Dziennik Panny Dorofijew- Rozdział Ósmy

I tego wieczoru w moim przebraniu wyruszyłam na łowy. Tym razem w torebce miałam pistolet. Z tłumikiem, aby nie robić zbyt dużego rabanu.

Gierczyk miał swoją aptekę. Wiedziałam, że zamyka o dwudziestej i o tej porze nie ma już klientów.

Skierowałam się na ulice Trzebiatowską. Przy aptece były zwykłe mieszkania, ale jej okna wyklejone były reklamami przeróżnych specyfików, tak że nie można było dostrzec tego co dzieje się w środku. Plan był prosty. Miałam wejść chwilę przed dwudziestą. Upewnić się, że jest sam. Posłać mu kulkę, wyczyścić nagranie z kamery i jak gdyby nigdy nic wyjść od zaplecza. Stojąc chwilę przed budynkiem sądziłam, że znowu wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wciągnęłam mocno powietrze i pociągnęłam za klamkę.

Mnóstwo jarzeniówek oświetlało wnętrze małej apteki, unosił się tu zapach zarezerwowany tylko dla składowisk farmaceutyków. Ileż to razy biegłam przez nawet przez deszcz do pobliskiej apteki w nadziei, że bez zbędnych pytań otrzymam jakiś środek na sen lub uspokojenie. Czasami musiałam brać więcej niż zalecał lekarz. Były nawet takie momenty, gdy chciałam zużyć całą fiolkę i wreszcie kopnąć ten popieprzony świat w dupę. Ale zaraz przychodziło opamiętanie. Tak jak teraz. Wróciłam duchem do apteki.

W kącie stały kolorowe stoliki dla znudzonych dzieci, których rodzice stali akurat w kolejce po specyfiki, a w przeciwnym rogu stał stolik z aparatem do mierzenia ciśnienia. Zapewne zepsułby się, gdybym chciała się teraz zbadać. Serce waliło mi jak młot, z trudem docierały do mnie dźwięki świata zewnętrznego zagłuszane przez szumiącą w żyłach krew

- Za dziesięć minut do was dołączę. Zamówcie mi coś dobrego. A ty słuchaj się mamy złośnico.- Aptekarz pogroził palcem drobnej blondyneczce uczepionej swojej matki.

Chwilę później dziewczynka rzuciła się na ojca i nie chciała go puścić.

- Przepraszam panią, ale to taka córeczka tatusia, chciałaby być z nim nawet tutaj.- Skomentowała wysoka kobieta o ciepłym uśmiechu.- proszę podejść, mąż zaraz panią obsłuży. Choć Marzenka, tatuś zaraz przyjdzie. Cześć kochanie. Do widzenia pani.

Kobieta pożegnała się i wyszła.

Wysoki, jasnowłosy aptekarz stanął po drugiej stronie okienka i zapytał co podać. Kiedy on myślał, aby jak najszybciej sprzedać coś klientce i pobiec do żony i dziecka, ja myślałam czy go zabić, czy nie.

- Dobrze się pani czuje?

- Tak, tak. Przepraszam. Poproszę jakieś proszki na ból głowy.

Zdecydowałam. Odwrócił się. Kulka w tył głowy powinna załatwić sytuację, ale zamiast pistoletu wyciągnęłam portfel.

Myślałam, że wyjdę z kolejnym życiem na sumieniu, wyszłam z tabletkami na ból głowy.

Czemu go nie zabiłam? Nie, nie dlatego że świadkiem była żona i córka. Nikt by mnie z tym nie powiązał.

Ale jak mogłam temu dziecku odebrać ojca? Zresztą istniał też inny powód, który zepchnęłam w głąb umysłu i wróciłam do hotelu.

 

To miała być ostatnia noc. Takie pożegnanie. Spotkałam mężczyznę, który mógł się okazać tym jedynym, mógł być też przejściowym związkiem. Ale ja wróciłam do Bagateli nie szukać męża, przyjechałam aby zemścić się na moich oprawcach. Zabiłam trzech. Został jeden. Byłam dumna, że zostawiłam go przy życiu.

Tym razem Adrian został u mnie. Nikt się nie zorientował, że mój gość nie wyszedł o wyznaczonej w regulaminie porze, ale zanocował.

Obudziłam się wcześnie, mimo to Adrian już nie spał, chociaż był cholernym śpiochem. Zazwyczaj po takiej nocy obdarowywał mnie długim pocałunkiem. Teraz siedział na skraju łóżka w dżinsach, z pochyloną głową. Dotknęłam jego pleców. Spiął się jak struna.

- Krzyczałaś przez sen.- Szepnął.

- Pewnie miałam koszmar.- Skomentowałam wstając.

Założyłam jego koszulę i stanęłam przed nim.

Spojrzał na mnie i dziwnie się uśmiechnął.

- Nie pytasz co krzyczałaś?

- A czy to ważne?- Zapytałam nie rozumiejąc o co mu chodzi.

- Ważne. Wykrzyczałaś imiona... cztery męskie imiona.

Zimny dreszcz przeszył moje ciało. Myślałam, że mam to już za sobą, myślałam że bez przeszkód mogę przy nim zasnąć.

- Adam, Olgierd, Marcin i Piotr. Wiesz... prowadzę, prowadziłem sprawę trzech dziwnych zgonów. Przedawkowanie, otrucie, zasztyletowanie. Dziwne, że ofiary nosiły takie właśnie imiona i że zginęły w tym przedziale czasowym, w którym ty się pojawiłaś. Może i bym tego nie połączył, gdyby nie delikatne sugestie Majki i twoje wypytywanie o sprawę.

- Zakujesz mnie w kajdanki? Wsadzisz do pierdla?- Zapytałam obojętnym głosem.

- Dlaczego? Dlaczego ich do cholery zabiłaś? To twoje hobby? Czemu się nie wyprzesz tego do cholery?! Czemu nie powiesz mi, że zwariowałem?!

Usiadłam na krześle. Byłam już tym zmęczona. Opowiedziałam mu wszystko, nie dbając o to czy do końca życia będę oglądać kratki, czy nie.

- Mieszkałam tutaj z rodzicami. Wszystko było świetnie dopóki nie wprowadził się tutaj Adamski.- Zaczęłam cicho.- Najpierw zwolnił mojego ojca z pracy. Przejął wszystkie budowy i wywalał ludzi na bruk. Ojciec się załamał i zaczął pić. To była zima. Wracał znowu nawalony... było ślisko. Potrącił go samochód. Możliwe nawet, że to był Adamski, ale policja nie chciała ruszać takiej szychy. Ojciec po tygodniu zmarł, a śledztwo umorzono. Matka nie wytrzymała i się zabiła. Zostałam sierotą.- Na policzku poczułam łzy.- Zaopiekowała się mną ciotka. Nienawidziła matki, obwiniała ją o śmierć ojca i swoją nienawiść przerzuciła na mnie.

- Zabiłaś Adamskiego, ok. A reszta? Dlaczego?

Wciągnęłam powietrze i wypuściła je powoli, żeby się uspokoić.

- Syn Adamskiego... to była kawał skurwiela. Zdemoralizowanego skurwiela. Lubił się zabawiać z dziewczynami, a gdy nie chciały, brał co chciał siłą. Uwielbiał też znęcać się nad innymi. Jako sierota, byłam doskonałym celem. Szarpanie, wyzwiska itd. aż pewnego dnia zebrała się ta jego ekipa. Olgierd, Marcin i Piotr na czele z Adamem. Postrach wszystkich. Wracałam późno do domu. Pomagałam w sklepie, żeby trochę dorobić. Dopadli mnie niedaleko domu. Zaciągnęli w jakieś krzaki i zgwałcili.

- Czemu tego nie zgłosiłaś?- Odezwał się łamiącym głosem.

- Wstydziłam się, a poza tym bałam się ich. Grozili mi. No a najlepsza była ciotka. Stwierdziła, że sama jestem sobie winna, że powinnam się przez to czegoś nauczyć i żeby nie robić afery. Połamane żebra i ... INNE urazy wyleczyła sama. Wiedziała, że mogę coś chlapnąć i narobić jej kłopotów. Wyjechałyśmy do Londynu. Cały czas mnie poniżała, a gdy okazało się że jestem w ciąży... było za późno na aborcję. Wyrzuciła mnie z domu. Błąkałam się trochę po ulicach. Poroniłam. Prawie się wykrwawiłam, aż ktoś się wreszcie zlitował i zawiózł mnie do szpitala. Wezwano ciotkę, wmawiała wszystkim, że uciekłam z domu. Nikogo nie obchodziło co ja mówiłam. Gdy umarła trochę odżyłam. Terapie nic nie dawały. Wreszcie zrodził się ten chory pomysł. A że musiałam sprzedać dom, to był dobry pretekst, aby tu przyjechać.

- Skąd wiedziałaś, że Kordecki bierze?

- Sprawdziłam ich na wylot. Wiedziałam o wszystkim. Błądząc po ulicach Londynu zdobywasz kontakty na całe życie. Uruchomiłam je i proszę.

- A klucze? Do domu tego Olgierda?

- Podrobiłam. Przyjechałam trochę wcześniej niż ci mówiłam. Podałam się za dziennikarkę, wpuścił mnie do domu. Ukradłam mu jeden komplet kluczy, przy następnej wizycie z powrotem podrzuciłam, ale chyba się nawet nie zorientował.

- A ten Piotr?

Uśmiechnęłam się.

- Piotr... nie był taki jak jego koledzy. Pamiętam, że on... on mnie trzymał... nie zgwałcił. Poza tym... on miał rodzinę. Żonę, dziecko. Cholera, gdy zobaczyłam jak ta mała się do niego tuli, nie mogłam... tamte gnidy zabiłam bez mrugnięcia okiem, ale on... jego nie mogłam.

Przeszedł pokój dwa razy. Gdy na mnie spojrzał myślałam, że ma mnie ochotę udusić.

- Majka wiedziała?

- Nie. Nie wiedziała co planuję. Wiedziała tylko co oni zrobili, dlatego coś mogła podejrzewać.

- Ale cię nie wydała...

parsknęłam.

- Bo również jej siostrę zgwałcili. Klarę. Pewnie jest mi wdzięczna, że te szmaty wąchają kwiatki od dołu.

- I co ja mam teraz kurwa zrobić?

Powiedziałam, żeby zrobił co do niego należy. On był policjantem, ja mordercą. Wniosek był jeden.

- A ja?

Zapytał wreszcie. Stał, górując nade mną. Zadarłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Był marionetką, później okazał się wartościowym facetem, który nie zasługiwał na takie potraktowanie.

- Nikt o tobie nie wie... nie powiążą cię z tymi sprawami, zresztą... i tak część jest już zamknięta. Dobra w tym jesteś.- Odparł z kpiną.- A ja dureń się w tobie zakochałem... udawałaś? Cały czas udawałaś.

- Nie, nie udawałam. Jest mi z tobą dobrze, ale to chyba koniec. Wyjadę. Więcej o mnie nie usłyszysz.

- Tak po prostu?!- Krzyknął.

- A będziesz mógł żyć ze świadomością, że twoja kobieta jest mordercą?

Zwiesił głowę. Musnął mnie dłonią po policzku.

- Powodzenia skarbie.- Szepnął na odchodne, zbierając z podłogi swoje rzeczy.

Zostałam sama.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Enchanteuse 15.05.2017
    Powiedz, że to nie koniec :). Aż się prosi, żeby to dalej pociągnąć .
    Tak od początku sądziłam, że winą jest gwałt.
    Podoba mi się sposób, w jaki stopniujesz napięcie.

    "Stojąc chwilę przed budynkiem sądziłam, że znowu wszystko pójdzie zgodnie z planem"
    I czytelnicy już wiedzą, że nie, bynajmniejnie pójdzie :D. Ale koniecznie muszą się dowiedzieć, dlaczego :).
    5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania