Poprzednie częściLachrymologia - część 2

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Lachrymologia - część 8

03:03

Kawalerka Marli przypominała pokój hotelowy. Ścian nie zdobiły żadne obrazki czy zdjęcia. Po podłodze walały się ciuchy. Na parapecie miejsce kwiatów zajmowały popielniczki z wysypującymi się petami. W kącie stało kilka pustych butelek po winie. Na środku znajdowało się niezasłane łóżko. Robert patrzył na to wszystko i miał wrażenie jakby był u siebie, chociaż nie wiedział czemu.

– Sorry za ten nieład – powiedziała Marla i zapaliła papierosa. – Ale jak to mawiają: lepiej mieć burdel w pokoju niż pokój w burdelu, nie? – Zaśmiała się głośno.

Mężczyzna milczał. Spojrzała na niego mrużąc oczy.

– Rozchmurz się, tygrysie.

Podniósł głowę i rzucił dziewczynie lekki uśmiech. Sprawiał jednak wrażenie nieobecnego.

– Co tak stoisz? – powiedziała i jednym ruchem zwinęła pościel. – Klapnij sobie. Zaraz coś przyniosę.

Wyszła do kuchni. Słyszał jak szuka czegoś w szafkach. Nuciła sobie pod nosem jakąś infantylną melodyjkę, której nie znał. Usiadł na łóżku. Schował twarz w dłoni. „Co ty tu robisz? – pomyślał. – Z jakąś dziwką? Co chcesz udowodnić”.

– Sorry, nie mam niestety wódki, ale znalazłam jeszcze jedno. – Marla wróciła z butelką wina i dwoma szklankami. – Wszystkie kieliszki szlag trafił. Nie przeszkadza ci to?

– A mógłbym dostać kawę? Obojętnie jaką.

– Kawę? Tygrysie, na kawę to się chodzi do kawiarni. Uwierz mi, to zadziała lepiej. Zawsze działa. Nie lubisz wina?

Nalała po pełnej szklance. Podała jedną mężczyźnie.

– Może to nie jest mistrzostwem świata, ale całkiem dobrze robi robotę – kontynuowała. – Za coś pijemy?

– Nie mam głowy do toastów.

– Chrzanić toasty – rzuciła rozbawiona i wypiła wino jednym haustem.

Robert uczynił to samo. Jego oczy zaświeciły szczęśliwie. Wsłuchiwał się w bicie swego serca. Biło mocno i równo.

– Całkiem w porządku, nie? – rzekła. Ponownie napełniła szklanki. – Może byśmy się lepiej poznali? Będę mogła wtedy wystosować ofertę indywidualną. – Uśmiechała się z takim wdziękiem jakby praca, którą wykonuje była spełnieniem jej dziecięcych marzeń.

– Co chcesz wiedzieć?

– Co robisz na co dzień?

– Jestem strażakiem.

– Takim prawdziwym?

– A są nieprawdziwi?

– Takim, co gasi pożary? – Kobieta wydawała się być podekscytowana. – Wyciągasz ludzi z płonących mieszkań?

– Dziewięćdziesiąt procent akcji to zwykłe wypadki – odparł.

– Zajebiście. – Usiadła obok niego. Położyła mu rękę na kolanie i delikatnie powiodła w górę. – Musisz być bardzo odważny. Dziewczyny lubią odważnych facetów. – Jej ręka zbliżyła się do rozporka Roberta. Powoli zaczęła go rozpinać. Wciąż patrzyła mężczyźnie w oczy. – A ze wszystkich, ja lubię ich najbardziej. – Nachyliła się i szepnęła Robertowi do ucha: – Od razu robię się wilgotna.

Odstawiła szklankę na podłogę i uklęknęła przed mężczyzną. Zdjęła gumkę z nadgarstka i związała nią włosy. Wolniutko oblizała bordowe wargi.

– Gotowy? – zapytała.

Nie czekając na odpowiedź, wyciągnęła penisa ze spodni i dotknęła językiem. Chwilę go lizała, po czym wzięła do buzi. Ssała, obejmowała ręką, ale członek Roberta nie twardniał.

Mężczyzna jęknął. Uda zaczęły mu się trząść jak po przebiegnięciu maratonu. Marla przerwała pieszczoty.

– Spokojnie – powiedziała. – Nie masz się czym stresować. Jesteś w najlepszych rękach. I ustach.

Złapał ja za głowę i delikatnie przyciągnął do siebie. W pośpiechu zapiął rozporek.

– Możemy jeszcze chwilę zaczekać? – Głos mu drżał. – Napijemy się wina, porozmawiamy… Co ty na to?

– Mecenas daje złoto, mecenas wymaga. – Wytarła usta ręką i usiadła obok. – Nie przejmuj się. Każdemu może się to zdarzyć.

Robert uśmiechnął się krzywo. Uniósł szklankę.

– Twoje zdrowie.

Odwzajemniła gest. Mężczyzna wypił wszystko na raz.

– Mogę ci jeszcze ukraść papierosa?

– Śmiało. – Marla rzuciła mu paczkę.

Zapalił, a dym wypełnił pokój. Robert podszedł do okna. Deszcz zmieniał się w ulewę. Poprzez ścianę wody z trudem dostrzegał światła kamienicy naprzeciwko. Patrzył na tonące miasto i cieszył się, że jest w tym mieszkaniu. Czuł jak alkohol odcina go od przeszłości i było mu z tym dobrze. „Uda ci się – pomyślał. – Nie możesz być, aż taką ciotą. Uda ci się. Dziura jest dziura. Skup się, skup, myśl o czymś przyjemnym, a będzie dobrze”.

– Czego tak wypatrujesz? – zapytała Marla. – Nie uwierzę, że masz tam lepsze widoki niż tutaj. – Robert odwrócił głowę w jej stronę.

Kobieta wstała i podeszła do niego. Zdjęła bluzkę i stanik. Jej piersi delikatnie falowały; były bardzo jędrne. Mężczyzna momentalnie poczerwieniał. Szybko zgasił papierosa w stojącej na parapecie popielniczce

– Co sądzisz? – zapytała, wskazując na biust. – Bez żadnych ingerencji. W stu procentach naturalne.

– Są… – wyjąkał – są naprawdę… świetne.

– Tylko świetne? – Zaśmiała się, a Robert poczuł jakby ręka, która ściskała mu trzewia nagle zluzowała uścisk.

– Mogę się do ciebie przytulić? – zapytał nieśmiało. Wciąż patrzył na piersi z lekkim zaskoczeniem i niedowierzaniem. Czuł się jak podglądacz.

– Jasne.

Mężczyzna wtulił się w Marlę. Od razu poczuł zapach jej włosów. Nigdy nie przypuszczał, że kobiece włosy mogą pachnieć tak dobrze i intensywnie. Zaciągnął się, aż zakręciło mu się w głowie. Nie mógł ustać na nogach i oboje runęli na łóżko. Marla zaczęła się śmiać.

– Przepraszam – rzucił Robert. Otrzeźwiał w okamgnieniu. Kobieta usiadła na nim okrakiem. Wpatrywała się w niego subtelnie przymrużonym wzrokiem. Była delikatnie wstawiona. Naprawdę się jej podobał.

– Lubisz na jeźdźca? – zapytała.

Nie odpowiedział. Chwycił ją za ręce i przytulił się ponownie. Leżeli chwilę w kompletnej ciszy. Robert gładził Marlę po włosach i gapił się w sufit.

– Ale wali ci serducho, tygrysie.

– Znaczy, że jeszcze żyję.

– Przypomina mi się taka scena z „Zostawić Las Vegas” – powiedziała. – Znasz?

– Chyba nie oglądałem.

– Serio? Świetny film. Jeden z lepszych, jakie widziałam. Jest tam taka scena, w której Nicolas Cage idzie z dziewczyną do pokoju. Piją sobie drinki i zamiast się pieprzyć, on woli z nią leżeć i rozmawiać. I tak leżą i rozmawiają. Piękna scena.

– Czemu?

– Co czemu?

– Czemu woli z nią leżeć i rozmawiać?

– Bo czuje się samotny. Po prostu – odparła Marla. Po chwili zapytała: – A ty?

Robert westchnął ciężko.

– Jakoś tak wyszło. Też czuję się dzisiaj samotny... kurewsko samotny.

– Kurewsko… – powtórzyła Marla i uśmiechnęła się ironicznie.

– Nie o to mi chodziło… Przepraszam…

– Spokojnie, tygrysie. Mnie nie da się urazić. Nie wiem, o co ci chodzi. Myślisz, że kurwy nie bywają samotne. Bywają, być może nawet najbardziej ze wszystkich.

– Jak to?

– Paradoks kurwy. – Marla sięgnęła po butelkę i pociągnęła z niej solidnego łyka. – Najbardziej samotne kobiety to te, które muszą sprzedawać bliskość. Tak jak z komikami, najlepsi zawsze mają depresję, a szewcy chodzą bez butów. Kto normalny mógłby pokochać kurwę? Tak chyba już jest i nic się na to nie poradzi.

Robert wsparł na łokciach. Kobieta ponownie napiła się wina. Obserwował pracę jej krtani. Trochę płynu skapnęło jej na brodę.

– Jak się kończy ten film? – zapytał.

– Nie przyszedłeś chyba tutaj, żeby rozmawiać ze mną o filmach, nie? – odparła Marla. Nagle jej oczy zapłonęły ciepłym blaskiem. – Wiesz, że to, co mówiłam o odważnych facetach to prawda?

– Słucham?

Kobieta nachyliła się nad Robertem. Zdjęła mu bluzę.

– Czuję jakby tam na dole wysadziło mi hydrant. – Ugryzła mężczyznę w ucho. – Może pan, panie strażaku, coś z tym zrobić? Robi się tam bardzo, bardzo mokro.

Ściągnęła z mężczyzny t-shirt. Spojrzała na jego tors.

– No, panie strażaku – powiedziała zmysłowo. – Dawno nie widziałam tak zajebistego ciałka, a niech mi pan wierzy, wiele męskich ciał zdarza mi się oglądać.

Chwyciła jego dłoń i przyłożyła sobie do piersi. Robert zaczął szczypać jej sutki. Marla piszczała, oddychając przy tym ciężko.

– O tak… tak… no dalej, dalej.

Ręce kobiety powędrowały ponownie do rozporka. Rozpięła go, omal nie wyrywając ekspresu. Cisnęła spodnie w kąt. Przez bokserki pocierała penisa Roberta. Mężczyzna zagryzł wargi i naprężył się jak struna. Zamknął oczy. „Musisz, musisz – myśli pędziły mu przez głowę niczym lokomotywa. – To nie ona cię dotyka. To facet. Mężczyzna. Podoba ci się. Jest opalony. Silny. Dotykasz jego mocnych ud. Wyczuwasz żyły. Wodzisz dłońmi po torsie. Cały lepi się od potu… Nachyla się. Czujesz jego oddech. Ciepły, przyjemny. Muska wargami twoje wargi. Bierze go do ręki. Bawi się z nim. Pieści go. Chcesz tego…”.

Marla spojrzała na spoconą twarz mężczyzny; przecinał ją grymas jak po niewyobrażalnym wysiłku. Jego policzki były rozgrzane do czerwoności. Wciąż nie miał erekcji.

– Wszystko w porządku, tygrysie? – zapytała.

Robert otworzył oczy. Miał wrażenie, że zaraz spłonie. Rozejrzał się nerwowo wokół łóżka.

– Zostało jeszcze wina?

Kobieta podała mu butelkę. Przyssał się do niej jak dziecko. „Pij, pij. Wyłącz mózg. Pij. Może się włączy autopilot. Musi. Pij”. Odstawił i usiadł na łóżku. Czuł na sobie spojrzenie Marli. Sięgnął po spodnie, wyciągnął telefon i utkwił wzrok w wyświetlaczu. „Zaraz zacznie działać, jeszcze tylko chwilka”.

Pogładziła go po włosach i chwyciła komórkę.

– Nawet się nie wygłupiaj. – Odłożyła telefon na ziemię. Popchnęła Roberta na łóżko i usiadła na nim okrakiem. – Taki duży chłopiec, a korzysta z zabawek dla małolatów.

Zaczęła kołysać biodrami. Wolno. Namiętnie. Pocałowała go w szyję, po czym zeszła niżej. Klatka. Brzuch. Pępek. Podbrzusze. Czuła jego napięte mięśnie. Powoli sunęła językiem w dół. Ściągnęła bokserki zębami i odrzuciła za siebie. Ścisnęła jądra Roberta i delikatnie pomasowała prącie. Bez skutku.

– Jesteś dla mnie wyzwaniem, tygrysie Zazwyczaj po czymś takim faceci strzelają jak fajerwerki w Nowy Rok.

– O co ci chodzi?

– Nie jesteś, chyba aż tak nawalony, żeby ci nie mógł stanąć.

– Może musisz się bardziej postarać? – Głos Roberta zdradzał oznaki zdenerwowania.

Marla spojrzała na niego. Wzrok miała lekko rozmyty, a policzki pokrywały wypieki. Wino krążyło jej w żyłach i w głowie.

– Żeby przy takiej lasce ci nie stawał. – Uśmiechnęła się i oblizała wargi. – Myślałam, że jestem w stanie podniecić każdego faceta. Nawet geja.

Robert zamachnął się i uderzył Marlę w twarz. Dziewczyna spadła z niego i łóżka prosto na podłogę, potrącając przy tym butelkę.

– Milcz!

Kobieta jęknęła. Przetarła oczy ze zdumienia. Poruszała szczęką w prawo i w lewo, by sprawdzić, czy nie jest uszkodzona. Spojrzała na Roberta; siedział na łóżku; dyszał jak pies, oczy świeciły mu wściekle.

– Brawo! – powiedziała teatralnie i zaczęła się śmiać. – Teraz czujesz się mężczyzną? Stanął ci w końcu?

– Zamknij się! – Wstał i w pośpiechu założył bokserki.

– Podnieca cię to? – Marla kontynuowała. – Trzeba było powiedzieć, że lubisz na ostro. Dałabym ci numer do kolegi. Oj, byście się zabawili.

Robert doskoczył do kobiety. Chwycił ją za szyję. Jej twarz momentalnie posiniała.

– Powiedziałem, żebyś milczała do kurwy nędzy?! – wydarł się.

Palce mężczyzny zaciskały się coraz mocniej. Z satysfakcją patrzył jak czoło kobiety przecina granatowa żyła.

– Aaaa – zawyła przeraźliwie i ostro. Robert wzdrygnął się i zluzował uścisk. Kobieta zakaszlała i odpluła flegmą.

Podniósł się i podszedł do okna. Przyłożył twarz do zimnej szyby. Od natłoku myśli kołowało mu się w głowie. Znów czuł jakby ktoś związał mu trzewia drutem kolczastym. Usłyszał za plecami odgłos tłuczonego szkła. Odwrócił się.

– Wypierdalaj z mojego mieszkania – wycedziła Marla. W ręku trzymała tulipana z butelki po winie.

Robert spojrzał na nią rozmytym wzrokiem. Był półprzytomny ze zdenerwowania. Podniósł swoje rzeczy z podłogi i zaczął się ubierać.

– Co ty, kurwa, robisz?

– Ubrać się chcę.

– Wypierdalaj! Chuj mnie obchodzi, co chcesz. – Wskazała ręką drzwi. – Zostawiasz kasę, wychodzisz i się nigdy nie spotykamy. Nawet jakby mi, kurwa, mieszkanie płonęło to masz tu zakaz wstępu. Rozumiesz?!

Mężczyzna milczał. Wyjął z portfela gotówkę i rzucił na łózko, po czym powoli przesunął się do drzwi. Zabrał buty z szafki i wyszedł na klatkę schodową. Momentalnie poczuł chłód posadzki. Syknął z zimna. Usiadł na schodach i począł wciągać spodnie.

Marla wychyliła się. Uśmiechnęła się szyderczo, po czym wrzasnęła na całą kamienicę:

– Ludzie! Ratunku! Zboczeniec! Ratunku! – Było to tak rozpaczliwe, że nawet Roberta przebiegły ciarki.

Po chwili otworzyły się drzwi naprzeciwko. Pojawiła się w nich stara, brzydka kobieta z wałkami we włosach i szlafroku z poprzedniego stulecia. W ręku trzymała nóż kuchenny.

– Co za krzyki?! Wiecie, która godzina? – rzuciła w przestrzeń i przetarła zaspane oczy. Dopiero po chwili ujrzała półnagiego Roberta. – Co pan odpierdalasz?!

– To nieporozumienie – wyjąkał. – Ja już...

– Wypad mi stąd, bo po milicję zadzwonię! Co ty sobie, szczeniaku, wyobrażasz? Z gołą dupą to se u siebie lataj!

Ubierał się jak najszybciej mógł, ale nie było to łatwe. Z trudem wciągnął spodnie i buty, po czym rzucił się schodami w dół. Kobieta odprowadziła go wzrokiem. Splunęła na podłogę.

– Młodzież... ja pierdolę... Ani przepraszam, ani nic – powiedziała z pogardą, po czym zniknęła w ciemności mieszkania.

Przystanął na parterze i ubrał się do końca. Dygot rąk, był tak duży, że wydawało mu się, że gips zaraz rozleci się na kawałki. „Dom – powiedział do siebie. – Jedź do domu. Jak najszybciej. Łykniesz parę pigułek, pójdziesz spać. Musisz iść spać. Za dużo. Za dużo tego wszystkiego. Zamów taksówkę i jedź do domu”. Odczekał dwie minuty, by uspokoić oddech i sięgnął do kieszeni.

– Kurwa – zaklął. Nie miał telefonu.

”Musiał zostać u Marli – pomyślał. – Niech ten dzień się w końcu skończy”

Ostrożnie wrócił na trzecie piętro. Zapukał do drzwi prostytutki. Usłyszał trzask wizjera.

– Czy nie kazałam ci wypierdalać? – rzucił damski głos z mieszkania.

– Zostawiłem telefon.

– Poczekaj.

Stał na klatce i modlił się, by znów, nawet przypadkiem, nie wyszła sąsiadka z nożem. Było w tej kobiecie coś przerażającego; coś, co przypominało mu o woźnych z domu dziecka, o tym jak zamykały go w spiżarni, kiedy nie chciał leżakować po obiedzie.

Usłyszał trzask zamka. Marla wysunęła dłoń, w której trzymała Samsunga.

– To twój?

– Tak.

– No to łap – powiedziała i cisnęła aparatem w głąb klatki. Zamknęła drzwi z hukiem.

Robert obserwował jak telefon rozbija się o ścianę i upada na posadzkę. Podszedł do porozrzucanych elementów i podniósł resztki obudowy. Zacisnął pięść, aż usłyszał trzask plastiku. Wypełniało go intensywne uczucie, ale nie był w stanie określić czy to gniew czy smutek. Zaciągnął kaptur na głowę i wyszedł na ulicę.

Deszcz zacinał wściekle. Ulice zmieniły się w potoki czarnej, zimnej wody. Wiatr wyginał drzewa nienaturalnie; rozrzucał śmierci po całej szerokości. Robert biegł, skulony jak embrion. „Musi tutaj być jakaś cholerna taksówka – mówił do siebie. – Musi. To milionowe miasto, do cholery”. Było pusto. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychylał nosa z domu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania