Poprzednie częściLatające Lampiony - Prolog

Latające Lampiony - Rozdział III

Złapałam bochenek i... uciekłam. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego to zrobiłam. Czułam, że powinnam... Że tak będzie lepiej i tak być powinno. Jack mnie opuścił i ta historia powinna się tam zakończyć. Biegłam tak szybko, na ile pozwalały mi siły, aż doszłam do drzewa. Starego drzewa wiśni, które znów rozkwitło. Czy skierowałam się tam świadomie? Nie byłam tego pewna. Od kiedy białowłosy mnie tam opuścił, nie wracałam do tego miejsca. Widziałam je z daleka, przyglądałam się zakochanym parą przychodzącym tam, by podziwiać zachód słońca, ale sama nigdy nie stanęłam znów w tym miejscu.

 

Czułam jak moje ciało wypełnia gniew... Tak długo trzymałam w sobie wszelkie uczucia, że wierzyłam iż się ich pozbyłam. Chciałam, żeby tak było...

 

Oddychając ciężko, wspięłam się na gałęzie drzewa, mając nadzieję, że ukryją mnie one przed spojrzeniami. Chciałam zostać sama z własnymi wspomnieniami. Wszystko powoli wracało. Chwile spędzone z Strażnikiem na zabawach. Czas kiedy samotność i smutek poszły w zapomnienie, aby potem wrócić ze zdwojoną siłą. Skuliłam się, chowając głowę w kolanach. Czułam się okropnie. Jakby ktoś stał na mojej piersi, nie pozwalając mi oddychać.

 

A może tylko mi się zdawało? Może wcale go tam nie było. Może to nie był on... Może Jack nigdy nie istniał?

 

To ostatnie próbowałam sobie wmówić wiele razy. W końcu mój przyjaciel był kimś magicznym. Tylko ja byłam w stanie go widzieć, a inne dzieci nawet nie reagowały na jego imię. Może Jack Mróz był jedynie moim wyimaginowanym przyjacielem, którego wtedy tak bardzo potrzebowałam? Wiele lat sobie to wmawiałam... Powoli nawet zaczynałam w to wierzyć, bo czemu nie? W końcu byłam dorosła, a dorośli nie wierzą w bajkowe postacie jak Jack Mróz... Jednak nie ważne jak mocno próbowałam, coś w środku przebijało się, krzyczało, mówiąc mi, że to nie prawda. Że Jack istnieje i mnie porzucił.

 

— Spokojnie... — powiedziałam do siebie. — Uspokój się... — I pomagało. Powoli moje serce spowolniło, a nieprzyjemny uścisk w żołądku znikł. Poczułam niewyobrażalną ulgę. Zeszłam z drzewa i zaczęłam wpatrywać się w lampiony wznoszące się na czarnym niebie. Było to coś cudownego. Tak samo wspaniałe każdego roku. Piękno, które każdy człowiek był w stanie dostrzec...

 

Kiedyś całymi dniami wypatrywałam małego piękna. Pajęczyna, na której spoczywała poranna rosa, lśniąc niczym małe kryształki. Śpiew ptaków poza miastem o poranku... Kiedyś było to dla mnie coś cudownego. Chciałam te piękno chronić i pokazywać innym... Wyobrażałam sobie jak daje innym dzieciom tyle szczęścia, ile Jack dał mnie...

 

Nawet nie zauważyłam kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach.

 

Nie mogę tu zostać — pomyślałam i odeszłam powolnym krokiem. To miejsce należało do duchów mojej przeszłości...

 

Wróciłam do miasta, zastanawiając się co dalej. Jak każdego dnia... Nigdy nie wiedziałam co dalej powinnam ze sobą zrobić. Jaki miałam cel? Jaki sens był w moim życiu? Zanim zdążyłam dojść do jakiejkolwiek konkluzji moją uwagę przykuł widok dosyć chudego chłopaka, siedzącego na dachu jednego z wielu domków. Zdawał się za czym rozglądać, więc ja jak najszybszym krokiem popędziłam w przeciwną stronę, mając nadzieję, że to nie mnie szuka, a nawet jeśli... To mnie nie zobaczy.

 

— Hej! Ty! — Krzyknął, a ja jedynie przyśpieszyłam kroku. — Czekaj! — Zawołał raz jeszcze, tym razem wlatując w powietrze, aby mnie doścignąć. Czy tylko ja go słyszałam i widziałam? Nikt nie reagował na białowłosego, latającego chłopaka nad ich głowami. Więc może jednak jest jedynie wymyślonym przyjacielem — zażartowałam sama do siebie. Kroczyłam szybko, z nadzieją że niedługo się znudzi i odejdzie, zostawiając mnie samą. Jednak Jack był uparty i za nic nie chciał odstąpić mnie na krok, próbując w każdy sposób zdobyć moją uwagę. Ale z niewiadomych dla siebie powodów, nie chciałam, aby wiedział że mogę go widzieć. Może był to odruch ochronny, a może chciałam zadać mu ból. W końcu co bardziej mogło zranić istotę widzialną jedynie dla tych, co w nią wierzą? Fakt, że nikt ją nie widzi, bo nikt w nią nie wierzy. — Halo... — Słyszałam jak powoli zaczyna się załamywać, zdając sobie sprawę, że jedynie mu się zdawało, a ja wcale go nie zauważyłam. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w piersi. Przygryzłam wargę, starając się skupić na czymkolwiek innym. Czymś co nie byłoby związane z jego osobą. Po prostu daj mi spokój... — pomyślałam, błagalnie. Ale tego nie zrobił. Błądziłam po mieście z nim, jako swój ogon przez długi czas, aż uznałam, że wypadałoby się wyspać. Skierowałam się do wcześniej znalezionego domku, a Strażnik w milczeniu ruszył za mną, jednak zanim zdążyłam wejść, ponownie się odezwał. — No kobieto... Stój! — Wylądował przede mną, a fakt że się zatrzymałam, zdradził mnie. Na jego twarzy w mgnieniu oka pojawił się uśmiech od ucha do ucha, a w oczach zatańczyły szczęśliwe iskierki. — Wiedziałem! — Podskoczył, śmiejąc się głośno i unosząc ręce ku niebu, po czym wleciał do mojej tymczasowej sypialni i czekał na mnie. Jednak ja nie potrafiłam wejść. Z Jackiem było coś nie tak... Jakby... — T- ty mnie widzisz! Ale jak to możliwe? Ile masz lat? Jak się nazywasz? — Jakby mnie nie pamiętał...

 

 

* * *

 

Ciąg dalszy nastąpi...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Tina12 17.08.2016
    Haha. Skleroza nie boli.
    5
  • Tina12 17.08.2016
    Tak apropo pamięci.
  • Marethyux 17.08.2016
    Tina12 Szczególnie jak ma się ponad trzysta lat. xD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania