Poprzednie częściStrażnicy Snów cz.1

Strażnicy Snów cz.5

Jechali w ciszy. Ren zastanawiała się, czy postąpiła słusznie. Nieznajomy, nadal mógł okazać się groźny. Przez całą drogę coś mamrotał pod nosem i komicznie machał rękami. Co jakiś czas odwracał się i kreślił jakieś znaki. Ren zdawało się, że widzi przez chwilę jak lśnią, po czym rozpływają się w powietrzu. W dodatku światłem emanował też sam chłopak. A może to jej wyobraźnia? Starała się coś powiedzieć, ale za każdym razem brakło jej odwagi. Liczyła, że Lil zagai rozmowę, ale ona też wyglądała na przytłoczoną jego obecnością. Zbliżali się do posiadłości. Nagle Mark zatrzymał samochód.

- Dobra, zanim cię wprowadzimy, musimy się dowiedzieć, czy na pewno jesteś po naszej stronie - powiedział.

- Idiota! - wrzasnął Nat. - Oni siedzą nam na ogonie. Wasza kwatera ma jakąś barierę, prawda? Pogadamy na miejscu.

- Jedź - powiedziała Ren, kuląc się ze strachu na tylnym siedzeniu. Coś się zbliżało była tego pewna. Mark niechętnie ruszył. Nagle Lil wrzasnęła, George odwrócił się by zobaczyć co ją przestraszyło i zemdlał. Lil chyba też straciła przytomność. Ren nie miała odwagi by się odwrócić. W tym momencie Nat zerwał tylne lusterko.

- Co robisz?! - krzykną Mark

- Jak też spanikujesz to nie dojedziemy na miejsce prawda? - odpowiedział Nat. Po czym zaczął kreślić znaki tarczy. Był zmęczony. To co ich ścigało, było dużo silniejsze od stworów, z którymi dotychczas się mierzył. Czarna postać. Mrok tak silny, że pochłaniał światło, a może je niszczył? Chociaż tarcze spowalniały potwora, ten i tak był zaskakująco szybki. Trzeba było postawić wszystko na jedną kartę. Nat zebrał w sobie całą pozostałą moc i zaczął rysować to co podpowiadała mu wyobraźnia. A potem zasnął.

 

Obudził się wyspany, pierwszy raz od paru dobrych lat. Leżał w łóżku. Materac trochę za bardzo się uginał, a łóżko trzeszczało przy każdym ruchu. Ktoś zdjął mu buty, ale resztę ubrania zostawił. Zaraz obok łóżka stał jego plecak. Gdy wstawał stare deski zaskrzypiały niepokojąco. Nat wyszedł na korytarz. Usłyszał rozmowę dochodzącą z dołu, więc jak najciszej udał się po schodach by podsłuchać, o czym mówią. Nie potrafił zidentyfikować poszczególnych głosów, ale sama rozmowa wydała mu się dość zabwna.

- Nie żyje mówię wam. Trzeba go gdzieś zakopać.

- Przestań wygadywać bzdury. Przecież widziałeś, że oddycha.

- Nie wstaje od sześciu dni. To chyba nie jest normalne.

- Powinniśmy go zawieść na pogotowie.

- Od kiedy położyłem go na łóżku nie dało się go dotknąć.

- Ta kopie prądem. Jak jakiś pieprzony węgorz elektryczny.

- Wyrażaj się. - Nat rozpoznał głos dziewczyny. To ją wciągnął do pokoju. - Poza tym jest to dowód, że jest potężny i może poprowadzić nasz Zakon.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. To coś go ścigało. Narażamy się na niebezpieczeństwo.

- Możliwe, że to coś zabiło Mistrza wiesz o tym.

- Właściwie co się stało? Ja niewiele pamiętam.

- Nie wiem, drań zerwał mi tylne lusterko.

- Wierz mi, dobrze zrobił. Nie chciałeś tego zobaczyć.

Nat uznał, że już pora przerwać tą debatę i wszedł do pokoju. Przy wielkim stole zdolnym pomieścić z czterdzieści osób, siedziała piątka. Czwórce z samochodu, którą rozpoznał, towarzyszył jakiś staruszek.

- Hej - powiedział radośnie Nat, po czym ruszył, żwawym krokiem w kierunku stołu. Całą czwórkę zamurowało. Niespodziewanie Will się odezwał.

- Witamy cię. Jak rozumiem słyszałeś, o czym rozmawialiśmy.

- Po części.

- W takim razie przejdę od razu do rzeczy. Czy zostaniesz mistrzem zakonu "Strażników Snów"?

- Czy jak się na to zgodzę będę mógł tu zamieszkać.

- Oczywiście - odpowiedział Will.

- Czekaj - zaczęła Ren, ale Nat jej przerwał.

- Zgadzam się. Ktoś musi w końcu wam przypomnieć główny cel zakonu, prawda?

Na twarzy Willa pierwszy raz od wielu lat zagościł uśmiech. Przez sekundę Ren zdawało się, że ciało kamerdynera zaczęło lśnić, ale gdy mrugnęła wyglądał już zupełnie normalnie.

 

Za murem przy drodze pojawiły się dwie postacie. Jedna z nich była bardzo wysoka i chuda. Z pod czarnego płaszcza wystawały białe kościste dłonie.

- Już niedługo - wysyczał, po czym razem ze swoim towarzyszem rozpłynął się w cieniu.

Na końcu drogi stała kolejna czarna postać, która też po chwili zniknęła. W jej miejsce uderzyła błyskawica. A na niebie nie było ani jednej chmury

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Agnieszka Gu 18.02.2018
    Dotarłam :)
    "Nieznajomy, nadal mógł okazać się groźny." - jakoś głupio brzmi to zdanie. Może lepiej "Nieznajomy nadal mógł nam zagrażać." czy jakoś tak (?)
    "Starała się coś powiedzieć, ale za każdym razem brakło jej odwagi." - brakowało
    "Nie potrafił zidentyfikować poszczególnych głosów, ale sama rozmowa wydała mu się dość zabwna."- zabawna
    Niezła część, całkiem ciekawa... lecim dalej...
  • Nex 18.02.2018
    Zawsze potrafisz poprawić humor :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania