Czarna Błyskawica - Rozdział 7
Tykanie zegara przeplatane z dźwiękiem hymnu, płynącego z radia za komendantem, działał na nerwy Samuelowi, mimo to nie drgnęła mu ani powieka. Naczelny dowódca, jak nieoficjalnie nazywali go podwładni, wzbudzał już szacunek swoim wyglądem. Nie głosił płomiennych przemówień, nie podnosił głosu, wszelkie rozkazy wydawał spokojnym, ale oschłym tonem. Krążyły legendy, że zabijał wzrokiem, niczym bazyliszek.
Wraz z bliźniaczkami stał w obszernym gabinecie, czekając na powód wezwania. Komendant jednak nie zamierzał tego robić, przynajmniej nie szybko. Może lubił wzbudzać napięcie? A może po prostu posiadał flegmatyczne usposobienie? Ta tajemnica pozostanie nierozwiązana.
— Wasi instruktorzy bardzo was sobie chwalą... Mawiają, że macie wystarczające umiejętności, by przekazać was dalej. Myślę jednak, że są w błędzie. — Odłożył długopis na blat i spojrzał na nich. — Niestety trwa wojna, więc swoją opinię muszę odłożyć na bok. Wy, rekrutki zabierzecie się ze specjalnym transportem na swoją nową kwaterę, dla ciebie czeka coś innego. — Spojrzał na Samuela. — Normalnie dołączyłbyś do dziewcząt, lecz rozkaz brzmi jasno. — Popukał palcem w dokument przed sobą. — Na jakiś czas zostałeś skierowany do karnej kompani. O dalszym losie zdecyduje odpowiedni oficer. Jeśli przejdziesz tę próbę, dołączysz do sekcji specjalnej, tak jak każdy, kto ukończył obóz. W końcu wolny wybór to tylko iluzja... — Zamilkł i wrócił do przerwanej pracy. Oznaczało to koniec spotkania. Trzasnęli butami i opuścili pomieszczenie.
Gdy Samuel przekroczył próg, poczuł, jak ktoś zakłada mu coś na szyję. Nim zareagował, potężny impuls elektryczny zalał organizm falą bólu, zmuszając go do uklęknięcia.
— Wybacz, stary spieszę się. — Ktoś pomogł mu powstać i powoli prowadził go ku zardzewiałemu skoczkowi. Maszyna miała swoje lata i tak jak do każdej przylgnęło określenie metalowa trumna. Była mniejsza od standardowej jednostki, jakby zapadnięta w sobie, przypominała małego grubasa z brzydką, podłużną, zabrudzoną błotem kabiną pośrodku.
Powoli wracało mu logiczne myślenie, spojrzał na natręta. Krótkie miedziane włosy, ukryte pod niechlujną czapką, ubrudzony smarem kombinezon. Kto to do cholery był? Bez znaczenia. Nie zamierzał postępować idiotycznie, wiedział, co mu założono. Obroża posłuszeństwa, w przeszłości spróbował ją zdjąć... Niezbyt chciał to ponowić.
— Tak na szybko, tam przed nami jest Lady, moja piękna maszyna, wsiądziemy do niej i ruszamy. — Kliknął kilka przycisków, wrzucił teczkę do schowka i wysunął drabinę. — Siadaj na przedzie. Znakomity widok, tylko załóż słuchawki, bo niczego ci nie wytłumaczę. — Tymczasowy więzień nie myśląc, spełniał rozkazy. Przy pierwszym podejściu nie zmieściły się kolana, przy drugim boleśnie je obtłukł, odczepiając metalową płytkę z syczącymi kablami. Używając siły, wepchnął ją na miejsce, pozostawiając wgniecenie. Miejsca było mało, z trudnością uwolnił ręce i nałożył słuchawki, albo raczej ich resztkę. — Gotowy? Dobra, najpierw ruszmy, tę panienkę... — Samuel poczuł szarpnięcie, ręce wysunęły się do przodu, a kabina z poziomu przeszła na lekki skos. Zaśmierdziało olejem, a głośny dźwięk silnika zagłuszał wszystko, no cóż, prawie wszystko. — Lady ma swoje lata, lecz nadal śmiga, jak marzenie. To stara jednostka, jeszcze z napędem na cztery nogi. Jestem Jerome, twój aktualny opiekun i kierowca. Jakieś pytania?
Pasażer zamknął oczy, ledwo panował nad strachem. Nie miał nic przeciwko barkom, czy innym pudłom, lecz to... to było trumną, puszką. Co za szaleniec wymyślił to ustrojstwo? W końcu używając wszelkich możliwych sił, opanował na tyle lęk, by zapytać.
— Jak daleko? — Z trudem ukrył drżenie głosu, miał wrażenie, jakby ściany zbliżały się coraz bliżej i bliżej.
— Będzie z dzień, dwa drogi stąd. Jeśli oczywiście nie natrafimy na wielkie błocko, czy inny zdradliwy teren. Lady sobie z większością poradzi, mimo to lepiej jej nie przeceniać. — Przy każdym ruchu wszystkim trzęsło, a skrzypienia nie zagłuszał nawet silnik. — Twoim imieniem nie będę sobie zawracał głowy, bo i tak go nie zapamiętam. Ciekawi mnie to, jak rekrut z pralni mózgów został przydzielony w tak niezbyt urokliwe miejsce. Ludzie gadają, że ci, co przeżyją ten wasz obóz, są dobrze wyszkoleni i wysyłani do sekcji specjalnej. A jednak ciebie zaobrączkowali i wysłali do karniaków, głupi nie jestem, choć mogę na takiego wyglądać, tylko ci na wyższych stołkach uwielbiają tak karać. Co więc zrobiłeś, że tak od razu...
— Przeszłość — odpowiedział krótko. Nie zamierzał rozwodzić się nad swoim życiem, szczególnie w obecności nieznajomego.
Tamten wzruszył tylko ramionami i skupił swoją uwagę na prowadzeniu skoczka. Nie pragnął drążyć tematu, kto wie, co mogło takiemu odbić. Mechaniczna "cisza" towarzyszyła im przez całą drogę. Więzień był na tyle wyczerpany, by zapomnieć o lęku. Pusto spoglądał na krajobraz, przesuwający się przed jego oczyma. Kolejna brama życia zamknięta i kolejna otwarta. Co rusz większa i przerażająca. Pytanie tylko, która będzie jego limitem i na której skończy... Oby na jak najbliższej.
— Jesteśmy na miejscu... — Słowom towarzyszyło krótkie szarpniecie. — Zanim otworzę, uprzedzę cię. Jeśli zrobisz choć jeden gwałtowny ruch, zostaniesz rozstrzelany albo przez maszynę, albo przez zwykłych strażników. Tu trup ścielę się gęsto, więc jeden w te, czy w tamtą, nie zrobi im różnicy. Najlepiej wyjdź, stań twarzą do kokpitu z rękoma na głowie. — Wejście powoli, choć głośno skrzypiąc, powoli sunęło do góry. Z lekką trudnością wyciągnął nogi i na chwiejnych stanął na ziemi. W myślach dziękował wszelkimi bóstwom, jakie istnieją, że wreszcie koniec. Ponownie uczynił według instrukcji. Pozwolił na przeszukanie, i tak nie miał niczego, a następnie odprowadzili go do wielkiego namiotu, nieopodal w grupkach po kilku siedzieli mężczyźni, bez broni w połatanych mundurach, nie wzruszała ich pobliska egzekucja, czy też smród z dołu. Samuel nie wiedział, czy trafił z jednego piekła do drugiego, póki znajdzie wieczny spokój nie będzie go to obchodziło. Przetrwa wszystko, aż do kresu.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania