Klątwa część 3
- I co dalej? – zapytał Gunnar, kiedy zapadła dłuższa przerwa w wypowiedzi kobiety.
- Powiedział, że przeklina nas wszystkich… całe miasto. Początkowo nic się nie działo, mężczyzna odszedł, a dzień toczył się tak, jak do tej pory toczyły się wszystkie. Ale kiedy przyszła noc… Sama nie wiem, co tam się stało…
- Woramowie?
- Nie… przed nimi moglibyśmy się obronić… albo chociaż mielibyśmy czas, żeby jakkolwiek zareagować. Ale to nie było nic, co znamy… Ale dlaczego pytałeś o woramów? Nie widziano ich w okolicach Kaevelt od czasów ostatniej Zarazy.
- Rzecz w tym, że w mojej wsi też ich od tamtej pory nie widziano. A przyszli jakiś tydzień temu i puścili ją z dymem.
- Ach… przykro mi…
- Mniejsza z tym. I tak nie przepadałem za tamtym miejscem. A, tak w ogóle, jestem Gunnar.
- Larga. Dziękuję za uratowanie mi życia.
- Podziękujesz jak bezpiecznie dotrzemy do jarla. Fakt, że Kaevelt nie zostało splądrowane przez woramów nieco podkopuje moją teorię o nowej Zarazie, ale to wciąż realna groźba. Zło przyciąga zło. Musimy mieć się na baczności i mieć oczy dookoła głowy. Poza tym to… coś, co nawiedziło twoje miasto mogło się rozprzestrzenić po tym, jak zabiło wszystkich mieszkańców.
- Miejmy nadzieję, że nie…
- Jak twoja ręka?
- Cóż… nie ma jej.
- Nie o tym mówiłem.
- Wiem. Wszystko z nią dobrze, chyba nie wdało się żadne zakażenie. Muszę tam wrócić.
- Proszę?!
- Muszę wrócić do miasta.
- Ale… po co?
- Dopóki klątwa nie zostanie zdjęta nic nie będzie w stanie sprostać temu, co tam grasuje.
- Ale… woramowie…
- Wiem gdzie obozuje ten starzec. Rozbił się kilka kilometrów dalej, w niewielkim wąwozie.
- Skąd to wiesz?
- Śledziłam go... chciałam sprawdzić czy nie blefował z tą klątwą i nie naśle na miasto zgrai bandytów przebranych w niedźwiedzie skóry, mających ograbić skarbiec. To było dość prawdopodobne, w końcu Kaevelt to dość bogate miasto. Muszę do niego dotrzeć i poprosić, żeby zdjął klątwę.
- I myślisz, że tak po prostu ci pomoże?
- Muszę spróbować. Jeśli nie to po prostu go zabiję. Przez jego klątwę straciłam moją rodzinę… właściwie tak czy inaczej go zabiję.
- Jeśli potrafił rzucić klątwę na całe miasto to wydaje mi się, że rzucanie się na niego z nożem nie jest najlepszym pomysłem…
- Być może. Ale honor nakazuje mi to właśnie zrobić.
- Powinienem jechać prosto do jarla… ale nie mogę puścić cię samej w tym stanie, jesteś jeszcze słaba po stracie tak dużej ilości krwi. Jadę z tobą.
- A jeśli tam zginiemy? Nikt nie zawiadomi jarla o woramach i Zarazie…
- Jeśli to rzeczywiście Zaraza, na pewno będzie więcej takich ocalałych jak ja. Któryś dotrze z meldunkiem… w końcu nie każdy trafia na przeklęte miasto, któremu trzeba pomóc.
- Może masz rację. Musimy wrócić na trakt, z którego zeszliśmy, kiedy mnie znalazłeś.
- W porządku. Jutro rano wyruszymy.
- Nie, ruszajmy już dzisiaj. Nie mamy jedzenia i mamy tylko jeden bukłak wody. Nie możemy tracić czasu. Im szybciej zdejmiemy klątwę tym szybciej zaopatrzymy się w Kaevelt. Albo zabierając jedzenie z truchła tego starca – dodała po chwili.
- Nie wiem czy trafimy w nocy na tamten trakt. Nie znam tych terenów aż tak dobrze, a las wygląda w ciemnościach całkiem inaczej…
- Ehh, chyba masz rację, jeśli się zgubimy może być jeszcze gorzej niż gdybyśmy zostali tu na noc. Ale musimy wstać skoro świt.
- Jasne. Pojutrze rano powinniśmy być w okolicach miasta, jak już jesteś przytomna to powinniśmy podróżować nieco szybciej. Wody nabierzemy ponownie w tym strumieniu, z którego wyszłaś. Gorzej wygląda sprawa jedzenia.
- Nie mamy niczego czym można by polować. Łuku, procy… nawet pułapek na zające.
- Będziemy musieli poradzić sobie z tym, co znajdziemy w lesie. Nic innego w tej chwili nie przychodzi mi do głowy.
- Można spróbować złapać kilka ryb w strumieniu. Masz dratwę?
- Mam w jukach. I kawałek metalu też się znajdzie.
- Doskonale, można spróbować. Zawsze lubiłam łososie.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania