Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Biznes pasztecikowy znacjonalizowany (i dobrze) cz. 9
Po strukturalnych ścianach roznosi się chrzęst. Nastia wymotowuje zakrętkę z okrągło-kanciastej butli. Rezydujemy na pluszowym dywanie z rozłożonym szkłem o konstrukcji upośledzonego trapezu. Scalone kolana trąca pojemnik z lodem. Nachyla się nad wątłym organizmem, wspartym o szkielet łóżka i wypełnia przydzieloną mi szklankę zawartością flaszki.
— Nie rozpędziłaś się? — Unoszę kącik ust, spoglądając na powierzchnię alkoholu nad-poziomem-morza. Po przekroczeniu połowy, prostym chwytem zatrzymuję jej blade dłonie.
— No spokój. — Ulega naciskowi i wyszczerbia zaczepny uśmiech. — Imprezy kojarzysz tylko z dyskotekami szkolnymi? — Parska śmiechem.
— Odpierdol się? — Rzucam, zgrywając urażonego, podczas gdy Nastia częstuje wysokoprocentówką własny kubeł.
Mruży oczy i łechta popękanymi wargami krawędź szklanki. Dwutlenek węgla z zapiercignowanych nozdrzy wytwarza na przedmiocie mgłę. Czerpie głębokiego oddechu.
— To na raz? — Rozpieczętowuje subtelnie powieki. Ja swoje rozwieram na pół gęby.
— Że co?
Chichocze.
— Już się nie zesraj, jesteś po prostu chujowym zawodnikiem. — Bierze łyk, siorbiąc umyślnie. Do dna.
Wgapiam się w pochłanianą ciecz. Powtarzam czynność bez obszczymurskiego dźwięku, jak gdyby ten jeden raz miał mi odbudować całą, utraconą godność osobistą. Krztuszę się i krzywię po dwóch łykach. Nastia nie reaguje. Jest teraz w transie. Dolewa sobie więcej. Ponownie pochłania całość szklanki. Jedyne co potrafię z siebie wykrzesać to otępiały wzrok.
Wydycha powietrze i donośnie mruczy.
— O, mam rozrywkę. — Ponownie chwyta za butelkę i przechyla w stronę ozdobnego szkła.
Jęczę marudnie.
— Nie za dużo? — Krzywię się w niezręcznym uśmiechu.
Ściskając flakon, krzyżuje zdezorientowany wzrok z moją szklanką
— Przecież jeszcze nie dopiłeś swojego.
Potrząsam głową w zmieszaniu.
— No wiesz, chodzi mi o ciebie.
Burczy wesoło.
— Spokojnie. — Uśmiecha się, chyba serdecznie. — Nie martw się o mój hipotetyczny alkoholizm. Ja tak piję. — Żłopie ponownie i wzdycha. — Trzy na szybciora, żeby lepiej się bawić. — Zakręca butelkę. — No! Ale mieliśmy się rozrywkować. — Wstaje z dywanu i znika na chwilę za harmonijkowymi drzwiami, prosto do kuchni. Wraca z dwukolorowym jabłkiem. Siada naprzeciwko mnie, po turecku. Wgapia się w moją konstatacje, bełkotliwie rozbawionym wzrokiem.
— Zaraz sobie włóżę to jabłko w gębę, a ty będziesz musiał ugryźć kawałek i go wypluć. — Poszukuję wzrokiem jakiegoś pojemnika. — Chuj, gdziekolwiek. Potem ty będziesz miał jabłko w buzi i ja będę musiała zrobić to samo. Nie używamy rąk. Nie używamy fiutów. I nie dostajemy erekcji, kiedy muśniemy się ustami. Nie możemy musnąć się ustami. Na tym polega zabawa.
Zaraz dostanę erekcji.
— Dzięki Bogu — odburkuję sarkastycznie.
— Nie pierdol, że nie chciałbyś wyruchać mnie swoim chudym pindolem w ten oto tunel. — Naciąga dziurę w uchu, śmiejąc się spazmatycznie.
— Kurwa, przestań. Ohyda — syczę.
— Okej. — Uspokaja się. — Zabawę czas zacząć.
Zapakowała bulwę do gęby i obwiązała się rękoma od tyłu.
Będziesz się lizać z najebaną laską, Misza. Nie spierdol tego.
— Wygrrrrałam! — Wpierdala szklankę, po raz dziesiąty, zanosząc się mętnym śmiechem. Nadal zajmujemy podłogę. Nadal nie wymieniliśmy się drobnoustrojami. Odechciało mi się, kiedy pot zbełtał jej smokey eyes w hutniczy węgiel. A już naprawdę – w połowie zabawy uznała, że się znudziła. Obwieściła się zwyciężczynią po piątej rundzie picia.
Opieram się o kanciasty grzejnik. Nastia stymuluje kciukiem otwór butelki, wgapiając się w bandażową miniówkę.
— Jaka jest prawda? — pytam niejednoznacznie.
— Co?
Krzyżujemy wzrok.
— Która prawda?
Zginam kolana.
— Skąd on ma ten hajs?
Nastia spuszcza głowę i miętoli fragment czarnych rajstop.
— W tym gównie poupychany jest koks? — Prycham. — O co tutaj, kurwa, chodzi? — Nachylam się w jej stronę. — A może te wszystkie dzieciaki, którym pomógł, i które podobno mają tak wyjebane życia w tej pieprzonej, Wielkiej Brytanii, teraz, są seksualnymi niewolnikami?
— Dezomorfina.
— Co?
— Poupychana jest dezomorfina. — Unosi chwiejną głowę i wpija puste oczy we mnie. — Krokodyl.
Zrywam się na równe nogi i odskakuję na drugi koniec pokoju. Obraz mętnieje. Drżę. Tracę oddech.
— Kurwa — szepczę — Kurwa! — Łapię się za skronie. — Jestem pierdolonym, jebanym idiotą!
Wrzeszczę, szarpiąc za kudły. Czuję nachodzące łzy. Zsuwam się po ścianie. Szlocham.
— I czemu mi to mówisz? — Pytam z podłogi. — Czemu o tym, kurwa, mówisz?
Tym razem szybkim krokiem ogarniam pokój i przyklękam przed alkoholiczką.
— Popatrz się na mnie — warczę.
Dźwiga rozczochrany łeb na poziom mojego.
Zamyka oczy.
— Bo ja też nienawidzę Borysa. I kocham — cedzi.
— C...
Przerywa gwiżdzącym wdechem.
— Od początku. — Przechyla głowę, nie zaprzestając obmacywania butelki kciukiem. — Kochałam go. Teatrzyk... — Wypuszcza nierytmicznie, zaczerpnięte powietrze. — Pomyliło mi się wszystko... — Chybocze na boki. — Popierdolił się... — Przełyka ślinę. — ...fałsz z prawdą.
Próbuję w jakiś sposób zinterpretować jej bełkot.
— Że co?
— Naprawdę go kochałam. — Spaja wzrok z moim, doznaje przebudzenia, marszczy w przygnębieniu czoło. — Ale on zawsze, zawsze był ten pociąg... — Uspokaja oddech. — Ten pociąg do pierdolonych chłopców. Zawsze. Kiedy byliśmy razem. Zawsze. Zawsze jakiś pierdolony się znalazł, pasywny chujek. Który spełniał jego spierdolone fantazje. Skurwiel bawił się z nimi w Starożytną Grecję. — Uderza kompulsywnie paznkociami w zapocone szkło. — Kurwa w erastesa i eromenosa w dupę jebanego, pierdolonego. — Miota butelką, uderzając spodkiem o posadzkę, wypuszcza ją z uścisku i głaszcze dłonią po moim policzku. — Połowę dzieciństwa spędziłam w poprawczaku, wiesz? — Odrywa dotyk. — Kradłam słoiki z marmoladą. Moja rodzina głodowała. Nie miałam wyjścia. — Przerywa krótką ciszą. — A potem wylądowałam na ulicy. Nigdy nie... — Mruży oczy i spuszcza głowę. — Nigdy nie robiłam tego ustami jak prawdziwa dziwka. Ani od tyłu jak prawdziwa sucz. — Zanosi się cichym śmiechem. — Miałam zasady. — Spłyca oddech i kieruje puste oczy na popękaną ścianę. — Ale czasami nie dawali mi wyboru. — Wilży wargi, ponownie opuszczając wzrok. — Przyzwyczaiłam się do przemocy. I wtedy go poznałam. Tam... — Wskazuje głową za okno. —... na Birch Grove. Powiedział mi, że jestem piękna. — Wyszczerbia uśmiech. — Dzień później u niego zamieszkałam. I jadłam, spałam, pracę w szmateksie znalazłam. Żyłam. Z nim. — Wzdycha. — Wiem, że tylko udawaliśmy. Ale... — Wgapia się w podłogę i potrząsa głową. — Ja nie potrafiłam udawać. Nie potrafiłam udawać udawania. I... — Przymyka oczy. — Ten jego homofobiczny staruch. Jego rodzina. Dokonaliby na nim honorowej egzekucji. Musiałam go uratować. I on, jakby... — Przełyka ślinę i mruży wzrok. —...no wtedy. Wtedy, gdy dostał awans w tym pierdolonym kartelu. Zbyt chciał udawać. — Jej oczy wypełniają łzy. Zaraz po tym lament przechodzi w histeryczny śmiech. — Dałam mu się zapłodnić. — Przeciera twarz chudą dłonią. — Tak naprawdę, ale na udawane. Mieliśmy dostarczyć im ostatecznego dowodu na to, że jest hetero. — Zamyka oczy i zanosi się płaczem. — Jakby tego pierdolonego usg nie dało się spreparować. — Otwiera oczy, wypuszcza nierównomierny oddech. — Później pojechaliśmy do jakiejś kliniki. Ostatecznym filarem w scenariuszu było zerwanie zaręczyn, po rzekomym poronieniu. Złamałam się. Powiedział, że przeprasza. Że zaszedł w tym wszystkim za daleko. Że powinien odrazu zauważyć, że jestem zbyt wrażliwa. — Ściska fragment spódnicy, chowa głowę w kolana. — Kurwa — piszczy cicho.
Uspokaja się po trzech minutach.
— Lena jest w tym lepsza. — Cisza. — Ale Misza. – Kieruje swój wzrok na mój. — Nie martw się. — Trąca mnie po ramieniu. — Nic ci się nie stanie. Dopóki on żyje, nic ci się nie stanie. Młokosi to banda napierdolonych, sztucznym testosteronem ćpunów.
— Co? — wyjękuje na skraju wszystkiego.
— Ci co was napadli. Tylko teraz nie rezygnuj, bo cię znajdą i upierdolą w mgnieniu oka. — Posyła mi zrozpaczony uśmiech. — I nigdy nie wgapiaj się w jego oczy dłużej niż dwadzieścia pięć sekund.
Komentarze (6)
Mocna, wartka akcja z bezsilnością w tle. Impreza ubrana w promile rozluźnia myśli i emocje. Bawimy się chwilą, potem przerasta nas przeszłość.
- A może te wszystkie dzieciaki, którym pomógł, i które podobno mają tak wyjebane życia w tej pieprzonej, Wielkiej Brytanii, teraz, są seksualnymi niewolnikami?... z tego co wiem „Krokodyl” często nazywany jest heroiną dla biednych.Tani i prosty do produkcji, która jest możliwa w warunkach domowych.
W ostatnich latach zyskała jednak popularność w Rosji oraz kilku innych krajach bloku wschodniego, chociaż Dezomorfina jest pochodną morfiny wynalezioną w 1932 r. w Stanach Zjednoczonych i jest 8-10 razy silniejsza od morfiny.
Nastia była przykrywką dla Borysa i dlatego to się nie mogło udać...Skurwiel bawił się z nimi w Starożytną Grecję.
Czy potrafi zapomnieć i powrócić do normalności? Jej wrażliwość nie pasuje do tego całego biznesu. Czytając zastanawiałam się nad tą całą machiną zła pociągającą za sznurki i czerpiącą niebotyczne korzyści. Te dzieci z bloku wschodniego można nazwać Kolumbowie XXI wieku. Za odrobinę luksusu skłonni są zaprzedać się nawet diabłu.
Smutna i w całości wyzwala emocje. No i napisana z wielką dojrzałością i znajomością tematu.
Pozdrawiam
Pozdrówka.
Niesamowite spojrzenie i talent.
Postać Nastii wysuwa się na plan pierwszy. Nowa odsłona antycznej tragedii.
Skomplikowanie relacji, konsekwencje...
Pisz, nie porzucaj powieści.
Będziesz kiedyś sławna.
5!
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania