Poprzednie częściKsięga Cieni: Wstęp

Księga Cieni: Rozdział 3

—  Ilu ich tam jest? — spytał jeden ze zwiadowców.

 

— Nie wiem. Może dwadzieścia tysięcy, może czterdzieści. — jego towarzysz wyjżał zza krzaków, w których siedzieli już od dwóch godzin obserwując obóz armii Rishan, byli bardzo blisko wejścia więc widzieli dość spory teren wewnątrz.

 

— Cholera zimno, mokro! A my musimy tu siedzieć! — jęknął trzęsący się z zimna zwiadowca

 

— Cicho Gerts bo nas zobaczą! — Po chwili obok nich przeszadł jakiś żołnierz, omało nie nadepnął na dłoń Gertsa. — Było blisko, za blisko. Powinniśmy wracać do obozu.

 

— Bregan czekaj widzisz? — jego towarzysz zatrzymał go łapiąc go za ramię

— Patrz, kto to? — wskazał na wychodzącego przez bramę ciężko opancerzonego żołnierza, wyróżniał się mocno od Rishan. Miał czarny jak smoła pancerz z wyraźnymi plamani po krwi. Hełm przypominał czaszkę, a jego miecz miał paskudnie wyglądające zęby, on nie ciął a rozrywał na kawałki. Nagle nie wiedzieć jakim cudem spojżał się prosto w oczy Bregana.

 

— Czy on nas widzi? — spytał przerażony Gerst.— Nie powinien prawda?

Bregan nie odpowiedział, ponieważ już nie żył. Jakaś tajemnicza siła dosłownie wyssała z niego krew. Gerts chciał uciec w strone lasu lecz zagrodził mu drogę ten tajemniczy wojownik.

 

— Ach widzę twój strach, czuję twą krew płynącą w twoich żyłach. -  powiedzał upiornie czarny rycerz. — Mmm pachnie smakowicie. Twój kolega nie był zbyt apetyczny, lecz ty... — mówiąc to przyłożył mężczyźnie sztylet do gardła. — Nadasz się w sam raz. — Gerst spodziewał się poczuć potworny ból i krew wpływającą z poderżniętego gardła nic takiego nie nastąpiło. Upiorna postać wciąż trzymała sztylet przy jego szyi jakby na coś czekała. Nagle odsunał ostrze od ciała mężczyzny i puścił go.

 

—Jak zawsze musisz mi przerywać gdy chcę się zabawić. - Powiedzał w pustą przestrzeń. - Niech ci będzie Vorgan. — po czym zwrócił się do zwiadowcy. — Masz szczęście worku krwi, przeżyjesz, na razie. No uciekaj bo się rozmyślę! Mężczyzna, nie wiedzał co dokładnie się stało lecz wiedział jedno, musiał przeżył i musi powiedzieć o tym królowi.

 

Trwała narada  króla z generałami gdy do namiotu wpadł mężczyzna w szarym stroju. Od razu padł na kolana przed władcą.

 

— Wasza Wysokość  przeciwnik rozstawia wojsko.

 

— Chce bitwy? To ją dostanie! — rzekł król

 

— Generałowie przygotować żołnierzy do walki. Mistrzowie czy możemy liczyć na wasze wsparcie?

 

— Dobrze ale pod warunkiem że będę osobiście dowodził mym wojskiem. —odparł Realg.

 

Po chwili namysłu władca jedynie kiwnął głową

 

Pierwszy wyszedł w pole Zakon. Cztery pierwsze linię zajeła piechota z kolejne uzbrojona w długie miecze i wielkie tarcze. Ciekawą zaletą tych tarcz było to że jeżeli przeciwnik miał słońce za plecami to działały jak lustrza oślepiając atakujących. Dwie następne linie zajeli strzelcy z ciężkimi kuszami których bełty przebiją każdy pancerz. Daleko z tyłu znajdowała się kawaleria pancerna z dwumetrowymi lancami szerząca stach w każdym wrogu Zakonu. Flanki zajeły wojska króla generał Rainchart po prawej a pani generał Viris po lewej stronie. Dość szybko rozstawiono wojsko, wystarcząco szybko. Bo armia Rishan nadzwyczajne szybko przybyła. Już po kilku minutach można było dojżeć wojowników w czarnych zbrojach czekających na sygnał by udeżyć. Słychać było nie ludzkie krzyki i uderzenia mieczy o tarcze. Kilkaset metrów dalej na niewielkim wzniesienu stali Serenidzi w złotych lśniących w słońcu pancerzach. Wspierani byli przez siły króla rozstawione na flankach. Chyba nie odpowiadało to Rainhartowi będącemu na lewej flance. Twierdził że żałosny Serenid odbierze mu chwałe. Nikt nie przejmował się tymi słowami gdyż właśnie ten "żałosny Serenid" upokorzył go poprzedniego dnia. Myśleli teraz tylko by przeżyć, i mieć co opowiadać wnukom. Realg prowadził osobiście swych braci do boju. Jego czarny pancerz wyróżniał się na tle lśniących zbroi innych Serenidów. Tuż obok niego stał mistrz Zorlak w złoto-białym pancerzu i szkarłatnym płaszczem. Wyglądał imponująco a efektu dopełniał ogromny młot, także wykonany z wyglądającego jak złoto metalu. Daleko na prawej flance stała generał Viris wyraźnie się bała. W trakcie rozmowy którą odbyła rano z Realgiem wyjawiła że była to jej pierwsza bitwa. Możliwe że mogła zginąć i zostać zaponiana jak wielu jej podobnych. Wiadomo było jedno musiała dopełnić swych obowiązków,nawet jeśli oznaczało to zabicie. Wiedziała że jeżeli ona tego nie zrobi to ją zabiją. Teraz było już słychać tupot setek butów, i coraz głośniejszy szęk mieczy udeżających w tarcze.Tumany kurzu wzbite przez idące wojsko sprawiły żę nikt nic niewidzał.Wróg mógł zaatakować w każdej chwili.

 

— Jak pod Zorhonen. — Stwierdził Zorlak

 

— Nie,wtedy było inaczej. — Odpowiedzał Realg

 

— Bracia! — Realg zwrócił się do swych żołnierzy. — Dziś wielu nie wróciale. Wiedzcie że wasze poświęcenie nie pójdzie na marne. Pokonująć ich teraz nie zagrożą nam w przyszłości.Więc zabijajcie bez litości nie bieżcie jęńców, bo potwory na to nie zasługują.—  Każde jego słowo rozchodziło się echem po okolicy, a gdy skończył usłyszeć można było głosy wiwatujących Serenidów. Pochwili ich też pochłoneła chmura pyłu.Tarcze ustawiły się w lini, oparte o ziemie stanowiły ciężką przeszkodę do przebycia. Wtem powietrze rozdarł przerażający ryk. Pierwsi Rishanie pojawili się zaledwie kilka metrów od przerwszych lini. Tak jak się spodziewano przeciwnicy wbili się w żołnierzy Zakonu.

 

— No co zaczynamy. Szkoda mi ich, naprawde. — stwierdził Zorlak.

 

— Pomyśl że to twoja matka a pódzie ci lżej. Wiesz przecież że była jędzą.

 

Pierwszy Rishan spotkał się z młotem mistrza.

 

— Ha,ha miałeś racje.Dobra teraz twoja kolej.

 

Kolejni przeciwnicy nacierali na ich pozycje. Realg nie przejął się tym zbytnio, wiele razy walczył w takich warunkach z takim wrogiem.

Gdy tylko jeden z nich podszedł wystarczająco blisko, posmakował czarnej klingi miecza, sprawiając żę połowa jego głowy odłączyła się od reszty lądując na tarczy jednego z tarczowników przy akompaniamencie głośnego plaśniecia. Kilka metrów od niego drugi z mistrzów zamaszystymi ciosami dosłowie kosił kolejnych przeciwników. Oddzały Zakonu powoli ruszyły do przodu miażdząc i tnąc wielkimi mieczami kolejnych Rishan. Tym czasem na flankach było lżej generał Rainhart nie wysilał się zbytnio walcząc swym mieczem, jego dłoń wciąż była obandażowana lecz funkcjonowała normalnie. Brak przeciwników wręcz wpędził go w furie. Zawsze gdy pojawiał się jakiś to właśnie on pozbywał się go w bardzo brutalny sposób. Po drugiej stronie było podobnie u generał Viris. Mimo to jej zaangażowanie było większe bo nie chciała by jej flanka została przełamana prze niewielki oddział. Na środku było zgoła inaczej. Rishanie wciąż atakowali i wciąż padali pod ostrzem czarnego miecza czy pod  ogromnym młotem.

 

— Muszę przyznać żę straciłem forme .Zaczął Zorlak przy okazji miażdząć młotem kolejną głowę. —Za stary na to jestem

 

— Za stary? Przypominam ja jestem dużo starszy, a  mam leprzą forme. —Odpowiedział Realg, tnąc nowego przeciwnika

 

— Bo jesteś piepszonym Mistrzem Realgiem, zwycięrzcą spod Caldenis. Najstarszym z żyjących mistrzów —Odgryzł sie drugi mistrz trafiając Rishana w pierś. —  I nie wstawaj. —

Krzyknął do dopiero co poległego.

 

—Jak tak dalej pójdzie,to wygramy z małymi stratami. Kontynłował rozmowe, rozpłatując następnego oponęta, sprawiając że duża ilością posoki wylądowała na nim. — Znowu jestem cały we krwi i flakach. — Jęknął głośno.

 

— Delikacik się znalazł, bitwa jak bitwa i tak byś musiął sie ubabrać. Ale nie przebijesz tego czarodzieja.

 

— Cholera jakiego czarodzieja? — Spytał blokując cios i rozcinając brzuch następnego Rishana. — Nie pamiętam żadnego.

 

— Tego co przybył do Złotej Iglicy i rozmawiał z tobą o właściwościach krzyształów chaosu. Gdzie leziesz kolego! — Udeżył od góry przeciwnika który przeskodził im w rozmowie.

 

— A pamiętam, Ignatius. Pokazywał jak te kamyki wzmacniają teleporty. Cholera ja tu rozmawiam! Nawet podczas bitwy nie mogę spokojnie porozmawiać. — Jedemu z atakujących udało się wykorzystać chwile nie uwagi i trafił mistrza w twarz. Ten tylko go odepchnął sprawiając że upadł .Serenid doskoczył do niego i zgniótł czaszkę tego co uszkodził mu maskę.

 

— Yyy naczym staneliśmy? — spytał nie pewnie Zorlak widząc tą scene.

 

— Na Ignatiusie i jego klejnotach —Odpowiedział spokojnie Realg. — Miał ich cały wór,za dużo. Cóż zadziały.

 

— Naj wyraźniej aż za dobrze. Nigdy nie widziałem żeby zejśc w tak efektowny sposób. Bum i gość zmienił się w mieląke.

 

— Tylko dlaczego ta mielonka wylądowała akurat na mnie. Nawet po śmierci był wredny. Przez trzy dni czyściłem z jego resztek pancerz, a szaty musiałem spalić, tak nasiąkneły krwią. — Przewał by wyprowadzić cios który trafił Rishana w szyje sprawiająć że głowa odleciała kilka metrów w góre.

 

— Nisko latają,będzie padać.-Skwitował Zorlak . — Hej,w takim razie nie powinno cię ruszać to że kilku Rishan przyozdobiło twój pancerz swymi flakami,co?

 

— Niby racja ale... — Odpowiedz przerwał dziwny metaliczny głos.

 

— Chwała Cieniowi, chwała Wyklętym!

 

— Co? wyklęty, jakim cudem?!

Wszyscy zdziwili się gdy oddzały Rishan odstąpiły i dokonały odwrotu .Ich oczom ukazał serenid w potężnym pancerzu o kolorze świeżej krwi.W opancerzonej dłoni trzymał miecz, od którego biła blada czerwona poświata. Wyklęty jeden z tych którzy podążyli za zdrajcą, teraz szedł w strone mistrzów. Ciął kolejnych żołnierzy z łatwością,każdy padał od wielkiej klingi magicznego miecza. Krew tryskała z odciętych kończyn, a powietrze co chwila rozrywały krzyki agoni i błąganie o litość. Mistrzowie nic nie mogli zrobić. Gdy upadły serenid dosłownie wyżynał ich braci.

 

— Cień,jest nieśmiertelny, on powróci! A wtedy pochłonie wasze dusze! — Wyklęty śmiał się szaleńczo w czasie gdy przepołowił bezbronnego wojownika zakonu — Mistrzowie!Poddajcie się a może was oszczędze.

 

Wyklęty który szedl w ich stronę miał przy pasie zawieszone trzy maski, maski mistrzów. Realg już wiedział kim on jest. I nie był tym zachwycony.

 

— Xseron Krwawy, łowca, sługa cienia. Czy to poniżej twej godności by dowodzić Rishanami?

 

— Realg esh Xsadar. Nie spodziewałem się tu ciebie. O widzę że jest też Zorlak. Moj pan nagrodzi mnie za wasze głowy A maski dołącz do mej kolekcji.

 

— Jesteś zbyt pewny siębie Xseronie! —Wytknął mu Zorlak. — Nas jest dwóch a ty jeden.

 

— Nie Zorlak. To prywatna sprawa. Prawda Xseronie?

 

— Tak,nasze ostatnie spotkanie było,nieprzyjemne. Zwłaszcza dla mnie! Splamiłeś mój honor i sprawiłeś że nasz pan stracił do mnie zaufnie!

 

— Wiesz jak to się skończy Realgu, wiesz.— Zorlak próbował odciągnąć go od tego pomysłu.

 

Wyklęty patrzył wyraźnie usatysfakcjonowany tą wiadomością. Zabicie Realga byłoby wielkim czynem. Czekała go sowita nagroda.

 

— Lepiej stracić jednego mistrza nie dwóch! Prosze odejdz! — Ostatni raz spojżał na swego przyjaciela.

 

— Nigdy Realgu jeśli ginąć to razem z tobą!

 

— Milcz mistrzu! — Mistrz nigdy się tak nie zwrócił do swego przyjaciela. W takim razie rozkazuje ci wrócić do swych żołnierzy, i prowadź ich do boju. To był rozkaz!

 

— Tak jest .— Opowiedział cicho Zorlak

 

— Xseronie wyzywam cię na święty pojedynek. Nawet wyklęci mają honor więc nie odmówisz. Ty albo ja walka na śmierć! - Realg spojżał prosto w płonące czewienią oczy zdradzieckiego Serenida. Był wyższy o głowe więc musiał podnieść wzrok.

 

— Skoro chcesz umrzeć, przyjmuje wyzwanie. Jesteś już trupem. — Wyklęty zaśmiał sie wiedział że ma przewage. Choć niechciał tego okazywać.

 

Zorlak wraz żołnierzami odeszli na sporą odległość nie mogli przeszkodzić w pojedynku. Pojedynku który miał zmienić wszystko, choć nikt tego nie wiedział.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania