Dziennik Panny Dorofijew- Rozdział Piąty

Na miejsce dotarłam z lekkim poślizgiem, jednak kobieta zainteresowana kupnem domu przyjechała tuż po mnie. Trzydziestoparoletnia blondynka o zielonych, lekko wodnistych oczach i delikatnych bruzdach, biegnących od kącików ust w dół, które nadawały jej twarzy wiecznie smutny wyraz. Miała prostą czarną spódnicę do kolan i białą bluzkę zapiętą pod samą szyję, na nogach dumnie spoczywały staromodne buty z wyciętym palcem, zapinane wokół kostki.

- Pani Nowak?

Potaknęła energicznie wychodząc z bordowej toyoty.

- Natalia Dorofijew. Jak pani widzi dom jest zaniedbany, przez wiele lat nikt się nim nie interesował.- Otworzyłam przed nią furtkę, która jak na złość zaskrzypiała jeszcze głośniej niż ostatnio.

- Budynek nie grozi zawaleniem?- Zapytała urzędowym tonem.

- Nie, dom ma solidne fundamenty, poza tymi schodami które na pewno trzeba odnowić- Skomentowałam, gdy pod tęgą Nowakową schody zajęczały błagając o litość.- Ale podłogi są w bardzo dobrym stanie.

Kobieta rozglądała się po całym domu, gdyby mogła zajrzałaby do mysiej dziury, choć w myślach błagałam aby takiej nie znalazła.

- Nie szkoda pani sprzedawać takiej pamiątki rodzinnej?

- Nie, wyjechałam stąd dawno temu, ten dom będzie w coraz gorszym stanie, lepiej żeby trafił do kogoś kto się nim zajmie.

- Rozumiem.- Odparła po namyśle.- Chcemy z mężem przeprowadzić się do takiej właśnie spokojniejszej części miasta. Mąż lubi odnawiać takie... rudery.- Zakończyła z wyższością.

- Odezwiemy się w przeciągu tygodnia, nie sądzę żeby miała pani więcej klientów. Do widzenia.

Wyszła z dumą, otrzepując przed domem spódnicę, jak gdyby osiadły na niej tumany kurzu.

Co za babsztyl- pomyślałam z irytacją.

 

Zbliżał się weekend, więc w hotelu pojawiało się coraz więcej gości, głównie sfatygowanych seniorów, którzy liczyli na wypoczynek w cichym i spokojnym miejscu, gdzie przez ścianę nie słychać krzyków dzieci, rozhulanej młodzieży, czy pary kochanków.

Adrian zaproponował kolację u siebie. Oczywiście to gwarantowało nam czas tylko we dwoje i nie musieliśmy walczyć o stolik w restauracji, ale musiałam grać ostrożnie. Policjant mógłby się za szybko znudzić i wtedy nie byłoby żadnego pretekstu, aby zostać.

W centrum miasta mieściła się przytulna restauracja. W odróżnieniu od mnóstwa barów, które oferowała Bagatela, można było tam znaleźć prawdziwe kulinarne dzieła sztuki i personel na wysokim poziomie.

Zajęliśmy stolik najbardziej oddalony od pozostałych. Przyjemny półmrok, delikatna muzyka w tle, a w tym wszystkim my. Ku swojemu zdziwieniu okazało się, że podkomisarz to nie arogancki dupek, których spotykałam na co dzień, ale w sumie fajny facet.

- Jakim cudem taki facet jak ty jest jeszcze wolny?

Zaśmiał się i powtórzył to co ostatnio, że trudno z nim wytrzymać.

Odgarnął mi kosmyk z policzka, który wymknął się z upięcia.

- Kobiety tutaj dzielą się na te, które marzą o mężu który wychodzi i wraca z pracy o regularnych porach, a szczytem inteligencji jest wybór mięsa na kolacje. Reszta chce stąd uciec. Jak widać nie jest mi pisana rodzina.

- To czemu stąd nie wyjedziesz? Nie mów mi, że ci się tu podoba.

- Jestem zbyt pyskaty, żeby szefowie ze mną wytrzymywali, a tu... na prowincji mam wolną rękę i mimo wszystko jestem doceniany.

Zaraz po tym zmienił temat i przez resztę wieczoru rozbawiał mnie do łez.

Po zjedzeniu ryby, której nazwy do dziś nie potrafię wymówić, opuściliśmy lokal.

W jego objęciach nawet spacer w deszczu nabierał uroku. Co z tego, że zmokłam, że spłynął mi makijaż?

- Późno już...

Nie dokończyłam. Jego usta wylądowały na moich. Uwięziona pomiędzy drzwiami samochodu a jego ciałem, odwzajemniłam pocałunek. Jego ciepłe dłonie błądzące po plecach pod kurtką, delikatny zarost drapiący w policzek i woń perfum przyciągająca mnie jeszcze bardziej.

Używając całej siły woli oderwałam się do niego i wsiadłam do samochodu, zostawiając go samego na chodniku. Nie musiałam włączać ogrzewania, żeby było mi gorąco. Wiedziałam, że dobrze postąpiłam przerywając to spotkanie, choć w głębi serca chciałam zawrócić i przestać myśleć rozsądnie. Zapomnieć się. Chociaż raz.

 

Dzwonił kilka razy, pisał wiadomości. Ale przecież, gdy mężczyzna ma za łatwo, to się szybko nudzi.

Musiałam się czymś zająć, więc napisałam kolejny bzdurny artykuł o blogerach i ich oddziaływaniu na ludzi. Czasami patrząc na to co piszę, miałam ochotę się utopić. Ku mojemu przerażeniu te wypociny ktoś czytał. Wysłałam tekst do redakcji i rzuciłam się na łóżko.

Chciałam znaleźć sobie coś do pracy, ale jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy. A to znaczyło, że muszę wejść na stronę lokalnej gazety. Nie sądziłam, aby już coś się ukazało, ale ku mojemu zdumieniu media w Bagateli działały równie szybko i sprawnie jak w dużych aglomeracjach.

„Właściciel firmy budowlanej „Adam-BUD”, wschodząca gwiazda lokalnego biznesu, Adam Adamski l(29) został dziś znaleziony przez swoją narzeczoną Brygidę Smolarczyk l(27), martwy w ich domu w Bagateli. Czyżby młody, silny, mężczyzna skrywał przed wszystkim podstępną chorobę, która w piątek nad ranem zebrała żniwo, a może szanowany biznesmen miał wrogów, którzy postanowili się go pozbyć? Policjant prowadzący tę sprawę Adrian M. odmawia komentarza. Więcej informacji w następnym artykule. „

Marlena Gwiżdż

Nie żył. Umarł. Teraz to do mnie dotarła. Łykając kolejną tabletkę na uspokojenie gapiłam się w ekran. Przeczytałam krótki artykuł sto razy i nadal nie mogłam uwierzyć, w to co zrobiłam. Zabiłam człowieka. Ale go nie żałowałam. Za to co zrobił już dawno powinien smażyć się w piekle. Była wściekła. Wściekła na niego, że przez chwilę, przez ułamek sekundy miałam wyrzuty sumienia. Ale on nie zasługiwał na litość. Nie on.

Ostatnio mi się udało, ale teraz zacznie robić się niebezpiecznie. Po sekcji zwłok dowiedzą się, że ktoś go otruł. Musiałam wytrzymać jeszcze kilka dni. Może tygodni. Uwiodę policjanta, zlikwiduję jeszcze dwa cele i zniknę z pieniędzmi za dom.

Psychoterapeuta kazał mi tu przyjechać. Chciał nawet przyjechać ze mną. To miała być swego rodzaju terapia. Ale ja wybrałam inną drogę. Nie umiałam zdobyć się na wybaczenie. Ludzie mogli mnie potępiać, spalić na stosie, ale czy sami zachowaliby się na moim miejscu inaczej? Tyle mówi się o litości, przebaczeniu, ale do cholery ja nie jestem z tych, co nadstawią drugi policzek. Bóg? Wierzyłam, ufałam. A on zabrał mi wszystko. Rodzinę, przyjaciół, dzieciństwo. Co otrzymałam w zamian? Ból, cierpienie, żal, wszechogarniającą pustkę i... nienawiść. Ja nie pielęgnowałam tej nienawiści do swoich oprawców. Starałam się jak nikt wyzbyć się tego uczucia. Chciałam pewnego dnia obudzić się i czystym sercem, myślami i z uśmiechem witać nowy dzień. Ale nie mogłam. Zwyczajnie nie potrafiłam. Szukałam nawet pomocy w klasztorze. Może jeszcze Bóg się ode mnie na dobre nie odwrócił? Może za zamkniętymi murami, wśród zakonnic, wierzących i gorliwych w swej gorącej modlitwie do Stwórcy, odnajdę spokój i... siebie? Na nic to.

Kolejne dni spędziłam w pokoju hotelowym. Schodziłam tylko po coś do picia. Nie miałam siły nawet spojrzeć w lustro. Nie wiem, czy minął tydzień, czy miesiąc.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Enchanteuse 08.05.2017
    Przeczytane :D. Czekam na ciąg dalszy

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania