz niewinnych ludzi ? Kto ci kazał !? - Spytał wściekły Noah, trzymając jeszcze parę igieł w garści.

 

GdyLashi przestał się drzeć z bólu przemówił – Racja nie jesteśmy ! Ja nie bratam się z ludolubnymi chujami !! - nowe oszczepy poleciały – nie powiem ci kto mi kazał, i tak byś nie mógł nic zrobić słaba kupo gówna ! - kolejne - a dlaczego ich zabijam ?! Przecież to oczywiste ! Nic nie polepsza dnia niż zabicie bezużytecznej, nikomu niepotrzebnej kurewki !! - następne !!

 

Lashi wyglądał teraz jak groteskowy jeżtyk świecący na zielono, ale mimo czarnej żywicy wypływającej z każdej rany, złej Energi która opuszczała go z każdą sekundą, mimo potwornego bólu, który Noah wyczuwał że tamten odczuwa, El mówił dalej.

 

- Będąc tylko marnym Średnim nic nie mogłem zrobić ze swoją nienawiścią, ale gdy Oni do mnie przyszli, obdarowali mnie swoją cudowną Energią ! Była tak cholernie lepsza od tej starej, taka pyszna ! Mogłem ich mordować dzień i noc dzięki niej !! NIGDY WCZEŚNIEJ NIE CZUŁEM SIĘ LEPIEJ MORDUJĄC TE POKRAKI !!! - jego kończyny zaczęły się obracać jeszcze szybciej niż wcześniej, niczym szatkownica zmieliły iglaste oszczepy Noah, i kościanych towarzyszy Cervusa na mączkę kostną.

 

Biedny Cervus odsunął się zmartwiony, Noah czuł od niego lekki strach, ale on sam stał niewzruszony.

 

- Teraz jak tak ci się przyjże śmieciu, wiem kim jesteś !! Jesteś tym Naczyniem o którym tyle się gada, to ty Oczyszczałeś Pomniejszych których puszczali wolno aby się zabawiły ! Czemu zmarnowałeś takich wspaniałych Skażonych !?!

 

- Wspaniałych ? To byli niewinni Pomniejsi którzy w życiu nie skrzywdzili nikogo, rozmawiałem potem z nimi wszystkimi, siłą ich zmuszaliście do przyswojenia złej Energi. I to ja ich zmarnowałem ?!

 

- Oczywiście że ty ! Człowieczek który chce się pobawić w Ela, jesteś podrzutkiem, gówno wartym śmieciem wywalonym przez inne śmieci ! Dawaliśmy im wolność, siłę do tego żeby pokazać ludziom gdzie ich miejsce ! Pokazać takim jak ty do czego się nadają, jedynie do naszej uciechy !!

 

- Radził bym ci przestać – Cervus pozbywając się cienia poprzedniego strachu, wystąpił przed Noah, jakby chciał go zasłonić przed atakiem – jeszcze raz obrazisz vice Strażnika a pożałujesz.

 

- A co mi zrobisz smętna pizdo !?! Przecież nie możesz mnie zabić ! Ale ja mogę zabić tego oszusta za tobą !! - Lashi chciał wybić się nad tym chudzielcem, żeby zabić tego pierdolonego oszusta, ale nie dał rady, czuł jak uchodziły z niego siły. To nie był efekt cofania Energi, coś innego go spowalniało, dopiero teraz zauważył że w powietrzu unosiła się fioletowa mgiełka, rozejrzał się na boki i ujrzał wiele fioletowych kwiatów rozsianych wokół niego. To z nich dobiegała ta mgiełka, to ich winna że nie mógł zabić tego niegodnego śmiecia, że nie mógł nawet się ruszyć !

 

- Widocznie Iris skończyła – powiedział Noah kładąc dłoń na ramieniu Cervusa, odsuwając go delikatnie na bok – może kiedyś byłeś Średnim, ale teraz twój mózg przeżarł szał zabijania, nawet nie zauważałeś że jest nas więcej – kiwnął głową na coś za Lashim – Iris przeszłaś samą siebie, a te kosaćce są naprawdę piękne.

 

- Nie mogą się ruszać !! Ta suka mnie sparaliżowała !! - jedna z kości sług Cervusa, było to zaokrąglone żebro jelenia, wystrzeliło i wbiło się w oko Lashiego, ten znowu zawył z bólu – A mówiłem że nie lubi bluźnierstw – przypomniał Noah, spojrzał na Cervusa który trzymał rękę w górze, uśmiechnął się i zwrócił do Skażonego.

 

- Dam ci jeszcze jedną radę, może ci się przyda jeśli będziesz grzeczny, mnie możesz obrażać do woli, mam to gdzieś. Ale spróbuj jeszcze raz podnieść palec na moją rodzinę, albo obraź ich, rozerwę cię na kawałeczki – Noah mówił spokojnym głosem, ale jego oczy i znak na twarzy żarzyły się wściekle.

 

- Rodzinę ?! Jesteś bachorem ludzkiej kurwy któremu znudziło się wśród śmieci ! My Ele jesteśmy ponad wami, zawsze byliśmy i zawsze będziemy ! Przyjdzie jeszcze dzień kiedy ludzie będą robić za nasz podnóżek !! A to wszystko dzięki Nim !! Żaden El nie uznał by takiego brudasa za członka rodziny ! Musiał by być zakałą gatunku, wyrzutkiem znienawidzonym przez normalnych Eli, żeby nie miał wyboru i mógł cię uznać psie ! Nażarłe śsię Energi i się panoszysz jakbyś był u siebie ! Ty niegodny psie oddaj co nie twoje, a ja łaskawie cię zabije i skończę tą marną egzystencje, którą ty śmiesz nazywasz swoim życiem !!!! Hahahah !!!

 

Lashi śmiał się opętańczo, Noah stał przed nim z pustką w oczach, mimo światła jakim biły, były teraz mroczniejsze nawet od oczu Cervusa, nawet w Elu który codziennie obcował ze śmiercią, ten wzrok wywołał strach.

 

- Nie powiesz kto cię przemienił ? - spytał cicho Noah, jego ręka która od jakiegoś czasu była zaciśnięta w pięść, zabiła potężnym blaskiem, światło było takie intensywne że dłoń Noah stała się niewidoczna.

 

- Oczywiście że ci nie powiem śmieciu ! Już jesteś gotowy żeby umrzeć !?

 

Noah uśmiechnął się do Lashiego, ten uśmiech sprowadził coś czego Skażony nie czuł od przemiany w swoją perfekcyjną formę, był to strach.

 

-Jestem gotowy dłużej niż myślisz, to moja bardzo dobra znajoma, pozwól że cię przedstawię.

 

Światło z pięści wydłużyło się, tworząc długie malachitowe ostrze, Noah zamachnął się nim tylko raz.

 

Cięcie wykonane łukiem, z dołu ku górze, rozerwało całą górną część ciała Lashigo, cięcie było tak potężne że samo ciśnienie ataku doszczętnie rozerwało resztki drzewa o które niedawno uderzył El, nie wiadomo co by się stało z Iris gdyby się nie uchyliła.

 

Resztaciała Lashiego gibała się jeszcze na boki, Skażony jeszcze żył, teraz tylko czekał aż Energia opuści jego martwą powłokę.

 

- Myślałem że kiedy przyjdzie mi do zabicia któregoś z was będę czuł jakieś wątpliwości, ale pozbycie się takiego szaleńca jak ty było prostsze od zabicia muchy. Ostrzegałem żebyś tego nie robił, a ty obraziłeś moją mamę, Ela któremu zawdzięczam życie, całą moją rodzinę - podszedł do rozpadającego się truchła, jego szczątki odpadały i rozlatywały się w powietrzu.

 

- Nie takie ścierwa jak ty będą decydować czy jestem godny czy nie,o tym zdecydowali lepsi i wspanialsi od ciebie. Liście wokół Noah zaczęły się podnosić, wszystkie wypełniała jego wściekła Energia, igły Daglezji przemieniły się w wibrujące oszczepy, które teraz wirowały jak oszalałe. Palcem wskazującym wskazał na resztki Lashiego, wszystkie oszczepy, kręcące się tak że przypominały teraz kule, w mgnienie oka poleciały na resztki mordercy, i niczym niszczarka obróciły go wnicość.

 

- Ostrzegałem że cię rozerwę.

 

Noah stał bez ruchu, Iris podniosła się z ziemi, była równie zaskoczona co Cervus. W życiu nie widziała takiego pokazu Energi, a więc to była bezwzględna moc Naczynia, pytanie czy cała ?

 

Ta sama myśl zrodziła się w Cervusie, ale obok niej była pewność, że dopóki mamy Noah, Ele nie mają się czego bać.

 

******

 

Po wszystkim Noah z Iris naprawili zniszczenia, Cervus zajął się kobietą, miał jej usunąć pamięć z tego wydarzenia, ale była tak wcięta że i tak nic nie pamiętała. Od razu po powrocie do domu zdali relację Bogajowi, El jak zwykle zamartwiał się o Noah, kiedy tylko byli pod bramą, Strażnik wystrzelił z Wielkiego Dębu i zawiesił się na szyi Noah.

 

Potem zrobił to samo im, dziękując za opiekę nad Noah, chociaż Iris cały czas miała wrażenie że to on opiekował się nimi. Porozmawiali chwilę z Bogajem, i kiedy już mieli się rozejść Noah poprosił ich żeby się z nim przeszli.

 

Poszli nad rzeczkę, niedługo miało wzejść słońce, powietrze było rześkie a woda niewzruszona i gładka niczym kryształ, usiedli na brzegu, Noah pośrodku a ona z Cervusem po jego bokach.

 

- Chciałem wam podziękować za pomoc z Lashim, wstyd się przyznać ale myślałem że będziecie lekkim bagażem – zaśmiał się nerwowo – przede wszystkim jednak nie chciałem was narażać.

 

Dał im chwilę aby to do siebie przyjęli, Cervus nadal siedział niewzruszony, a Iris przeczuwała że tak było. Energia Noah całą misję była jakaś zirytowana, ale jednocześnie taka troskliwa, nawet teraz siedząc koło niego czuła jaka bije od niego miłość.

 

- Te misję są naprawdę niebezpieczne, dotąd byli to tylko Pomniejsi zmienieni w bezmyślne bestie, ale ten skurczybyk był kiedyś Średnim, dał się omamić złu i to z własnej woli... Poniosło mnie trochę, dałem się zdenerwować, przepraszam za to.

 

- Nie masz za co przepraszać ! - wykrzyczała Iris aż uszy go zabolały, spojrzał z Cervusem na nią, od razu się zaczerwieniła – z-z-znaczy no, ten no – teraz była cała czerwona, płatki stanęły jej dęba – mam na myśli że każdemu puściły by nerwy od słuchania takich bzdur ! Poza tym liczy się że uratowaliśmy tą kobietę i pozbyliśmy się Skażonego, Noah nie powinien przepraszać tylko słuchać podziękowań !!

 

Mówiąc to aż wstała całą przejęta, Cervus nadal patrzył tym swoim wzrokiem, ale dało się wyczuć od niego aprobatę jej słów.

 

- Zgadzam się z Iris – teraz zaskoczeni odwrócili się w jego stronę – śmierć nie jest tak okrutna jak wszyscy myślą, może jest czasem niesprawiedliwa i bolesna, ale nie taka jaką tworzył ją ten potwór. Nikt poza naturą nie ma prawa zabierać na drugą stronę, a na pewno nie w taki sposób – od razu po zabiciu Lashiego, Cervus wysłał jego tropem swoje szkielety.

 

Znalazł tym sposobem ciała poprzednich ofiar, wszystkie był zmiażdżone, gdy Noah je zobaczył żałował że puścił gnoja tak szybko, te kobiety nie miały łagodnej śmierci – to co zrobiłeś było potrzebną ofiarą dla śmierci, ta przeklęta dusza, dzięki tobie nie skrzywdzi już nikogo i to się liczy.

 

Cervus, o zgrozo kończąc tą wypowiedź, położył rękę na ramieniu Noah tak jak on to zrobił w parku jemu. Noah wiedział że Zarządca chciał mu tym dodać otuchy i to byłoby bardzo miłe, gdyby nie ten pusty głos którego używał do takich słów, i te martwe oczy, ale Noah i tak doceniał gest.

 

- Dziękuje, wam obojgu, dziękuje, po prostu mnie poniosło, głównie przez jego słowa bo było w nich dużo racji. Jestem obcym który wparował gdzie nie powinien, przeszedłem trening, zdałem testy Mistrza Gario, ale nie czyni mnie to członkiem waszej rodziny, przynajmniej nie wszystkich.

 

Bogaj, Saa, i Kora, czuje że dla nich jestem kimś ważnym, ich troska i miłość aż biją mnie po oczach, nawet ta Saa – zaśmiał się słabo - wszyscy w lesie są moimi przyjaciółmi, z przyjemnością pomagam im kiedy tylko mogę, to oni wspierali mnie cały ten czas, pomagali i zajmowali się mną, razem spędzaliśmy tyle czasu...

 

Kocham to nowe życie i was wszystkich, nawet jeżeli któreś z was tak naprawdę myśli o mnie jako o przybłędzie to ma takie prawo. Nie zmieni to jednak tego co czuje do was wszystkich, jestem waszym Naczyniem a wy jesteście moją rodziną, będę chronił was wszystkich do ostatniego tchu, każdy z was jest dla mnie najważniejszy bez względu na to co czuje do mnie.

 

Noah spojrzał na bransoletkę od brata, przyłożył dłoń do obrączek rodziców, potarł je i się uśmiechnął. Cały czas je nosił bez wyjątku, zawsze o nich pamiętając.

 

- Spytałaś mnie czy jestem z nimi, z ludźmi – skierował to do Iris – nie, nie jestem, jestem całym sercem z wami, jestem teraz Elem. Ale też w połowię człowiekiem, moja rodzina składała się z samych dobrych ludzi, nawet lepszych niż ja. Więc tak jestem z wami, ale nie pozwolę żeby inni ludzie przechodzili przez to samo co ja, stratę bliskich im osób, do tego przez jakiegoś szaleńca który winni ich za grzechy przodków.

 

Tak są źli ludzie na tym świecie nie ma co się oszukiwać, ale będę bronił każdego który pojawi się na celowniku Straconego. Wstał i przeszedł kawałek w stronę rzeczki, stanął tuż przy brzegu skąpany w blasku wschodzącego słońca, wyglądał jak młody Bóg.

 

Odwrócił się do Iris i Cervusa z ogromnym uśmiechem aż musiał zamknąć oczy, był to największy uśmiech Bogaja i teraz też miał powody aby go użyć.

 

- Będę Strażnikiem mojej rodziny ! Jak i Strażnikiem ludzi, do których należała moja dawna rodzina, Strażnikiem tych którzy cierpią przez nasz gatunek ! Obronię ich wszystkich !Mam nadzieję że mi pomożecie – stał w blasku nowego dnia dając moc swojemu postanowieniu.

 

Iris nie śmiała by mu nawet odmówić, zresztą widziała że Noah nie rzuca słów na wiatr, i ma siłę aby ich dotrzymać.

 

- Bez sensu ! - zagrzmiał Cervus, Iris aż zastygła z przerażenia, w głosie Cervusa, zawsze pustym dało się usłyszeć ryk emocji, gniewu – nie możesz zostać Strażnikiem – mierzyli się wzrokiem, uśmiechnięty nadal Noah i wściekły Cervus.

 

Mina drugiego nagle zelżała i się zmieniła. Iris zaraz zemdleje, to był uśmiech !! Cervus król lamentu się uśmiechał ! - nie możesz być naszym Strażnikiem, ponieważ już nim jesteś Noah.

 

- Dokładnie ! Noah tak jak Bogaj jest najlepszym co mogło nas spotkać, i nikt nie wątpi że jesteś stu procentowym Elem – zapewniła go Iris wysyłając mu swój cudowny uśmiech.

 

- W takim razie pozostaje mi tylko to udowodnić – Noah spojrzał w niebo i uśmiechnął się do tych w górze. Teraz już wiedział kim jest i kim chce zostać, wystarczyło jedynie uczynić to prawdą.

 

Coś sobie przypomniał, zaczął grzebać w kieszeniach kamizelki i spodni, zaskoczeni Iris i Cervus patrzyli zdziwieni, to wyglądało jak pokraczny taniec.

 

- Vice Strażniku ? Czy wszystko w porządku ? To jakiś starożytny taniec który ma uświetnić twoją decyzje ?

 

- A gdzie tam ! – zaśmiał się Noah – Mam ! Pamiętacie jak po odprowadzeniu dziewczyny zniknąłem na chwilę ? - pokiwali twierdząco głowami, zniknął im na parę minut, nie wiedzieli gdzie – postanowiłem że przydałoby się jakoś to uczcić, ogólnie poprawić humory po tych strasznych wydarzeniach, więc – wyjął w końcu z środkowej kieszeni kamizelki paręnaście białych patyków, tak to dla nich przynajmniej wyglądało – proszę !

 

Zrobiłem mały wypad do sklepu – zaśmiał się szyderczo – podkradłem trochę, ale sprzedawca chyba się nie obrazi, no dalej bierzcie. Iris pierwsza wzięła to z ręki Noah, wyglądała jakby sięgała po gorący węgiel, Noah ledwo wstrzymywał śmiech, Cervus wziął jeden, no po prostu wziął jak to on, cała aura jakichkolwiek emocji prysła.

 

-L-i... nie mogę przeczytać – przyznała zrezygnowana Iris.

 

- Lion – podpowiedział Noah - to są batony, z białą czekoladą żeby być dokładnym, wziąłem dla was i jeszcze parę dla reszty.

 

- Czy to znaczy że swe życie oddał dumny król dżungli aby to wyprodukować ? - spytał Cervus, no tego pytania się niespodziewał, wiedział że pierwszy raz widzą batoniki i liczył na fajne reakcje, po Bogaju czy Saa, ale Cervus go zagiął.

 

- Nie ! Oczywiście że nie ! To są batoniki, takie słodycze, z mleka, orzechówch, karmelu, czekolady, spokojnie żadne zwierzę nie ucierpiało.

 

- I co się z tym robi ? - spytała Iris trzymając batonik tuż przy oczach, próbowała odczytać skład mimo że nie umiała czytać.

 

- Je głąby – musiał się zaśmiać – to jest do jedzenia, to były ulubione batony mojej siostry, zresztą też je uwielbiam żeby być szczerym. Czasem chodzę do miasta i podjadam normalne jedzenie – zawstydził się trochę ale taka była prawda, czasami naprawdę było mu brak normalnego jedzenia czy nawet drobnych łakoci – złapcie za opakowanie i rozerwijcie – pokazał im jak to się robi, im oczom ukazał się mlecznobiały bloczek z grudkami.

 

Iris aż wstrzymała oddech, a Energia Cervusa się wzburzyła czego jednak twarz nie pokazała. Boże co by było gdybym przyniósł watę cukrową albo hot doga ? - pomyślał rozbawiony Noah.

 

Cervus rozpakował Liona, jednak upadł mu on na ziemię, niewzruszony podniósł go. Iris męczyła się z opakowaniem aż zrobiła się czerwona, Noah otworzył za nią batona bez problemów, to chyba bardziej jej zaimponowało niż ostatnie starcie z Lashim.

 

Teraz każdy trzymał batona w dłoni – a więc, za udaną misję i wszystkie następne !! I oczywiście za rodzinę - złożył toast białym batonem, wznosząc go wysoko ky górze, reszta powtórzyła głośno za nim – Za rodzinę ! - i spróbowali batona.

 

Cervus się zadławił odgryzając połowę naraz i od razu ją połykając, Iris skubnęła kawałek i dostałą jakby cukrowego objawienia, patrzyła na batona jakby ten był relikwią.

 

Noah nie dał rady zjeść swojego, zaczął się tarzać po ziemi ze śmiechu.

Następne częściJeden krok 8 [koniec]

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania