Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Biznes pasztecikowy znacjonalizowany (i dobrze) cz. 4

Podążam za Borysem, przyglądając się kostkom chodnikowym, które są osadzone cyklicznie w szarym cemencie. Moje palce wertują dwuskrzydłową, czarną bramę wjazdową. Skóra sączy lodowatych kropel deszczu, ostałych na jej pionowych kratach. Droga jest niezbrukana papierosowymi niedopałkami. To rzadko spotykane. Borys trzyma kiepa w ręku. Za chwilę zniweczy jej sterylność. Wygląda zbyt finezyjnie, abym mógł napomnieć o wyrzuceniu go do kosza na śmieci. Wygląda zbyt stanowczo, abym mógł się odważyć. Papieros ląduje na mżystej ziemi, Borys miażdży go stopą. Borys unicestwia chodnikową harmonię.

Plastikowe krzesła o chropowatej fakturze przymocowane są do popękanych ścian. Obok mnie znajduje się Lena, Slava oraz Dasza. Gdybym dwie godziny wcześniej nie był świadkiem dewastacji bezpańskiego mienia, może pomyślałbym, że czekam w kolejce na dentystyczne katusze. Jeżeli moja obecność tutaj miałaby się rzeczywiście sprowadzać do jebanego borowania w gębie, poczułbym się iście rozanielony. Pretensjonalne marzenia ukraca granatowy mundur policyjny. Komendant ze świńskim, dwudniowym zarostem, wychodzi z sali widzeń wraz z zaaferowanym Borysem.

— Przecież mam pieniądze! To, kurwa, wbrew jakiemukolwiek prawu! A wy nie możecie przetrzymywać ludzi wbrew jakiemukolwiek prawu! — pokrzykuje, usiłując wzbudzić w korpulentnym mężczyźnie altruistyczne odruchy.

— Uważaj na słowa, Borys! — Systematyzując w pulchnych dłoniach stertę papierów, odwraca się, grożąc mu grubym palcem. — Znasz moją cierpliwość, dzieciaku. Znajdujemy się w państwowej komendzie, tutaj nie weźmiesz mnie na płacz.

— Muszę ich wyciągnąć, tato. Postawią im jebane zarzuty. — Jego tembr głosu mityguje się.

— Mają postawić im jebane zarzuty. Powiem ci nawet więcej, chłopcze. — Zbliża się do jego twarzy. — Dopilnuję, aby tak się stało. — Wyciąga z kieszeni kanapkę z najtańszym serem, zaczopowanym pomiędzy dwie kromki czerstwego chleba. Pewnie jest na diecie, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, że ser to pierdolona bomba kaloryczna i spektrum różnorakich tłuszczy. Słucha się ograniczonej żony. Ona uważa, że ser jest zdrowszy od tłustej słoniny i babcinego smalcu, który niegdyś wpierdalał na co dzień, ze smakiem. Ma rację. Na pewno jest zdrowszy. Nie oceniam go powierzchownie. Ja zgaduję. Zresztą, chuj wam do tego. Wypierdalać z mojego umysłu, kiedy snuję deliberacje.

Policjant kieruje się do swojego, małego, gównianego biura z okienkiem i znikomą szansą na to, aby jakiekolwiek z promieni słonecznych mogło przedostać się przez tę ciasną piździawę do wnętrza pomieszczenia.

Borys siada na krzesło, ukrywa twarz w zaciśniętych pięściach, oddycha napastliwie i nierytmicznie. Jest wkurwiony.

Kiedy jego ojciec przyciska metalową klamkę, nieoczekiwanie odwraca się i celuje we mnie zjeżonym spojrzeniem.

— Kim są te dzieciaki? — Wskazuje na mnie i na Daszę.

— Jakie to ma teraz, kurwa, znaczenie?! — Borys zrywa się szaleńczo z siedzenia. — Nie pozwolę zgnić moim ludziom w więzieniu!

— Twoi ludzie powinni przestać cały czas na tobie polegać. Studiujesz, nie jesteś ćpunem i masz pracę. Niech ci popierdoleńcy też wezmą dupę w troki, bo to nie więzienie ich zniszczy, a wieczne pasożytnictwo! — Otwiera drzwi z impetem, aby chwilę później wyjrzeć zza framugi. — Poza tym, naprawdę chuja wiesz o prawie, co? — przytyka z szyderczym uśmiechem, zamykając za sobą drzwi.

 

Kręcę się po gładziuchnej, marmurowej posadzce, której odbicie przyjmuje mętne światło dzienne. Gdybym zostawił moje zniszczone i podrobione conversy na włochatej wycieraczce, mógłbym się ślizgać po podłodze. Robiłem tak za usmarkańca, razem z Daszą, w centrach hadlowych, kiedy jeszcze miałem dom i rodzinę. Tylko centra handlowe mogą pozwolić sobie na gładziuchną, marmurową posadzkę, tak bardzo atłasową, że kurz z nią zespolony, po spotkaniu ze słońcem i ludzką skórą nie implikuje w nieprzyjemne wyładowanie elektryczne. Nie, bo marmurowa posadzka po spotkaniu ze Słońcem i ludzką skórą, muska ją łaskocząco, a kurz na jej tułowiu jest niczym aksamitny kilimek. Borys albo musi wieść majętne życie, albo to Putin przestał większości podatków pakować w armię. Rosyjska gospodarka spotężniała na tyle, aby wyasygnować przeciętnej jednostce zajebistą, gładziuchną, marmurową posadzkę? Tylko że w takim wypadku, to właściciel mojego ośrodka robi jego społeczność w chuja, ogołacając ją z dobrobytu, aby zamiast luksusu, wcisnąć im zatęchłe prycze i krupniki, przyprawione papierosowym dymem.

Borys mocuje się z zepsutym suwakiem czarnej bomberki, a ja oglądam tę scenę zza drewnianej, pozłacanej rzeźby ptaka.

— Jebane gówno z sieciówki — syczy. Kiedy udaje mu się przerwać suwakową, złą passę i wydostać z kurtki, spogląda na Daszę. — Zostaw to, bo się pokaleczysz, mała.

Dasza wyciąga szczotkę i szufelkę, aby pozamiatać pozostałe szkło. Nigdy nie sprząta wbrew własnej woli, tym bardziej nieswojego syfu. Łasi się. Spogląda na niego zza gęstej, złotej czupryny.

— Poradzę sobie, spokojnie — odpowiada z zalotnym uśmiechem na ustach, zalotnym nie dla mnie. Stfu! Dla mnie odpowiada ze szkaradnym, pseudokokieteryjnym skrzywieniem gęby. — Naprawdę, nie potrzebuję waszej pomocy. — Klęka tuż przy niej, ujmuje dłonie tak, aby odgonić je od sprzątania. — Przyszliście do mojego mieszkania, ufając, że skorzystacie z uczciwej usługi zwyczajnego studenta, a przy okazji nie stanie się wam krzywda, a stać się mogła. Przepraszam. Wiem, że jestem zbyt pobłażliwy, ale to moi przyjaciele. — Wstaje na równe nogi, aby rozprostować kark. — To cholerna banda idiotów, ale tak bardzo ważna dla mnie. Uwierzcie mi, że są wartościowymi ludźmi i nie bierzcie za dziwaka. Macie prawo odejść — a oznajmia to tak łagdodnym i przyjaznym tonem, że mógłbym nabrać do niego zaufania, ale nie nabiorę, bo nie jestem kretynką Daszą.

— Och, Borys, no co ty! — Wyskakuje. — Zbyt długo staraliśmy się o ciebie, aby teraz jak debile zrezygnować. Twoja paczka dobrze zrobiła. Może teraz zburzą w końcu ten durny szpital. Tylko obrzydzał okolicę.

— Ale ty wiesz, że oni nie rzucali tymi butelkami tylko po to, aby zburzono jakiś stary szpital, kretynko?

Borys wybucha serdecznym śmiechem, a Dasza, aby dotrzymać mu kroku i przekonać do samej siebie, wykonuje dokładnie tę samą czynność, tyle, że nienaturalnie i w sposób wymuszony.

— Zostajemy — wybąkuje po czasie.

— Muszę znać odpowiedź twojego kumpla. — Nadziewa na mój wzrok zielonopiwne oczyska, przepojone najbardziej zrównoważoną statyką kiedykolwiek.

— Ja... Znaczy się... — Układam impulsywnie włosy, zmuszony do odpowiedzi i wyjścia poza strefę własnego komfortu. —Jasne, że zostaję. Jasne.

— Super! — Klaszcze w dłonie. — Chodźcie do mojego pokoju. Ustalimy plan działania.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Elorence 06.08.2018
    "Nie oceniam go powierzchownie. Ja zgaduję. Zresztą, chuj wam do tego. Wypierdalać z mojego umysłu, kiedy snuję deliberacje." - czytając, oplułam się kawą (dobrze, że jest zimna) :D

    "— Poradzę sobie, spokojnie — odpowiada z zalotnym uśmiechem na ustach, zalotnym nie dla mnie. Stfu! Dla mnie odpowiada ze szkaradnym, pseudokokieteryjnym skrzywieniem gęby." - i znowu to samo. Ja chcę wypić tę kawę, bo zasypiam xD

    "Borys wybucha serdedcznym śmiechem, a Dasza, aby dotrzymać mu kroku i przekonać do samej siebie, wykonuje dokładnie tę samą czynność, tyle, że nienaturalnie i w sposób wymuszony." - Dasza to kretynka, zgadzam się :D

    Podoba mi się. Paszteciki górą!
    Mam mniej kawy w kubku, ale jakoś przeżyję :D
    Pozdrawiam :)
  • nimfetka 06.08.2018
    Łe, co tam kawa jak jest uśmiech na twarzy. Dzięki za przeczytanko.
    Pozdrawiam.
  • Pasja 06.08.2018
    Witam
    Czyli Borys ma bogatego i wpływowego tatusia. Dzieciaki zabawili się butelkami tylko dlaczego Borys zaprzecza, cel był inny niż zburzenie szpitala. Jaki?

    wcisnąć im zatęchłe prycze i krupniki, przyprawione papierosowym dymem... ciekawa gospodarka.

    Dasza i Borys trzymają się razem, nawet tak samo się śmieją. Czy Dasza jest kretynką czy dobrze gra?
    Pozdrawiam serdecznie
  • nimfetka 06.08.2018
    Dzięki za odczytanie.
    Pozdrawiam również.
  • Canulas 06.08.2018
    "Papieros ląduje na mżystej ziemi, Borys miażdży go stopą. Borys unicestwia chodnikową harmonię. " - od razu Ci po tym napiszę. Na samym początku. Cokowleik znajdę w tym tekście czy w innych (kiedyś). Naprawdę na podstawie tego któtkiego wyimku widać, że Ty to po postu masz. Urzeczony jestem całością, ale oczywiścienajbardziej ostatnim zdaneim w tej "serii zdań". Mam taką schizę, że niektóre ze zdań myśli zostają ze mną na długo. Naprawdę kawałek stylu.

    "Gdybym dwie godziny wcześniej nie był świadkiem dewastacji bezpańskiego mienia, może pomyślałbym, że czekam w kolejce na dentystyczne katusze." - i znowu.
    Powtórzę się, ale zapisem, ubiorem myśli, to jeśli idzie o mój gust "środek tarczy". Myślę, że zaryzykowałbym czytanie Twoich tekstów nawet w PKS-ie (a nie lubię)

    Do tego użycie przekleństw. Idealne kompozycje.

    Jednak...

    Prowadzisz narrację teraźniejszą, co jest (przynajmniej dla mnie) trudną sztuką. Tutaj jednak przeskakujesz.
    "Pretensjonalne marzenia ukrócił granatowy mundur policyjny. Komendant ze świńskim, dwudniowym zarostem, wyszedł z sali widzeń wraz z zaaferowanym Borysem." - ukrucił/wyszedł.
    Obadaj.

    "— Przecież mam pieniądzę! To, kurwa, wbrew jakiemukolwiek prawu! A wy nie możecie przetrzymywać ludzi wbrew jakiemukolwiek prawu! — pokrzykuje, usiłując wzbudzić w korpulentnym mężczyźnie altruistyczne odruchy. " - a tutaj już wracasz na dawne tory. "pokrzykuje".


    "Słucha się ograniczonej żony. Ona uważa, że ser jest zdrowszy od tłustej słoniny i babcinego smalcu, który niegdyś wpierdalał na co dzień, ze smakiem. " - i te myślowe ucieczki w bok. Jest punkt i płyniesz nim stawiając płynne i ciekawe hipotezy. Słowem: jestem na tak. Na bardzo, bardzo tak.

    "Policjant kieruje się do swojego, małego, gównianego biura z okienkiem i znikomą szansą na to, aby jakiekolwiek z promieni słonecznych mogło przedostać się przez tę ciasną piździawę do wnętrza pomieszczenia. " - kurde, już sam nie wiem czy to wyciągać. Z jednej stony chcę dać wyraz ekcytacji, z drugiej to już zwykłe kopiuj-wklej.

    "Naprawdę, nie potrzebuję waszej pomocy — Klęka tuż przy niej, ujmuje dłonie tak, aby odgonić je od sprzątania." - o posadzce też cudu, ale tutaj po "pomocy" nie widzę kropki.

    "— Muszę znać odpowiedź twojego kumpla — Nadziewa na mój wzrok zielonopiwne oczyska, przepojone najbardziej zrównoważoną statyką kiedykolwiek. " - kropka po "kumpla".

    "— Ja... Znaczy się... - Układam impulsywnie włosy, zmuszony do odpowiedzi i wyjścia poza strefę własnego komfortu. - Jasne, że zostaję. Jasne.
    Super! - Klaszcze w dłonie. — Chodźcie do mojego pokoju. Ustalimy plan działani" – trzy zbyt krótkie kreski
    No i po seansie. Cudo zapisu. Możesz pisać o pierdoletach, ale dla samego stylu masz moją obietnicę (a nie nakurwiam nimi ot tak), że będę czytał.
    Ciao.
  • nimfetka 06.08.2018
    Aj, wiedziałam, że gdzieś przeoczyłam i wpieprzyłam czas przeszły. Poprawione. Dziękuję za tak motywujące i ciepłe słowa, serio. A jak przeczytałam wzmiankę o PKSie to aż mi się ryjec uśmiechnął. Dziękuję.
  • Ritha 20.12.2018
    Okay, obadajmy dalej paszteciora ;)

    „Skóra sączy lodowatych kropel deszczu, ostałych na jej pionowych kratach” – zastanawiam się czy nie: Skóra sączy lodowate* krople* deszcze (nie wiem, obadaj swoim okiem)

    „Wygląda zbyt finezyjnie, abym mógł napomnieć o wyrzuceniu go do kosza na śmieci. Wygląda zbyt stanowczo, abym mógł się odważyć. Papieros ląduje na mżystej ziemi, Borys miażdży go stopą. Borys unicestwia chodnikową harmonię” – tutaj bawisz się powtórzeniami i robisz to świetnie, do tego to zdanie „Borys unicestwia chodnikową harmonię”, nie mam pytań

    „Pretensjonalne marzenia ukraca granatowy mundur policyjny” – fajnie utkane
    „pokrzykuje, usiłując wzbudzić w korpulentnym mężczyźnie altruistyczne odruchy” – to też

    Widać, że myślisz pisząc. Dbasz o ciekawy dobór słów, tekst jest dopracowany, słownictwo obszerne.

    „— Przecież mam pieniądzę! To, kurwa, wbrew jakiemukolwiek prawu!” – pieniądze*
    „Systematyzując w palcach stertę papierów, odwraca się, grożąc mu grubym palcem” – systematyzowanie sterty papierów jest super, ale palce x 2

    „— Mają postawić im jebane zarzuty. Powiem ci nawet więcej, chłopcze[.] — Zbliża się do jego twarzy.”

    „Wyciąga z kieszeni kanapkę z najtańszym serem, zaczopowanym pomiędzy dwie kromki czerstwego chleba. Pewnie jest na diecie, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, że ser to pierdolona bomba kaloryczna i spektrum różnorakich tłuszczy. Słucha się ograniczonej żony. Ona uważa, że ser jest zdrowszy od tłustej słoniny i babcinego smalcu, który niegdyś wpierdalał na co dzień, ze smakiem. Ma rację. Na pewno jest zdrowszy. Nie oceniam go powierzchownie. Ja zgaduję. Zresztą, chuj wam do tego. Wypierdalać z mojego umysłu, kiedy snuję deliberacje” – i to fajne, sporo wulgaryzmów, ale akurat mi nie przeszkadzaj i wiesz jak ich użyć, lubię luźny sposób narracji, jeśli idzie w parze z ogarnięciem

    „Policjant kieruje się do swojego, małego, gównianego biura z okienkiem i znikomą szansą na to, aby jakiekolwiek z promieni słonecznych mogło przedostać się przez tę ciasną piździawę do wnętrza pomieszczenia” – ja pierniczę

    „— Otwiera drzwi z impetem, aby chwilę później wyjrzeć zza framugi — Poza tym, naprawdę chuja wiesz o prawie, co?” – ej, tera ja już sama nie wiem…. Ale dałabym kropkę po „framugi” (ale głowy nie dam)

    „że kurz z nią zespolony, po spotkaniu ze Słońcem i ludzką skórą nie implikuje w nieprzyjemne wyładowanie elektryczne” – nie wiem co to jest ostatnio za moda pisania słońca z dużej, ja rozumiem astronomia, ciało niebieskie, astralne, jak kurde w piosence Boskie Buenos, ale mła się zdaje, że to jest dziwne ;D Nie, nie zmieniaj, bo pewno jest dobrze, a ja wiochą umysłową powiewam. Ot refleksja.

    Podoba mi się umiejscowienie tego opku w rosyjskich klimatach.

    „Tylko, że w takim wypadku” – Tylko że (bez przecinka)

    „Kiedy udaje mu się przerwać suwakową, złą passę i wydostać z kurtki” — kurde, językowo domuskane masz nawet detale, jestem serio pod wrażeniem
    „Dla mnie odpowiada ze szkaradnym, pseudokokieteryjnym skrzywieniem gęby” – jak wyżej
    „Nadziewa na mój wzrok zielonopiwne oczyska” – nie mam pytań, to zdanie jest tak świetne, że mam ochotę Ci je cichaczem, za przeproszeństwem, podpierdolić

    „— Ja... Znaczy się... — Układam impulsywnie włosy, zmuszony do odpowiedzi i wyjścia poza strefę własnego komfortu. —Jasne, że zostaję. Jasne” – spacji po ostatnim myślniku brakło

    Powiem Ci tak, ładujesz się stylem w mój gust jak ostrym nożem w masełko. Dobrze mi to robi w mózg, jak to czytam.
  • Ritha 20.12.2018
    Jeszcze myślę o tym Słońcu. Jest tak:

    "Tylko centra handlowe mogą pozwolić sobie na gładziuchną, marmurową posadzkę, tak bardzo atłasową, że kurz z nią zespolony, po spotkaniu ze Słońcem i ludzką skórą nie implikuje w nieprzyjemne wyładowanie elektryczne. Nie, bo marmurowa posadzka po spotkaniu ze Słońcem i ludzką skórą, muska ją łaskocząco, a kurz na jej tułowiu jest niczym aksamitny kilimek"

    I zapisując z dużej to brzmi jakby po spotkaniu ze Słońcem coś tam. Jakby po zderzeniu, ze Słońcem, tym dużym, na niebie. A tu raczej szło o promienie słoneczne (promienie słońca) padające na posadzkę.
    A kurde nie wiem, ale zaintrygowało mnie to.
  • nimfetka 20.12.2018
    Pozwoliłam zaufać Tobie z tym słońcem jednak. Kurde, w poprzednim opowiadaniu też napisałam "słońce" z wielkiej litery. Bo jakoś potraktowałam je jako nazwę własną gwiazdy. Ale spoko, chyba masz rację.
    Poprawione. I Jezu, kiedy tak czytam co piszesz, to ja jestem pełna podziwu, że miałaś chęć aż tak zaanalizować mój tekst, kiedy mi ciężko wycisnąć z siebie cokolwiek po przeczytaniu jakiegoś utworu.
  • Ritha 20.12.2018
    Nimf, ja głowy nie dam, to tylko takie moje luźne sugestie na zasadzie "wydaje mi się".
    Ano, czasem się wczytam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania