Poprzednie częściStrażnicy Snów cz.1

Strażnicy Snów cz.2

Świat Ren się zawalił. Jeszcze godzinę temu, gdy zmywała naczynia po kolacji z mistrzem uważała się za najszczęśliwszą osobę pod słońcem. Telefon zadzwonił w momencie, gdy zamierzała iść pod prysznic. Głos w słuchawce był bardzo rzeczowy.

- Dobry wieczór, z tej strony inspektor Dan, czy rozmawiam z panią Ren Tomigato?

- Tak. - odpowiedziała zdziwiona. W czymś mogę pomóc?

- Czy jest pani spokrewniona, bądź spowinowacona z panem Tomasem Gilmor?

- Wychowywał mnie, ale nie nie jesteśmy spokrewnieni.

- Zapytam wprost. Czy jest pani wtajemniczona.

- Tak. Co się stało? Czy z mistrzem wszystko w porządku?

- Porozmawiamy na miejscu. - Po czym głos w telefonie podał adres, pod który dziś wieczorem wybierał się jej mistrz.

 

Ren nigdy nie martwiła się o Tomasa. Sądziła, że jej mistrz jest tak potężny, że nic nie może mu się stać. Oczywiście podróże do świata snów i przeprowadzanie ludzi w kierunku oświecenia, zawsze wiązały się z pewnym niebezpieczeństwem, ale groziło ono mniej doświadczonym adeptom. Jeszcze rok temu bała się tam chodzić sama. Lecz po roku praktyki, nawet ona była w stanie obronić siebie i klienta, bez większych trudności. Ren była tak pogrążona w myślach, że nie zauważyła, kiedy autobus, którym jechała, zatrzymał się na jej przystanku. Dopiero kierowca przypomniał jej, że właśnie zatrzymali się na ostatnim przystanku. Ren wysiadła przed starym, choć zadbanym szeregowcem. Domy oświetlone były migającymi na niebiesko światłami wozów policyjnych i pogotowia. Na zewnątrz stał wysoki mężczyzna w brązowym płaszczu. Jego długie kruczoczarne włosy spływały mu po ramionach.

- Ren. - Bardziej stwierdził niż zapytał. - Chodź muszę ci coś pokazać. - i nie czekając wszedł do środka. Ren pobiegła za nim.

 

Weszli do małego pokoju, którego drzwi były zaklejone taśmą policyjną. W środku krzątało się trzech policjantów, którzy na widok inspektora zaraz wyszli. Gdy Ren zobaczyła mistrza, przez chwilę zamarła. Klęczał on koło łóżka, na którym leżał młody chudy mężczyzna, z zamkniętymi oczami. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że obydwaj śpią.

- Dobra przejdźmy do rzeczy - powiedział inspektor. - Byłem, kiedyś klientem twojego mistrza. Dzięki niemu i waszemu zakonowi jestem teraz najlepszym policjantem w tym mieście. Nie umiem, jednak powiedzieć co tu się stało. Zechcesz mi wyjaśnić?

- Mój mistrz nie żyje - powiedziała lekko drżącym głosem. - Ten chłopak - zawahała się. - On chyba wędruje. To znaczy, że zgubił się na szlaku, ale trzyma się światła - odpowiedziała na pytający wzrok Tomasa.

- Czyli żyje?

- Jeszcze tak. Nie wiem jak zginął mój mistrz, ale zdarzyło się to w świecie snów. Jego ciału nic nie jest, ale dusza została pochłonięta przez ciemność, bądź zniszczona. Przed śmiercią pewnie rzucił jakąś ochronę na klienta. Zawsze cenimy życie ludzi, których prowadzimy nad swoje własne.

- Ten chłopak. Mamy go zostawić? Zawieść do szpitala?

- Jeśli przewieziecie ciało, duszy ciężej będzie je odnaleźć. Dopóki wędruje jego ciało jest w stanie hibernacji. Może tak leżeć nawet miesiąc i nic mu się nie stanie.

- Rozumiem. Spróbuje w takim razie zostawić tu jego ciało. Twojego mistrza, trzeba zawieść do prosektorium. Wiem, że nic tam nie wykryją, ale rozumie Pani procedury. Za parę dni się odezwę.

- Dobrze - odpowiedziała Ren z trudem powstrzymując łzy. Dalej rozmawiali w pokoju, w którym leżały dwa ciała. Drzwi były oczywiście zamknięte, by nikt nie usłyszał ich rozmowy. Ich zakon był tajemnicą. Wiedzieli o nim tylko klienci, oraz członkowie. Nawet rząd i służby specjalne, były nieświadome ich istnienia. I tak było najlepiej.

- Postaramy się odnaleźć jego duszę. Jednak w tym celu potrzebujemy dostępu do mieszkania. Ma Pan mój numer w razie czego. Pozwoli Pan, że teraz już pójdę.

Inspektor kiwnął głową i otworzył drzwi.

- Proszę uważać w drodze powrotnej. O tej godzinie wychodzą na zewnątrz dziwni ludzie - powiedział i skinął na policjantów by ci wracali do pracy.

 

Ren wybiegła z budynku. Jeszcze chwila, straciła by nad sobą panowanie. Nie miała, jednak czasu by opłakiwać mistrza. Musiała szybko powiadomić resztę członków. Bała się, że może to być początek końca istnienia zakonu. Chyba, że szybko znajdą nowego i silnego przywódcę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Agnieszka Gu 09.01.2018
    Witam,
    Na początek drobiazgi:
    "pod słońcem." - nie wiem czy Słońce czasem nie z dużej ;)
    "Dopiero kierowca przypomniał jej, że właśnie zatrzymali się na ostatnim przystanku." - znów przystanku - powtórzenie zbyt blisko siebie. Może to napisać jakoś np.: ...kierowca przypomniał jej, że to już koniec jazdy" ?
    "Klęczał on przed koło łóżka" - to przed czy koło? ;)
    "Nawet rząd i służby specjalne, były nieświadome ich istnienia. I tak było najlepiej." - trochę patetycznie to zabrzmiało, ale oki :)
    Niektóre przecinki nie tam gdzie trzeba, ale że mistrzem przecinkowym nie jestem, nie będę się mądrzyć.
    Cd niezły, nawet dość ciekawy. Takie 4+
    Pozdrawiam
  • Nex 09.01.2018
    słońce z małej. jest to powiedzenie i odnosisz się do Słońca jako po prostu gwiazdy. Z kierowcą chciałem napisać, że wsiadając poprosiła go o to, ale potem zmieniłem koncepcję i zapomiałem o tym że w historii tego nie ma.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania