Poprzednie częściZOŁZA

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

ZOŁZA XIII

TEO.

Stałem przed zamkniętymi drzwiami osłupiały. Jakie kurwa niebezpieczne powiązania. O czym ona pierdoli? Przecież jest drobną kobietką o silnym charakterze. Z resztą ja też nie jestem święty. Żadna nowość. Wiedząc kto się koło niej kręci wcale mnie to nie dziwi. Antka interesy też nie są najczystsze. I jakim kurwa cudem ona ma czterdzieści trzy lata. Przecież wygląda całkiem całkiem. No ok. jest starsza od Antka. Gdy powiedziała, że jest starsza ode mnie myślałem, że o rok. Ale pięć lat. Nie to niemożliwe. Szarpnąłem za drzwi i wparowałem do środka drąc się.

- ILE MASZ LAT?

Nic więcej nie zdążyłem powiedzieć. Coś albo ktoś wymierzył mi cios prosto w splot słoneczny. Lgnąłem jak kłoda. Całe szczęście, że głowa upadła na wycieraczkę. Przynajmniej ona w jakiś sposób zamortyzowała huknięcie potylicy o betonowe płyty. Jestem pewien, że roztrzaskałaby się od siły uderzenia. Taka drobna, niepozorna rzecz a może uratować życie. Mimo to odczułem upadek na całym ciele. Głośno jęknąłem i zacząłem otwierać oczy. Chyba oślepłem, bo widziałem tylko białą plamę przed oczami. Mania darła się w niebogłosy. Wyostrzyłem zmysł słuchu by dowiedzieć się w jak fatalnej sytuacji się znalazłem.

- Ty pojebusie! Co ty wyczyniasz! Złaź z niego! LEON! Ała. Moja noga! Odejdź kretynie! Nie kręć się pod nogami! Zamknę cię, zobaczysz, tym razem nie żartuje!!!

Nacisk na klatce zelżał, odzyskałem zdolność widzenia. Wlepiłem wzrok w czarne zadaszenie wejścia i plafon wiszący na nim. Mroczki zakręciły się w oczach wraz z łzami. Odetchnąłem głęboko łapiąc się za klatkę piersiową. Próbowałem oddychać miarowo, ale ból był straszny. Poczułem przy moim boku jak kobieta próbuje klęknąć. Bardzo nieporadnie wciąż sycząc i stękając z bólu wygrażała Leonowi. Co to za zabijaka? To jest jej oczko w głowie? Niezły z niego gospodarz domu jak tak wita gości? Zobaczyłem jej twarz nad sobą, włosy jej się rozczochrały i delikatne kosmyki opadały na moją twarz.

- Żyjesz? – Zapytała zmartwiona, przestraszona. Poderwałem się by usiąść. Poczułem jak moja głowa rozsypuje się. Przeszywający ból rozszedł się po całej czaszce zjeżająca włosy na całym ciele. Złapałem się za potylicę i zgiąłem w pół. Kobieta popchnęła moje plecy i zamknęła drzwi by zimno nie wpadało do środka, a ja miałem stabilne oparcie, by wrócić do żywych. Kurwa mać! Chyba mam wstrząśnienie mózgu.

Usiadła koło mnie, spojrzała na głowę delikatnie dotykając.

- Musimy jechać do szpitala. Będziesz miał guza wielkości melona – zawyrokowała.

- Daj spokój, nic mi nie będzie – zgrywałem twardziela choć wiedziałem, że tomografia jest konieczna.

- Nie dyskutuj ze mną – warknęła.

- Nie krzycz. Proszę cię, moja głowa – upomniałem ją. Coraz gorzej się czułem, żołądek skręcił się powodując napływ żółci do przełyku, w którym poczułem palenie jak przy zgadze. Delikatnie podniosłem wzrok na zdenerwowaną kobietę. Nie mówiła do mnie. Prowadziła rozmowę z moim oprawcą. Szybko spuściłem wzrok, tak jest zdecydowanie lepiej. Perorowała reprymendę wciąż masując mój kark i miejsce uderzenia.

- Ty jesteś genetycznie pojebany! Powinnam cię zamknąć bydlaku! Jak ty się zachowujesz?! Po co Cię wozić do szkółki jak nie widać efektów?! Po co wydaję na Ciebie kasę pasożycie!?

Usłyszałem dziwne pojękiwania, warczenia, piski.

- Nie pyskuj mi! – Upomniała go. - A gdybyś na mnie tak skoczył? Leon, pomyślałeś o tym? Zabiłbyś mnie.

Dobiegło mnie ciche skomlenie.

- To nie mnie powinieneś przepraszać. Głupi kundel!

Kundel, jaki kundel. Podniosłem głowę. U moich stóp siedziało białe, muskularne psisko wpatrujące się we mnie wielkimi czarnymi ślepiami. Przekręcił głowę i oblizał się, po czym ponownie zaczął dyszeć z wywalonym językiem. Spojrzałem na Marysie i zapytałem.

- Leon to pies?

- Teraz to nie wiem, może raczej osioł.

Wszystko stało się jasne, ale ja głupi jestem, że się nie domyśliłem. Nie może go zostawiać samego w domu. Jest przytulaśny i zazdrosny. Nie łączą jej z nim żadne głębsze relacje ponad to, że jest jej oczkiem w głowie, mieszkają razem, ale nie ma wstępu do jej sypialni. Przygarnęła go i musi z nim żyć. Przepędzi niejednego kandydata.

- W końcu możecie się poznać – powiedziałaby załagodzić i obrócić sytuację w żart. Bardzo kurwa kiepski żart. - Teo poznaj Leona. Leon to jest Teo - przedstawiła nas sobie.

Pokiwałem głową na boki. Faktycznie kawał kurwa stulecia. Ale Antek musiał mieć ze mnie bekę. Poczułem jak mój mózg się przemieszcza. Roześmiałem się z własnej głupoty. Kobieta wpatrywała się we mnie jak w wariata. Złapałem ją za szyję.

- Oj Mania, ale ja czasem jestem głupi. – Przyciągnąłem ją do siebie i mocno pocałowałem. Oderwaliśmy się od siebie z mlaśnięciem. Spojrzeliśmy w oczy i wpadliśmy w szaleńczy pęd namiętnych pocałunków. Siedzący przed nami psiak warknął głośno. Oderwałem się od kobiety i spojrzałem na stojącą zjeżoną bestie marszczącą pysk i ukazującą wielkie białe kły. Dokładne odbicie z tatuażu Marysi, tylko że psiak miał przycięte uszy i ogon. Naprawdę wyglądał jakby chciał mnie zagryźć.

- Słuchaj stary, to nie tak jak myślisz - wyjaśniłem szybko. - Ja jej nic złego nie robię, a przynajmniej staram się nie robić. Zacznijmy jeszcze raz. Cześć jestem Teo – wyciągnąłem w jego kierunku dłoń. Nie podał łapy, przyglądał się jej nieufnie.

- Przywitaj się gangreno – upomniała go Mania.

Zwierzak zamiast wykonać jej polecenie schylił łeb i zaczął wąchać dłoń. W pewnym momencie zaczął energiczniej machać kikutem ogona. Ponownie rzucił się na mnie i zaczął łasić.

- Leon! Co w ciebie wstąpiło? Oszalałeś? – Kobieta zaczęła ściągać go ze mnie. Psiak lizał mnie po twarzy, ugniatał łapami leżące na podłodze nogi. Objąłem go ramionami i przytuliłem. Rozbawionym, ale stanowczym głosem powiedziałem.

- Już. Wystarczy. Połóż się! – Pupil wykonał polecenie kładąc łeb na moich udach. Przerzucał spojrzeniem z Mani na mnie i z powrotem. Mania patrzyła się na nas zdezorientowana. Wciąż kręciła głową ze zdumienia. Nie rozumiała zachowania jej skarbu. Ja się domyślałem, dlaczego tak na mnie zareagował. Na pewno rozpoznał mój zapach. Przecież zostawiłem go na Mani dwa razy. Analizując zachowanie Leona doszedłem do wniosku, że jako spowiednik Mani musiał usłyszeć kilka dość dobrych słów i być świadkiem szczęścia, które z niej wydobyłem. Ciekawe jak zareagował po tym jak zostawiła go w samochodzie pod blokiem. Nie chciałem mieć go za wroga. Faktycznie może nieźle dziabnąć. Do tego wydaje się być naprawdę inteligentny. Marysia rozmawia z nim jak z dorosłym człowiekiem a on po swojemu jej odpowiada.

- Dobra chłopaki. Zbierzmy się z tej podłogi. Już mi zimno w tyłek. Jeszcze wilka dostanę.

Zaczęła się podnosić, zerwałem się pierwszy i pożałowałem swojej decyzji. Zakręciło mi się niebezpiecznie w głowie. Naprawdę nieźle jebnąłem. Zatoczyłem się przy drzwiach mocno opierając ciało na klamce drzwi.

- Koniec żartów. Jedziemy do szpitala. Leon ubieraj się. – Zarządziła po czym złapała za kurtkę.

- Marysia nie trzeba, zaraz mi przejdzie. – dodałem.

Nic nie poskutkowało. Ubierała się nie zważając na moje protesty, złapała za torebkę a u jej boku pojawiła się biała bestia ze smyczą w paszczy. Wzięła od niego gruby sznur i powiedziała.

- A jedzenie? – Zwierzak okręcił się na tylnych łapach i poleciał w głąb domu. Po chwili wrócił z torebką suchej karmy.

- Cwana bestia – stwierdziłem.

- Musi być samodzielny, ja nie jestem niańką. A ty nie spieraj się ze mną. Nie chce Cię mieć na sumieniu. Wychodzimy.

Wypchnęła nas z domu z komendą.

- DO WOZU!

 

MANIA.

Byłam wykończona. Po czterech godzinach spędzonych na urazówce miałam dość wszystkiego. W tym czasie odbyłam kilka rozmów z dzieciakami, wysłuchując na przemian zachwytów z powodu wyjazdu oraz wyrzutów i pretensji z powodu mojej nieobecności, nieostrożności, nieodpowiedzialności wobec swojego zdrowia. Rozmawiałam też z Markiem, którego musiałam zapewnić, że sobie poradzę. Przecież nie jestem małą dziewczynką a poza tym Antek użyczył mi autonomiczny samochód. Musiałam wykłócić się o wykonanie niezbędnych badań dla Teodora, który oczywiście uważał, że jest niezniszczalny i tak naprawdę nic się nie stało. Na całe szczęście lekarz, który przyjmował mnie po wypadku na stoku, był na dyżurze i wiedząc jaką jestem uciążliwą pacjentką wziął poszkodowanego pod swoje skrzydła. Obiecał, że się nim zajmie. Oczywiście nie wpuścili mnie dalej więc męczyłam się w poczekalni. Kilka razy wychodziłam na parking by sprawdzić czy u Leona wszystko ok. Gdy go wypuścili dowiedziałam się, że faktycznie nic się nie stało. Pacjent ma odpoczywać i unikać gwałtownych ruchów. Wstrząśnienie mózgu. Zostałam też pochwalona za nadopiekuńczość. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o pizzerie, zabraliśmy placek do domu. Pomimo tego, że nie lubię jak ktoś je posiłki nie przy stole dziś zrobiłam dyspensę od tej zasady. Usiedliśmy ramię w ramię. Teodor mocniej poluźnił kołnierzyk koszuli i podkręcił mankiety po same łokcie odsłaniając zdobiące ciało tatuaże. Pałaszowaliśmy pizze kawałek po kawałku. Oboje nie pałaliśmy chęcią do rozmowy więc włączyłam odtwarzacz. Teo wybrał składankę jakiś soulowych utworów. Po skończonym posiłku wygodniej usadowiliśmy się na kanapie. Prawnik wyciągnął ręce do góry i przeciągnął się.

- Brakuje tylko piwa.

Wstałam i pokuśtykałam do lodówki. Wyjęłam dwie małe butelki z bursztynowym płynem. Podałam mężczyźnie jedną z nich i przegoniłam ruchem ręki na skraj kanapy. Podeszłam do boku i zwolniłam mechanizm funkcji relaks. Teodor rozłożył się wygodniej odchylając się do tyłu.

- O matko jak dobrze – jęknął uradowany.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Powiedzmy, że przeszłam koło niego i zaczęłam się mościć na środku. Nie zdążyłam się oprzeć, gdy wyciągnął ramię za mój kark, kładąc ją na moim barku. Odstawiłam butelkę, nie muszę pić, złapałam za koc i położyłam głowę na jego kolanach przekręcając się na plecy. Chorą nogę położyłam na kupce poduszek leżących na kanapie od rana.

- Faktycznie wygodnie – odpowiedziałam na stwierdzenie.

Przyłożył dłoń do mojego policzka. Zaczął się nachylać, gdy Leon zaczął jeździć swoją miską po podłodze w kuchni. Oczywiście, że o nim nie zapomniałam. Dostał swoją porcję mokrej karmy, którą uwielbia. Parsknęłam śmiechem.

- Leon? Stary. Psujesz atmosferę.

Psiak podniósł głowę do góry, spojrzał zdziwiony na mężczyznę i oblizał zamaszyście pysk. Skocznym krokiem podszedł do kanapy i położył pysk na meblu.

- Idź do siebie. To był ciężki dzień, trzeba odpocząć.

Moje słoneczko poprzytulało się jeszcze chwilę do mnie. Nie pozostawałam bierna w tych czułościach. Wytarmosiłam go za uszy, wygłaskałam, dałam buziaka w czubek głowy i puściłam wolno. Tym samym skocznym krokiem doszedł do legowiska i zwinął się w kulkę.

- On naprawdę rozumie co do niego mówisz.

- Jest ponadprzeciętnie inteligentny. Poza tym traktujemy go jak członka rodziny. Od początku mówiliśmy do niego jak do człowieka. Nie izolujemy go od naszego życia. Dlatego wydaje się, że rozumie wszystko.

- Jak długo jest z wami?

- Sześć lat.

- Czyli to dorosły pies.

- No nie wiem. Jego zachowania są czasami nieprzewidywalne.

- Jest ogromny. Ile ma w kłębie?

- Nie mam pojęcia. Sięga mi głową do uda więc ponad 60 centymetrów.

- Dlaczego kopiowałaś mu uszy i ogon?

- Ja bym mu nigdy tego nie zrobiła - powiedziałam z wyrzutem.

- Ok. Więc jak trafił do was? Opowiedz mi jego historię.

- A więc tak. Jechałam do Anki, która mieszka na totalnym wypizdowie. Droga prowadzi przez las. Była zima, akurat dosypało sporo śniegu, więc jechałam ostrożnie. Na poboczu leżał karton, który się ruszył. A właściwie przewrócił się i wypadł z niego kawałek koca, czy innej szmaty. Zatrzymałam się i wyskoczyłam by sprawdzić co w nim jest. Były tam dwa szczeniaki, oba białe a raczej takie kremowe. Mieściły się w garstkach – zobrazowałam. – Nie mogłam ich tak zostawić. Zamiast do koleżanki pojechałam do weterynarza. Zaczęli je ratować, niestety jeden padł już dawno a ten drugi ogrzewał się po prostu o truchło. Temu ledwo żyjącemu podali kroplówki i inne medykamenty. Powiedzieli, że muszą amputować ogon i uszy, bo były odmrożone. Psinka była naprawdę w beznadziejnym stanie. Wiesz, ja naprawdę nie przepadam za zwierzętami. Kupę lat wystrzegałam się posiadania dodatkowych gęb do wykarmienia. Nie miałam czasu na opiekowanie się kolejnymi domownikami. Kiedyś zażartowałam, że jeśli znajdę psa w największą śnieżycę roku, w największy mróz i go uratuję to tylko w tedy będę mieć w domu pupila. I proszę spełniło się. Powiedziałam, że biorę na siebie koszty leczenia. Po dwóch dniach zadzwonił lekarz i powiedział, że ktoś czeka na mnie i jest gotowy do drogi. Nadałam mu imię Leon, bo zawsze mi się podobało i kojarzyło z Leonem zawodowcem. Lekarz sklasyfikował go jako kundel, choć wytłumaczył, że pies nie będzie najmniejszy i będzie wymagał szkolenia i twardej ręki. To mieszaniec Dogo Argentino z jak przypuszcza labradorem. Nie jest czysto biały, tylko śmietankowy albo jak ktoś woli biszkoptowy. Prawdopodobnie po ojcu odziedziczył posturę i temperament a po matce charakter i kolor. Na początku było ciężko. Wszystko gryzł, roznosił, nie można go było zostawić samego w domu. W lato było spoko, bo wykopałam go na podwórko i radź sobie, ale w zimę. Tragedia. Poczułam się jakbym miała trzecie dziecko. Do tego jak jechaliśmy na wakacje to musiałam prosić mojego tatę o przygarnięcie go. Ogólnie rodzice nie mieli oporów, tata go pokochał. Sam czasami proponuje, że go zabierze, bo po co chłopak ma sam siedzieć w domu. Teraz jest bajka. Zostaje sam. Nie boje się zniszczeń. Marek zabiera go, kiedy chce. BAJA!

Uśmiechnęłam się szeroko podnosząc spojrzenie. Mężczyzna mimowolnie ziewnął.

- Zmęczony? – Zapytałam.

- Trochę. Bardzo.

Przekręciłam głowę na bok by lepiej go widzieć.

- To chodź spać.

- Możesz iść spać. Przeniosę Cię, a jak będę wychodził zamknę drzwi.

- A jak pojedziesz? Potrzebuje Tess na jutro. – Pytaniem uświadomiłam mu, że zostanie na noc. Ta decyzja została jakoś niepokojąco łatwo podjęta. Zamyślił się, spojrzał na butelkę

- I wypiłem piwo – stwierdził.

- No zero, ale zawsze piwo – parsknęłam.

- Jak to zero? – Zaczął obracać butelkę w ręce.

- Dalej uważasz, że twój mózg działa poprawnie?

- Właśnie zacząłem się zastanawiać.

- Widzisz w tym stanie nie możesz prowadzić.

Zaczęłam się wygrzebywać, stanęłam pewniej i wyciągnęłam rękę w jego kierunku. Spojrzał na mnie a potem za mnie na rozwalonego na kojo Leona. Podążyłam za jego wzrokiem i również spojrzałam w stronę pupila. Wzruszyłam ramionami.

- Nie będzie miał nic przeciwko?

- LEON! – Zawołałam. Pies nawet nie drgnął. Teodor parsknął. Pokręciłam głową zrezygnowana.

- Nie mam ciuchów. – Czy on właśnie próbuje się wykręcić?

- Nie będą ci potrzebne. – Uśmiechnęłam się zadziornie i przygryzłam wargę.

- Mania.

- Oj żartuje, chodź coś ci znajdę. Nie bój się, nie gryzę. – Pociągnęłam go za rękę. Wstał i ruszył za mną.

- A ja mogę? – Zapytał.

- Tylko lekko i bez śladów.

- To żadna frajda.

Stanęliśmy przed drzwiami sypialni.

- Tylko się nie przestrasz. To moje królestwo.

 

TEO.

Otworzyła drzwi, a moim oczom ukazało się przestronne pomieszczenie w jasnych, różowo pastelowych barwach. Centralnie ustawione łóżko z wysokim czarnym wezgłowiem i siedziskiem w nogach zajmowało większą część pokoju. Tuż pod sufitem na kilku czarnych karniszach unosił się i opadał cieniutki materiał zbierający się w grubsze zasłony na krańcach mocowań. Ten zmyślny baldachim wyglądał jak latająca moskitiera. Po obu stronach tego królewskiego łoża wisiały czarne dobrze współgrające z całością szafki nocne nad którymi wisiały spuszczone kaskadowo z sufitu kryształowe lampki. Tuż przy wejściu pod ścianą stały biała toaletka i bieliźniarka. Różowy fotel w kształcie muszli zachęcał do chwili odpoczynku. Po drugiej stronie pod oknem stała biała atrapa kominka z marmurowym zwieńczeniem przeradzającym się w parapet. W jej czarnym środku poustawiane były różnej wielkości świece. Samo okno również było przystrojone w delikatną tiulową firanę i grube czarne zasłony zebrane niczym kotary po bokach. Naprzeciwko bajecznie posłanego w białą pościel łóżka z różowo, czarnymi poduszkami znajdowały się drzwi przesuwne pokryte tapetą lub materiałem w pasujące kolorystycznie do koloru ścian duże rozłożyste kwiaty namalowane na czarnym tle. Zakładam, że prowadzą one do przepastnej garderoby.

- Zapraszam – weszła pierwsza i zapaliła delikatne światło nocnych lamp koło łóżka.

- To żart?

- Co?

- Twoja sypialnia wygląda jak pokój królowej?

- Mam duże ego.

- Nie wiem czy będę mógł tu zasnąć. – Usiadłem na ławeczce kończącej łóżko.

- Możesz spać na kanapie albo w pokoju któregoś z dzieciaków. Tylko nie odpowiadam za pościel.

- Wole Twoje łóżko, zostaje.

- Spodoba Ci się – weszła do garderoby, na szczęście była urządzona normalnie, jak większość katalogowych pomieszczeń. Masa półek i szuflad. Zaczęła grzebać w ciuchach, po chwili wyszła z czarną koszulką i spodenkami. Podała mi piżamę wraz z ręcznikiem.

- Do łazienki, kąpać się – otworzyła drugie skrzydło drzwi.

Gwizdnąłem, gdy ukazała się mała choć w pełni wyposażona łazienka nie odstająca kolorystycznie i stylistycznie od reszty pomieszczenia. Królowały w niej biel i czerń, na ścianie powyżej toalety i tej z lustrem nad umywalką powielono tapetę z kwiatami.

- Masz tu swój własny penthouse.

- Dziękuję, dziękuję, też mi się podoba. – Ruszyłem pod prysznic, który tylko z pozoru wydawał się mały. Słyszałem, jak Mania kręci się po sypialni stukając kulą o podłogę. Często też wychodziła i po chwili wracała. Zastukała w drzwi od tego małego skrawka nieba, które zostało mi uchylone.

- Teo, mogę? – Owinąłem się ręcznikiem w pasie.

- Zapraszam.

Otworzyła drzwi i nie patrząc na mnie w ogóle podała nową szczelnie zapakowaną szczoteczkę do zębów i mały czarny ręcznik do twarzy. Była już przebrana w swoją dwuczęściową piżamę składająca się z czarnych spodenek i luźnej koszulki w dziwny wzór układający się w podobiznę kotów. Włosy ściągnęła gumką wysoko na czubek głowy.

- A ty?

Spojrzała na mnie, zacisnęła mocniej szczękę i uciekła wzrokiem.

- Umyłam się w dużej łazience. Tam prysznic nie ma progu. Łatwiej się ogarnąć na jednej nodze.

Spojrzałem w dół i faktycznie utrzymywała balans na jednej nodze, tą chorą rozebraną z buta i stabilizatora trzymała delikatnie zgiętą w powietrzu.

- Trzeba było poczekać, pomógłbym Ci…

- Umyć plecy. Nie dzięki następnym razem. – Dodała szybko, odwróciła się i doskoczyła do siedziska. Wdrapała się dalej na łóżko. Sięgnęła po butle balsamu z dozownikiem i zaczęła rytuał chyba każdej kobiety, namaszczania ciała. Wyszedłem z prywatnej toalety jak hrabia, świeżutki, pachnący, odprężony. Tego mi było trzeba, z każda minutą czułem, jak woda zabiera z mojego ciała i duszy wszystkie złe emocje i zmęczenie. Położyłem się obok gotowej do snu kobiety.

- Nie mam ciuchów na jutro.

- Już o to zadbałam, leżą na komodzie.

- Skąd masz…?

- Głupie pytanie. Nie bój się nie były używane.

- Przepraszam, nie chciałem.

- Spoko. Chodź spać jutro trzeba rano wstać.

- Jadę do biura na 9:00 jako Twój opiekun mogę się spóźnić godzinkę.

- Jutro mam wizytę u lekarza. Na dziewiątą muszę być w szpitalu. Inaczej Pani Basia spali mnie spojrzeniem. Potem mnie odwieziesz i skoczysz do siebie się przebrać. A potem dopiero do biura.

- Tak jest. - ziewnąłem. Dobranoc. – Wtuliłem się w poduszki i beztrosko zasnąłem.

Obudziłem się wypoczęty jak nigdy, ale coś mi nie pasowało? Wyciągnąłem rękę przed siebie i poczułem pustkę. W łóżku nie było Marysi. Zerwałem się z posłania, rozejrzałem się po pomieszczeniu, które w świetle dziennym wyglądało równie dobrze. Wyszedłem z królestwa pani domu. Kobieta stała w kuchni przy blacie. Szykowała śniadanie i rozmawiała z Leonem popijając coś dobrego i ciepłego z ogromnego kubka.

- O dzień dobry słoneczko, dobrze spałeś? Kawy? Tosta?

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Ten widok mnie zaskoczył, ale jednoczenie też uspokoił i delikatnie rozbawił.

- Dzień dobry – odpowiedziałem niepewnie. - Tak poproszę komplet.

- Ok. A jaką kawę?

- Podwójne espresso.

- Czyli czarną.

- Nie podwójne espresso.

- No tak jak mówię. Baristą nie jestem więc może być niepijalna.

- Wciśnij guzik a ekspres zrobi wszystko za Ciebie.

- Nie mam ekspresu. Nie jesteśmy kawoszami, a moi goście nie są wybredni albo robią kawę sami.

Pokręciłem głową w niedowierzaniu. Kuchnia za kilkadziesiąt tysięcy i nie ma ekspresu. Swoją drogą nie była taka mała. Wysoka zabudowa, lodówka side by side przyozdobiona mnóstwem magnesów z najróżniejszych miejsc świata, płyta, rząd szafek, zmywarka, kwarcowy blat i bar. Można w niej poszaleć, a nie ma ekspresu do kawy.

- W takim razie wole herbatę.

- Czarną?

- Poproszę.

- Robię też grzanki. Chcesz spróbować z konfiturą?

- Marysiu jeszcze się nie obudziłem. Najpierw kawa, wróć herbata. Potem reszta.

- Dobra, dobra. A jak się spało?

- Cofam wszystko co powiedziałem lub pomyślałem o twoim królestwie. - Usiadłem ciężko na krześle przy zastawionym stole. - To łóżko jest magiczne. Wystarczyło, że położyłem głowę na poduszki i usnąłem.

- Co się dziwić, ledwie co siedziałeś. – Stwierdziła stawiając przede mną kubek czarnego napoju. Aromat był obezwładniający. To nie była zwykła herbata, to napar mocy. Poczułem mój budzący się do życia umysł. Złapałem spory łyk w nadziei na nowe smakowe doznanie.

Mruknąłem z zadowolenia. Marysia wróciła z kuchni z talerzem wypełnionym jedzeniem. Od unoszącego się aromatu ślinka sama naleciała mi do ust. Złapałem za tost i łapczywie zrobiłem pierwszy kęs.

- O matko! - Powiedziałem z pełną gębą - Jakie to dobre.

- Bez przesady to tylko szynka, ser i ketchup.

Jadłem czując rozpustę w ustach. Marysia złapała za grzankę i nałożyła na nią sporą łyżkę konfitury. Ugryzła spory kawałek mrucząc z zadowolenia.

- To jest niebo w gębie – powiedziała z pełnymi ustami.

- Co to?

- Konfitura od pani Stasi. Ta jest z malin i jeżyn – wskazała na pierwszy słoik - a ta jest z brzoskwiń – przesunęła naczynie bliżej mnie. – Obie można dodawać do herbaty.

Spojrzałem na stół z zaciekawieniem. Nie mogłem się zdecydować czy zjeść kolejnego tosta czy spróbować przetworów czyjejś babci. Dostrzegła moje wahanie. Posmarowała dalszą część grzanki smarowidłem i wyciągnęła ją w moim kierunku.

- Spróbuj.

Ugryzłem kawałek i odleciałem. Smakowała jak powidło robione przez moją babcię, która zawsze dawała nam słoiczek na poprawę humoru. Złapałem za rękę kobiety, przytrzymując ją nieruchomo i dokończyłem grzankę, pożerając ją w dwóch gryzach. Marysia roześmiała się głośno.

- Uważaj na palce. – Upomniała mnie. Spojrzałem na nią i dużo nie myśląc oblizałem jeden z nich. Kobieta zmieszała się za sprawą wykonanego gestu, uciekła wzrokiem, odchrząknęła i dopytała.

- Jeszcze jedną?

- Tak. - Chrząknąłem.

- To sobie zrób. Nie będę ryzykowała. To się zawsze źle kończy. Dasz palec a zabierają całą rękę.

Dokończyliśmy śniadanie w ciszy.

 

Po porannej toalecie i szybkim ogarnięciu oboje byliśmy przygotowani do drogi. Ubrałem się w ciuchy przygotowane przez kobietę. Jeansy, biały podkoszulek i kraciasta luźna koszula z długim rękawem. Założyłem swoje pantofle. Resztę wrzuciłem do kosza na pranie w garderobie. Przejrzałem się w lustrze, pokiwałem z zadowoleniem głową na swój wygląd. Nie chciałem wiedzieć skąd ma męskie ciuchy w moim rozmiarze. Postanowiłem nie zamęczać tym sobie głowy. Czekałem na nią w przedpokoju. Leon kręcił się koło moich nóg. Mania ubrała się w długą czarną sukienkę. Na górę założyła ciepły futrzany sweter. Na nogach miała ciepłe getry. Przepędziła Leona, szczelnie opatuliła się wszystkim co chroni przed zimnem. Pół godziny później weszliśmy do poczekalni przychodni. Na krzesełkach w korytarzu siedziały ciężarne kobiety. Stanąłem pośrodku pomieszczenia płonący od spojrzeń kobiet. Marysia bez zbędnych ceregieli przepchnęła się kulami do jednego z gabinetów, chyba zapowiedziała swoje przybycie. Machnęła na mnie ręką zdejmując kurtkę i resztę zimowych akcesori. Podszedłem do niej i szepcząc do ucha zapytałem.

- Dlaczego wszystkie się na nas gapią?

- Bo wchodzimy bez kolejki – odpowiedziała szeptem – i jesteś jedynym mężczyzną w poczekalni.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Faktycznie, żadnej z przybyłych ciężarnych, nawet tym które wyglądały jakby miały zaraz urodzić nie towarzyszył facet. Nie zdążyłem rozwinąć myśli ani dopytać o nic, za drzwi dobiegł donośny głos.

- MARYSIA! ZAPRASZAM!

Mania ruszyła w kierunku uchylonych drzwi, odwróciła się do mnie i ponagliła. Wchodząc wesoło zawołała.

- Dzień dobry Pani Basiu. Jak dzionek?

- Spóźniła się. Doktor czeka – odparła starsza Pani z wyrzutem. Zsunęła okulary na czubek nosa, spojrzała na mnie i zapytała.

- A to kto?

- Dodatkowy pacjent. Dotrzyma Pani towarzystwa, dopóki doktor ze mną nie skończy.

Starsza Pani tylko mruknęła i wróciła do swoich zajęć. Marysia weszła do przyległego pokoju zamykając za sobą drzwi. A ja stałem pod nimi jak pies.

Stałem i przysłuchiwałem się dobiegającym za drzwi odgłosom. W pewnym momencie lekarz krzyknął

- Co jej zrobiłaś!? – Nie było to delikatne pytanie, tylko wyrzut gniewu.

Siedząca za biurkiem Pani Basia podskoczyła. Spojrzała na drzwi, pokręciła głową. Swoją dezaprobatę skwitowała krótko: - Jak dzieci.

Za drewnianym skrzydłem podniesionym głosem mężczyzna dawał wykład Marysi. Co ona narozrabiała, że się tak unosi. Czemu tak na nią krzyczy? Co się tam dzieje? W końcu kobieta pisnęła, nie wytrzymałem. Wpadłem do środka.

 

MANIA.

Ale się wkurwił. Nie myślałam nawet, że emocje mogą go tak ponieść. Tak wiedziałam, że Grzesiek podejdzie do sprawy trochę zbyt prywatnie. Zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie wykład na temat odpowiedzialności, głupoty, higieny i dojrzałości do stosunków. Jako matka powinnam dawać przykład i szczególnie mocno dbać o siebie. Ok. Poniosło nas, nie myśleliśmy, a raczej nie mieliśmy szansy pomyśleć o zabezpieczeniu. Z resztą po to właśnie kobiety zakładają spirale by móc w pełni korzystać z szybkich numerków. Stało się, złapałam grzyba. Ale to nie koniec świata. Jako odpowiedzialna i dbająca o siebie kobieta moim obowiązkiem była wizyta u lekarza a nie leczenie się gałgankiem nasączonym octem. Przyszłam do lekarza znającego moją kartę pacjenta, prowadzącego mnie od wielu lat. No to nie moja wina, że jest on moim znajomym i byłym kochankiem. Takie życie.

- Na samolot! – Warknął w moją stronę.

- Musisz mi pomóc. – Spojrzał na mnie gniewnie, podszedł szybko i zdecydowanie. Odrzucił kule, złapał za pośladki i usadził hardo na fotelu ginekologicznym. Pisnęłam zaskoczona tym zachowaniem, do tego chyba uderzyłam się w nogę. Do gabinetu wpadł wkurzony Teodor. Spojrzał na mężczyznę stojącego pomiędzy moimi udami.

- Co do chuja? – Równie żarliwie zapytał, jego też ponoszą emocje.

- Co Pan tu robi!? Proszę wyjść! Trwa badanie! – Nafuczył się Grzesiek wyładowując złość na intruzie.

Mężczyźni toczyli wojnę na spojrzenia a ja warknęłam.

- To sprawca, jego też będziesz badał.

Grzesiek nie odpuszczał pojedynku, jeszcze bardziej zacisnął zęby. Aby złagodzić nerwowość krążącą po jego ciele dotknęłam jego policzka. Spojrzał na mnie a ja najdelikatniej jak umiałam wypowiedziałam.

- Grzesiu. Proszę.

Opuścił spojrzenie, odetchnął głośno rozluźniając ramiona. Z drugiego pomieszczenia odezwała się równie przejęta starsza pani. – DOKTOR?

- Już dobrze Pani Basiu, przyjmę oboje.

Kobieta ciężko podniosła się z trzeszczącego krzesła. Podeszła do Teodora, trzepnęła go teczką w pierś i rozkazała.

- Wypełni i odda.

Teodor przytrzymał dokumenty dłonią a niezawodna Pani Basia wróciła do siebie zamykając głośno drzwi.

- Dobrze – zaczął już spokojniejszy Grzesiek. – Pan usiądzie w kącie i uzupełni papiery a ja zbadam Marysie. Masz coś przeciwko by został? – Zapytał.

- I tak już wszystko widział, więc... – stwierdziłam lekko ruszając ramieniem.

- Dobra, w takim razie zaczynamy.

Pewnym ruchem wpełzł dłońmi pod moją spódnicę, złapał za majtki i ściągnął je pewnym ruchem. Rzucił je jakby od niechcenia za siebie. Bielizna bez problemu trafiła na krzesło lekarza. Spojrzałam na niego z wysoko uniesionymi brwiami.

- Celny rzut.

- Lata praktyki – uśmiechnął się szelmowsko.

Pomógł mi zarzucić nogi na poręcze uważając by nie urazić tej chorej. Sięgnął po rękawiczki, przysunął niezbędnik, na którym rozłożył potrzebne mu atrybuty. Rozsiadł się wygodniej na krzesełku, przysunął lampę, strzelił kręgami w karku i odchylił materiał przeszkadzający w badaniu. Położyłam się wygodniej, próbowałam oczyścić umysł, zacisnęłam dłoń na stelażu fotela.

- Zobaczmy co jej zrobiliście łobuzy. – Powiedział z powagą – Rozluźniamy się.

- Jestem rozluźniona. – Odparłam pewna siebie

- Właśnie widzę. Oj Mania – sapnął, dotknął mojej cipki i rozpoczął swoją rozmowę z moją małą koleżanką.

- No cześć, moja mała ślicznotko. Co tam Ci ten szpont zrobił? Co?

Parsknęłam śmiechem a po chwili mocniej zacisnęłam uścisk na poręczy. Poczułam jak delikatnie palce lekarza dotykają jej warg. Dreszcz przeszedł przez ciało podnosząc wszystkie włosy. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Syknęłam wciągając powietrze do płuc. Poczułam, jak doktor rozchyla płatki kobiecości i jeździ palcem po całej jej długości rozprowadzając pierwszą wilgoć kontynuując swój wywód.

- Ta twoja właścicielka czasami jest bardzo nierozważna. Przedstawiać Cię obcemu kutasowi i nie sprawdzić, czy jest czysty. Co za nieodpowiedzialność.

Z kąta gabinetu usłyszeliśmy głośne chrząknięcie. Spojrzałam w jego kierunku by dać znak, że to tylko takie gadanie, ale lekarz rozpoczął głębsze badanie. Poczułam, jak wślizguje palce do mojego wnętrza. Zacisnęłam mocno powieki i jęknęłam wbijając potylicę w oparcie fotela.

- O tak właśnie, taka jest. Pokaż co tam skrywasz słoneczko.

Z zapomnianego miejsca w gabinecie dobiegł nas schrypiały głos.

- Tak chyba nie powinno wyglądać badanie?

Odzyskałam przytomność nieznacznie spinając się, nie wiedziałam jak miałam zareagować na to stwierdzenie. Przeżyłam wiele wizyt u ginekologów a te u Grześka były najprzyjemniejszymi jakich doświadczyłam i z sprawdzonych źródeł wiem, że to nie tylko moja opinia. Oblizałam wargi chcąc coś powiedzieć, ale ubiegł mnie badający moją cipkę mężczyzna.

- Nie przeszkadzać, pisać – powiedział bezsprzecznym głosem.

Lekarz zmienił ułożenie palców by rozszerzyć wejście. Czując stężenie mięśni ponownie przejechał kciukiem po jej wargach. Naprawdę starałam się by wszystko brzmiało i wyglądało obojętnie. Sapnęłam rozluźniając się na nowo.

-Mania jak jest? – Zapytał zza rozłożonych nóg.

- Bosko – odpowiedziałam bez namysłu.

Grzesiek wolną ręką] sięgnął po wziernik. Rozszerzył palce rozciągające wejście pochwy. Przyłożył plastikowy przyrząd i wsunął na miejsce palców. Rozciągnął ścianki waginy. Mimowolnie stęknęłam i przerzuciłam rękę za głowę a ginekolog rozpoczął pobieranie próbek i pouczanie obserwatora.

- Chłopcze, większość przychodzących do mnie kobiet jest tak zestresowana i ściśnięta jak dziewica. Prawie każda uważa, że jest tu za karę nie za swojej winy. Tak naprawdę to nasza wina, mężczyzn, że inny facet albo kobieta musi grzebać w ich ślicznotkach, dowiadywać się co się dzieje w ich życiu intymnym. Czemu nasza wina? Bo nie dbamy o nie tak jak powinniśmy. Przychodzą do nas, lekarzy, ponieważ nielojalny chłop maczał kutasa w kilku dziurach, leniwy fiut nie założył kondona, albo pochłonięty osiągnięciem swojej przyjemności nie wyskoczył na czas. Są też tacy chuje, którzy specjalnie zadają im ból przez który kobiety nie są w stanie normalnie się załatwić albo muszą pauzować kilka dni by dojść do siebie. Naprawdę myślisz, że jest to dla nich szczyt przyjemności, gdy lekarz, obcy facet, musi je dotknąć by dowiedzieć się prawdy, dopytać jak to się stało i ocenić, jak się prowadzi kobieta.

Pobrał wszystkie niezbędne próbki, wyciągnął gadżet z mojego wnętrza i wrócił do rozmowy z nieproszonym towarzyszem nakładając sample na szybki test diagnostyczny.

- Rozumiem, że jesteś doświadczony w anatomii kobiet i biegły w prawidłowym odczytywaniu ich emocji i odruchów, jednak brakuje ci przezorności. Ponieważ to z twojego powodu ta panna wróciła do mnie po pomoc. Nie jest tu, ponieważ jestem tak wspaniałym kochankiem jakiego mogłaby zaakceptować w sowim bogatym życiu uczuciowym. W tym gabinecie znajomości przechodzą na dalszy plan. Pracuję w tym zawodzie przeszło dwadzieścia lat. Często spotykam różnego rodzaju patologie. Ta z którą przyszliście jest najczęstsza i niegroźna, ale uwierz mi zdarzają się prawdziwe tragedie. A te pojękiwania nie sprawiają mi wcale przyjemności. Tak więc jak skończysz studia medyczne i będziesz miał jakąkolwiek praktykę w tym zawodzie, będziesz mógł mnie pouczać jak powinno wyglądać badanie.

Po czym bez wahania wyjął lek i wcisnął globulkę głęboko w pochwę. Jęknęłam. Lekarz wstał z krzesełka, ściągnął rękawiczki, spojrzał na mnie, podał test i ściągnął nogi z podpórek.

Spojrzałam na tabliczkę z kreską przy] oznaczeniu TV

- Rzeżączka? – Zapytałam głośno.

- Jest tam tego więcej, ale to wyszło z testu.

- Kurwa – spojrzałam na siedzącego z szeroko otwartymi oczami mężczyznę. Jakoś teraz nie miał nic do powiedzenia.

- Dostaniesz antybiotyk doustny i globulki dopochwowe. Proszę się nie pomylić i nie zażywać odwrotnie. – Podał mi majtki z uśmiechem.

- Ha ha – odparłam. – Teraz on.

Oboje spojrzeliśmy na zdezorientowanego Teodora.

- Co ja? – Zapytał.

- No zapraszam do badania. – Powiedział Grzesiek zmieniając rękawiczki i wykonując gest wskazujący parawan.

- Ale ja nie potrzebuję - upierał się.

- A myślisz, że ja to skąd dostałam? – Zapytałam gniewnie.

- Ale mnie nic nie boli i….

- Nieważne, sprawdzić nie zaszkodzi. – Upierał się ginekolog.

Teodor ciężko podniósł się z krzesełka, odłożył teczkę z dokumentami i podszedł do parawanu. Lekarz usiadł na krzesełku i wzrokiem nakazał opuszczenie spodni. Myślę, że w tym momencie pacjent przekręcił oczami, ale nic nie powiedział. Sprawnie odpiął klamrę paska i uwolnił penisa. Lekarz wychylił się za parawanu i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.

- No no no, nic dziwnego, że się skusiłaś.

Rzuciłam karcące spojrzenie w jego stronę. Gdybym miała cokolwiek innego w ręce zamiast majtek pewnie poleciałoby w jego stronę. Nie wiem co tam robił, i chyba nie chcę wiedzieć, ale raczej Teo nie cierpiał katuszy, bo odchylił mocno głowę i warknął. Po chwili było po wszystkim. Grzesiek uśmiechając się pod nosem trząsł fiolką z próbką wydzieliny do badania a Teo poprawiał się. Lekarz wykonał test i podał mężczyźnie. Spojrzał na mnie i powiedział.

- To samo. Chłopcze dostaniesz antybiotyk doustny i maść do smarowania. Możesz poprosić Manię by Ci pomagała ją stosować.

Przekręciłam oczami a on kontynuował.

- W podziękowaniu możesz jej wkładać globulki do pochwy.

- Grzesiek – upomniałam go.

- No co, tylko to wam zostaje. Żadnego spółkowania przez 10 dni.

Schowałam twarz w dłoniach. Ginekolog podszedł do mnie i przytulił mnie.

- Oj Mania, to nie koniec świata. Wytrzymałaś pięć lat, nacięłaś się na …. No…. Nie rezygnuj, odczekaj i baw się dobrze tylko teraz sprawdzaj partnera. – Spojrzał na Teodora. – A ty chłopcze nie sypiaj z kim popadnie, jak masz zamiar zbliżać się do mojej ślicznotki.

- Nie jest twoja – powiedział pacjent zero twardym głosem.

- Nieważne – machnął ręką Grzegorz i ponownie spojrzał na mnie. – A ty czemu jeszcze tu siedzisz bez majtek? Co jest?

- Mam jeszcze jedną prośbę. Bo wiesz, jak skończyliśmy to krwawiłam, myślałam, że wkładka musiała się przesunąć czy ułożyć. Teraz powinnam mieć okres i nawet nie zaplamiłam. Czy zrobisz mi jeszcze USG? - Zapytałam zmartwionym głosem i spojrzałam na niego jak kot ze Shreka.

- Oj Mania, na pewno nie jesteś w ciąży. Dobrze o to zadbałem. Ale jeśli ma Ci to uspokoić mózg to zapraszam na leżankę.

Pokiwałam głową i wsparłam się na podanym przez lekarza ramieniu. Ułożyłam wygodnie na leżance i wiedząc jaka jest procedura badania wsadziłam piąstki pod pośladki. Bez zbędnych komentarzy Grzesiek wykonał USG przekręcając monitor w moją stronę.

- TU JEST – aż zrobiło mi się gorąco na te słowa, po chwili dostrzegłam na monitorze wkładkę która Grzesiek wskazywał palcem. Przesunął ultrasonograf i dodał – A TU NIC NIE MA.

Jedyne co zdołałam wymamrotać to ciche.

– Dziękuję.

- Oj Marysiu, czasami tak się zdarza. Wkładka hormonalna blokuje okres, ale faktycznie plamienie po stosunku nie jest dobrym znakiem. A jak Twoje dolegliwości po.

- Bez zmian, nie zniknęły.

Grzesiek zamyślił się chwilę, jeszcze energiczniej ruszając sprzętem w moim wnętrzu. Cmoknął niezadowolony.

- Wszystko jest ok. Nie rozumiem. Mogę wsadzić Ci palec w dupę.

- CO?

- No chciałbym coś sprawdzić.

- Sprawdź u siebie. Nie ma opcji. Moja dupa mój problem.

- Mania to dla Twojego dobra.

- Nie ma opcji. Ten teren jest niezbadany i dziki.

- Marysiu.

- Nie i tyle. Koniec badania. Wyjmuj to.

Poruszyłam się niespokojnie. Wyjęłam ręce spod pośladków. Lekarz spełnił moje oczekiwania.

- Jak chcesz – powiedział zrezygnowany. – W takim razie wizyta skończona.

Ogarnęłam się, wzięłam kule od Teodora, uściskałam Grześka na pożegnanie i wyszłam.

 

Na korytarzu zaczęliśmy gorączkowo ubierać się w zimowe odzienie. Oczywiście dżentelmen pomógł mi się ogarnąć. Czekając na niego spojrzałam na korytarz wypełniony ludźmi. Cholera, nie chce się przez nich przepychać. Na końcu stała kobieta z dobrze mi znaną burzą rudych włosów. Wyciągała kogoś zza winkla. Już miałam się odezwać, gdy poczułam rękę na talii. No tak, nie może nas tu zobaczyć. Razem, wychodzących od ginekologa. Odwróciłam się i wskazałam na wyjście awaryjne.

- Tędy.

- Schodami?

- Tak.

Teo ruszył przodem. Jeszcze raz odwróciłam się i dostrzegłam, że przy rudzielcu stoi Antek. Czule głaskał dziewczynę po policzku i po brzuchu. Dobrze znam ten gest. Zazdrościłam go tylu parom. Czyżbym okazała się Mądrą Babą? Z zamyślenia wyrwał mnie mocny głos.

- Idziesz?

Uśmiechnęłam się pod nosem. Ja już się wszystkiego dowiem. Spokojna ruszyłam.

- No idę, idę.

 

TEO.

Rany boskie. Co za wstyd. Ile kobiet zaraziłem tym chujostwem? Jakim cudem nie miałem żadnych objawów? I gdzie ja się tym kurwa zaraziłem? Przecież zawsze używam prezerwatyw. No dobra nie zawsze – upomniałem się. Zacząłem wracać pamięcią, kiedy ostatni raz pieprzyłem kobietę przed Marysią. Na imprezie z Antkiem, ale miałem, chyba że od spontanicznego obciągania też można się zarazić. W końcu w ustach jest najwięcej bakterii. Potem już tylko z tą złośnicą, ale przecież z Manią nie miałem nawet sposobności by o nich pomyśleć a potem był sylwester i potem znowu Mania. Zaraz. Sylwester. No tak byłem już tak zrobiony, że nie pamiętam bym zakładał płaszczyk na kutasa. Teo, ale ty jesteś głupi. Przez tą kobietę mózg Ci odcięło. Doszliśmy do samochodu, pomogłem jej się wgramolić. Od razu ustawiłem ogrzewanie na ful dla tego zmarźlucha.

- Wiesz…. – zacząłem, ale nie dane mi było skończyć.

- Tylko mnie nie przepraszaj. – Jakby czytała mi w myślach, czarownica jedna.

- Dlaczego? - Dopytałem.

- Bo nie lubię nieszczerych przeprosin. Poza tym nie ma tragedii, da się wyleczyć. Z drugiej strony dobrze, że trafiłeś na mnie, bo ja przynajmniej przyprowadziłam Cię do lekarza. W innym przypadku nawet byś nie wiedział co się dzieje z twoim przyjacielem w spodniach.

- Fakt i dziękuję.

- Mam nadzieje, że Grzesiek Cię nie uraził swoim wywodem.

- Nie, to było nawet pouczające. Widząc Ciebie na tym fotelu miałem zgoła inne wrażenie o badaniu.

- Wizyta u dziurologa nie jest najprzyjemniejszą. I kobiety nie chwalą się za bardzo co u niego robią i jak są postrzegane.

- Rozumiem i jak nie chcesz to nie będziemy o tym rozmawiać.

Pokiwała głową na zgodę.

- Potrzebujesz samochodu? - Zapytałem.

- Nie, zakupy zamówiłam przez internet. Dostawę mam pomiędzy 12 a 14. Poza tym muszę podzwonić. Mam co robić w domu.

- Ok. Może zostać z Tobą?

- Nie, nie trzeba, dam sobie radę. – Odpowiedziała zdecydowanie za szybko i zbyt emocjonalnie. Chciała się mnie pozbyć.

- Mania, jeśli…

- Nie. Dam sobie radę. Poza tym mam parę kwestii do przemyślenia i potrzebuje chwili spokoju. A właśnie. Masz jakieś plany na wieczór?

- Jeszcze nie. – Przeczuwałem podstęp.

- To co powiesz na kolacje? Moglibyśmy pogadać o tym o czym oboje nie lubimy rozmawiać. – O cho i wyszło szydło z worka. Dobrze, że teraz. Lepiej mieć to z głowy. Ciężkie rozmowy lepiej przeprowadzać jak zrywanie plastra. Raz, szybko i pewnym ruchem.

- Czyli to będzie rozmowa z rodzaju tych cięższych - skwitowałem.

- Raczej tak.

- To pamiętaj o deserze.

- ok. A jakieś specjalne wymagania co do menu?

- Nie jestem wybredny, lubię ryż, makaron, każde mięso. Nie lubię owoców morza.

- Ok. Zapamiętam.

- O której mam być?

- Nie wiem, to Ty mi powiedz o której kończysz prace i przyjedziesz do domu. – Zaskoczyło mnie to stwierdzenie, z drugiej strony miło było to usłyszeć. Słowo dom raczej nie kojarzy mi się zbyt dobrze, ale w jej ustach to słowo nabiera całkiem innego znaczenia.

- Do domu? - Dopytałem.

- Nie łap mnie za słówka – odpowiedziała gniewnie.

- Dobra to będę o 19:00. Pasuje?

- Tak. Po drodze wykupisz recepty w aptece. Prześle Ci swoje kody.

- Dobra.

- Mam się jakoś specjalnie przygotować do rozmowy.

- Możesz spisać na kartce to co chcesz powiedzieć, oczekiwać, żądać, wymagać albo kategorycznie zakazywać. Tak żeby nic nie pominąć.

- Jesteś pewna?

- Tak jak powiedziałam, jestem za stara na szczeniackie randki. Kawa na ławę.

- Ok. Ale zrobisz to samo?

- No oczywiście.

- Kupię też wino.

- Nie musisz, mam kilka butelek w zapasie.

Pomogłem wysiąść jej z samochodu i dojść do domu. Leon już czekał przy drzwiach.

- Dobra to uciekam. Będę na kolację. W razie czego dzwoń. – Pocałowałem w czoło i już miałem uciekać, gdy zawołała.

- Teo! Mogę mieć jeszcze jedną prośbę.

- Wal.

- Pogadaj z Antkiem. Coś czuje, że będzie potrzebował wsparcia przyjaciela.

- Ok. Uciekam. Pa. - Jeszcze raz pocałowałem w głowę wycofując się do samochodu.

- Pa.

Cała rozmowa była dziwna. Na pewno nie należała do normalnych. Choć wydawała mi się zgoła inna. Fajnie było poczuć się normalnie. Tak jakbyśmy ze sobą mieszkali a załatwianie codziennych spraw było na porządku dziennym. Uzgodniliśmy porę kolacji i co chcemy zjeść, o czym musimy pogadać, co jest w tym momencie dla nas ważne i gdzie mamy sprzeczne zdanie. Rozmawiać, a nie się kłócić i wyrzucać sobie złośliwości. Jakie sprawy są do załatwienia na cito. Podobało mi się też to, że w tym naszym zamieszaniu jest miejsce dla przyjaciół. Mania nie odwraca się od nich, a nawet zachęca do tego bym podtrzymywał z nimi relacje. Bym równie mocno zatroszczył się o nich co o siebie. Faktycznie, rozmowa z Antkiem może być bardzo pomocna. Dobrze będzie się komuś wygadać i poradzić.

MANIA.

Całe szczęście, że się tak szybko zmył. Faktycznie może pomysł z rozmową o uczuciach był strzałem w stopę. Ale skoro powiedziałam A muszę teraz dokończyć ten alfabet. Poza tym chce mieć to za sobą. Czas najwyższy rozplątać ten gordyjski węzeł i wyjaśnić wszystko, póki nie poszło za daleko. W tym momencie możemy jeszcze ze sobą normalnie rozmawiać i może zostać przyjaciółmi. Boże co ja zrobię na kolację? Lubi ryż i makaron i każde mięso. Coś wyczaruje. Ale zanim to muszę pogadać z Anką i dowiedzieć się jakie zaklęcie rzuciłam na biedną Merr.

- Cześć. Dzięki że tak szybko odebrałaś.

- Hej piękna, mam właśnie okienko.

- Super. Masz może kartkę z zakładami przy sobie? – Zapytałam.

- Kochana, kartki są passe ja mam aplikację. – Pochwaliła się akcentując każdy wyraz jak cukierkowa laleczka.

- Dobra. Nie musisz się chwalić, że twój mąż jest informatykiem. Możesz sprawdzić co obstawiałam.

- Dobra, już dobra. Więc tak, razem z Kamilą przegrałyście z Idą w kwestii twojego seksu.

- Już zapłaciłam.

- Ok. Odhaczam. Potem Ada i jej transformacja. Pasowałaś. Powiedziałaś, że takie decyzje muszą dojrzeć same bez wspomagaczy. Szacun. I ostatnie, twoja propozycja zakładu. Czy Ida zaliczy wpadkę? Tak. Podniosłaś o ilość. Obstawiłaś bliźniaki. Co do płci, jest ci wszystko jedno oby były zdrowe.

- O kurwa, ale poszalałam.

- No dojebałaś do pieca, ale nie dziwię się. Byłaś już porządnie wstawiona.

- Dobra dzięki, zadzwonię jutro. Albo spotkajmy się mam parę spraw do przegadania.

- Coś poważnego.

- Nie, nie wiem, raczej nie. Jutro pogadamy.

- Dobra, ale stara zaczynam się martwić.

- Nie masz czym, jutro Ci wszystko wyjaśnię.

- Dobra to pa.

Szybko się rozłączyłam. Naprawdę muszę z nią pogadać. Jest jedyną osobą, której mogę wszystko powiedzieć i która wyprostuje mi mózg. Zaraz. Znam jeszcze jedną osobę, do której w tej kwestii powinnam zadzwonić. Ale najpierw jak w pokerze, czas powiedzieć sprawdzam. Wybrałam numer do przychodni doktora Stępkowskiego.

- Dzień dobry Pani Basiu. To ja Marysia. Chciałabym się od Pani czegoś dowiedzieć.

Nie usłyszałam żadnego słowa tylko jakieś dziwne chrząknięcie. Naprawdę Pani Basia jest wyjątkowo rozmowna.

- Ale wiem, że nie może mi Pani nic powiedzieć, bo nie chodzi o mnie. Ale jestem dobra w zgadywanki więc czy mogłaby mnie Pani naprowadzić, a ja już sobie wszystko sama poukładam. Dobrze.

- Niech będzie, ale nic nie obiecuje.

- Ok. Czy u doktora pojawił się ktoś z mojego kręgu znajomych?

- Nie mogę potwierdzić, ale przyszli powołując się na Ciebie. – Przyszli, czyli we dwoje, ONI.

- Ok. A czy ONI określili powód wizyty u doktora? Jest wiadome w jakiej sprawie?

- W tej samej co wszystkie kobiety przychodzące do doktora rano. – Czyli ciąża, Grzesiek rano przyjmuje tylko ciężarne. Tylko muszę mieć potwierdzenie. Jak by tu to … Dobra wiem.

- Ok., czyli piekarnia zaczęła działać?

Kobieta parsknęła śmiechem.

- Tak Marysiu piekarnia działa. – Jest potwierdzenie, Ida jest w ciąży.

- A na kiedy planowany jest wypiek? – Musiało ją to bardzo rozbawić, bo odpowiadała śmiejąc się.

- Najlepsze wypieki wychodzą pod koniec czerwca, na początku lipca. – Policzyłam na prędce miesiące do tyłu na palcach. Otworzyłam szeroko usta ze zdumienia. Ida skończyła pierwszy trymestr. – Coś jeszcze? - Zapytała położna.

- Tak – odpowiedziałam szybko. - A wiadomo co będzie wypiekane, chleb czy bułka?

- Kochanie to bardzo zdolny piekarz i piecze komplet.

- COOOOO? – Bliźniaki, chłopiec i dziewczynka.

- Tak właśnie, na pewno oboje będą potrzebowali wsparcia tego mentalnego i fizycznego.

- Dziękuje Pani Basiu jest Pani niezastąpiona. Do widzenia.

 

Rany boskie w co ja ich wpakowałam. Zdarzyło mi się to nie pierwszy raz. Najpierw Darkowi wywróżyłam bliźniaki. Później Rafał po naszej kłótni, gdy padły słowa nie dające mi spokoju ducha zginął w wypadku, a teraz Antek też będzie miał dzieciaki z powodu mojej pijackiej wróżby. Kurwa ja naprawdę muszę uważać co gadam. Jednak wizyta, a raczej rozmowa z specjalistą od zawiłości myślowych jest niezbędna. Tylko Tamara może mi pomóc. Wybrałam numer do psychoterapeutki i cierpliwie czekałam na powitanie.

- NO Ciebie to się nie spodziewałam - rzuciła uszczypliwie.

- Cześć. Tonący brzytwy się chwyta. Masz chwile czy mam spieprzać?

- Punkt dla Ciebie za rozbudzenie ciekawości. Ale teraz nie mogę. Zaraz zaczynam sesje ze skazańcem. Mogę zadzwonić koło 13:00. Pasuje.

- Pasuje. Jak najbardziej. Spiszę na kartce punkty rozmowy. Zarezerwuj mi ze dwie godziny. Numer konta się nie zmienił?

- O kurwa, naprawdę jesteś zdesperowana. Nie zmienił się. Postaram zadzwonić jak najszybciej.

- Dzięki Tamka i mam nadzieje, że ….

- Spoko nie mam urazy o Grześka, w końcu to Ty naprowadziłaś go na właściwy tor. Oświadczył się.

- Serio, a to fiut. Nic mi nie powiedział.

- Wiesz jaki jest. Później pogadamy. I na razie nie płać.

- Dzięki pa.

 

Rozłączyłam się i od razu przelałam kasę na konto psychologa za dwie godziny sesji. Usiadałam przy stole zaopatrzona w kartki i długopisy. Zaczęłam wypisywać czego oczekuje, czego żądam, czego nie akceptuje w związku. Tak w związku. Ciężko to przechodzi przez moje zwoje mózgowe a jeszcze ciężej będzie to wypowiedzieć. Pisałam jak szalona, z transu wytrącił mnie dźwięk dzwonka. To kurier ze spożywką. Wpuściłam go do domu, podziękowałam i zaczęłam rozpakowywać zakupy. Akurat, gdy skończyłam zadzwoniła Tamara.

- Cześć. Możemy.

- Cześć. Tamara mam nadzieje, że znów mnie uratujesz.

- Co się stało? Tyle lat po terapii, a ty dzwonisz tak ni z gruchy, ni z pietruchy. Co tam?

- Słuchaj, otwórz umysł. Więc tak poznałam faceta i nie wiem co robić. Znaczy nie wiem jak mam tego nie spieprzyć a przedstawić swoje żądania i delikatnie opowiedzieć o mojej przeszłości. Wiesz nie chce kolejnego popieprzonego związku, który może mnie zmienić a zarazem popsuć to do czego doszłam.

- Kochana, po pierwsze uspokój się. Wdech, wydech. Zacznij od początku.

 

TEO.

Wszedłem do firmy po wizycie w mieszkaniu i odebraniu leków z apteki. Cały czas po głowie chodziły mi słowa Mani.: To nie będzie łatwa rozmowa. Oboje jesteśmy zamknięci, nie pokazujemy tego typu uczuć. Każde z nas skrywa je pod innym płaszczem zachowań. Pomysł z kartką nie jest zły. Podoba mi się. Podejdziemy do tego trochę biznesowo. Oboje uważamy, że związek jest pewnego rodzaju umową i tylko od nas zależy na jakie ustępstwa jesteśmy w stanie się zgodzić. Bardziej martwiły mnie jej oczekiwania. Co do moich byłem w pełni przekonany. Związek powinien opierać się na wzajemnym zaufaniu i szczerości. Właśnie szczerość może być największym problemem. Nie wiem jak mogę jej powiedzieć przez co przeszedłem, w jakie gówna byłem uwikłany i jak wygląda obecnie moja sytuacja. Jestem zobowiązany do zachowania pewnych rzeczy tylko dla siebie, nawet jeśli ryją głęboko mózg, pewne informacje są przeznaczone tylko dla mnie. Dodatkowo na jakie ustępstwa mogę się zgodzić. Znam ją tak krótko, nie wiem do czego jest zdolna. Co miała na myśli o mafijnych powiązaniach? Bo takie miała na myśli. Jakie głupoty jeszcze może zrobić i czy mnie o nich poinformuje? Pokiwałem głową z niedowierzania, że ponownie myślę o wejściu w stały związek. O ironio.

Już miałem zamiar rozpisywać swoje myśli na kartce podzielonej na cztery, gdy do gabinetu wparował Antek.

- Cześć, musimy pogadać – nie wyglądał najlepiej. Jego zwykle nieskazitelny strój przyprawiał o ciarki na plecach. Rozchełstany kołnierzyk i potargane włosy utwierdziły mnie w przekonaniu, że boryka się z poważnym problemem. Skąd ta czarownica wiedziała, że przyjaciel będzie potrzebował wsparcia.

- Zapraszam. Ja też mam poważny orzech do rozłupania.

- Super, ale najpierw ja. - Nerwowo chodził po gabinecie.

- No to dawaj. - Zachęciłem.

- Ida jest w ciąży – wypalił z grubej rury. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Wpatrywałem się w niego tępym wzrokiem.

- TEO!

- Co ty pierdolisz?

- No pierdoliłem i zobacz, jak się skończyło. Będę miał dzieci.

- Dziecko. Będziesz miał dziecko – powtórzyłem. Chyba dla siebie by mój mózg przyjął wiadomość w swoje zwoje i zaczął ją procesować. Jakim kurwa cudem? Znaczy wiem, jak się robi dzieci, ale Antek zawsze był bardzo ostrożny.

- Nie kurwa. Stary będę miał dzieci.

- Dziecko. Jedno dziecko.

- Mówię Ci, że dzieci.

- To która z twoich kochanic jest jeszcze w ciąży? – Zapytałem już nic nie rozumiejąc.

- Kurwa Teo skup się. IDA JEST W CIĄŻY.

- No to już mówiłeś.

- I BĘDĘ MIEĆ DZIECI – wyakcentował każde słowo.

Potrzebowałem chwili by załapać o co mu chodzi.

- BLIŹNIAKI!!!! – Wykrzyknąłem i wstałem zza biurka łapiąc się za potylice. Odwróciłem się do okna. Nie wierze. Jakim kurwa cudem? Musiałem zapalić. Odwróciłem się do biurka i wygrzebałem z niego paczkę papierosów. Bez namysłu odpaliłem jednego i podałem paczkę przyjacielowi. Wydmuchując dym zauważyłem czujkę. Przypomniała mi się Mania jak opierdalała nas w gabinecie Antka za jaranie w gabinetach. Powziąłem krzesło i zdjąłem urządzenie ze ściany. Wyłączyłem ją rzucając w kąt. Otworzyłem szeroko okno, świeże powietrze na pewno nam nie zaszkodzi, będzie się lepiej myślało. Opadłem ciężko na fotel i spojrzałem na kumpla odpalającego kolejnego szluga na spawa.

- Ja pierdole. Anetek … nie wiem nawet czy … gratulować Ci? – Zapytałem nieśmiało.

- Oczywiście kurwa, że tak!? - Ryknął na mnie. Ponownie wstałem i podszedłem do niego.

- W takim razie. Stary! Moje gratulacje! – Przybiliśmy pionę i wpadliśmy sobie w ramiona. Przynajmniej wiem, jak rozmowa powinna potoczyć się dalej.

- Dzięki stary. Jestem cały roztrzęsiony. Z jednej strony to najlepszy dzień w moim życiu, ale z drugiej jestem przepełniony sprzecznymi uczuciami. Jak ja to wszystko ogarnę?

- Kurwa chłopie. Nie przejmuj się tym burdelem. Masz dwóch wspólników Manie i oczywiście mnie. Najważniejsze by zatroszczyć się o Idę. Jak ona się czuje?

- Dzięki. Wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć. Ida jest tak samo rozerwana emocjonalnie jak ja. Fizycznie wszystko w porządku. Dziś się dowiedzieliśmy. Fasolki w jej brzuchu są zdrowe. Doktor Grzegorz powiedział, że się nimi zaopiekuje aż do rozwiązania.

- Jaki doktor Grzegorz?

- Stępniewski, Steczkowski, nie pamiętam.

- Stępkowski?

- O...o...o...o chyba tak. – No to już wiem skąd Mania wiedziała, że będę potrzebny przyjacielowi.

- Kurwa co ja zrobię? Jak teraz o tym wszystkim myślę… – Antek zaczął na nowo prostować zwoje w mózgu. Musiałem to szybko przerwać.

- Kochasz Idę? Będziesz z nią? Jesteś pewny tego uczucia?

- Tak chłopie. Za kogo ty mnie masz. Przecież nie zostawię jej w takim stanie. To ta, kurwa, ta kobieta jest moim Ying i Yang. Przy niej czuje się sobą. Za każdym razem jak o niej pomyśle humor mi się poprawia a kutas staje na baczność. Jest idealna, to ta jedyna. A teraz będę miał z nią dzieci. Ja pierdole, uwierzysz? Ja Antoni Pawlicki będę miał dzieci. Moi rodzice pierdolną na zawał jak się dowiedzą.

- Uspokój się dzieciaku. Potrzebujesz szota. Idziemy do Ciebie czy na miasto? - Wyszedłem z propozycją.

- Nie mogę pić, muszę jechać po Idę i przewieźć jej rzeczy do mnie.

- Już? – Zdziwiłem się, że tak szybko podejmują kolejne kroki. Oby tylko nie za szybko.

- Tak, nie ma na co czekać. Chce ją mieć przy sobie każdego dnia i nocy.

- Ale cię pierdolnęło. Nie za szybko? – Zapytałem zasiewając ziarno niepewności. Muszę wypytać Manie o Idę, w końcu dobro przyjaciela jest dla mnie najważniejsze. Nawet jak nie będzie chciał tego słuchać to muszę wiedzieć jak później reagować.

- Myślisz, że powinniśmy poczekać?

- Nie mam pojęcia, ostatnio nie gadaliśmy za wiele.

- No ale masz pewne doświadczenie. Byłeś już żonaty. Jak to było z tobą i Dorą?

- To nie jest dobry przykład udanego małżeństwa. Od początku było nie tak jak trzeba. Uczucie mnie zaślepiło, poniosło mnie. Podjąłem złe decyzje na starcie a potem to sam wiesz – skończyłem szybko temat.

- Kurwa. Przydałaby się Mania do tej rozmowy. Wydzwonię ją. Ona będzie wiedziała.

- Oj raczej nie będzie. Sama ma mentlik w głowie – odpowiedziałem trochę za szybko.

- Skąd wiesz? – Dopytał Antek, niby od niechcenia, ale z podtekstem.

Ociągałem się z odpowiedzią. Czułem presje jaką wywierało na mnie spojrzenie Antka. Wypalało mi dziurę w plecach. Odetchnąłem głośno.

- TEO? – Zapytał kolega twardym tonem. Nie wierzyłam, że Ida mu nie powiedziała, przecież wygrała zakład a on przekazywał jej nagrodę.

- Pamiętasz nasz zakład? – Zapytałem.

- No tak.

- Wygrałem go.

- Jak to? Przecież złożyłeś wypowiedzenie więc… – nie dokończył zdania.

- Przeleciałem Marysie w biurze dzień przed gwiazdką.

- CO?!?!?!? GDZIE?!?!?!? – Obruszył się. A jednak nie wiedział. Dziewczyny trzymają ze sobą. To chyba jakaś zmowa jajników.

- No tu. W biurze. W jej gabinecie. Na biurku. Poniosło nas po wręczeniu sobie prezentów i … kurwa, teraz to skomplikowane.

- Ja pierdole i mi nic nie powiedziałeś?!? Myślałem, że jak złożyłeś wypowiedzenie to sprawa zamknięta. A ty wypierdalasz mi drugą bombę!!!!

- Nie drzyj się na mnie. Sam nic nie mówiłeś o Idzie a teraz masz pretensje do mnie, że ja i Mania.

Machnął ręką i odpalił kolejnego papierosa.

- Ale to wszystko popierdolone – skwitował. Po chwili odważył się na kolejne pytania, których ja wolałem uniknąć – Od kiedy wy, razem...

- Nie jesteśmy razem. Jeszcze. Oficjalnie. Po sylwestrze przysłałeś ją do mnie z papierami, a potem zobaczyliśmy się dopiero w firmie jak nie mogła usiedzieć w domu na zwolnieniu po zablokowaniu jej dostępów. Wczoraj spałem u niej. By the way, dzięki że mi powiedziałeś, że Leon to pies, a nie jakiś koleś mieszkający u niej – powiedziałem z wyrzutem, na co Antek uśmiechnął się szeroko. - Dziś zawiozłem ją do lekarza i jesteśmy umówieni na kolację by pogadać. Tak poważnie.

- Sorry stary, ale wkrętka sama nasunęła się. Szkoda, że nie widziałem twojej miny, gdy się dowiedziałeś – dopowiedział rozbawiony.

- Ten skurwiel o mało mnie nie zabił. Przez niego wylądowałem w szpitalu i to Mania zabroniła mi jechać na noc do mieszkania. Wiedziałeś jaką ma sypialnie? – Zmieniłem temat.

- Iście królewską.

- Chłopie! Łóżko - gwizdnąłem w geście uznania - petarda, jeszcze nigdzie tak dobrze nie spałem.

- Zrobiła generalny remont po śmierci Rafała. Ale łóżka nie testowałem. Skoro mówisz, że wygodne to wierze na słowo. Właśnie, muszę wziąć namiar skąd brała materac.

- Zapytam i Ci podeśle namiary.

- Dobra, ale wróćmy do tematu. Jak to przyjął Leon?

- O dziwo dobrze. Nie chce mnie zagryźć, zachowuje się normalnie, JAK PIES – podkreśliłem ostatnie wyrazy z urazą w głosie.

- Dobra. Już się nie bocz. Sorry. To co jest między wami?

- Nie mam kurwa pojęcia. Dobrze się z nią rozmawia i spędza czas, nie tylko ten w łóżku. Nie oczekuje za wiele. Jest szczera, wiecznie uśmiechnięta. Ma jakieś niezmorzone pokłady optymizmu w sobie, którym obdarowuje tymi fluidami innych. Przy niej wszystko wydaje się takie proste i możliwe do osiągnięcia. Jest jak narkotyk. Ciągle o niej myślę, a jak ją widzę z innym to kurwica mnie zalewa. Do tego czuje, że powinienem się nią opiekować, bo to totalna kaleka i gdzie się nie ruszy to coś sobie zrobi. Do tego wie wszystko, szeptucha jedna. Tylko jest bardzo tajemnicza. Ma silny charakter i wiem, że nie będzie łatwo się z nią dogadać. A do tego mam ogromne poczucie, że nie mówi mi wszystkiego. Coś przede mną ukrywa i bardzo chce by te informacje zostały sekretem do końca.

- Stary to chodząca zagadka. Na szczęście zanim ją zatrudniłem zleciłem wygrzebanie o niej informacji. Mam teczkę w biurku, chcesz?

- Też zleciłem grzebanie w jej przeszłości, ale jeszcze nie zdążyłem przeczytać.

- Nic ciekawego z historii nowożytnej się nie dowiesz. Jej informator skrzętnie poukrywał informację. Ja mam teczkę sprzed 10 lat. To jest dopiero starożytność. Zacznij od mojej koperty a potem uzupełnij ją swoją. Wtedy dowiesz się o niej wszystkiego. Tylko uprzedzam to nie jest love story a raczej thriller i to taki oskarowy.

- Wolałbym usłyszeć to od niej, ale wiem, jak reaguje na wspomnienia. Nie chce oglądać jej łez, no chyba że tych ze szczęścia. Wezmę kopertę jak będę wychodził do domu – tym razem to ja naciąłem się na to słowo, o losie, wcale nie brzmi to tak strasznie jak przypuszczałem. Co ta kobieta ze mną robi?

- A Ty zamierzasz jej powiedzieć o sobie wszystko? – Zapytał Antek już delikatniej. Dobrze zna moją przeszłość i rozumie, że nie wszystko da się powiedzieć. Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć.

- Nie muszę, ma lekturę do poduszki o mnie.

- Szczwany królik.

- Głupi lis.

Roześmialiśmy się.

- Nadrobiłeś zaległości w bajkach – znów zmieniłem temat.

- Ida mnie nimi katuje. Mam nadzieje, że dziś obejrzę coś normalnego.

- Polecam Ci „I kto to mówi”. Spodoba Ci się – zaproponowałem rozbawiony. W jego sytuacji ta komedia będzie idealna na wieczorny seans z ciężarną.

- Zapamiętam. Dobra stary, to co robimy?

- Ja wiem co mam zrobić. Dostałem jasne wytyczne.

- Jakie?

- Mam spisać swoje oczekiwania, żądania, obawy i zakazy na kartce. Wieczorem je przedyskutuje z Manią.

- Dobre, może też powinienem o czymś takim pomyśleć.

- Na pewno nie zaszkodzi. Ida też musi zrobić taką kartkę. Dzięki temu, przynajmniej będziesz miał jasny pogląd na całą sytuację.

- Tak. Tak zrobię. Dzięki stary, idę pisać. Złapiemy się później.

 

Gdy tylko wszedłem do domu Marysi moje nozdrza zostały zaatakowane przecudnym zapachem szykowanej kolacji. Koło nóg kręcił się Leon oczekujący choć odrobiny uwagi. Rozebrałem się i wszedłem głębiej. Moim oczom ukazał się przyszykowany stół do kolacji dla dwojga. Poczułem miłe uczucie w klatce piersiowej. Tak powinny wyglądać moje powroty do domu. Kobieta szykująca nam kolację, piękny stół, muzyczka w tle i zero poczucia zagrożenia, stresu, nadciągającej kłótni. O dziwo nakrycia leżały obok siebie a nie naprzeciwko jak w większości przypadków. Dopytam później, o co w tym chodzi? Z kuchni dochodził głos Mani, która tłumaczyła komuś, żeby się nie martwił. Że wszystko się ułoży i nie ma co panikować na starcie. Stanąłem na wejściu do kuchni i oparłem się o podniesiony kontuar odgradzający kuchnię od przestrzeni jadalnej i salonu. Kobieta odwróciła się i szeroko uśmiechnęła. Była ubrana w czarną obcisłą sukienkę i biały fartuszek z różowym napisem „oddaj fartucha trucicielko”. Rozbawiło mnie to. Marysia próbowała zakończyć rozmowę.

- Merrr, nie nabijaj sobie głowy negatywnymi myślami. Spotkajmy się w poniedziałek. Pogadamy a przy okazji zobaczysz moją nogę. Dobra… No. Popraw koronę i głowa do góry, wszystko się ułoży. Zobaczysz. Poza tym pamiętaj zawsze masz mnie i numer do psychoterapeutki… No pa. Pa.

Podeszła do barku, odłożyła telefon i wyciągnęła ciało by pocałować mnie w policzek. Nie opierałem się a nawet ułatwiłem jej to zadanie. Dużo też myślałem o tym jak Antek czuje się przy Idzie. W większości jego słowa pokrywały się z moimi odczuciami. Postanowiłem nie psuć atmosfery. Tak jak mówi Marysia: Nie ma co się martwić na zapas.

- Cześć. Jesteś przed czasem – powiedziała z lekkim wyrzutem.

- Tak wyszło, nie było korków. Gadałaś z Idą? – Dopytałem.

- A z kim ja dziś nie gadałam. –Machnęła ręką rozbawiona i wróciła do garnków. Wydawała się cieszyć z efektów odbytych rozmów. – Rozmawiałeś z Antkiem?

- Tak, skąd wiedziałaś? – Nie musiałem jej wtajemniczać, ona i tak wiedziała pierwsza.

- Widziałam ich dziś w przychodni. Dlatego uciekaliśmy schodami.

- Ok., ale …

- Tak, potrzebowałam potwierdzenia. Zadzwoniłam do Pani Basi a ona powiedziała, że piekarnia działa a Antek to zdolny piekarz i serwuje zarówno chleb jak i bułkę – wyjaśniła rozbawiona. Mnie też podobała się ta metafora, więc uśmiechałem się szeroko na jej słowa. Podszedłem do niej i objąłem od tyłu zaglądając co tam dla nas pichci. Risotto z kurczakiem i leśnymi grzybami. Mniam, moje ulubione.

- Czyli znasz już płeć? – Wyszeptałem do ucha.

- Chleb i bułka. Znam też datę wypieku – dodała z dumą.

- Nie trzymaj mnie w ciekawości.

- Obstawiam przełom czerwca i lipca. Zależy jak szybko dojadą do szpitala i Grzesiek zrobi cięcie.

- A jeśli jedno będzie czerwcowe a drugie lipcowe co w tedy.

- Nic nie powiem. Bo moje słowa mają ostatnio jakąś dziwną moc. – Zamieszała ostatni raz grzejącą się potrawę. Odwróciła do mnie przodem i spojrzała hardo w oczy.

- Do łazienki, umyć ręce. Kolacja za 5 minut.

Pocałowałem ją w czoło i wycofałem się z terenu rządów kobiety.

 

MANIA.

Ucieszył mnie nastrój Teodora. Nie przyjechał na wojnę a raczej na pokojowe negocjacje. Po godzinach rozmów odbytych z Tamarą a potem Mer-Idą o dziwo byłam spokojna, pewna siebie i swoich postanowień a do tego miałam zacny humor. Pewnie wpływ na niego miał kieliszek wina który zdążyłam wypić przed pojawieniem się mężczyzny w moim domu i rozmowa z Anką, która pomogła doprecyzować plan na dzisiejszy wieczór. Jest dobra w te klocki. Jenak nauka nie idzie w las. Nie chciałam się zadręczać myślami. Odpowiadał mi ten stan rzeczy. Chciałam czerpać z tej chwili przyjemność. Później zacznie się robić ciężej, ale to będzie później. Jak na razie chwilo trwaj.

Nałożyłam po porcji mojego popisowego dania z ryżu, przyozdobiłam natką pietruszki i zaniosłam do stołu. Coraz lepiej chodziłam bez kul. Noga wciąż pobolewała, ale nieprzyjemne uczucie było do zniesienia. Mam nadzieje, że później nie będę tego odpokutować. Wyciągnęłam wino musujące z lodówki i otworzyłam. Teo właśnie wracał z łazienki. Zdążył zrzucić krawat, rozluźnić kołnierzyk i podwinąć rękawy koszuli do łokci. Bosko.

- Ja naleje – podszedł do stołu i pewną ręką odebrał butelkę.

- Ok. Zapraszam.

Pomógł mi usiąść przy stole podsuwając krzesło.

- Wygląda przepysznie – zatarł ręce gotując się do konsumpcji.

- Bo takie jest – odpowiedziałam nieskromnie. Byłam pewna tego dania. Robiłam je miliony razy. - Ale jeśli nie będzie Ci smakowało to masz mi powiedzieć – wycelowałam w niego palec wskazujący.

- Przekonajmy się – bez ostrzeżenia podarował mi całusa prosto w usta. Chwycił za sztućce i zaczął jeść. Albo był naprawdę głodny albo mu aż tak smakowało. Porcja szybko znikała z talerza.

- Naprawdę byłeś głodny. Jeśli chcesz więcej to powiedz. Mam jeszcze trochę w garnku.

- Jest boskie. Kto Cię nauczył gotować?

- Sama musiałam się nauczyć. Moja mama nie jest, a raczej nie była najlepszą kucharką. Teraz ma parę sprawdzonych przepisów i już nie truje domowników, ale bywało różnie. Z resztą u mnie jest podobnie. Dzieciaki nie lubią, gdy eksperymentuje.

- Ja lubię eksperymenty – uśmiechnął się i puścił oczko.

- Hola, hamuj byku, bo obora. Wykupiłe/ś leki.

- Tak, poczekaj – sięgnął na kontuar po torebeczkę z apteki. – Nie wiesz, ile wstydu się najadłem realizując recepty. A i dzięki za PESEL, faktycznie zapytała o niego. Teraz mogę wziąć na Ciebie kredyt.

Rozdzieliłam opakowania. Złapałam za antybiotyki doustne i podałam Teodorowi tabletkę. Połknął ją bez popijania. Ja swoją przepiłam winem. A co tam.

- Spoko przynajmniej masz potwierdzenie, ile mam lat. Domyślam się jakie było spojrzenie farmaceutki. Ja też go parę razy doświadczyłam. A co do kredytu, to zawsze możesz próbować, ale widząc moją historię kredytową i ilość zobowiązań życzę powodzenia.

- Współczuję, teraz wiem, jak się czują kobiety. Przeżyłem na własnej skórze badanie ginekologiczne, diagnozę a potem jeszcze próbę wykupienia lekarstw. Masakra. A co do twojej zdolności to masz kredyt na dom?

- Tak, gigantyczny i do końca życia. Ale nie chce o tym gadać. Zmieńmy temat. Jak się czuje Antek?

- Zaskakująco dorośle.

- CO? Niemożliwe. Jestem pewna, że złapał go atak paniki.

- Tak i nie. Faktycznie jest rozhuśtany emocjonalnie. Wygląda kiepsko, ale sobie poradzi ma dobry plan i wierze, że go zrealizuje. Dziś Merr wprowadza się do jego apartamentu. Mają zamiar przegadać kilka spraw i obejrzeć „I kto to mówi”

Parsknęłam śmiechem. Przełknęłam kęs jedzenia i popiłam go pysznym słodkim winem musującym.

- A jak Merr? – Zapylał z zainteresowaniem

- Podobnie. Jest silną dziewczyną i da radę to udźwignąć. Poza tym zawsze może zadzwonić do mnie albo do psychoterapeutki, której numer jej udostępniłam. Kobieta zna się na rzeczy i nie raz wyciągała moje myśli z czarnej dziury. Wierze też w Antka, że przyjmie to na klatę i w końcu spoważnieje.

- Najważniejsze, że kazał sobie gratulować a nie ratować.

- O tak, to dużo.

- A ty jak się czujesz? – Zapytał patrząc na mnie. – Noga nie boli? Chodzisz bez kul, dlaczego?

- Dziękuję. Czuje się dobrze, nawet bardzo. Już lepiej się poruszam. Noga nie boli aż tak bardzo. Jest dobrze. A Tobie jak minął dzień?

- Dość intensywnie. Całą drogę od Ciebie myślałem nad tym co mi powiedziałaś a raczej jaką pracę domową zadałaś. Potem Antek dołożył swoje pięć groszy do wszystkiego. Potem Karolina zasypała mnie różnymi dziwnymi sprawami. A właśnie, szykujesz jakiś remont? Jakiś koleś podobno przyniósł propozycje projektu wystroju w dziale projektowym. Myślałem, że wszystkim co związane z informatykami zajmuje się Karol.

- Karol zajmuje się tylko sprzętem i utrudnianiem życia innym pracującym. Przyszedł do mnie i powiedział, że potrzebuje miejsca w dziale dla dwóch dodatkowych osób. Musimy trochę pozmieniać ustawienie biurek. Jak już je ruszymy to możemy trochę posprzątać i odświeżyć wnętrze.

- A ok. Sprytne, dwie pieczenie na jednym ogniu. Anyway. W końcu jak miałem coś napisać na kartce to nie wiedziałem, jak ubrać to w słowa. Na całe szczęście jak ruszyłem to poszło dość sprawnie.

- Koniec kurtuazji czas przejść do interesów.

- Po prostu chce mieć to z głowy i przejść do przyjemniejszych rzeczy. Poza tym chyba oboje chcemy wiedzieć na czym stoimy i czy jest sens…

- Pchać się w to dalej – dokończyłam za niego. Faktycznie ja też wole wyjaśnić to szybko, na początku. – Ok. Dawaj kartkę. – Wyciągnął złożony na cztery papier. Zaczął rozkładać, gdy zapytał.

- A ty, gdzie masz swoją?

- A tu – wyciągnęłam tak samo złożoną kartkę z boku biustonosz.

- Nie chce wiedzieć co Ty tam jeszcze chowasz.

- Oprócz cycków nic więcej – odpowiedziałam uśmiechając się szeroko. Wymieniliśmy się kartkami.

- Dojdziemy i do tego - skwitował cwaniacko uśmiechając się.

- Grozisz czy obiecujesz? - Zapytałam równie szelmowsko.

- Lubię, jak flirtujesz, ale tylko ze mną. Jak to robisz z innymi strzela mnie szlag.

- O... czyli zaczynamy od zakazów. No dobra. Musisz się do tego przyzwyczaić, bo nie zrezygnuje z tego. Bawi mnie to i znam granice. I na mojej liście w polu żądania znajduje się lojalność i zaufanie. A jeśli ktoś jest lojalny to wie na ile może sobie pozwolić. Ja za to zakazuje zbytniego adorowania innych kobiet. Nie lubię, jak ktoś rozpływa się nad innymi osobami a nie daj Boże jak zaczyna mnie do nich porównywać. Każdy jest wyjątkowy na swój sposób i nie ma co się rozpływać jaki to jest wspaniały i zachwycający.

- To kwestia zaufania. Ale wiesz, że flirt do broń obusieczna. Jeśli ja nie mogę Ci go zakazać tego samego oczekuję od Ciebie.

- Znam realia i wiem, że czasami trzeba sięgnąć po niekonwencjonalne rozwiązania. Poza tym nie jestem ślepa i wiem, jak wyglądasz i działasz na kobiety. Jeśli nie przekroczysz granicy przyzwoitości to spoko. W końcu to tylko słowa.

- A dla Ciebie ważniejsze są czyny.

- Tak. To co okazujesz jest ważniejsze od tego jak pięknie będziesz zapewniał mnie o uczuciu. Poza tym, jeśli coś widzę to widzę i nie przekonasz mnie, że sobie coś ubzdurałam. O i tego też nie lubię. Potrafię przyznać się do błędu, ale nienawidzę, jak ktoś wmawia mi, że białe jest czarne a czarne białe.

- O ja też tego nie lubię – odpowiedział pewnie. – Nie lubię jak ktoś mnie robi w konia. Dobrze wiem, kiedy ściemnia.

- Lepiej usłyszeć najgorszą prawdę niż najpiękniejsze kłamstwo.

- Właśnie tak, tylko że czasami nie da się powiedzieć wszystkiego.

- Rozumiem to i jeśli ktoś nie chce mówić to nie, nie naciskam. I tak się wszystkiego dowiem, prędzej czy później. Wystarczy mi zapewnienie, że "wszystko jest ok.", "ogarnę to" albo po prostu „lepiej żebyś nie wiedziała”.

- I nie masz z tym problemu? Bo wiesz, ja w tedy staję się jeszcze bardziej podejrzliwy i mocniej naciskam by dowiedzieć się, co się dzieje.

- Chyba mam na to wywalone. Wiesz kiedyś Anka czytała taką książkę „Miej wyjebane a będzie ci dane” i wiesz ten tytuł naprawdę się sprawdza. Im mniej jesteś czymś zainteresowany tym szybciej dowiadujesz się prawdy lub dostajesz odpowiedź na tacy.

- Muszę znaleźć tą książkę i ją przeczytać. Może mnie dużo nauczyć.

- To świetny poradnik. Polecam. A co do twojej podejrzliwości. Często urządzasz awantury z dupy? Bardzo jesteś zazdrosny?

- Staram się nie urządzać awantur. Jestem typem obserwatora i słuchacza. Ale tak zdarza mi się być zazdrosny. Tylko że nie reaguje jak histeryk i nie drę się tak by mnie sąsiedzi słyszeli. No chyba że ktoś wyprowadzi mnie z równowagi. W tedy nie panuje nad sobą i faktycznie zaczynam krzyczeć. Wole jednak rozpracować to po swojemu, na chłodno. Może trochę arogancko i chamsko, robiąc dziwne podchody i uszczypliwości.

- No widziałam, faktycznie dziwne są twoje sposoby. Ja za to wpadam w szał, dzwonie do Anki, wyładuje emocje a potem planuje zemstę. I chełpię się tym jak wszystko idzie po mojej myśli. I tak jestem zazdrosna. Ubiegając twoje pytanie, nie urządzam awantur przy wszystkich, za to jak zostaniemy sami, w czterech ścianach za zamkniętymi drzwiami urządzam jesień średniowiecza.

- Strach się bać.

- Ale za to wykrzyczę wszystko co mi leży na serduchu i jeśli ktoś jest inteligentny wyłapie z tego to co mnie najbardziej ubodło. A jak już to zrobi to oczekuje, że nie popełni tego błędu ponownie. No chyba że się obrażę tak na poważnie. W tedy w ogóle się nie odzywam, patrze tylko morderczym wzrokiem na delikwenta wyobrażając sobie go stojącego w płomieniach.

Teodor spojrzał na mnie szeroko otwierając oczy. Złapał łyk wina na uspokojenie gdy ja chochliczo się uśmiechałam.

- A co, jeśli popełni ten sam błąd ponownie? - Zapytał.

- Wkurzam się jeszcze bardziej. Moją słabością jest wiara w ludzi. W to, że każdy może popełniać błędy, ale najważniejsze by się na nich uczył. Każdy u mnie startuje z czystą kartką i ma trzy szanse na to by mnie do siebie przekonać.

- Ja za to albo kogoś lubię, toleruję albo nienawidzę. Od razu oceniam człowieka.

- A co, jeśli go źle ocenisz?

- Jestem mile zaskoczony swoją pomyłką i staram się tą osobę lepiej poznać. – Spojrzałam na niego z uśmieszkiem. Dobrze wiedział jakie pytanie chcę zadać. Na jego odpowiedziałam wcześniej. Przecież miał swoje trzy szanse na przekonanie mnie do siebie.

- Ubiegam pytanie. Tak, Ciebie na początku też źle oceniłem.

- I?

- Jestem mile zaskoczony – nachylił się, dużo nie myśląc też się pochyliłam obdarowałam go prostym buziakiem. O losie, jak nastolatki. Tylko nie daj się ponieść emocjom. Mania. Upomniałam się w myślach, odchyliłam i wróciłam do jedzenia risotto.

- W wielu kwestiach jak na razie się zgadamy i mamy podobne stanowisko a do tego spójne odruchy instynktowne. Wiesz Marysiu z powodu zobowiązań, które mam będę musiał często wyjeżdżać. Nie chciałbym zatruwać sobie głowy tym co robisz i z kim to robisz? Wiesz o co mi chodzi.

- Wiem. Rozumem to, bo ja też nie chce cię ograniczać a przy tym obgryzać paznokci myśląc o tym, gdzie jesteś i co robisz. Ja muszę czuć tą pewność, że …

- Nie będziemy się zdradzać.

- Ja zdrad nie wybaczam i sama nie zdradzam, bo wiem jakie to uczucie być zdradzanym. Więc jeśli nie potrafisz powstrzymać swoich żądzy to lepiej pozostawmy tę znajomość na stopie dobrych znajomych – odpowiedziałam pewnie i szybko.

- Potrafię się powstrzymać, szczególnie jeśli wiem, że warto, bo ktoś czeka. Potrafię być cierpliwy.

- To bardzo dobrze, bo mnie czasami tej zdolności brakuje. Jestem impulsywna, nie ukrywam tego. Często wprowadza mnie to w tarapaty, ale najważniejsze, że wychodzę z nich obronną ręką.

- I to mnie martwi.

-Tylko że ja nie lubię być ograniczana. Nie będę siedziała w domu i na Ciebie czekała. Mam swoje życie i chcę żebyś też miał swoje.

- Czyli nie masz nic przeciwko jeśli wyskoczę gdzieś ze znajomymi albo przedłużę wyjazd o dobę czy dwie.

- Nie, ale musisz mi powiedzieć, gdzie będziesz, z kim i dlaczego.

- Do tego podanie i dwa zdjęcia - dodał uszczypliwie.

- Nie przesadzaj. To samo tyczy się mnie. Jeśli wychodzę z dziewczynami to też będę się spowiadać.

- I robić głupoty.

- Dobra umówmy się, że jak będę chciała zrobić coś głupiego to cię poinformuje. Jeśli uznasz, że to naprawdę kiepski pomysł pozwalam Ci upomnieć mnie a nawet opieprzyć. Ale jeśli przedstawię Ci racjonalne argumenty, dlaczego tak chce postąpić nie będziesz się na mnie gniewał.

- Czemu czuje, że i tak zrobisz tak jak postanowisz.

- Bo pewnie tak będzie, ale daje Ci możliwość zamieszania i może odwiedzenia mnie od pierwotnego planu. Nie będę ukrywała, że związek na odległość nie podoba mi się. Tak naprawdę nie chce takiej relacji. Wolałabym mieć kogoś przy sobie. Tu na miejscu. Z kim będę mogła robić te głupoty razem.

Naszą rozmowę zakłucił dzwoniący telefon. Nie wykonałam żadnego ruchu. Dobrze wiem kto dzwoni i czego ode mnie chce.

- Nie odbierzesz? – Zapytał.

- Nie - odparłam pewnie.

- Dlaczego?

- Bo jem kolacje w doborowym towarzystwie i dobrze wiem kto dzwoni.

- Kto?

- Marek.

- A co chce?

- Upewnić się, że wszystko ok.

- Tylko?

Zamieszałam widelcem w resztkach potrawy. Mruknęłam potwierdzająco.

- Rozmawialiśmy o robieniu mnie w konia. Mam ukryty talent do wyczuwania tego. Czemu czuje, że nie jesteś szczera?

- Jestem szczera tylko racjonalnie gospodaruje faktami. - Prychnął ze śmiechu na moje stwierdzenie.

- Ach tak - oświadczył.

- Słuchaj. Czasami niemówienie całej prawdy jest lepsze niż bycie nie szczerym – próbowałam się wytłumaczyć.

- Nie rozumiem. Oświecisz mnie.

- Jesteś prawnikiem. Obowiązuje Cię tajemnica adwokacka. Niektóre fakty musisz zatrzymać dla siebie. Więc mówisz prawdę, ale pomijasz niektóre istotne fakty o które nie pytają. Czyli jesteś szczery, ale dla dobra klienta nie mówisz wszystkiego. Nie jest tak?

- No... tak czasami jest.

- No właśnie. Więc, ja dla swojego dobra pomijam w jakim konkretnym celu dzwoni Marek – telefon zaczął pikać.

Marek już nie dzwonił tylko bombardował mnie wiadomościami. Teo wstał od stołu i sięgnął po telefon, który zostawiłam na blacie w kuchni. Nie odczytał wiadomości tylko podał mi aparat.

- Odpisz. Bo nie da Ci spokoju.

Szybko odpisałam przyjacielowi, nie dawał za wygraną. Pisemna konwersacja się przeciągała. Nagle zadzwonił telefon a ja próbując się rozłączyć niechcący odebrałam. Z głośnika dobiegł nas hardy głos przyjaciela. „Masz zrobić sobie zastrzyk albo zadzwonię po Dominika”. No cóż musiałam z nim porozmawiać.

- Nie krzycz na mnie! Jutro pojadę do przychodni… Tak obiecuję… Nie, nie ma takiej potrzeby… Marek przecież obiecałam. Daj spokój, nie będzie jeździł po nocy. Poza tym jak przyjadą to na pewno wypiję z Adą po butelce wina a wiesz, jak się zachowuje w takim stanie… No nie ma potrzeby… Dobra, o Jezu. - Uniosłam dwa palce do góry i wyrecytowałam przysięgę - Ja Marianna obiecuję Ci, że jutro pojadę do przychodni by zrobili mi zastrzyk w tyłek. Tak mi dopomóż Panie Boże... Tak, ze zdjęciem. Dobra. Pa.

 

Odrzuciłam telefon. Uparciuch jeden, nie rozumie, że człowiek boi się igieł. Przez niego będę musiała jutro jechać do jakiegoś lekarza i zrobić sobie ten zastrzyk. Warknęłam. Na co mój towarzysz spojrzał na mnie wymownie i dopytał.

- Robiłaś sobie zastrzyk?

- Pogrzało cię! - Odparłam z wyrzutem. - Sama i dobrowolnie nie pokuję się nigdy. Z resztą Widziałeś, ile Marek musiał nagimnastykować się w biurze by mi go zrobić.

Wstał od stołu, złapał łyk wina i zapytał.

- Gdzie masz?

- Co?

- No zastrzyki?

- Tu – wskazałam na opakowanie leżące na kontuarze. – Ale Teo proszę Cię dokończmy spokojnie kolacje. Nie chce urządzać dzikiej akcji. Nie może być miło?

Wrócił na swoje miejsce. Wyciągnął ampułkę, złapał mnie za ręce i spokojnie powiedział.

- Marysiu, Marek to Marek, a ja to ja. Będzie miło i bezboleśnie. Zaufaj mi. Wstań.

Głośno odetchnęłam z jękiem niezadowolenia. Przekręciłam oczami i wstałam. Mężczyzna rozsiadł się wygodniej na krześle.

- Wiesz nauczyłem się od Ciebie czegoś przydatnego. Jak wam kobietom odetnie się mózg to jesteście całkowicie bezbronne. – Zaczął przesuwać dłoń od łydki, przez udo aż do pośladka. Przysunął mnie mocniej do siebie. Przesunęłam dłońmi z jego ramion na kark. Zaczęłam wplatać palce w jego włosy. W odpowiedzi zaczął masować pół dupek jednocześnie podciągając sukienkę do góry. Spojrzał na mnie pociemniałym wzrokiem. Nachyliłam się by go pocałować, ale wstał. Wtulił twarz w obojczyk i zaczął delikatnie pieścić ustami szyję. O matko. Na takie ekscesy nie jestem przygotowana. Zaraz odlecę. Gdzie podział się mój zdrowy rozsądek? Przesunął się niebezpiecznie blisko mojego ucha.

- Przytul się, nie będzie bolało – spełniłam życzenie bez zbędnego komentarza. Dłonie rozpoczęły wędrówkę na jego szerokie barki. Zamruczał i pocałował miejsce z gwiazdką. Jęknęłam i poczułam mocniejszy uścisk na pośladku, po czym oderwał się ode mnie i obciągnął sukienkę. Zadowolony wrócił na miejsce. Stałam jak wryta z otwartymi ustami przypatrując się zdezorientowana. Co się właśnie stało? Zrobiłam coś nie tak?

- Już. – Powiedział zadowolony.

- Co już?

- Po sprawie, zastrzyk zrobiony.

- Co? - Złapałam się za pośladek i odwróciłam głowę do tyłu sprawdzić, czy jest ślad po aplikacji. Spojrzałam na mężczyznę sączącego wino - A reszta? - zapytałam urażona.

- Jak reszta? – Z coraz większym rozbawieniem dopytał.

- No... Reszta. Mizianki, tulaski i buziaczki – odpowiedziałam piskliwie.

- Marysiu, lekarz powiedział 10 dni celibatu. – Zawyrokował próbując utrzymać powagę na twarzy.

- Ale nie zabronił ręcznych robótek. – Odpowiedziałam z przyganą energicznie siadając na krześle i wracając do grzebania w potrawie.

- Co? - Zapytał niedowierzając. Nie miałam zamiaru odpowiadać. Nabrałam więcej pokarmu w usta. W moim umyśle krążyła tylko jedna sugestia „Domyśl się”. Co za facet? Jak tak może? To niepoprawne, nieetyczne, nie sprawiedliwe i w ogóle wszystko na nie.

- Marysia? – Dotknął mojego uda.

- Nie tykaj mnie – strąciłam jego dłoń. – Nie mów, że nie załapałeś podtekstu o współpracy przy aplikacji leku – złapałam za kieliszek i upiłam spory łyk.

- Myślałem, że to głupi żart. – Przekręciłam oczami i zaczęłam mamrotać cicho pod nosem i gestykulować dłonią wykonując dziwne gesty: Pewnie głupi żart a kobieta wyobraża sobie nie wiadomo co. A potem hrabia idzie spać a ty musisz

- Poradzić sobie sama. – powiedziałam troszeczkę głośniej. Wydawało mi się, że równie niezrozumiale jak resztę wypowiedzi. Jebać to, wróciłam do mojego myślowego wywodu o samolubności mężczyzn i braku zainteresowania uczuciami i oczekiwaniami kobiet. Wszyscy myślą, że kobieta myśli o seksie tylko przed stosunkiem. Jak kładzie się do łóżka. A to gówno prawda. Kobieta myśli równie często o brykaniu jak facet. Tylko że my lubimy, jak jest akcja. Wstęp rozwinięcie i zakończenie. Wyobrażamy sobie wszystko, nasze mózgi pracują na pełnych obrotach wymyślając historię, w której gramy główną rolę i jesteśmy obiektem zainteresowania. Każda taka przygoda kończy się dzikim rżnięciem w najróżniejszych pozycjach o których nasz partner nawet nie pomyśli przez te swoje pięć minut rozkoszy. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet jeśli chcemy by wydarzyło się to w realu to za chuja się nie da. Nawet jak zdobędziesz się na odwagę i opiszesz każdy szczegół, pokażesz, jak ma dotknąć, gdzie złapać, co powiedzieć to i tak wszystko spieprzy, bo on ma inny pomysł. Dlatego kobiety też dogadzają sobie same. Odstawiłam kieliszek i pochyliłam się nad wystygłym daniem. Super, nawet żarcie już mnie nie pocieszy. Pokręciłam głową rozczarowana przebiegiem kolacji. Odchyliłam się na oparcie mebla krzyżując ręce na piersi. Moje myśli ucichły i tak jakby wszystko zamilkło. Ściągnęłam brwi ukazując światu moje zmarszczki na czole. Czemu jest tak cicho? Spojrzałam w bok na przyglądającego się mi mężczyźnie.

- Co? – Zapytałam nie rozumiejąc tego wszystkiego.

- Co powiedziałaś? – Dopytał.

- Powiedziałam. Co?

- A wcześniej. – Zaczęłam odgrzebywać w mózgu przebieg rozmowy przed moim wewnętrznym monologiem.

- Nie tykaj mnie.

- A potem?

- Co? – Załamał się. Chyba czas wziąć koło ratunkowe, poproszę telefon do przyjaciela.

- Powiedziałaś, że poradzisz sobie sama.

- Serio? Powiedziałam to głośno, niemożliwe – odparłam lekko zawstydzona. Normalnie panuje nad swoimi myślami i ustami by współpracowały, ale przy nim jest to cięższe niż się wydaje. Czas zmienić temat

- Dolejesz mi wina? – Zapytałam podsuwając kieliszek. Sięgnął po butelkę i napełnił szkło. – Masz ochotę na deser? – Zapytałam podnosząc się. – Tak. Super. Już podaje – zebrałam naczynia i ruszyłam do kuchni. Pokręciłam się trochę dłużej niż zamierzałam. Miałam nadzieje, że temat rozmyje się przez ten czas. Wróciłam do stołu stawiając przed Teodorem talerz deserowy z szarlotką, bitą śmietaną i kulką lodów. Tak sobie odbije to rozczarowanie. Złapałam pierwszy kęs i rozpływałam się jak lody na talerzu.

Następne częściZOŁZA XIV

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri 8 miesięcy temu
    Nadrobiłam. Działo się, jak mnie nie było:D.
    No i ciekawa jestem tych tajemnic.

    Błędów dziś nie wytykam, wspomnę tylko o jednym, który wynotowałam (nie wiem czy z tej części czy z wcześniejszej), bo widziałam już tego typu potknięcie wcześniej i wtedy myślałam, że to literówka, ale potem trafiły się jeszcze identyczne ze dwa razy, więc już nie wim...
    "- W końcu możecie się poznać – powiedziałaby załagodzić i obrócić sytuację w żart."
    W tym przypadku "powiedziała by", bo nie chodzi o tryb przypuszczający, a "by" użyte jest w znaczeniu "żeby".

    Dawaj następne, jak masz :D
  • K-GAT-A 8 miesięcy temu
    Kurczę. Wiedziałam, że tak będzie. Nie wyłapałam wszystkich "by". Moja autokorekta od razu spaja oba słowa w jedno.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania