Poprzednie częściGwiazdeczka cz. I (Zdzi*a tom II)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Gwiazdeczka cz. XVI (Zdzi*a tom II)

Jest pewna rzecz, której o mnie nie wiecie. Śpiewam i robię to dobrze. Chór w kościele, a potem studencki. Kilka zajęć z aktorstwa. Plus wiele scenek odgrywanych, kiedy trzeba było uśpić czujność potencjalnej ofiary. Generalnie mam głos piskliwy, jednak sprawnie potrafię go modulować. Oczywiście, nigdy nie będzie tak niski jak u rasowego samca, ale od biedy można dać się oszukać. Od soprana aż do barytonu. Alt zawsze wychodził mi najgorzej i w sumie nigdy nie był do niczego potrzebny. Taka słodka trzpiotka, jaką zgrywałam nie musiała być przecież normalna. Na co dzień sopran w zupełności wystarczał. Dzisiaj jednak musiałam go sprawnie porzucić...

Jest kilka sposobów na doskonałe morderstwo. Przede wszystkim nie wolno panikować. Trzeba nie zostawiać śladów i oczywiście nie dać się złapać. Nie no, żartuję. Co niezwykle istotne należy pozbyć się własnego zapachu. Perfumy, szampon, woda kolońska czy nawet mydło potrafią nieźle namieszać. Dlatego właśnie przed akcją wzięłam prysznic w kanciapie Juliana. Szamponu i mydła użyczyła mi Śnieżka, na co Daisy ostentacyjnie prychnęła pod nosem. Chyba uraziłam czymś jej kaczą dumę, ale centralnie miałam to w kuprze.

Nie byłam za specjalnie wysoka, a posturą przypomniałam raczej niewielkiego wyrostka. Julian jednak znalazł na to radę. Nogi w szerokich nogawkach z kieszeniami, wyglądały na lepiej zbudowane, natomiast ręce pokryte podwójną warstwą bandaży zachowały swobodę ruchu, a barki zyskały na masywności. I tak oto stałam na skraju ulicy handlowej, z niepewnym planem ukarania pierwszego z oprawców. Nie byłam nawet zła. Znowu stałam się zimna. Wyzuta z emocji. Pierdzielona bryła wykuta z najprawdziwszego lodowca.

Szewc jak zwykle kulił grzbiet nad jakąś parą obuwia. Przez chwilę obserwowałam chujka przez okno, rozmyślając czy bardzo będzie krzyczał, kiedy przejdę do rzeczy. "Cóż, pora się w końcu przekonać".

Zapukałam trzy razy. Mogłam wpaść od tyłu budynku, albo wskoczyć przez komin jak święty Mikołaj, tylko po co? Nie ma sensu zachowywać się niczym ninja. Szybko nałożyłam czapkę i podkręciłam wąs. Naraz zaskrzypiała zasuwa, a chwilę później zza drzwi wyłoniła się parszywa morda szewcunia.

– Dobry wieczór, panie Januszu – powiedziałam niskim tonem i ukłoniłam się pospiesznie, unosząc ździebko szwedkę. – Jestem od zarządcy. W pralni wywaliło rurę. Muszę sprawdzić czy wyciek nie zrobił większych szkód. Prowadź pan, gdzie tam masz łączenia.

– Toż to teraz? Tak po nocy będzie robione? A miałem iść zaraz spać. Długo to zajmie? – zarzucił pytaniami, po czym wpuścił mnie do środka. Poczłapałam, nieco się garbiąc i kołysząc na boki. Może to była lekka przesada, ale udawanie sprawiało niemałą frajdę. Janusio wyminął mnie chwilę później, zrzędząc coś o zardzewiałym metalu, jakiejś skąpej babie i jej chytrym synalku. Pewnie miało to głębszy sens, ale dość już było czekania. Szybkim ruchem wyjęłam więc klucz hydrauliczny i bezceremonialnie zdzieliłam szewca przez łeb. Ze zduszonym "och", osunął się na podłogę. "Bull's-eye, dziecinko!".

Nie mogłam sobie pozwolić na wpadkę. Zaciągnęłam więc łachudrę do pracowni i zasłoniłam wszystkie okna. Potem zaś usadziłam Janusza na krześle i przywiązałam znalezionymi skórzanymi pasami za przeguby oraz wancioł. Nogi natomiast skrępowałam w kolanach porozrzucanymi wszędzie trytytkami – najpierw każdą pojedynczo, a potem do siebie. Pozostawiłam więc jako taką swobodę, żebym mogła zrealizować ułożony plan. W usta napchałam pakuł i podartym kawałkiem uświnionego w paście materiału obwiązałam gębę.

Ocknął się, gdy rozwalałam pobliskie rury. Pokój może nie tonął w wodzie, ale na całe szczęście pozwoliła ona skutecznie zalać buty, które zrzuciłam z półek na podłogę. Kasetkę z pieniędzmi już wcześniej rozłupałam kluczem. Musiało to chociaż trochę wyglądać na rabunek, więc nie miałam problemu ze zwinięciem Januszkowi całego hajsiwa. Kiedy zaczął się rzucać jak opętany, nadal udając mężczyznę, stwierdziłam:

– Widzę, że masz całkiem niezły zasób damskich pantofli. Które by tutaj wybrać? – zaczęłam, przebierając palcami po kilku parach szpilek. O dziwo moje nie były najwyższe. Najwyraźniej w tej dziurze mieszkała jeszcze jakaś dama lubiąca eksponować nogi. "Przykro mi bejbe, muszę pożyczyć te twoje cacuszka".

Zabrawszy z podłogi jeden z czerwonych laczków, skierowałam się ku oprawcy. Jednym szybkim ruchem urwałam obcas i bez wahania wbiłam go w jedną, a potem drugą znienawidzoną dłoń. Krew trysnęła strumieniami, a Januszek zaczął wyć. "Uroczo". Prawie tak samo jak ja, gdy wbijali we mnie butelki...

Od samego początku zastanawiałam się jaka będzie najdotkliwsza kara. Każdy z nich miał coś z czego słynął i był dumny. Ten tutaj pracował dłońmi, toteż postanowiłam mu je uszkodzić. W sumie ojciec również, jednak inny "przyrząd" wyrządził mi większą szkodę. Dlatego na pewnej fujarce nigdy więcej nie zagra. Jeśli zaś chodziło o Janusza, nie byłabym sobą, gdybym poprzestała tylko na rękach.

Już wcześniej zauważyłam przykręcone do stołu dwa imadła. Diabelski plan zakwitł jak kwiaty na wiosnę, gdy przypomniałam sobie męskie słowa: "nie zapominajmy też o sile nacisku" oraz "czasem muszę złapać podeszwę w imadło". Skoro tak radził mistrz, jak mogłam go nie posłuchać?

Przez pakuły i prowizoryczny knebel rozchodziły się stłumione pytania: "za co?", "kim jesteś?", "co ja ci zrobiłem?". Och, tak bardzo chciał wiedzieć, a ja wykrzyczeć mu w pysk czemu zawdzięcza tę niewysłowioną przyjemność. Niestety na niektóre pytania nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. No, bo co uczyniła nastoletnia córka kolegi, której jedyną winą było, że dojrzewała? Właśnie... Ja nie dowiem się why mi to zrobili. Czemu zatem miałabym go oświecić? Musiałam grać swoją rolę. A byłam tylko prostym hydraulikiem z wąsem. W czapce, ogrodniczkach, ciężkich butach i czarnych roboczych rękawicach, zakrywających drobne paluszki.

Zegarek na ścianie podpowiedział mi, że minęło dwadzieścia sześć minut. Niby niedużo, ale nie wiadomo ile się zejdzie z pozostałymi. Nie było więc na co czekać. Podeszłam zatem od tyłu do krzesła i przesunęłam je z gościem w kierunku stołu. Potem szybko odkręciłam imadła i jak najbliżej rogów przykręciłam ponownie. Następnie podniosłam nogi, powoli już mdlejącego jegomościa. Zrzuciłam przemoczone bambosze i zdjęłam cuchnące skarpety. "Tak, najwyraźniej zeszczał się z bólu". Że też o tym nie pomyślałam tamtego dnia. Może bym ich jakoś odstraszyła? Mnie jednak nie był w stanie odwieźć od planu.

Rzecz jasna, Janusz zaczął wierzgać niczym zarzynane prosiątko. Na nic mu się to zdało, bo jeden szybki sierpowy w splot jądrowy, migusiem odebrał chęć walki. Powróciłam więc do przerwanych działań i wcisnęłam prawą stopę pomiędzy szczęki. Przytrzymałam i zaczęłam obracać pokrętłem. Zatrzymałam się w momencie, gdy nie mógł już wyszarpnąć nogi i to samo zrobiłam z drugim stopiszczem. Wówczas nadszedł czas na ostateczny cios. Stojąc za nim, jeszcze bardziej przysunęłam krzesło, tak, że miał niemal zgięte kolana. Wtedy szybko zaczęłam dokręcać korby. Przez chwilę krzyczał, by w końcu zemdleć. Ofiara jednak została spełniona. Zmiażdżone stopy u szewca brzmiały tak ironicznie, że nawet sadyzm tej sytuacji nie mógł powstrzymać mnie od szaleńczego rechotu. Aż miałam ochotę cmoknąć starucha w czółko. Czas jednak gonił i po trzydziestu dziewięciu minutach byłam gotowa do dalszej drogi.

Wychodząc rzuciłam jeszcze tęskne spojrzenie w kierunku doszczętnie przemoczonych czarniutkich szpilek. Posłałam im tylko całusa w powietrzu i z krótkim "c'est la vie", opuściłam warsztat.

Chłodne powietrze owiało gdzieniegdzie mokre ubrania, toteż prędko się rozejrzałam i nie zauważywszy żywej duszy, ukryta w mroku, popędziłam w kierunku auta. Tam zaś szybko zmieniłam outfit i ruszyłam w dalszą drogę. Punkt drugi został zaliczony. Jeszcze dwa i wreszcie będę wolna. "Ale czy na pewno?" – wtrąciła się lepsza strona. Postanowiłam ją zignorować. Zbyt długie myślenie wywoływało tylko wyrzuty sumienia. A byłam przecież diaboliczną morderczynią. Sam fakt, że Janusz jeszcze oddychał potwierdzał, iż ze sobą walczyłam. Bo Anielicę też dopuszczałam czasem do słowa.

"Pojebana jak cyganka w tobołku". Taka właśnie byłam. Ani czarna, ani biała. Ani zła, ani dobra. Wstrząśnięta i niezmieszana. Smaki się przenikały. Krew i lód. Ogień i woda. Mokre łzy na zimnych policzkach. Byłam złem w pięknej oprawie. Ale także człowiekiem i bez względu, jak bardzo chciałam o tym zapomnieć, zawsze wyłaziło na wierzch. Pociąg już jednak ruszył i nie było hamulca, który mógłby go jeszcze powstrzymać. Zatem wycierając łzy, jechałam do kolejnego starucha. "Po sprawiedliwość, której nigdy wcześniej nie doświadczyłam".

Obym tylko nie pozwoliła się wykoleić...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Shogun 18.01.2021
    No no no, zacnie zacnie :D
    Bardzo dobrze napisane i przede wszystkim opisane.
    Mamy to, pierwsza zemsta dokonana i to w jakim stylu, z sadyzmem, premedytacją i satysfakcją, a jednak...

    No właśnie "A jednak". Co takiego, a jednak? To o czym mówię od samego początku i co doskonale podsumował przed ostatni akapit, a mianowicie, że nasz Asieńka nie jest do końca taka zła. Doskonale i dosadnie podkreślają to jej łzy.
    Właśnie, bardzo dobre końcowe zdanie. Bo mimo, że idzie "Po sprawiedliwość..." to czy fakt, że nie jest absolutnie zła, a jedynie opanowała "prawie" do perfekcji umiejętność przełączania się pomiędzy "trybami" na zawołanie nie sprawi, że się wykolei, że w końcu pęknie, mimo wszystko nie wytrzyma tego dłużej?
    Bo cóż, nadal uparcie będę twierdził, że nie jest zła, a nawet ośmielę się rzec, że więcej w niej dobra niż tego zła, jednak traumatyczna przeszłość, dzieciństwo młodość jakiej doświadczyła zostawiło piętno, na umyśle, na duszy. Czy można ją winić za to, co robi? Za to, że jest taka? Bo kto tak naprawdę ponosi winę? Bo czy mimo wszystko nie pozostała człowiekiem? Nie pozostała "ludzka z jednej i drugiej strony"? Cóż, sądzę, że właśnie taka jest.
    Bowiem nasza Asieńka jest istotką "uszkodzoną" lecz nie zniszczoną.
    I to jest właśnie najważniejsze.

    Na koniec muszę powiedzieć, że zarówno historia jak i Twoje pióro pięknie dojrzewa. Wywołuje poważne przemyślenia. Chwilę w których trzeba się zatrzymać i zastanowić o najważniejszych kwestiach, między innymi człowieczeństwie.
    Ze swej strony zawsze najbardziej cenię historie, które zmuszają do myślenia i pod postacią "zwykłej" historii traktują o kwestiach fundamentalnych.
    Ta opowieść, jest właśnie taką historią.
    Więc nic tylko pisać, pisz...
    Bo pięknie Ci to wychodzi.

    Pozdrawiam, jak zawsze ;)
  • Kocwiaczek 18.01.2021
    Ojejku, jaki obszerny komentarz. Nie wiem co mam za bardzo napisać (brak mi słów? ?). Staram się mocno, by było realistycznie, ale też nie chcę, by ktoś po przeczytaniu miał takie ? w gardle. Te łzy na koniec złamały nieco fasadę zimnej zdziry, prawda? No ale to jeszcze nie koniec rewelacji. Teraz już tylko będzie szybciej i szybciej. Dziękuję za czytanie i koment?
  • Bajkopisarz 18.01.2021
    „wolno ci panikować”
    Ci zbędne
    „zastanawiając czy bardzo”
    Związek zastanawiając z się jest na tyle silny, że samo zastanawiając brzmi dziwnie. Jeśli chcesz uniknąć się, to może: rozmyślając / rozważając?
    „Prowadź Pan, gdzie”
    Wypowiedź, więc pan

    Wyszło jednak szydło z worka ? Anielica, jak już jej dać instrumenty, grać na nich umie, co właśnie udowadnia. Ostatnio fragment to cacuszko – udowadnia sama sobie, że przecież nie jest taka zła, przecież istnieje w niej cząstka dobra, przecież to co czyni jest słuszne i się należy. Zemsta, okrutna, owszem, ale przecież na potworach, których wina przez lata jedynie się powiększała. Wiara Gwiazdeczki w słuszność sprawa w samousprawiedliwienie przemocy, że to wszystko jest w porządku, że jako ofierze wolno. Znakomicie to wyszło, to samorozgrzeszenie, samouniewinnienie i jeszcze ta niby wątpliwość na koniec. Powinna tylko uważać, żeby sobie za dużo tej dobroci nie wmówić ?
    Bardzo dobry rozdział i z akcją i z rysem psychologicznym
  • Kocwiaczek 18.01.2021
    Bardzo dziękuję! Poprawione? Oj, jakże się obawiałam tego rozdziału i lękam tych, co jeszcze nadejdą. Mam wrażenie jakby Joanna stała nad przepaścią i jedno ciągnęło ją w drogę powrotną, a drugie uparcie popychało do przodu. Liczne przypadki udowadniają, że bez względu na masę, pociąg daje radę wypaść z torów. A tu takie chuchro. No nic. Człowiek z niej może złamany, ale jak się ma wsparcie istot boskich... to czy powinna się lękać?
  • Bajkopisarz 18.01.2021
    Kocwiaczek - nie wiem czy istot boskich, czy milicjantów :) Ale zobaczymy dalej - zemsta może się udać, tylko co dalej, jeśli było to jedyne paliwo napędowe? Co, gdy go zabraknie?
  • Kocwiaczek 18.01.2021
    Bajkopisarz, coś na pewno będzie. Jeszcze tak nie było, żeby czegoś nie było:) Nie będę zdradzać, ale paluszki aż świezbią, by pisać:D
  • Bajkopisarz 18.01.2021
    Kocwiaczek - no nie wiem. Kiedyś mi paliwa zabrakło i pchałem na stację. Czy Anielica też zdoła dopchać? Czy może ktoś ją zaholuje? Co nie zmienia faktu, że przez określony czas paliwa nie było.
  • Kocwiaczek 18.01.2021
    Bajkopisarz, kobiety są mega zawzięte. A adrenalina popycha do działania jak nic innego. Chociaż nie przeczę, zderzenie okaże się niezwykle bolesne. Pytanie dla której ze stron bardziej? ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania