Poprzednie częściFioletowy motyl

Fioletowy motyl (Rozdział 10)

ROZDZIAŁ 10

 

27 LAT TEMU...

 

To był najgorętszy lipiec od wielu lat. Promienie słońca wręcz paliły skórę. Wakacje, jak zwykle Mieszko i Mikołaj, dwaj dziewięcioletni bracia bliźniacy, spędzali w domu - nieduży, drewniany budynek, rzut kamieniem od zatoki. Ich rodzice, Cezary i Krystyna, prowadzili małą smażalnię ryb (właściwie była to buda na kółkach). Mama, gdy był sezon, cały dzień obsługiwała turystów, serwując im ryby, frytki, sałatki, hamburgery i inne przekąski, które stawały się hitem wśród przybywających nad morze Polaków. Tata wstawał przed świtem, jadł śniadanie, brał termos z herbatą i ruszał na połów swoją łajbą o imieniu Stella. Była to właściwie niewielka, biała łódka z jedną parą wioseł. Nic nadzwyczajnego, ale tata kochał ją bardzo i był z niej niesamowicie dumny, bo sam ją zbudował. Czasami Cezary, zwłaszcza w wakacyjnym okresie, zabierał na ryby synów. Uczył ich jak zanęcać, jak przygotować wędkę, jak zarzucać sieci... Tata był znakomitym rybakiem, ale powtarzał zawsze, że to ciężki kawał chleba i mają z mamą zamiar zbudować kompleks domków dla turystów. Ich działka była spora i w dobrej lokalizacji (kilkadziesiąt metrów od plaż zatoki). Dom zajmował niewielką jej część, więc plan nie był taki ostatni, nawet chłopcy to wiedzieli.

Jakoś na początku lipca, ojcu przydarzył się niewielki wypadek przy pracy - rozciął dłoń, podczas skrobania z łusek swoich zdobyczy. Rana nie była duża, ale dość głęboka, by na kilka dni unieruchomić go w domu. Z zabandażowaną ręką ciężko było wykonywać wszelkie, niezbędne przy połowie czynności. Małżeństwo doszło do wniosku, że przez tydzień, będą kupować ryby. Nie stracą wiele pieniędzy, a interes będzie funkcjonował nadal. Błahostka.

Pewnego wieczoru, podczas kolacji, bracia słuchali dyskusji rodziców o kontuzji taty i o tym, że nie może na razie wypływać na ryby. Ojciec narzekał, że nie jest przyzwyczajony do siedzenia w domu, a matka przekonywała, że odpoczynek dobrze mu zrobi. W głowach chłopców, jednocześnie zakiełkował pomysł. Rozumieli już doskonale, że to normalne, że są oni połączeni jakąś, niewidzialną siecią. Na zawsze. Mówi się, że w wielu przypadkach rodzeństwa bliźniaczego, jedna ze stron jest dominująca. W ich duecie, to Mieszko był tym, który częściej brał sprawy w swoje ręce. Może to przez fakt, że był starszy o siedem minut. Tego wieczoru, gdy byli już w swoim pokoju, również on, jako pierwszy wypowiedział na głos, co mu chodzi po głowie.

Wyszeptał konspiracyjnie, że są już na tyle duzi i samodzielni, że mogą pomóc rodzicom. Już przy stole, kiwali do siebie porozumiewawczo głowami, ale teraz dopracowali szczegóły planu.

Nazajutrz, po kolacji, Mikołaj wykradł ojcu klucze od szopy i do kłódki, spinającej łańcuch, którym przycumowana była Stella. Mieszko, ukradkiem przeniósł do pokoju braci ich kalosze i ukrył je pod łóżkiem. Kiedy ich mama zgasiła światło i poszła na dół, myśląc, że synowie śpią, ci otworzyli oczy i rozpoczęli szeptaną dyskusję. Po jakimś czasie, Mieszko nastawił budzik w swoim elektronicznym zegarku Casio na godzinę trzecią nad ranem, powiedzieli sobie „Dobranoc” i usnęli niemal jednocześnie.

Obudziło ich miarowe pikanie zegarka. Obawiali się, że gdy wstaną w środku nocy, będą zaspani. Nic z tych rzeczy. Czuli jedynie ogromne podniecenie, wywołane „akcją”, którą mieli przeprowadzić. Byli zdeterminowani, zwłaszcza Mieszko. Mikołaj miał wątpliwości, czy taka forma pomocy rodzicom jest odpowiednia i bezpieczna, ale jego brat, jak zwykle przekonał go, że wszystko będzie dobrze. Tak to się właśnie odbywało. Mieszko zawsze stawiał na swoim. Lubił dominować. Mikołaja to wkurzało, lecz nigdy nie dawał po sobie tego poznać. Zagryzał język i zaciskał pięści, ale jak dotąd nie wybuchł, choć wewnątrz często aż się gotował. Najgorsze jednak było to, że czasami odnosił wrażenie, iż Mieszka rodzice darzyli większym uczuciem. Z racji tego, że brat był odważniejszy, bardziej przebojowy, pewny siebie, zdobywał więcej względów. Zwłaszcza u taty. To był przykry wniosek, ale w tamtym czasie, tak to właśnie postrzegał.

Noc była ciepła i wilgotna. Księżyc, w swojej, pełnej okazałości, zaglądał odważnie do ich pokoju. Ubrali się, oświecając się wzajemnie latarką. Mieszko w biały T-shirt z postacią marynarza Popeye i granatowe spodenki. Mikołaj założył czarną bluzkę z tego samego zestawu, jednak na jego piersi widniał wizerunek największego konkurenta Popeye'a do serca ukochanej. Oczywiście... Gdy mama kupowała im ten zestaw koszulek, prosiła, by się nimi wymieniali. Mieszko nigdy do tego nie dopuścił. Zarzucili na ramiona swoje plecaki, do których wcześniej spakowali kalosze, jakieś przekąski i soki w kartonikach. Po cichutku wyszli przez okno, na daszek werandy, a następnie, po piorunochronie, na ziemię. Uważali przy każdym ruchu. Nie mogli wywołać nawet najmniejszego hałasu. Gdyby rodzice obudzili się i przyłapali ich na nocnej ucieczce, mieliby przesrane do końca lata, albo i dłużej. Zakradli się do szopki i otworzyli kłódkę kluczem, zabranym ojcu. Mikołaj wziął wiosła i puszki z zanętą i robakami, Mieszko - wędkę w czarnym pokrowcu i podbierak. Biegiem ruszyli w kierunku plaży, pełni nadziei na udany połów. Nocne niebo, nieśmiało przybierało już barwę szarości, a bracia, oczami wyobraźni widzieli poranek i miny rodziców, gdy przyniosą do domu wiadra pełne ryb.

Dotarli do łódki i wrzucili na pokład wszystkie przyniesione rzeczy. Mieszko otworzył kłódkę i wspólnymi siłami wypchnęli Stellę do wody. Morze było nadzwyczaj spokojne. Mikołaj wiosłował, a jego brat przygotowywał już wędkę i przynęty. Po niecałej godzinie, chłopcy mieli już niemal pełne wiaderko ryb. Nie gadali za wiele, nie chcieli spłoszyć swoich zdobyczy. Mieli świadomość, że rodzice, gdy się przebudzą i zauważą ich nieobecność, wściekną się, a następnie zapewne zaczną się martwić.

- Mogliśmy zostawić im chociaż jakiś liścik... - odezwał się półgłosem Mikołaj.

- Przestań pieprzyć, braciszku, bo przestraszysz wszystkie ryby - burknął Mieszko. - To ma być niespodzianka. Trochę się pomartwią, ale zanim zdążą wpaść w panikę, my już wrócimy z wiadrami pełnymi rybek.

- A jak zgłoszą nasze zniknięcie na policję? Wtedy, nawet ryby nas nie uratują. Będziemy mieli przerąbane po całości.

- A ty jak zwykle, wszystko w czarnych barwach... I do tego trzęsiesz portkami ze strachu.

Mieszko miał branie. Powalczył krótką chwilę ze zdobyczą, ale ta zerwała się z haczyka i odpłynęła.

- No żeż kurwa! Uciekła... To przez ciebie. Czego do mnie gadasz teraz? Rozpraszasz mnie, matole.

Mikołaj poczuł ukłucie złości. Zaczynało się... Jak wszystko idzie dobrze, to super. Jak coś się wali, to jego wina. Pomyślał, że teraz nie może odpuścić. Nie tym razem.

- Widzę, że ci już nie idzie... Daj mi spróbować - powiedział Mikołaj, puszczając wiosła.

- Spierdalaj, młody.

Nienawidził, kiedy brat tak się do niego zwracał. Był raptem starszy o kilka minut, a puszył się, jakby to było kilka lat.

- Nie! Dość już! Wędkujesz od ponad godziny. Teraz moja kolej!

- Przecież obaj wiemy, że jestem w tym lepszy - uśmiechnął się szeroko Mieszko. - Chcemy podobno wrócić do domu jak najwcześniej, a jeśli ty przejmiesz kija, to nic nie złowimy...

- No tak! Ty przecież we wszystkim jesteś lepszy. Lepiej grasz w piłkę, lepiej włazisz na drzewa, lepiej pływasz, lepiej jeździsz rowerem, lepiej to, lepiej tamto. Szkoda, że nie uczysz się lepiej, bo to już w ogóle by było... Nawet rodzice wolą ciebie ode mnie! - wreszcie wypluł z siebie żal, który zalegał w nim od dawna.

- Co ty pierdolisz, człowieku?

Mieszko odłożył wędkę i wstał. Bliźniak uczynił to samo, jakby łódkę przepołowiło wielkie lustro. Mikołaj wskazał ręką na postać z koszulki brata.

- Nawet ta cholerna koszulka. Czemu ty cały czas nosisz z Popeye'em, a ja muszę z tym debilem Bluto? Czemu mama, po kupieniu tych koszulek, nie dała mi białej? Tylko tobie. Od razu, automatycznie - łzy napłynęły do oczu Mikołaja. - Nawet nas nie spytała. Tak, jakby to było naturalne, oczywiste. Dlaczego?

- Bo, po prostu o nią poprosiłem, a ty stałeś jak kołek, jak zwykle zamyślony. Bujający w obłokach, kurwa! Z resztą, jak chcesz, to masz tę jebaną szmatę! - Mieszko sprawnym ruchem zdjął koszulkę i cisnął nią w brata.

Ten nawet nie drgnął. T-shirt upadł na dno Stelli. Mikołaj poczuł w żyłach ogień, choć jego oczy przybrały lodowaty wyraz. Miał wrażenie, że za chwilę eksploduje. Jedyne, co chciał teraz zrobić, to udusić tego gnojka gołymi rękoma. Nie mógł się jednak poruszyć. Stał tylko, jak sparaliżowany i zagryzał wargi.

- No i co się tak patrzysz? Chcesz mi zajebać? No co, chcesz? Nie masz do tego jaj! Jesteś ciota! - Mieszko rozluźnił swoją sztywną postawę. - Dobra, mam już tego dość. Wracamy...

Odwrócił się i schylił po wędkę, aby ją złożyć i spakować do futerału. Mikołaj w tym momencie nie wytrzymał. Zebrał się w sobie i z całych sił ruszył na brata. Wbiegł w niego z ogromnym impetem. Popchnięty Mieszko, praktycznie przeleciał przez swoją połowę łódki, po czym uderzył głową w brzeg burty i z głośnym pluskiem wpadł do wody...

 

Krystyna Marczuk maszerowała roztrzęsiona po całej jadalni. Od stołu do okna, od okna do stołu. Przemierzyła tę trasę prawdopodobnie już po raz setny, gdy do domu wszedł jej mąż. Miał ponurą minę, a z jego oczu można było wyczytać lęk.

- I co? - spytała drżącym głosem.

- Nigdzie ich nie ma - rzekł Cezary i spuścił wzrok.

- Boże święty... Gdzie oni się podziali, Czarek?

- Nie wiem. Może poszli na lody albo na te ich automaty...

- Czarek, która jest godzina? O tak wczesnej porze wszystko jest pozamykane - jej głos się załamał.

Kobieta ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Gdy podniosła wzrok, przez rozmyty łzami obraz, ujrzała mały czarny punkcik za oknem. Podeszła bliżej, przytykając nos do samej szyby. Od strony zatoki, biegiem pędził ku nim Mikołaj. Oboje wyskoczyli na zewnątrz, na spotkanie synowi. Biegli ku sobie do momentu, gdy mogli już ujrzeć swoje wyrazy twarzy. To, co zobaczyli rodzice w obliczu syna, zmroziło im krew w żyłach. Jego dziecięca, słodka buzia, teraz była spuchnięta od płaczu i ukazywała przerażenie, które od razu powiedziało im, że stało się coś okropnego. Zatrzymali się kilka metrów od siebie. Mikołaj sapał, jednocześnie zanosząc się płaczem. Krystyna padła na kolana z półotwartymi ustami. Cezary był pewny, że słyszy dźwięk pękającego, matczynego serca...

- Gdzie Mieszko!? - krzyknął ojciec. - Gdzie jest twój brat!? Jezu Chryste! Gdzie on, kurwa jest!? Gdzie!?

Krzyk ojca przeszedł w zawodzenie, a następnie w wycie. Mikołaj stał, jak wbity w piasek pod jego stopami. Nie mógł oderwać wzroku od zrozpaczonych rodziców. Głośno dyszał, a jego ciało drgało spazmatycznie. W prawej dłoni ściskał, z całych sił, białą koszulkę z wizerunkiem marynarza

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajkopisarz 29.06.2020
    Zaczyna się rozjaśniać u kogo nagrabił sobie Mikołaj. Ale nadal nie wiadomo, w jaki sposób demon zdołał powrócić i kto mu na to pozwolił – przyznam że odpowiedź na to pytanie nurtuje mnie najbardziej i mam nadzieję że się pojawi ?
  • Clariosis 30.06.2020
    No proszę, proszę... W tym przypadku tytuł "Fioletowy motyl" nabiera zupełnie innego wydźwięku. Ale ciekawe, że chłopiec postanowił zacząć się mścić dopiero teraz, chociaż może właśnie o to chodziło, by zaatakować, gdy Mikołaj w końcu ułoży swoje życie? Ale i tak mnie intryguje, czy zmarły Piotruś też ma coś z tym wspólnego, czy gniewny za swoją śmierć duch wykorzystuje jakoś ten fakt, może z tego powodu był w stanie zaatakować? Doprawdy mnie ciekawi, co będzie dalej. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania