3NStyl - Wigilia, której on nie zapomni (kto jest obok nas?)
w temacie: Wigilia, której nikt z klasy nie zapomni.
Ławki zsunięto w jeden długi stół. Biały, papierowy obrus. Plastikowe talerze. Zapach pierniczków mieszał się z zapachem szkoły, kurzem, kredą i zimnem, które nawet w grudniu nie chciało stąd wyjść. Wszystko miało przypominać dom. Wszystko oprócz ludzi. Siedział trochę dalej. Zawsze trochę dalej. Nie dlatego, że chciał. Po prostu dla takich jak on nikt nigdy nie robił miejsca. Ławki połączono szybko, sprawnie, bez słów. Ktoś się dosunął, ktoś odsunął krzesło o kilka centymetrów, ktoś zaśmiał się, że ciasno. Jedno miejsce zniknęło niezauważone. Tak jak on. Został stołek. I brak przestrzeni, do której mógłby go dosunąć. Usiadł więc z boku, przy małym stoliku pod ścianą. Osobno. Jak zawsze. Pani wychowawczyni poprawiała obrus. Mówiła o magii świąt, o wspólnocie, o tym, że „w takie dni jesteśmy dla siebie ważni”. Uśmiechała się. Nie spojrzała w jego stronę. A może spojrzała i uznała, że tak jest w porządku. Dorosłym łatwiej jest nie widzieć, kiedy widzenie wymagałoby ruchu. Na talerzu leżały pierniczki. Te same, które piekł wieczorem w małej kuchni, gdzie para z piekarnika była jedynym ciepłem. Robił je długo, ostrożnie, żeby starczyło dla wszystkich. Nie po to, żeby ktoś go pochwalił. Chciał tylko, żeby przez chwilę nie był tym cichym, biednym, niewygodnym elementem tła. Ktoś sięgnął po pierniczka. Nie spojrzał na niego. Ktoś inny wziął drugiego. Potem następnego. Nikt nie zapytał, skąd są. Nikt nie zapytał, czemu siedzi sam. Nikt nie zauważył, że dłonie, którymi je zrobił, lekko drżą, jakby nie potrafiły już zdecydować, czy mają coś jeszcze komuś dawać. Przez moment wydawało mu się, że ktoś wstaje, żeby zrobić mu miejsce. Krzesło zaskrzypiało. Serce też. Ale to tylko ktoś chciał dosiąść się bliżej koleżanki. Wszyscy składali sobie życzenia. Krążyły te same słowa, bezpieczne, czyste, puste. Zdrowia. Szczęścia. Spełnienia marzeń. Wigilia była idealnym dniem, żeby mówić rzeczy, w które nie trzeba wierzyć. Uśmiechać się do ludzi, których ignoruje się na co dzień. Udawać dobro, które kończy się razem z dzwonkiem. On nie składał życzeń. Nikt nie przyszedł do jego stolika. Patrzył, jak pani wychowawczyni robi zdjęcie. Poprosiła, żeby wszyscy byli bliżej siebie. Zmieścili się idealnie w kadrze. Po pierniczkach zostały okruszki. Po nim nic, co dałoby się zauważyć. Nie było łez. Nie było sceny. Była cisza, która wchodziła pod skórę wolniej niż śmiech, ale zostawała na dłużej. Zrozumiał, że najgorsza samotność nie polega na byciu samemu. Polega na siedzeniu wśród ludzi, którzy mówią o miłości, nie zauważając, że ktoś właśnie znika. Kiedy zabrzmiał dzwonek, wszyscy wstali jednocześnie. On chwilę później. Krzesło, na którym siedział, nie skrzypnęło. Jedyną rzeczą, którą zapamięta z tej Wigilii, będzie to, że następnym razem nawet nie upiecze pierniczków.
Komentarze (24)
Ano, pedagog zakichany, mam niemiłe wspomnienia z belframi :(
Sandra
Ale ja bardzo te pracę lubiłam, dzieci... one mnie też. Wciąż co pewien czas spotykam się z dawnymi uczennicami na (teraz juz) koleżeńskich kawkach.
SandraR.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania