Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Ku zachodowi słońca 1.
Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie serdecznie żałuję i proszę Ciebie, ojcze o pokutę i rozgrzeszenie.
Nastała długa cisza.
Arthurowi wydawała się zbyt długa. Nie należał jednak do ludzi pospiesznych, toteż nie przejmował się tym. Po prostu czekał. Rozmowę w konfesjonale traktował jak grę w szachy. On wykonuje pierwszy ruch, a następnie czeka na ruch kapłana. Zwykle gdy przeciwnik długo zwleka, stosuje perfekcyjne zagranie, takie, które zaskoczy rywala. Arthur jednak za każdym razem słyszał to samo.
-Postanowienie poprawy? - mruknął szybko kapłan. Arthur tylko uśmiechnął się delikatnie. On także nie zdoła zdezorientować pastora. Ich gra, od 10 lat jest identyczna.
-Nie ... nie zamierzam się poprawić - odparł. Pastor Johnson nie odwrócił wzroku na mężczyznę. Zachował kamienną twarz i wciąż patrzył przed siebie.
-Nie udzielam rozgrzeszenia.
-Dobrze to przemyślałeś? - zapytał Arthur patrząc na domostwo przez lornetkę. Czekali na wzgórzu do zmroku.
-Wszystko perfekcyjnie, Dalton. Nie denerwuj się zbytnio. I zachowaj zimną krew, bo ostatnio kiepsko ci to wychodzi. - odparł Michael Colt. Trzydziesto-siedmio letni, długowłosy ciemny blondyn z niezwykle gęstym wąsem przechadzał się od drzewa do drzewa.
-Ze mną wszystko w porządku. Za to ty jesteś nadal takim samym durniem jakim byłeś. Miałem nadzieję, że jak minie trochę czasu to ochłoniesz. Ale nadal jesteś tym głupcem - stwierdził prosto Arthur Dalton odkładając lornetkę do torby. Arthur był wysokim mężczyzną, liczącym sobie trzydzieści cztery lata, z krótkimi włosami koloru kory drzewa i gęstą brodą. Nie był do końca przekonany co do planu kompana. Michael spojrzał na niebo i zamyślił się przez chwilę.
-To dobry biznes, kolego. Bogaty sukinsyn na pewno ma fanty w domu. Trzeba tylko dobrze przeszukać - poprawił kapelusz i wyjął rewolwer zza pasa.
-To chyba nie będzie potrzebne - wskazał Arthur na broń.
-To tylko w wypadku komplikacji.
-Z tobą to raczej pewne - narzekał Arthur.
-Skończ wreszcie marudzić, kowboju. Wstań już, za chwilę będziemy ruszać.
-Mam nadzieję, że to będzie tego warte - powiedział Arthur unosząc się. Nałożył chustę na twarz, to samo uczynił Michael.
-Pamiętaj Dalton, trzymaj się mnie. Wiem, jak to rozegrać. Chodź.
-Jasne. Akurat tobie jedynemu nie ufam, z nas wszystkich.
Drzwiczki konfesjonału otworzyły się. Pastor Johnson był czarnoskórym mężczyzną, który niedawno przekroczył pięćdziesiątkę. Arthur wstał z kolan.
-Porozmawiajmy, Arthur.
-Znowu chcesz o mnie rozmawiać? - zapytał Dalton znużony.
-Przejdźmy się - zaproponował duchowny. Wyszli w ciszy na zewnątrz. Kościół był niewielki, dla niewielkiej liczby wiernych w mieście Clemence. Mężczyźni odeszli do budynku obok, w którym mieszkał kapłan. Usiedli na tarasie, i rozmawiali.
-Nie udzielę ci rozgrzeszenia, póki nie zdecydujesz się na poprawę, Arthur. Twoja spowiedź jest bezsensowna. Ale o tym już ci mówiłem, wiele razy. Po co nadal próbujesz? - Arthur patrzył w przestrzeń.
-Mam nadzieję, że może ... może któregoś dnia zmienisz zdanie. Nie oczekuję tego, ale w głębi w to wierzę.
-Marny z ciebie wierzący, synu.
-Wiem, wiem. Świętym nie zostanę.
-Bez wątpienia - przyznał rację Johnson - Potrafisz być dobry, Arthur. Ale ciągle wybierasz swoją złą stronę. Poza tym należysz do tego całego gangu pomyleńców. Oni cię niszczą. Dlaczego tego nie widzisz? - pytał zirytowany.
-Ci ludzie uratowali mnie, przed laty. Ostatnio mamy trochę kiepskie czasy ale to nadal oni. Jestem im coś winien - pastor skrzywił się.
-Czasy się zmieniają, chłopcze. Mało jest już takich jak wy. Rewolwerowcy, bandyci, mordercy. Prawo dopada wszystkich. I po ciebie kiedyś będzie musiało przyjść. Pomyśl o tym, Arthur. Nie jesteś jeszcze zgubiony. Masz czas - Arthur zdawał się niesamowicie wyczerpany słowami pastora. Patrzył na zachodzące słońce, które uznał za piękne.
-Taa, pewnie mam - powiedział i podniósł się nakładając kapelusz. Poprawił pas, i zszedł schodami, w kierunku własnego konia - Dziękuję, Johnson. Dzięki - powtórzył wsiadając na wierzchowca.
-Z Bogiem synu. Z Bogiem.
Komentarze (10)
niewielki-niewielkiej
coś winien.
Pastor skrzywił się:
-Czasy(...)
Znów Arthurze (nie Arthur - tak bez odmieniania mogłoby być Dalton)
Poprawił pas i zszedł schodami w kierunku własnego konia - bez przecinków
No ciekawie się zapowiada. Dobre przejścia pomiędzy akcją, a rozmową z księdzem - chociaż możesz je oddzielać pustym wersem aby było czytelniej. Początek bardzo mnie zaciekawił. Tylko nie mów, że zaraz koniec bo znowu się niepotrzebnie przyzwyczaję do bohaterów.
Mam ogromną nadzieję, że w przyszłych częściach nie zaczną być przewidywalni, bo opowiadanie w moich oczach ma potencjał.
Nie trzymaj mnie tylko długo w napięciu ;D
Pozdrawiam :).
Liczba słownie
„Pastor Johnson nie odwrócił wzroku na mężczyznę”
Raczej: nie spojrzał. Odwrócić wzrok można od czegoś, raczej nie na coś/kogoś.
„odparł Michael Colt. Trzydziesto-siedmio letni, długowłosy ciemny blondyn z niezwykle gęstym wąsem przechadzał się od drzewa do drzewa.”
Niezbyt fortunny opis, bo w gruncie rzeczy nie wiadomo kogo dotyczy. Nie jest to Arthur, nie jest to pastor, to kto to jest Michael Colt? Chyba, ze to nowa scena, ale jeśli tak to nie wynika to z tekstu. Jakieś wyraźne oznaczenie by się przydało, trzy gwiazdki, kursywa, albo coś.
„coś winien - pastor skrzywił się.”
Taki zapis sugeruje, ze to mówi pastor.
Nieźle, udany początek, wprowadzenie postaci i zawiązanie akcji. Zobaczymy, co będzie dalej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania