Poprzednie częściKsięga Cieni: Wstęp

Księga Cieni: Rozdział 4

Stali na nasiąkniętej krwią ziemi, słońce zachodziło sprawiając że niebo także wyglądało jakby było skąpane w szkarłatnej cieczy. Obrazu dopełniały trupy. Gdyby nie blachy niemożnaby rozpoznać który to Rishan a który to Serenid. Wokół nich trwała walka nikt nie próbował do nich podejść przez co utworzył się krąg.  Obaj przeciwnicy byli gotowi do walki. Ruszyli, gdy magiczne klingi spotkały się wszystkich oślepił biały blysk magii. Siłowali się tak chwile, by potem rozpocząć śmiertelny taniec ostrzy. Realg znowu spojżał prosto w ognisto czerwone oczy wyklętego zobaczył tylko i wyłącznie dziką furie. W szaleńczym tempie wymieniali ciosy lecz żaden nie mógł trafić swego przeciwnika.

Kolejne błyski energi przyciągneły uwage Viris. Zauważyła także że Rishanie odpóścili, zdziwiło to panią generał. Następny oślepiający błysk. Widziała że ich źródło jest gdzieś blisko środka formacji. Pobiegła tam jak najszybciej. Przeraziło ją to co zobaczyła.

 

Cios,krew zrosiła i tak już mokrą od niej ziemię. Potworny ból wydzierający duszę. Kolejny,miecz wbija się ciało, przebija się przez wnętrzości i łamie kości. Mimo to stał nadal. Wciąż żył, wykrwawiał się lecz walczył nadal. Osłabiony lecz wciąż próbował. Cios w twarz. Oczy zaszły krwią,nie widział na lewe oko. Coraz mniej sił,zimno coraz zimniej. Chęć zamknięcia powiek, zasnąć. Tak zasnąć i się nie obudzić. Kończyny wiotczały miecz upadł na ziemię. Kolejny cios tym razem w gardło. Powietrza brakuje powietrza. Próba oddechu słychać było jedynie żęrzenie oraz czuć palący ból płuc. Czyżby koniec? Jednak, upływało coraz więcej krwi, chłodne dłonie śmierci już go obieły, ciągneły w otchłań, tam odzyska spokój. Brak bólu, czerń nieprzenikniona czerń,cisza. A więc tak

się umiera?

 

Wielu poległo tamtego dnia. Czarna fala śmierci wbiła się w odziały ludzi o Serrnidów. Przetrwali lecz straty były ogromne. Tej nocy padał deszcz jakby niebo opłakiwało martwych.

 

Nastał świt. Słońce oświetliło pobojowisko. Było czerwone jak krew przelana poprzedniego dnia. Martwa twarz wykrzywiona w bólu patrząca prosto w oczy, mętnym pełnym zastygłego strachu wzrokiem. Niezbyt miła pobudka. Lecz takiej doświadczyła Selia Viris. Ledwo wyczołgała się spod truchła, które ktoś przebił włócznią. Ta żywa a raczej już martwa tarcza uratowała jej życie. Było jasno leżała więc w stosie ciał całą noc. Dobrze że nikt go nie spalił. Od razu gdy staneła na równe nogi odezwał się jej żołądek.

Mogło być gorzej. — Stwierdziła w myslach. Jednak było gorzej. Bo gdy złapała się za bok,ujżała że jest cała we krwi.

 

-Prosze żeby to nie była moja krew,prosze! - krzyneła przerażona.

 

Po wnikliwej inspekcji ciała,uznała że to była krew kogoś innego. Ale z jakiegoś dziwnego powodu była zdołowana,że nie odnosła żadnych ran. Co to za żołnierz który nie odniósł ran w bitwie?Szła w ciszy starając się nie nadepnąć na czyjąś głowe lub inną część ciała. Tylu było poległych. Zbliżało się południe,smród był do nie zniesienia. Kolejny raz zwymiotowała,nie miała czym więc wyrzucała z siebie tylko goszką żółć. Jednak jest żle. Może jednak ktoś przeżył, oby.

 

Kruki krążyły nad pobojowiskiem, czekała ich uczta. Sama Selia przemierzała to krwawe pole z wielką trudnością. Wyczerpana, a smród rozkładających się ciał nie pomagał. Nie mogła tu zginąć! Raz nawet widzała jak ktoś stoi nad ciałami. Pełna nadziei doczłapała się do domniemanego wybawcy. Okazał się być to żołnerz przebity dzidą która utknełą w ziemi nie pozwalając ciału upaść.

-Dlaczego mnie to spotyka! - Nie wytrzymała. Zaczeła goszko płakać

Z ze szlochu wyrwał ją blask dziwny blask wydobywający się z pod czarnej kupy metalu i mięsa. To było ciało wyklętego. Byszczącym obiektem okazał się całkowicie czarny miecz z wciąż jażącymi się runami. Czyżby nawet mistrz Realg zginął?  Mimon oporów wyciągnęła go z ciała. Był bardzo lekki łatwo można było wyprowadzać ciosy. Prosta wąska klinga, pokryta runami i napisami w dziwnym nie znanym jej języku wręcz świeciła. Z ciekawości zamachneła się.O strze bez dźwięcznie przecinało powietrze. To nie tylko broń była ale też dzieło sztuki. Głownia w kształcie głowy drapieżnego ptaka, inkrustowana rękojęść płynnie przechodziła w szkrzydlaty jelec, który okazał się być zaostrzony na końcach. Nagle okoliczne kruki zerwały się do lotu w popłochu. Usłyszała ten sam zimny apatyczny głos który znała.

 

—Cholerne ptaki. Ja jeszcze żyje,no prawie. Sio!

Ujżała go, mistrz żył,ranny ale żył

 

-Dobrze panią widzieć pani generał.-Realg wstał niepewnie na nogi. Zrobił kilka kroków lecz potem upadł. Viris jako że była w dużo lepszym stanie pomogła mu wstać.

 

— Nie musisz być taki oficjalny,zwłaszcza w takiej sutuacji. — Nie wiedziała czy się cieszyć czy smucić. Obecność serenida mocno podniosła ją na duchu. Lecz gdy patrzyła na jego rany...

Długa i głeboka rana na brzuchu. Poraniona prawa ręka,i jeszcze ta twarz. Mimo swojej wytrzymałości maska nie wytrzymała ciosu magicznego miecza. Teraz zdobiła ją nierówna bruzda przechodąca przez lewe oko. Chyba je stracił. Jednak pewna rana  bardziej przykuła jej uwage. Miał poderżnięte gardło! Jak on to przeżył?A może wcale nie przeżył.

 

— Wyglądasz jakbyś zobaczyła trupa.—Rozejżał się po okolicy. — A racja jest ich tu pełno. Aż tak mam blisko do stania się jednym znich?

 

Rozmawiam z trupem. Ja rozmawiam z trupem. Nie, to ułuda... zwidy! —Zapewniała się w myślach Selia.

 

—To nie zwidy ja tu jestem naprawde.— Jak on to zrobił? Jakby czytał jej w myślach? — Serenid kiwnął głową.

 

— Może pomówimy o tym później. —Zaczął normalnie mówiąc. — Bo dołącze do tych o tutaj. — Popatrzył w strone ciał.-Są nawet mili, tylko troche sztywni.

 

— Mogłą by przysiąść że serenid sięskrzywił pod maską. Nie równym krokiem podszedł do martwego wyklętego.

 

— A i jeszcze jedno, to chyba moje. —wskazał kryształowy miecz który Selia wciąż trzymała. Ta bez słowa oddała mu jego broń.

 

—Wykonałeś rozkaz, szanuje to. — Szepnął do poległego wyklętego. Odnosił się do jego ciała wręcz z respektem. Użył miecza jak krzesiwa i podpalił ciało

Przyjżał się czarnej klindze. wytarł ją o szate, i schował do pochwy robiąc sobie z niej laske.

 

— Będziesz tak stała? Serio z nimi nie pogadasz. — Powoli zaczął się oddalać

 

—Czy... ty sobie żartujesz z zabitych? —wrzasneła by na niego lecz nie miała sił. — Jak ktoś taki może to robić?

 

— Widziałem wiele takich bitew. Mnie one nie ruszaja.

 

— Nie masz duszy.

 

— Domysliłaś sie? Ale tak  na serio widzisz w jakim jestem stanie. Pomożesz mi albo będziesz miała jedną osobę więcej na swym sumieniu. Idziesz? Miała szczęście że Serenidowi zostały jakieś siły bo nie dała by rady go unieść. Powoli ale jednak brneli przez bagno stwożone przez krew wsiąkającą w glebe, robiąć z niej obrzydliwie śmiedzącą breje. Nie mieli celu, a tak przynajmiej myślała chyba już była generał. Pewnie uznali ja za martwą i przekazali jej stanowisko komuś innemu. Realg nie miał takich rozterek, niewiedzieć czemu. Udało im się ujść kilka kilometrów od pola bitwy nim nadszedł wieczór naszczęście ciepły spowodu pory roku. Postanowili odpocząć pod drzewem. A raczej Serenid na proźbe swej toważyszki przerwał marsz.

 

— Ty sobie nic nie robisz ze swych obrażeń? — Pytanie zawisło w powietrzu. Najwyrażniej mistrz rozmyślał o czymś całkowicie ignorując kobiete.

 

— Trzeba rozpalić ognosko. Odpędzi dzikie zwieżęta, oraz trupojady.

 

— I zwróci na nas czyjąś uwage. —Powiedziała smętnie Salia

Siedzieli w ciszy. Ona parzyła się rozmażona w niebo. On party o pień polerował miecz. Z każdym ruchem szmatki runy żażyły się,gdy z ciekawości przyjżała się klindze ujżałą jakieś słowa.

 

—Co tam pisze? — Spytała niepewnie. —Na mieczu. — Dodałą szybko.

 

Ocalałe oko wręcz zabłysło na jej pytanie. Realg ostatni raz przetarł dłonią ostrze by zgasić runy.

—To w naszym języku.

 

— W... waszym języku? Przecież ty mówisz, no po ludzku.

 

— Każda rasa ma swój język ludzie, elfy, krasnoludy, rishanie, ba nawet smoki. Nasz język jest trudny w wymowie i jest nie praktyczny w użyciu. Dlatego większość używa najbardziej powszechnego, waszego. Ale wracając do twego pytania tu pisze w wolnym tłumaczeniu"W imie mych przodków będę walczył do ostatniej krwi za mój lud. — Skłamał a ona mu uwierzyła.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania