Czarna Błyskawica - Rozdział 14
Wydarzenia potoczyły się nie tylko bardzo szybko, ale również w niezbyt pozytywną stronę. Przewozili go szerokimi noszami, przypiętego od stóp do głów, miał wrażenie, jakby ponownie przekroczył bramy piekieł. Po kolei mijane drzwi, cienie w półprzeźroczystych siatkach, pod nimi cienkie wnęki, przytłumione krzyki, szaleńcze jęki.
Przewieźli go nieprzytomnego, uśpionego narkotykiem, nie wiedział, gdzie, ale znał to miejsce. Wprawdzie nie personalnie, ale o tym rodzaju ośrodka trudno by mówić szpital, to jeden z tych kompleksów, w którym znikają ludzie, a w aktach albo w ogóle nie widnieją, albo przedstawia ich lakoniczny wpis, zupełnie nieprzyciągający uwagi. Czarna dziura, osłaniania przez mgłę wojny. Zresztą czyż wojna nie stanowiła raju dla wszelkiej maści szaleńców, pseudonaukowców, realizujących najbardziej nikczemne fetysze, nazywając to nową bronią? W końcu chyba nie istnieje państwo, rasa niechcąca pokonać wroga czymś nowym, znacznie potężniejszym?
Umysł powoli dochodził do siebie, choć sam Samuel wolałby pozostać w błogim stanie nieświadomości. Kolejne twarze przewijały się nad łóżkiem, lecz próżno szukałby w nich śladu współczucia, czy też człowieczeństwa. Ci ludzcy umierali z czerwonym krzyżem na ramieniu, próbując znieść jakiegoś nieszczęśnika, albo ratowali umierających na tyłach, ale na pewno nie stanowili członków personelu takich gmachów. Ponoć nawet sumienie posiadało granice, zatracając właściciela w szaleństwie, a kto wie, może przez co liczba zwariowanych lekarzy, powiększała się o jedną, może dwie osoby.
W końcu zostawili go na ogromnej sali z równie wielkim światłem, zalewającym twarz sztucznym żarem. Nie usłyszał ani jednego polecenia, nie zauważył nikogo. Poruszył prawą ręką, pasy były jakby luźniejsze, ponowił próbę tym razem z nogami. Wystarczył moment, by w pełni się uwolnić. Coś tu nie pasowało, coś planowali, luzując więzy. Spróbował wstać, jednak nogi odmówiły posłuszeństwa. Cholera, w takim stanie nie nadaje się do walki. Do walki? Samuel roześmiał się cicho. Tak jakby nie mieli tutaj strażników, wyćwiczonych w opanowaniu eksperymentów.
Uspokoił oddech i sprawdził wzrokiem teren dookoła. Ściany obite płytkami, podłoga również, jednak nie było tu aż tyle miejsca, jak sądził wcześniej. Wiedział, że go obserwują, po czterech stronach widniało matowe, ciemne szkło, za którym być może stał jakiś doktorek. Zrobił jeden krok, zawroty głowy jakby ustąpiły, choć mogło to być chwilowe. Światło zgasło, a drzwi przed nim zabuczały, oznajmiając swoja gotowość do otworzenia. Momentalnie odczuł chłód panujący w pomieszczeniu, z żołnierza stał się szczurem w labiryncie. Po parze wylatującej z ust zrozumiał także, że albo stąd wyjdzie, albo zamrożą go na śmierć.
Lekko niepewnym krokiem ruszył przed siebie, dłonią pchnął drzwi. Zobaczył znajomy korytarz, którym jechał nieskończoność, zastawiono go w poprzek dębowym stołem. Na nim znajdował się kawałek papieru, strzykawka oraz skrzynka skąd wychodził kabel. Podszedł bliżej i podniósł kartkę: " Jeśli wstrzykniesz sobie zawartość tego przedmiotu, otrzymasz szanse na wolność, w przeciwnym razie goście, którzy zaraz cię nawiedzą, doprowadzą do twojej śmierci. Masz minutę na zastanowienie, gdy usłyszysz, ich nadejście pozostaną ci tylko sekundy na reakcje."
Zwinął list w kulkę i cisnął w kąt. Szansa na wolność... Jakby takie słowo istniało w tych poronionych umysłach. Spojrzał na strzykawkę z zawartością, przypominającą sok z jagód, albo porzeczek. Pewnie nowy wspaniały lek, jeszcze nieprzetestowany. Byle mu ani nic nie zabrał, ani nic nie dodał. Westchnął głośno, nie zamierzał myśleć, przez te lata wiedział, że nie miał szans na opór. Zamknął oczy i wbił jednym ruchem igłę w ciało. Zabolało mocniej, niż myślał. Zacisnął zęby i naciskał tłok tak długo, aż poczuł opór. Wyrwał przedmiot i rzucił na stół. I nic... Skierował wzrok na ranę, niestety porzucił nadzieje. Żyły w tym miejscu zaczęły puchnąć, a czerń zaczęła pochłaniać najpierw rękę, a później całe ciało. Wędrowała wciąż w górę, by dotrzeć do oczu.
Upadł na kolana, zasłonił twarz rękoma. Delikatnym ruchem odsunął dłonie, wprawdzie widział, ale... sufit nad sobą, ze strachem stwierdził, że był w podłodze, nie wpadł, scalił ciało z nią. Ponownie zadziałał instynkt i wyskoczył na powierzchnie, ciężko dysząc. W oddali usłyszał okrzyki triumfu, choć równie dobrze, mógł to być wytwór wyobraźni. Jednocześnie czuł w całym organizmie nieznaną siłę, wędrującą w kółko, niczym krew. Spróbował przekierować ją do dłoni, z palców wyrosły pazury, im więcej dał, tym dłuższe były, jednocześnie energii ubywało.
Ciekawe spostrzeżenia przerwały przeraźliwe ryki, dochodzące z przeciwnej strony, z sekundy na sekundę coraz głośniejsze. W końcu przez drzwi wypadły dwa ciała, obryzgując czerwienią wszystko dookoła. Samuel spojrzał na to, co wylądowało tuż obok niego. Tym czymś była dość ładna, młoda kobieta o twarzy zastygniętej w przerażeniu, w porównaniu do martwego towarzysza miała tylko jedną ranę, biegnącą na skos ciała. Chłopaka przecięto na pół, jednak nie nimi miał się przejąć. W otwarty korytarzu dostrzegł dziwnego stwora o nogach ludzkich i nienaturalnie szerokim torsie koloru ciemnego brązu. Nie miał twarzy, ale Samuel słyszał ciężki oddech.
Intruz głośno krzyknął i szurając ciężkim mieczem, a raczej ostrzem zaczął iść w kierunku bohatera. Drugi podobny potwór leżał w kałuży krwi, przynajmniej o jednego mniej. Redeye wstał szybko na nogi, jak w zwolnionym tempie widział szarże mutanta, brudna, szeroka klinga zmierzała w stronę chłopaka, tnąc ściany, niczym masło. Co miał robić, gdzie uciekać? A gdyby tak spróbował tego, co wcześniej? Zamknął oczy i myśli zalał jednym zdaniem: "Do podłogi, do podłogi.". Delikatny wiatr i metaliczny posmak oznajmiały mu nadchodzący koniec.
Po otwarciu oczu znowu widział sufit, opóźnił swoją śmierć o kilka sekund. Tylko, czy nie pragnął śmierci? Czemu nie pozwolił, by to coś go zabiło? Wyskoczył z kryjówki, nie da satysfakcji tym szaleńcom w kitlach, jeśli miał umrzeć to w walce. Gdy już szykował plan, ból, jak uderzenie prądu zmusiło go do upadnięcia na kolana. Pot zaczął ściekać po wykrzywionej twarzy, a mięśnie drgały przy każdym, mocnym uderzeniu serca. Zostało mu ledwo odrobina nowej mocy, jeśli mógł to tak nazwać, niestety, przez co odczuwał coraz to większe cierpienie.
Monstrum domyśliło się, że ciała ofiary nie było przed nim. Zawyło głośno i odwróciwszy się, ponowiło szarże. Samuel ledwo zachowując przytomność, podniósł prawą dłoń i przeniósł każdą odrobinę mocy, jaką mu została. Lęk zalał zmęczony umysł, czy zdoła przetrwać następstwa, użytej siły? Czy trafi w odpowiedni punkt? Czy ten atak miał jakikolwiek sens, wiedząc tak niewiele o tej energii?
Wreszcie wystrzelił czarny promień, przepalając na wylot czaszkę stwora. Martwe ciało, niesione pędem, popchnęło chłopaka aż po ścianę. Czuł, jak gęsta krew leję się po jego brodzie, a świat rozmywa się przed oczyma. Z otwartych cel zaczęły wypadać różne dziwadła, posoka i inne substancje dodały barw do istniejących kolorów. Jeden z eksperymentów o wystających kłach, podobnych do tych u słonia, pochylił głowę i ruszył na bohatera. W tym samym czasie zabrzmiały wystrzały i różne komendy, a zamknięta dotąd skrzynka, porzucona w kącie zaczęła syczeć, wypełniając wszystko gazem. " Że też to jeszcze działa ze zwisającym, naderwanym kablem...", z taką myślą zapadł w mrok.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania