Poprzednie częściGwiazdeczka cz. I (Zdzi*a tom II)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Gwiazdeczka cz. VI (Zdzi*a tom II)

Iście rozczulające powitanie, zakończyło się równie autentycznymi łzami. Każde mignięcie złych wspomnień, wbijało wystarczająco ostre szpilki, bym ryczała rzewnie, mocno zasmarkując flanelowe paskudztwo. Kilka klepnięć po pleckach później, tatko poluzował uścisk, a ja wybuchnęłam nerwowym śmiechem, gdy raz za razem ocierałam rękawem spływające z oczu krople. W końcu jednak wyswobodziłam się z ramion drania i wtedy, o dziwo do zabawy dołączyła matula:

– Proszę, panie wójcie. Zaraz zaparzę herbatki – skierowała słowa do przybysza i wskazała na stół, który zajmowałyśmy. – Przepraszam, że ja taka nieubrana, ale sam pan rozumie. Na coś takiego trudno się przygotować...

– Pewnie, pewnie, pani Jadwigo – zaczął jegomość, zdejmując kapelusz. Zasiadł obok mnie, co przyjęłam z ulgą. Dzięki temu mogłam wcielić w życie ułożony plan. – Nieczęsto wita się powracające pociechy. Patryk i Paweł, też zajeżdżają do domu tylko na święta. Jest jeszcze Jerzy, no ale – machnął dłonią w geście rezygnacji – o nim, to szkoda gadać.

Zajmując na powrót miejsce, przebiegła mi przez głowę myśl, iż Jurek ewidentnie musiał sobie czymś u ojca przeskrobać. Nie mogę zaprzeczyć – wzmianka zaintrygowała moją wewnętrzną Anielicę na tyle, że z pewnością podrążę ten temat. W wolnym, rzecz jasna czasie. Teraz jednak należało zająć się swoimi sprawami.

W pierwszej kolejności zapytałam matkę, czy nie potrzebuje pomocy przy kuchni. Postanowiła bowiem odgrzać ogórkową, aby nas wszystkich nakarmić. Podziękowała szybko, nieco nerwowo dając do zrozumienia, że da sobie radę. Widziałam lekki przestrach w jej szarych oczach. "Nie martw się, mamo, mam kilka asów w rękawie".

Na wzmiankę o ogórkowej, panowie zaczęli ochoczo rozprawiać na temat brakującego elementu stołowej zastawy – wódki czystej, która mogłaby uczcić mój powrót na włości. Byłam przygotowana na taką ewentualność. Roześmiana, wzięłam kolejny kęs szarlotki i wstałam od stołu. W kilka sekund poleciałam do sieni, zdjęłam zegarek i wkładając go sobie do kieszeni, zgarnęłam z torby dwie flaszki. Zauważywszy wiadro z deszczówką przy schodach, zamoczyłam chodaki i niedbale rozrzuciłam je po podłodze. Wracając do kuchenki, mokrą dłoń wytarłam o wnętrze kieszeni i bransoletę zegarka. Wchodząc do środka, już od drzwi rzuciłam:

– No, żeby tak nie siedzieć o suchej gębie, to mam dwie do degustacji. Od czego zaczynamy? Wyborowa czy Extra Żytnia?

Zgodnie z oczekiwaniami, ślepia obydwu panów rozświetlił niekontrolowany blask. Nie byłam głupia – z byle czym bym tutaj nie przyjeżdżała. Praca w kasynie oferowała szerokie spektrum możliwości. Mogłam oczywiście zakosić jakiś koniak czy rum, ale po co się oszukiwać? Na wsi wciąż królowała wóda i spiryt.

Zaczęliśmy od Wyborowej. Głowę może i miałam mocną, ale zdawałam sobie sprawę, że potrzebuję zaplecza w postaci czegoś tłustego. Na pytanie ojca, o coś porządnego do żarcia, matka zadrżała, ale pędem wyjęła z lodówki patelnię ze smażonym z cebulą podgardlem. W połączeniu z domowym chlebem i jeszcze większą ilością ogórów, mogłam być spokojna o swoją misję.

Byliśmy może po czterech kolejkach, kiedy postanowiłam uderzyć. Modliłam się w duchu, by matka mnie nie wydała. Na szczęście siedziała naprzeciwko, tuż obok ojca, więc przynajmniej nie widział jej miny, gdy powiedziałam:

– Tak naprawdę, muszę się wam do czegoś przyznać – przerwałam wypowiedź, dla lepszego efektu, kołysząc nóżką kryształowego kieliszka. – Miałam ukryty motyw, by się tutaj pojawić. Wiem, że to może za późno, bo mleko dawno rozlane, ale, ale – celowo zająknęłam się, by spuściwszy wzrok, sięgnąć do kieszeni bluzy. Wyjęłam skrywany skarb i przytrzymałam zamkniętą dłoń w powietrzu – znalazłam pański zegarek, wójcie.

Jedno zerknięcie na gębę ojca i już wiedziałam, że w gaciach ma ciepło. Krew odpłynęła z twarzy, a usta poczęły lekko drżeć. "Haha, mam cię, kmiotku".

Wójt zaś wysunął dłoń, z nadzieją przyglądając się mojej pięści. Delikatnie położyłam biżuterię na ręce gościa. Ze wzruszeniem i ekscytacją zaczął majstrować przy pokrętłach. Nie posiadał się ze szczęścia, nie mogąc uwierzyć, że po tylu latach mechanizm nadal działał. "Oj, gdybyś wiedział, że to nie twój..." Szybko przystąpiłam zatem do wyjaśnień:

– Niech sobie wójt wyobrazi moje zdumienie i radość. Siedziałam parę dni temu na zajęciach z socjologii. Bo wie wójt, studiuję pedagogikę i mamy tam taki przedmiot. No, i w auli profesor rozprawiał o szczurach, które uczą się zachowań na podstawie dźwięków, czy innych bodźców, a mnie, jak dunder nie świśnie, myśl nagła napadła i odpuścić już do końca wykładu nie chciała! Przypomniało mi się, że upuściłam zegarek w szuwarach tuż poza domem. Wszyscyśmy szukali zguby na dnie i w gęstwinie, ale sobie na tej auli pomyślałam: "A co jeśli bransoleta osiadła na rzęsie i potem ją zniosło? A jeśli popłynęła na mieliznę, tę co ją z Sylwką znalazłyśmy kilka lat wcześniej i tam robiliśmy sobie kąpiele w borowinie?" No i wójt nie uwierzy! Toż to, normalnie szok! Ledwo przyjechałam, zrzuciłam bagaże w klomby – taka zniecierpliwiona byłam – a już pognałam do strumienia. Matce całe chodaki zamoczyłam. Ale znalazłam! Tylko dzięki bransoletce poznałam! Wystawała z piasku, pół-sucha, pół-mokra. Wzięłam ją do domu, opłukałam pod szlauchem. No i... proszę, działa! – Klasnęłam w dłonie, przybierając najbardziej słodko-niewinny uśmiech, jaki miałam w zanadrzu. A potem z wyczuciem posmutniałam. – Jeszcze raz strasznie przepraszam za to, co zaistniało. Może to trochę późno, ale mam nadzieję, że się już wójt nie będzie na tatka gniewał?

Rzuciłam spojrzenie na gwałciciela. Jego wzrok mówił więcej niż wiele. Szok, niedowierzanie, nieufność, ba... ależ oczywiście! Także złość, a wręcz skrzętnie skrywana furia. "Hihi, ty już wiesz, co to oznacza! Mam cię w garści, ptaszku".

Ileż wycierpiałam za nie swoje winy? Za coś czego w życiu nie zrobiłam. Jak strasznie trzeba być zuchwałym, by zrzucić na dziecko odpowiedzialność za własną chciwość? Zegarek nie został przeze mnie utopiony, tylko sprzedany przez ojca i jego kolesiów. Bibka trwała dobre kilka dni. To było na długo przed tym, kiedy zaczął mnie regularnie rżnąć. Ale stanowiło początek. Spodobało się mu zadawanie bólu i upokorzenia. Przysłowiowy gwóźdź do trumny...

– Ależ, Joanno, nasze swary skończyły się dawno temu. Jesteśmy teraz jak najlepsi koledzy!

"Ups...". Tego się nie spodziewałam. Mogły wystąpić pewne komplikacje. Ale jak mawiają w dobrej literaturze: "Przyjaciół trzymaj blisko, ale jeszcze bliżej swoich wrogów". Najwyraźniej tatuńcio stwierdził, że najciemniej będzie pod latarnią. Nic to, nie mogło być przecież za łatwo. Żeby był fun, trzeba się trochę pomęczyć.

Reszta spotkania minęła jakoś tak... lekko. Rozmawialiśmy o dupie Maryni, czyli o wszystkim i niczym. Pomimo gromów rzucanych mi przez starucha, humor w zasadzie wszystkim dopisywał. Nawet matka wrzuciła na luz. Pierwsza flaszka poszła jak woda. Extra Żytnia, niewiele gorzej. Umiejętnie omijałam co którąś kolejkę, albo dzieliłam się ukradkiem z Jadzią. Musiałyśmy być na siłach, żeby stawić czoła ojcu. Lepiej mieć lekko w czubie, niż tak jak ci dwaj – kompletnie zalane pały.

Wójt odpadł pierwszy. Ledwo Jadwiga wskazała mu kanapę, a już chrapał jak koń na westernie. Ojciec zdołał jedynie wybełkotać: "ale go wzięło", a potem ryknął do matki:

– Idziemy do sypialni! Wszyscy troje!

Spojrzałam na mamę i wskazałam otwartą dłonią na tatuśka:

– Nie krępuj się – powiedziałam.

Pąsowe policzki Jadzi, uniósł szaleńczy uśmiech. "Och, czyli nie tylko ja miałam takie zapędy". Sekundę później tatko zarobił soczystego liścia. Oniemiały złapał za policzek. Chciał się rzucić i pochwycić żonę za temblak, ale dupsko utkwiło na krześle, uwięzionym pomiędzy stołem a kredensem. "Trzeba było się nie pchać do dziury, szczurze".

Zauważając chwilową pułapkę, w jakiej się znalazł małżonek, mamusię pochłonął wir zabawy. Okładała ojca zdrową ręką, a gdy zabrakło siły, sięgnęła po znienawidzoną chochlę. Już miała wziąć zamach, kiedy złapałam za łyżkę i rzuciłam:

– Nie, mamo. To za proste. Zbyt lekka kara. – Wiedziałam, że mój wzrok mógł teraz zabijać. Po raz pierwszy doświadczyłam takiego uczucia. Bezgranicznego triumfu. Mój oprawca czuł strach. Widziałam lęk malujący się na opuchniętej od matczynych razów twarzy. "Finally!".

– To teraz do sypialni, tatku – wysyczałam i z łatwością podźwignęłam grube cielsko. Och, jakże uradowało mnie zdziwienie, którego nie potrafił nawet ukryć. Zdumienie matki, wyrażało raczej radość i szacunek dla umiejętności. "W sumie, miło" – pomyślałam.

Sypialniane drzwi ustąpiły pod mocnym kopnięciem. Panujący mrok w niczym mi nie przeszkadzał. Znałam pomieszczenie dosłownie od podszewki. Rzuciłam oblecha na rozłożony tapczan. Coś tam wyjąkał, ale widziałam, że już powoli odpływa. Spoliczkowałam go mocno, na nowo powodując puchnięcie facjaty. Zerknęłam na Jadzię, oczekując nagany. Pokiwała tylko głową, częstując aprobatą w stylu: "Rób co chcesz. Zasłużył".

Ojciec, oświetlany teraz księżycową poświatą, w panice spoglądał to na mnie, to na nią. "Jezu, ile ja na to czekałam...".

Postanowiłam dać mu wszystko, co sobie wymarzył. To czego nie chciał, dorzucę w gratisie. Altruistka ze mnie, no nie?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • wolfie 08.11.2020
    Przyjemnie się czytało. Masz lekkość w pisaniu, dobrze oddajesz charakter bohaterki. Poproszę więcej :)
  • Kocwiaczek 08.11.2020
    Dzięki:) Na więcej trzeba będzie poczekać. Piszę raz w tygodniu, zazwyczaj w niedzielę. Mam nadzieję, że mi wybaczysz :D
  • Bajkopisarz 08.11.2020
    „w życie mój plan”
    Żeby nie powtarzać zaimka, sugeruję „przygotowany” „wcześniejszy” itp. plan
    „dając mi do”
    Mi – zbędne
    „Wracając do kuchenki, mokrą dłoń wytarłam o wnętrze kieszeni, nie oszczędzając bransolety zegarka. Wchodząc”
    3 imiesłowy – ąc obok siebie.
    „mogłam być bezpieczna o”
    Raczej: być spokojna
    „przerwałam, dla lepszego”
    Co przerwała? Brak wyjaśnienia

    No to się narobiło. W sumie nie wiem, czy plan z zegarkiem nie był zbyt wydumany, ale to może nawet lepiej – przecież nie wszystkie misterne plany wychodzą w życiu, czasem są rozbrajane jednym zdaniem, jak to wójta. Ale i tak zdarzenia popłynęły swoim nurtem.
    Matka się wreszcie doczekała swoich pięciu minut. Czy zrozumiała, ze to musi być całkowita odmiana losu, bo jak zostanie sama, a wrócą stare nawyki to będzie krucho? Widocznie ma pewność. Na co zasłużył sobie tatko? Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg :)
  • Kocwiaczek 08.11.2020
    Dzięki, Bajko. Poprawię niebawem te niedoróbki:D Matka tyle lat kumulowała w sobie złość, że po prostu musiała w końcu dać jej upust. Ojciec zaś przecenił swoje możliwości. Nie ma już do czynienia z dzieckiem i zastraszoną małżonką. Wiek również zadziałał na jego niekorzyść. A plan Joanny, chociaż został trochę spalony, może się jednak odbić tacie czkawką. Przyjaźń zbudowana na kłamstwie jest zbyt krucha, by nie można było z łatwością zdmuchnąć jej niczym domek z patyczków :) Aniela zaś, z przyjemnością zostanie złym wilkiem :)
  • Bajkopisarz 09.11.2020
    Kocwiaczek - kto zasiał wiatr, zbierze burzę ;) Choć są tacy, którym burza zawsze przechodzi obok, nie czyniąc szkody. Mam takiego kolegę, który choćby nie wiem co, spadnie zawsze na cztery łapy.
  • Kocwiaczek 09.11.2020
    Bajkopisarz, szczęściarz z niego:) Niestety zazwyczaj piach sypie w oczy, no chyba, że ktoś sobie przezornie gogle dobre załatwi. Jednak po każdej burzy, przychodzi słońce i trzeba tylko się modlić, by jak najrychlej. No i trwało, jak najdłużej:)
  • Shogun 08.11.2020
    Kurła, a gdzie reszta? :( haha :D Dopiero w następnej części? :( haha Tyle czekać muszęm :( haha no ale do sedna:
    W końcu, w końcu dostanie za swoje, gdyż do tego czasu zdążyłem znienawidzić tego jej "ojca" na amen, po tym co o nim słyszałem. Tyle czekałem na "zapłatę" i jeszcze poczekam :( haha :D "cierpliwie".
    Ogólnie, bardzo dobry rozdział, dobrze zarysowana przestrzeń, coraz lepsze opisy, good job ;D

    Jedno, co mnie bardzo urzekło, to matka naszej Anielicy. Niby cicha woda, a tu proszę, jest pazur, który prawdopodobnie właśnie po niej odziedziczyła Aniela ;) Jak to mówią, co w rodzinie to nie zginie, a krew nie woda haha ;)
    Nie zdziwiłbym się gdyby się okazało, że gdyby nie to, iż matka jest "przygaszona" to byłaby podobna do Anielicy, albo może nawet bardziej Anielicowa" haha :D
    Kto wie? Kto wie? ;)
  • Kocwiaczek 08.11.2020
    Ej, no i tak mi długie wyszło. Coraz dłuższe jest. Poza tym, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ciężko stwierdzić co Joanna ma po kim. Pewnie się wyda w dalszym ciągu opowieści :D
  • Shogun 08.11.2020
    Kocwiaczek Widzę widzę ;) Ano rośnie rośnie, a ja coraz bardziej głodny, bo ostatnio tylko serek wiejski zjadłem ;)
    Ooo, wyda się? No to w takim razie ciekaw jestem w jakich okolicznościach ;)
  • Kocwiaczek 08.11.2020
    Shogun :) wszystko w swoim czasie :D Dzięki za czytanie :)
  • Shogun 08.11.2020
    Kocwiaczek ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania