Ku zachodowi słońca 5.
Harvey z innymi przybyli do obozu po około dwóch godzinach. Arthurowi, który czesał wtedy swojego konia, zdawało się, że przywódca jest zadowolony.
-Panowie - powiedział Harv zsiadając z konia. Arthur spojrzał na Jasona, stojącego prawie obok - Mamy to - słowa te napełniły Arthura nadzieją. Nie powiedział tego Michael, tylko Harvey, więc szansę na powodzenie były zdecydowanie większe - Sprawdziliśmy jak wygląda sytuacja. Usiądźmy - poprowadził Harvey w stronę ogniska. Usiadł przy nim zmęczony, zdjął z głowy kapelusz i zawołał:
-Pinky! Howard! Chodźcie tu! - po kilku sekundach z namiotów wyłoniła się dwójka mężczyzn. Adam "Pinky" Ride był niezwykle chudym mężczyzną z wyłupiastymi oczami i potarganymi na wszystkie strony włosami. Był raczej głupi, ale strzelał nieźle. Nie mówił zbyt dużo.
Howard Barnes był najdłuższym stażem kowbojem w bandzie. Liczył sobie pięćdziesiąt trzy lata, jego twarz była pomarszczona, a włosy zupełnie siwe. Dla reszty gangu był jednak jak dobry nauczyciel. Arthur lubił z nim rozmawiać, uważał Howarda za niezwykle mądrego człowieka.
-Panowie - przywitał się Howard siadając obok Arthura. Pinky skinął lekko głową na znak przywitania.
-Arthur z wami także rozmawiał? - spytał Harvey patrząc na Barnesa i Adama.
-Pan Jason nam opowiedział. Mów Harv, co z tego wyszło.
-Ten sejf, to prawdziwe monstrum. Nie otworzymy go ot tak. Dlatego pomyślałem, żeby zająć się nim od drugiej strony - od zewnątrz. Jednak żeby zniszczyć tę solidną ścianę, będziemy potrzebowali czegoś mocnego. Chodzi mi o dynamit. Kilka lasek nie wystarczy, potrzeba nam kilka skrzynek.
-Skąd tyle weźmiemy? - spytał Arthur.
-Z kopalni, idioto - odparł Colt. Arthur spojrzał na niego z wrogością. Miał zamiar już odpowiedzieć, ale postanowił sobie odpuścić.
-Dokładnie. Ty i Jason pojedziecie kilka kilometrów na południe, do miasteczka Valenburg. Znajduje się tam czynna kopalnia, nie jakaś wielka, ale na pewno znajdziecie tam co nam trzeba. Musicie zrobić to w nocy, jeśli nie chcecie mieć nieprzyjemności - Arthur i Jason spojrzeli po sobie - Dalej. Straży jest więcej, dlatego musimy wszystko zrobić jak należy. Słuchajcie. Wszystko zaczniemy około godziny 17.00, jutro.
-Dlaczego nie poczekamy do zmroku? - spytał Jason.
-Popytałem trochę w mieście. Od godziny 20.00 straże są podwajane. Najmniej jest ich między 16.00 a 18.00. - odparł Harvey - Wy zaczniecie całą akcję - wskazał na Arthura i Jasona. Podejdziecie ze skrzynkami do sejfu od strony zewnętrznej. Z tamtej strony banku nie kręci się zbyt dużo ludzi, nie zwrócicie uwagi. Ustawicie je obok siebie, a potem w nie strzelicie. Wybuch zniszczy ścianę, tym samym otworzy sejf od podwórza. Ja, Charlie, Michael, Pinky i Howard będziemy ukryci niedaleko. Nie możemy kręcić się z bronią przed bankiem. Gdy już usłyszymy wybuch, dobiegniemy do banku i zablokujemy mundurowych ze środka. Niestety, najpewniej będziemy musieli ich powystrzelać. Uważajcie, bo policja nie jest obsadzona tylko w banku. Zlecą się także ci, z okolicy.
Zanim wysadzicie ścianę, Mac będzie już czekał z powozem kilkadziesiąt metrów dalej. Gdy usłyszy wybuch, podjedzie do was jak najszybciej. Wskakujecie do środka, pakujecie całe złoto na powóz i przykrywacie przyczepę płachtą. Mac odjedzie w stronę obozu. My, gdy załatwimy już tych ze środka, pomożemy wam z innymi - nastała krótka cisza. Arthur przemyślał sobie wszystko jeszcze raz.
-Dobra, nie brzmi to głupio - przyznał - Jak się dowiedzieliście, że na pewno trzymają tam to złoto?
Michael uśmiechnął się i opuścił głowę.
-Po coś przecież budowali ten sejf - odpowiedział Harv. Arthur zdziwił się.
-Czyli ... nie wiecie tego na pewno? - spytał Jason zrezygnowany.
-Nie ma opcji, żeby było tam co innego - odparł Michael
-Cholera - westchnął Arthur i wstał.
-Arthur! - zawołał Harvey. Dalton odszedł, a Harv ruszył za nim.
Arthur przysiadł na swoim łóżku. Harvey obejrzał się na kompanów przy ognisku, potem znowu na Daltona.
-Synu, posłuchaj. Nie mogliśmy przecież dowiedzieć się tego "na pewno". Ale musimy spróbować. Wolę ryzykować, niż stać w miejscu. Na miłość boską, Arthurze!
-Jeśli nic tam nie znajdziemy, znowu narobimy sobie problemów. Po takim napadzie i tak będziemy musieli zmienić obóz, ale jeśli nie będzie tam tego złota, wyjedziemy z niczym. Harvey, to za duże ryzyko.
-Chcę dobra tych ludzi - mówił wolno Harv - Każdego po kolei. Nie będzie dobrze, jeśli znowu zostaniemy w miejscu. Próbujmy, Arthurze! Musimy - Arthur spojrzał na przyjaciela.
-A jeśli ktoś z nas zginie? Co zrobisz, jeśli któryś odda życie, za czegoś, czego nie ma?
-Nikt nie zginie, synu. Dopilnuję tego. Wszyscy wyjdziemy cali i zdrowi. Jesteście najlepsi, nie martwię się o to, że coś może się wam stać, bo wiem, że nie dacie się zastrzelić - Arthur wstał z łóżka - Pomyśl, synu - namawiał go Harv - Jeśli taka okazja przemknie nam przed nosem, nie znajdziemy podobnej prędko. A jeśli spróbujemy ... uratujemy wszystkich, Arthurze. Ty i ja - Arthur spojrzał na Harveya. Pierwszy raz w życiu miał błagalny wyraz twarzy.
-Nie wiem, Harv. To wszystko ... to jedna wielka niewiadoma.
-Obiecałeś mi zaufać, Dalton. O tylko tyle proszę - Arthur westchnął ciężko. Ten plan w jego mniemaniu był szalony jak żaden inny. Harv nigdy nie podejmował tak nieroztropnych decyzji. Anna miała rację, coś się w nim zmieniło. Jednak jego słowa, o ratunku dla wszystkich wzbudziły w Arthurze uczucie troski. Wiedział, że musi im pomóc.
-Niech to szlag - powiedział - Jeśli ma to faktycznie pomóc reszcie wygrzebać się z tego bagna ... Niech będzie - spojrzał na Harveya. Jego twarz momentalnie się zmieniła.
-Wiedziałem, synu. Wiedziałem, że mogę na tobie polegać - położył mu dłoń na ramieniu - A teraz jedźcie z Jasonem po ten dynamit. Conajmniej cztery skrzynki będą potrzebne do ...
-Harv - przerwał mu Arthur - Miej oko szczególnie na Charliego. Wiesz jaki on jest, to jeszcze dzieciak. Za wszelką cenę stara się udwodnić brawurę i boję się, że kiedyś skończy się to inaczej. Sprowadź go na ziemię, kiedy będzie trzeba.
-Oczywiście, przyjacielu. Oczywiście - poklepał go Harvey.
-No i każ się spakować wcześniej kobietom. Będziemy musieli szybko się stąd zwijać, po napadzie.
-Wiem czego trzeba, Arthurze - odstąpił od niego kilka kroków - To będzie ten dzień. Przełomowy w naszym życiu! Wszystkie nasze plany o wybyciu stąd jak najdalej ... zrealizują się już tak niedługo. To będzie piękny dzień, Dalton. Najpiękniejszy - Harvey odszedł. Arthur odetchnął głęboko.
-Najpiękniejszy ... niewątpliwie. Jasna cholera ... - powiedział sam do siebie i poszedł w stronę Jasona.
Komentarze (8)
Bardzo podoba mi się ten rozdział. Świetne wymiany zdań. Tak trzymaj!
Pozdrawiam :).
Sorry, ale musiałem poprzynudzać.
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania