Poprzednie częściCzarna Błyskawica - Rozdział 1

Czarna Błyskawica - Rozdział 13

Wielki barak zwany stołówką rozbrzmiał głośnym echem wystrzału, a wiele twarzy zbladło, widząc jak ciało ich kolegi, uderza w talerz. Tylko ci o stalowych żołądkach jedli dalej. Emilia opuściła dymiący pistolet i spojrzała na pozostałych. Miała chwilę, by zamanifestować swoją stronę i przytłoczyć przeciwników.

— Siadać, psy! — rzuciła oschłe do podnoszących się towarzyszy zabitego. — Zapomnieliście, że takie bezwartościowe ścierwa, jak wy należą do armii? — Spojrzeli na nią ze wściekłością w oczach. Co innego mieli zrobić? Inne wyższe rangi spokojnie obserwowały sytuacje, a pozostali nie pragnęli ginąć w nieznanej sprawie i to na tyłach. — Poprzedni dowódca zbyt poluzował wam smycz, a dziki pies to nie żołnierz, to bestia, a co robimy z bestiami? — Na pięknych ustach wykwitł sadystyczny uśmiech, zgrabnym ruchem schowała broń do kabury. — Za dwadzieścia minut na poligonie!

— To niedorzeczn... — Zaczął jeden z nich, szybko uciszony uderzeniem pięścią. Sama atakująca nie sądziła, że cios powali go na ziemie. Czy to na pewno armia? Czy nie powinien natychmiast wstać i przyjąć pozycje na baczność?

Tutejsze działania trudno nazwać wojennym, patrząc na otrzymany dużo wcześniej raport, wprawdzie ogólnikowy, ale potrzebny, aby każdy oficer zrozumiał, co tu robią. Ta z pozoru ładna, wypoczynkowa miejscowość, leżąca w tak malowniczym zakątku stanowiła bazę operacyjną akcji nazywanej pacyfikacyjną. W odległości kilkudziesięciu kilometrów leżały niskie góry, które skrywały, a właściwie ukrywały plemiona, podchodzące negatywnie do okupacji przez olbrzymie mocarstwo. Trudno jednak nazwać ich ataki dotkliwymi, z meldunków wyglądało to na dokuczliwe, irytujące pobrzękiwania komara. Przez co ludzie stracili ostrożność i chęci, a baza mimo odpowiedniego dowódcy stała się zsyłką dla żołnierzy z odpowiednio wielkimi plecami. Jak dowodzić kim, kto przejawia taką arogancję i butę?

— Niedorzeczna jest twoja postawa, żołnierzu — W jej oczach tylko głupiec nie dostrzegłby pogardy, choć serce dyktowało inaczej, musiała ukryć prawdziwą siebie, by móc być tu, gdzie była. — Zapomnieliście o naszych zasadach? Zaśniecie na warcie, chłosta. Niedopełnienie obowiązków chłosta, a tchórzostwo i niesubordynacja karana jest śmiercią... — Nie dodała, że były to ostateczne kary. Po co? Oprócz tego mogła liczyć tylko na swój status. W końcu nikt oprócz wyższego szczebelka w drabinie szlacheckiej nie może tknąć kobiety o błękitnej krwi, przynajmniej nie ponosząc przy tym odpowiedzialności. Dodatkowo, jeśli intrygi pałacowe ją czegoś nauczyły to tego, że niezmącona pewność siebie potrafi wyprowadzić z niemalże każdych tarapatów... Albo wprost na podium do kata. — Cały oddział na poligonie, spóźnialscy poniosą srogą karę.

Opuściła stołówkę, nie odwracając się. Czuła pot na całym ciele, a serce dudniło, próbując uciec z piersi. Pierwszy raz zabiła człowieka, żółć podchodziła do gardła, ale nie mogła... Był to dopiero początek, ukazanie słabości gwarantowało klęskę. Drżącymi dłońmi zapięła kaburę i ruszyła do swojego namiotu. Miała wrażenie, że każdy spogląda na nią i szepcze. Z trudem oddalała myśli o sądzie wojskowym, rozczarowaniu ojca i pogardliwych uśmieszkach nieprzyjaznej części szlachty. Jeśli bycie kobietą oficer wiąże się z brakiem empatii i zdrowego rozsądku to niech tak będzie.

— Oficerze Emilio... — Adiutant podszedł do niej bezszelestnie. Nie potrafiła zrozumieć tego człowieka, choć nie stanowił wyjątku wśród ludzi wcześniej poznanych. Postać stojąca w cieniu, manipulująca z ukrycia, niby "mała", a potrafi nieźle namieszać. Nieistotne. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, przynajmniej nie teraz. — Przyszykowałem plecaki z wagą odpowiednią do podstawowego wyposażenia i starą broń bez amunicji.

— To dobrze... — Ile by dała za pałacową łaźnię, metalową wannę pełną parującej wody, tutaj mogła liczyć na co najwyżej beczkę z zimną i to nie teraz. — Masz też dodatkowe wyposażenie dla mnie?

— Pani oficer wybaczy, lecz musi pani zadowolić się jedynie deszczem z nieba i błotem na butach. — Stanął w wejściu. — Wybrała, pani oficer odpowiednią maskę i nie ma czasu na zmianę na inną.

— Co masz na myśli? — Sprawdziła swoje bagaże w poszukiwaniu jakiejkolwiek ingerencji. Wszystko na swoim miejscu. Albo ktoś zatarł ślady, albo to jeszcze nie był ten czas.

— Znam kilka typów oficerów, mamy takich, którzy próbują tylko przeżyć, robiąc swoje, nie przyciągając zbędnej uwagi, są też nadgorliwcy, kończący z kulą, bądź nożem w plecach, koledzy, myślący, że traktowanie żołnierza na równi nie stanowi durnego, bezsensownego zabiegu. I właśnie do tej ostatniej grupy nie może, pani oficer należeć, no, chyba że aspiruje się na burdel mamę. — Pokręcił głową. — A zabiegi w stylu razem ramię w ramię, oficer też człowiek i tak dalej, tylko do tego prowadzą.

— Niech będzie, jednak z tego, co wymieniłeś, nic do mnie nie pasuje, szczególnie po poprzednich wydarzeniach. — Usiadła na łóżku polowym, przyglądając się żołnierzowi.

— Żeby, pani oficer przetrwała potrzeba aż za wiele, by tłumaczyć. — Rozłożył ręce w geście bezradności. — Aktualnie trzeba kontynuować prowadzoną już grę. Szaleństwo ograniczone kodeksem wojskowym, pewność siebie, by znaleźć odpowiednie kruczki, gotowość do czynów, znacznie wykraczających poza człowieczeństwo.

— Czy sugerujesz, że wszyscy tutaj to wariaci, których ograniczają tylko i wyłącznie wojskowe zasady, żołnierzu? — Podeszła do niego niemalże na wyciągniecie ręki. Próbowała wyczytać cokolwiek w jego pozbawionych emocji oczach, lecz na próżno.

— Tu jest armia, pani oficer. Nie mniej, nie więcej, tylko głupiec szukałby tutaj czegokolwiek głębszego. — Odwzajemnił spojrzenie, nie odwracając wzroku.

— Niech będzie. — Nie istniał żaden sens, kontynuowania tej rozmowy. — Gdzie ten poligon?

Zaprowadził ją na rozległy plac, który kiedyś mógł być piękną łąką, jednak teraz przypominał torfowisko z masą błota i wody. Gdzieś w oddali majaczyły tarcze strzeleckie, rozstawione w różnych odległościach, a za żołnierzami stał zdobyty niedawno ciężki karabin maszynowy. Tylko jakiś idiota oficer mógłby sprowadzić tak potrzebną na froncie broń i amunicje do niej.... Chociaż równie dobrze istniała możliwość, że ojczyste zakłady wyprodukowały pierwsze prototypy, a które zdobył i tak jakiś idiota. Za krótko tu przebywała, by znać taką tajemnicę.

Stanęła przed kilkudziesięcioma żołnierzami, ich twarze promieniały nienawiścią, gniewem, a nawet strachem. Z żadnych ust nie padło ani jedno słowo sprzeciwu, możliwość rozwalenia głowy przez szaloną wiedźmę skutecznie blokuje wszelkie próby oporu. Mieli tylko nadzieję na szybki koniec, byle wrócić do wspólnego namiotu, a wieczorem na przepustkę, by móc napić się trunku i pohulać z tutejszymi dziewkami.

— Brać plecaki i czołgać się do końca, a potem wróćcie tak samo. Kontynuujcie, póki nie powiem — rzuciła, siadając do ckm-u. Już wcześniej adiutant poinstruował ją, że długie przemowy są zarezerwowane dla generałów, którzy mają osłodzić drogę mięsa armatniego.

Spojrzała na skomplikowany oręż, nie wiedząc, jak go "ugryźć". W końcu chwyciła za wystającą dźwignię i z ogromnym wysiłkiem przesunęła ją do siebie, na całe szczęście ktoś już załadował taśmę wcześniej. W tej ulewie nie sprostałaby takiemu zadaniu. Rozejrzała się za bezpiecznikiem, odsunęła przełącznik i skierowała wzrok przed siebie, w głębi myśli wznosiła modlitwy, by nie zabić nikogo, ani świadomie, ani przez przypadek. Chwyciła za dwa wystające, z tyłu uchwyty i pociągnęła za spust, kierując lufę wysoko w niebo. Gdy wreszcie opanowała broń, strzelała krótkimi seriami ponad głowy, a w międzyczasie adiutant wykrzykiwał rozkazy i ponaglał do wysiłku.

Po kilku godzinach uznała, że nadeszła pora to skończyć. Już dawno wyczerpała amunicje, a głos pomocnika brzmiał, jak zdarta płyta. Zdecydowała wrócić do swojego namiotu, nie musiała nic mówić, żołnierze wykończeni do granic możliwości, porzucili plecaki i żelastwo, po czym wlokąc nogę za nogę, skierowali kroki w stronę natrysków. Emilia zrzuciła przemoczone ciuchy i rozwiesiła je na sznurku, ledwo kilka metrów obok łóżka, przynajmniej dobrze, że taki wysiał. Odpięła kaburę, po czym wzięła w dłoń pistolet i przeszła do drugiej części namiotu, na szczęście oficerskie namioty podzielone na dwie części. Brakło sił, by czekać na zagrzanie wody, lodowata woda orzeźwiła zmęczony umysł. Z bronią w dłoni zanurzyła się aż po szyję. Pytanie tylko, czy to robota adiutanta, czy ktoś nie zaaranżował tego dla swoich niezbyt dobrych zamiarów. Sama zdana na całkowitą łaskę i niełaskę.

Ścisnęła mocniej kolbę, gdy świetle migotliwej lampy dostrzegła cienie. Poczuła ogromny gniew, nie strach, nie panikę. Szalejący wewnątrz gniew. Nawet na chwilę nie potrafili odpuścić, dać odpocząć. Podniosła broń i zaczęła strzelać, póki nie opróżniła magazynka. Z głośnym chlupotem opuściła balię i ubrawszy pierwsze lepsze, polowe rzeczy wypadła na zewnątrz. Nikogo nie widziała, nikt nie sprawdzał, kto strzelał i dlaczego. Co tu się tak naprawdę działo? Okrążyła namiot i dostrzegła trzy kształty oraz jeden schylony. Dopiero teraz dotarł do niej brak amunicji, mimo to wycelowała w postać.

— Oficerze, to tylko ja. — Adiutant podszedł do niej. — Wygląda na to, że to nikt z naszych. — Wskazał na leżących na ziemi.

— Nie żyją? — Opuściła broń.

— Przy tylu wystrzałach? Nie mieli szans, stojąc tak blisko siebie. — Ściągnął swoją kurtkę i założył na ramiona Emilii. — Przeziębi się, pani oficer.

Dziewczyna spojrzała w dół, ubranie powoli nasiąkało, uwydatniając parę rzeczy. Powoli gęstniejący zmrok jednak ukrył tę scenę przed wścibskimi oczyma. Ze zmieszaniem i lekką purpurą na policzkach wróciła do środka, a chłopak zaczekał, aż zmieni ubranie, po chwili wszedł i rzucił czerwony kryształ do balii. Woda zawrzała, aby sekundy później wyparować.

— Czerwone kryształy? Czy nie powinny spalić wszystkiego do gołej ziemi?

— Nie przy takim zanieczyszczeniu. — Wydobył z kieszeni sakiewkę i wyciągnął z niej błękitny kamień, który w moment po rzuceniu wypełnił balię wodą. — Jeśli pani oficer chwilę zaczekałaby, mogłaby pani mieć gorącą wodę po kilku odrobinach czerwonego. Może to i dobrze, przynajmniej zareagowała, pani o wiele szybciej.

— Jakoś nie przyszło mi to do głowy, adiutancie. — Usiadła na łóżku.

— Tak czy inaczej mamy przydział takich luksusów, więc radzę uważać z kąpielą. — Stanął w wejściu. — Są to cenne rzeczy, ale chyba tego nie muszę mówić. Musiała pani oficer dość mało podróżować, skoro pani wiedza o kryształach kończy się na warstwie militarnej. Większość szlachty używa tego w czasie długiej podróży.

— Rodzina królewska korzysta głównie z pałaców, dlaczego mielibyśmy spać po namiotem? Przecież byłaby to zniewaga dla takie błękitnej krwi. — Pierwszy raz od przybycia tutaj roześmiała się. — Tylko jak ja mam usnąć, skoro każdy może tutaj wejść?

— Kapral Rowling będzie panienkę chronić przez pewien okres. Rozkaz z góry. — Zasalutował. — Życzę dobrej nocy. — Po tym odszedł. Emilia poprawiła twardą poduszkę i okryła ciało kocem. W głowie majaczyły myśli o truposzach tuż obok i skutkach ich zabicia. Sen jednym ruchem ściął wszelkie obawy i zakrył oczy ciemnością.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania