Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Spektakularion (początek powieści)

"Po całej ziemi porozrzucany lud, który nie wie o sobie, lud głodny wiedzenia wszelkiej rzeczy, niespokojny i niepokojący, obłąkany i nawiedzający obłędem, lud, w którym tworzą się od dzieciństwa wyobrażenia mgliste, niekształtne, zamazane, wahające się i nic o nich nie można powiedzieć, i można o nich powiedzieć tylko, że są, z samych głębin dzieciństwa wydobyte, a na nich osadzają się zmienne kształty stopniowo, z biegiem życia, i towarzyszące przez całe życie, zakryte, tak jak w czasach dzieciństwa, z którymi umiera się, nie umiejąc ich nazwać — które czasem, pewnego dnia, mówią: „Dzień dobry”.

 I stało się: to było to."

Leo Lipski "Niespokojni"

 

I. Wylęganie

 

Środek dnia. Natarczywe słońce usiłuje wedrzeć się przez zamknięte okiennice do wnętrza izby, wgryźć w panującą tu statyczność, obrazkowość, przeciąć na pół, albo i na sto trylionów części, przeżreć ten nieznośny marazm, nawet nie muzealny. Pożyciowy, trupi, marazmisko iście grobowe, krypciane. Wielka kula gazów zdaje się wisieć na niebie i - choć jest daleko, cholernie daleko - strzelać promieniami, niczym bohater filmu science fiction z blestera. Za każdym razem - trafiona. Wrzuca przez szpary swoją przeklętą, niepożądaną jasność.

"Stul się. Nie świeć. Zamknij oko. Oślepnij". - krzyczy, jęczy wszystko w Krzyśku. Siedzi taki smutny, prawie wrośnięty w fotel uszak, przed ponad dwudziestoletnim telewizorem sony, patrzy na odbijającą się w kineskopie twarz. Chyba własną.

Szary, bury i łaciaty, sczerniały właściwie trup-nie trup, zmumifikowany w torfowisku za życia ozdrowieniec ze śmierci, samobieżna mumia, której rodzicami były inne mumie (człowiek z Tollund zapłodnił kobietę z Elling). Biedaczysko mający strupieszczałość w genach, błoto w DNA.

Drobinki świetlistego kurzu wzbijają się w powietrze, przez trudną do uchwycenia, mniej niż krótką chwilę wirują między meblościanką, rattanowym kwietnikiem, ławą a fotelami, by opaść, powrócić na poprzednie miejsce.

Półsekundelkowy, niewyłapywalny taniec, piruety. Czarne - paradoksalnie! - miriady, wyhalucynowane cienie zwierząt, dinozaurów, wiedźm w powłóczystych chałatach krążących pod sufitem, kształty ociężale sunących po ścianach gadzin, humunkulusów, latających na dywanach, brodatych beduinów.

Krótko żyjący refleksiarze, których jedynym celem jest zrobienie jak największej liczby obrotów wokół własnej osi. Dyskoteka, korowód postaci, święto epilepsji, jedna wielka (wiem, że użyję teraz głupkowatego neologizmu) naprzemianlekkość.

Tańce-połamańce i powolne kamieniene. Skostniała czerń rozpływająca się w kątach, na fornirze, wsiąkająca w grubokłaczasty dywan. Dzieciaczki, wiecznie będące in statu nascendi, niedorobione od pasa w górę, bądź w dół, półwidzialne, ćwierćzaistniałe, biegają w kółko trzymając się za bezrączki. Śpiewają bezpiosenki o kwiatkach, miłostkach, amarylisach, głogu, płonących, jesiennych liściach, ściętych mrozem owocach tarniny.

Za szybą, za drewnem jest świat, dynamiczny, zmienny, tutaj - ledwie się trwa. Tu wolno się jedynie wgapiać we własne odbicie. Obrastać wszechobecnym kurzem, nasiąkać martwotą, jej solą.

Tutaj wolno się tylko pozornie różnić, odcinać od otoczenia.

Jesteś tu? A więc stałeś się jednym z mebli, czy tego chcesz, czy nie.

Naprzemianżycie: czujesz, jak twoja klatka piersiowa chodzi góra -dół. Nic poza tym. Wokół głowy wirują świetliste wróżki. Obojnaki. Każdej-każdemu pasowałaby nazwa zmrocznik przytuliak, każdą chciałbyś pogłaskać, objąć.

Siedzisz tak, Krzysiu, już drugi kwadrans. W twoich żyłach - ogniska, płonie fajerkoniak w pękatym antałku, ślepy szeryf wyjmuje z rozgrzanej do białości kabury fajerwolwer i strzela w powietrze.

Mały atak epileptyczny? Kilkuchwilowy napad katatonii, czy inne skurczysyństwo sprawiło, że przez moment zmieniłeś się w owada z rodziny zawisakowatych, zawieszony komputer? Nieważne. Ze ścian spadają cienie, schodzą półwidzialne postacie. Sczołgują się pod podłogę, do piwnicy, inne - uciekają przez sufit. Przenikają strop. Pewnie gnieżdżą się na strychu w starych pudłach, sakwojażach, walizach.

Wstaje, Krzysiu. Klik, klik! - strzela mu w kolanach.

Przebudzenie mocy. Powrót do (względnej) przytomności, po okresie stagnacji. Zmartwychwstanie.

...no trup, jak Boga kocham - samobieżne zwłoki! Jak to-to idzie! Paralityk trzy dni po śmierci, denat po prostu!

- Zarassss, moment, czekaj... - mruczy Krzysiu mijając się w przejściu z jednym z pełzitw.

- "Głodny? 0 Na co czekasz?" - cytuje się zmartwychzdechlakowi slogan z dawnej reklamy (czego?). Wyjmuje z lodówki ostatni słoik. Przez dobrą minutę mocuje się z zakrętką.

- Cholerny świat, zaraz nie będzie co źryć - warczy pod nosem młody Grałejko. Za ścianą kłębią się, wiją, buzują motki, kłębki, plątaniny beżowych ciał. Wzbierają fale.

 

II. Fleksualizm

 

Hałas się nasila. Za drzwiami rosną półmetrowe ukwiały, węże morskie kłębią się jak oszalałe, syczą z głodu.

Miękka, półpłynna materia. Cielesność. Cielistość.

Przeolobrzymie wrakowisko: w drugim pokoju, w ciemnościach rdzewieją dziesiątki ponadstuletnich statków. Jedne wyrastają z drugich, kadłuby katamaranów - z tankowców, z kutwów - łodzie, dzioby kajaków.

Każda jednostka oczywiście żyje, czuje, oddycha, widzi. Za ścianą jest składowisko żyć, bezgatunkowych istot.

Giętkość. Przenikanie. Płynność. Bezkształt. Polimorficzność.

Każde pomieszczenie w chałupie Krzyśka zdaje się być osobną ilustracją w korozariuszu, wielkiej księdze rdzy.

...a może to tylko jemu odbija?

- ..dam wam, wait a minute, czekać tam! - warczy pod nosem, w zasadzie bardziej do siebie, młody Grałejko. Wyjmuje z kieszeni telefon. Wybiera numer.

- Aneta? Cze. Ledwie cię poznałem po głosie. Brzmisz siakoś tak... W ogóle ostatnio słabo kojarzę. Słuchaj... Zatankowałem. Pod sam korek, że tak durno powiem. I rozprzęgam się, kuźwa, mijam z samym sobą. Nie poznaję tego faceta, co chodzi w moich łachach. Kasy - zero, na szczęście długów nie narobiłem. "dzieciaczki" - głodne, jak sto wilków. Albo i bardziej. Jak stado czortów.

...tak, wiem, nie umoralniaj. Daruj sobie. Nie dzisiaj. Nie w tym millenium. O - słyszysz? Tajfun, potwory szaleją. Weź pożycz dwie dychy. Muszę czymś zatkać im mordy, bo pół chaty rozniosą. Oddam najdalej pojutrze. No, góra za tydzień.

...pierdolę coś poetycko, ale wiesz, jak jest. Jeszcze nie doszedłem do siebie, nie poukładałem się. Pan metaforysta się włącza w człowieku.

Kompletne nadreakcje: boję się własnego cienia. Zwierząt. Ich cieni. Czuję, że chcą mnie pożreć, kurwa, pochłonąć. Wtranżolić w całości, bez gryzienia. Ledwie jestem w stanie przełknąć ślinę. Całe gardło założone parszywizną. Flegma-nie flegma, jakieś pół-stałe gluty. Czuję się po prostu jaj obdarty ze skóry. Posolony. Pokryty wrzodami. Poszankrowany. Tryperiada po prostu, alkoweneryczne zapalenie osobowości.

..dwa zeta chociaż. Trzy zylki. Góra - cztery. Dobra. Czekaj.

 

III. Nadawanie sensu

Wychodzę. Zamykam drzwi na klucz. Jest stosunkowo wcześnie, ojciec będzie spał w najlepsze co najmniej do południa. Głodomory - chyba jakoś wytrzymają następnych parędziesiąt minut bez papu, nie zaczną się kanibalizować. Wiem - to średnio mądre, że zostawiam śpiącego staruszka sam na sam z całym pokojem dzikich, kłębiących się, diablo głodnych monstrów, ale... mam dziwną, niczym nieuzasadnioną pewność, że wszystko będzie dobrze, bestyje nie sforsują drzwi, nie przegryzą ścian, by dobrać się do mego rodzica, śpiącego snem sprawiedliwych pana Zbyszka. Nie upitolą mu głowy przy samej żopie.

Słoik ledwiepółświeżej, mięsnej marmolady powinien im wystarczyć na tych kilka godzi, góra - pół dnia. Muszę pogadać z Anetą, z kimkolwiek, przewietrzyć synapsy. Pobyć w kontrze do wszystkiego, zwłaszcza - własnego, szmatławego nastroju. Nie udawać optymisty, nie pocieszać się na siłę, zacisnąć zęby i starać się myśleć jak najmniej, jak najpłyciej. Zrobić sobie w głowie przecier, rozlać mózg, niech będzie mętną, kisielowatą kałużą. Wytworzyć w sobie demencję, zdrową, kojącą niepamięć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania