Poprzednie częściJapet Bez Zmian część 1

Japet Bez Zmian część 5

Kapsuły zalegały w dużej ilości, praktycznie przysłaniając podłogę. Każda pękata, wielkości piłki do siatkówki, przy każdym szturchnięciu wydawała chlupot. To wzburzał się kwas zamknięty w kulistych pojemnikach.

Chloe siedziała po turecku w samym środku okręgu z kapsuł. Jedna za drugą sadzała pojemniki na łydkach i majstrowała przy małych, wklęsłych panelach umieszczonych na osi. Te z którymi skończyła zabawę, odrzucała w bok.

- Nie przeszkadzaj Futrzaku. Zajęta jestem - wymamrotała Chloe biorąc się za kolejną kapsułę.

Siedzący na łóżku demon wykrzywił kły w grymasie irytacji. Od sowich dziobów odpalił kolejnego papierosa i zaczął go ćmić.

- Nic przecież nie mówiłem.

- Ale chciałeś. Wiem to.

- Powinnaś się przespać.

- A ty wreszcie zamknąć.

Aamon w odpowiedzi zaburczał coś niezrozumiałego. Zlustrował uważnie szmaragdowymi spodkami walające się po ziemi kapsuły.

- Pozwól że...

- Zadam pytanie...

- Panno...

- Aamon Nahum, zamknij ten płaski pyszczek.

Demon znów zaburczał. Ogon zgiął się w pół, marszcząc pościel na łóżku.

- Czemu...

- Jestem obrażona? Bo wypaliłeś ostatniego awansa! Nie ma już fajek! Do diabła, co ty sobie myślisz futrzana paskudo? Że można sobie pójść do hipermarketu dwadzieścia metrów w dół ulicy? Albo zamówić przez neta? Niespodzianka, na Japecie nie ma pieprzonych hipermarketów.

Demon już nie burczał. Zezował tylko na żarzącego się fuksją papierosa zwisającego z paszczy. Od czas do czasu drapał się po torsie czy zakładał nogę na nogę. Przydługawą ciszę przerwała sama Chloe. Rzuciła jedną z kapsuł pod nogi Aamona i z pogłosem dumy w głosie, odezwała się:

- Uzbrajam je. To jakiś syf straszny, nie mam pojęcia co dokładnie, ale spala mięso i metal jak ty moje fajki. Przy odlocie brałam co popadnie, ale trafiłam dobrze. Można z tego ładne pułapki porobić. Myślę, że dobrze by było ustawiać je w kablach i rurach pod sufitem na korytarzach. Intruz będzie sobie pod taką piłką przechodził, a ta wyczuje go sensorem i buuu! Pęknie jak jajko, obleje gnoja kwasem i sfajczy. Jak ty moje fajki włochaty bydlaku.

Aamon kiwnął głową i z małym ociąganiem, wrócił do palenia.

***

- Czy mogłabyś otworzyć tą skrzynię?

- Nie! Skąd taki pomysł?

- Dlaczego nie chcesz jej otworzyć?

- Bo...

Zoe przygryzła dolną wargę. Była wyraźnie zestresowana. Szarpała lekko rękaw swetra, zatarła nim o bandaż owijający dłoń.

- Bo Chloe powiedziała, że nie wolno. Pod żadnym pozorem nie wolno.

- Ale...

- Ale?

- Ty...

- Słucham?

- Nie jesteś Chloe. Owszem, panno Zoe?

- Nie chcę tego robić. Ostatnio słyszałam krzyki gdzieś na obiekcie. Wiele razy. Jakby ktoś bardzo, bardzo się skaleczył.

- Boisz się? Możesz mi powiedzieć panno Zoe.

Zojka przygryzła wargę jeszcze mocniej. Pokiwała pośpiesznie głową. Rękawy swetra zasłoniły na chwilę morskie oczy, przetarła je mocno. Kilka zbłąkanych rzęs osiadło w splotach tworzących ubranie.

- Wcale nie. Nie boję się. Ciebie tym bardziej.

- Dlaczego miałabyś się mnie bać?

- Bo. Nie. Istniejesz.

Aamon Nahum wzruszył lekko ramionami. Wyciągnął spomiędzy kłów papierosa i strzepnął popiół obrotem nadgarstka.

***

- Cykasz się!? Wielki i zły demon a paru min się boi!

Chloe śmiała się w głos. Podskakiwała w rytm nadawany przez buczenie reaktora grawitacyjnego w plecaku. Prawie że tańczyła ryjąc szlaczki buciorami skafandra po szronowym licu japetowej powierzchni.

Rozmieszczenie min znała na pamięć, dała się dlatego ponieść na rauszu swym emocjom. Tańczyła, wirowała, podskakiwała i ślizgała się po wszechobecnych grzbietach mrozowych olbrzymów.

Czuła się niczym protagonistka sztuki teatralnej. Wokół sceniczne dekoracje a ona pląsająca między nimi, oświetlona przez Kosmos we własnej osobie.

Wyrzucała ręce w górę, ku Saturnowi. Wbijała podeszwy w lód, do Helheimu. Hulała po własnoręcznie stworzonym polu minowym. Czuła się wolna. I oczywiście, pijana.

- No dalej! Pośpiesz się, nawet Zojka się nie boi!

***

Na podłogę jak naboje z taśmy amunicyjnej przeżerane przez rozgrzany karabin, leciały wszelkie upchnięte w szafce przedmioty. Pasek od spodni, dwie szczotki do włosów, cztery szminki, siedem lakierów do paznokci, dwanaście wyrafinowanych przyrządów do pielęgnacji skóry czy rzęs. Nasenne pigułki zapełniające jedynie połowę słoiczka. Automatyczny korkociąg z logotypem jakiegoś zespołu muzyki post cyber-retrorave. Staromodny długopis multitool na baterie i jeszcze bardziej archaiczna, książka.

- Nie ma! Nigdzie nie ma, na całym obiekcie! To był ostatni! Czy ty w ogóle rozumiesz co to znaczy!?

Aamon nie odpowiedział. Uwagę demona skradła książka jaka wylądowała przy jego łapach. Podniósł ją delikatnie, przetarł palcem grzbiet, zastukał dziobem-szponem w twardą okładkę.

- Mitologia Ludów Nordyckich. Wydanie Kompletne - wymruczał Nahum - To ta księga, której miałem już nie tykać. I ta, której nie przyjrzałem się należycie.

- Nie ma nigdzie. Wszystko żeś wykopcił paskudo! Ostatniego papierosa puściłeś z dymem!

- Przed nastaniem Królestwa Królestw, istniało dziesięć państw nordyckich, włączając w to dyskusyjną Estonię. Pogańskie i heretyckie rytuały bluźnierstwa praktykowane przez tamtejsze szczepy człowieka, były żywe jeszcze u schyłku Neośredniowiecza.

- Kurwa! Gdzie moje papierosy! Wstęp możesz pomiąć. Tępa propaganda i ani słowa o obozach koncentracyjnych w Tufjord, ani słowa. Wypaliłeś ostatniego awansa, przysięgam na Lucyfera, będziesz zapieprzać do sklepu za karę.

Kły demona lekko się wykrzywiły w przód, przewrócił paręnaście kartek dalej. Błyszcząc ciekawsko szmaragdami, czytał dalej. Niby cicho, dla siebie, ale tak by i Chloe słyszała.

- Panteon bóstw czczonych przez starożytnych heretyków północnych kresów Europy, nie mylić z księżycem Jowisza, przypisek redakcji, dzielił się zgoła na dwie grupy bożków...

- Asów i Wanów. Przysięgam, jak nie znajdę choć jednego awansa, to właduje ci granat w zad. Odyn był Asem, tak jak i Thor czy Baldur. Wanów było z cztery razy mniej, Freja była z Vanaheimu.

Dziewczyna trzasnęła drzwiczkami szafki donśnie i wstała na równe nogi. Roztrącając stopami wyrzucone przedmioty, z furią w gwałtownym ruchu chwyciła za szafkę i wywaliła ją na bok. Mebel trzasną głośno, aż sama Chloe się skrzywiła.

Szpony przerzuciły kolejne kilkanaście kartek.

- Wiele stworów nordyckich zabobonów zakorzeniło się w niskiej kulturze popularnej. Wspomnieć choćby lodowych i ognistych olbrzymów, gigantycznego Węża Środka Jormunganda czy żyjącą w gałęziach Jesionu Życia wiewiórkę Ratatosk.

- Na Zojkę czasami mówię... Mówiłam. Mówię Ratatosk. Ona odpowiadała... Ona mi wtedy mówi, że ja będę Surtr.

Chloe zachichotała urywanie, demon kontynuował kilka kartek dalej.

- Najsłynniejszym olbrzymem ognia był Surtr. Gigant ten dzierży olbrzymi ognisty miecz i strzeże granic Muspelheimu...

- A w czas Ragnaroku poprowadzi synów Muspelu w bój z bogami. Zabije Frejra, brata Freji. A kto wie, może nie tylko ten jeden Wan padnie od jego płomiennego ostrza. Broń Surtra starsza wszak jest niż większość konarów Yggdrasila...

- Tego Jesionu?

- Zamknij ryj i mi nie przeszkadzaj! Chwili spokoju w tym wariatkowie nie ma! Skąd to masz? Pytam się!

W jednym kroku znalazła się przed demonem. Wyrwała mu lekturę i cisnęła ją na ziemię. Z dyndającej wokół uda kabury dobyła Parabellum. Zamierzyła się bronią, odbezpieczyła i spiorunowała malachitowym wzrokiem Aamona Nahuma.

- Jeszcze raz będziesz wściubiał nos w nieswoje sprawy, to obiecuję, rozpierdolę ci łeb, wysadzę w pizdu cały ten złom a później...

Parabellum schowało się w kaburze. Chloe wróciła do poszukiwania papierosów.

Demon kompletnie niewzruszony, spojrzał na książkę. Upadłszy na rozbitą buteleczkę czarnego lakieru do paznokci i z jakiegoś powodu zamalowane podobnym lakierem lusterko ręczne, rozwarła się na ostatniej stronie.

- Dla najdroższej Przyjaciółki. Zoe Myrvang. Post Scriptum: wyślij mi jakąś pamiątkę z Uruk!!! - wymruczał demon.

Pokryty wykwitami spalenizny ogon zadrżał lekko. Coś zakłuło Aamona w gardło. Kły zachrobotały jedne o drugie, jakby zmieszane, niepewne.

- Jakbyś był. Jakbyś był prawdziwy, to bym ciebie zamordowała. Wiesz o tym?

***

- To prezenty. Podarki czy tam coś innego. Dostałam...

Chloe wyraźnie się wacha, skrobie trzymanym w palcach Koziorożcem blat stołu. Znaczy sygnetem rysy biegnące po okręgu wokół puszki po syntetycznej mielonce, teraz zapełnionej cydrem. Bardzo drogim i wykwintnym, pędzonym z jabłek uprawianych w himalajskich sadach.

Koziorożec upadł pobrzękując na blacie, dłoń jaka go porzuciła chwyciła za puszkę. Dziewczyna upiła trochę trunku przechylając naczynie jakby nie był to najdroższy cydr w Układzie Słonecznym, a podła wódka z przydrożnego pubu na jakimś wenusjańskim zaścianku.

- Matka, znaczy się, mama mi je dała. Prawie wszystkie, osobiście zaprojektowała, wybrała materiały i zleciła wykonanie. Rzemieślniczo, zamiast jak człowiek wrzucić kilka plików do komputera i wydrukować. Albo po prostu kupić. Nie mam pojęcia co jej chodziło po głowie. Może miała za dużo wolnego czasu?

Obok Koziorożca spoczął Lew, Wodnik i Skorpion. Ilość cydru w puszce wciąż śmierdzącej chemicznym podgrzewaczem, zmniejszyła się.

- Ona, znaczy się, mama. Mama bardzo lubiła patrzeć w gwiazdy. Stary też. Ojciec znaczy się. Każde z nich jednak widziało w Kosmosie coś innego. Przeciwieństwa się przyciągają, znasz to powiedzenie? W Piekle też się tak mówi? Myślę, że właśnie w Piekle to wymyślili. Pasowałoby.

Baran, Waga i Strzelec zostają ułożone w równym szeregu. Przed nimi, jak gotowa na rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny, zostaje osadzona Panna. Puszka upada na bok, stuka o butelkę cydru.

- Mama widziała piękno. W gwiazdozbiorach dostrzegała cudo stworzenia Lucyfera. Geniusz boski. Tylko się nie śmiej. Ludzie wierzą w takie bzdety, choćby i z przymusu. Wiesz, kolonie karne na Marsie to ponoć niemiłe miejsca. Ale mama wierzyła prawdziwie. Wiem, po prostu wiem. Była prawdziwa. Była.

Byk pospołu z Rybami został rzucony od niechcenia, szurając po stole, dołączyły do zbioru. Butelka przechyliła się a Chloe zwilżyła gardło. Następnie złapała niepewnie za sygnet Raka. Skrzywiła się lekko i szarpnęła.

Okrwawiony bandaż oklapł przy przewróconej puszce, kryjąc w sobie pierścień.

- A to. Zabawna rzecz. Mówię ci, śmieszne jak beznogie psy z hodowli w Nowym Sydney. Stary mi to dał. To już, można się śmiać.

Chloe wysączyła dwa spore łyki opróżniając butelkę niemal całkowicie. Brylantowy wisior kręcił się na łańcuszku jak karuzela. Chwilę potem, butelka po cydrze roztrzaskała się o ścianę a Bliźnięta upadły roztrącając resztę biżuterii na wszystkie strony.

- To wszystko pędzi nie zwalniając, kompletny, nie dający się zrozumieć bełkot. Jak ta zawiła symbolika Najjaśniejszego Kościoła Lucyfera. Odciąć się od przeszłości kiedy ta staje się obciążeniem, mój stary tak mówił. Swoją drogą, jedyne mądre słowa jakie wypowiedział. Ale się z nimi nie zgadzam. Bo to on je powiedział. Śmiało, śmiej się paskudny Futrzaku.

***

Ciało leżało rozciągnięte w poprzek korytarza. Roztaczające odór, straszne, zupełnie martwe. Oczywiście, że nieżyjące. Zwęglone, wręcz spopielone, wyglądało niczym nadtopiona plastikowa figurka żołnierzyka. Miała ta doszczętnie zniszczona zabawka nawet karabin przy boku.

Broń również była zdeformowana jak pod wpływem niesamowicie wysokiej temperatury. Poniekąd zapadła w węgielny zezwłok, wżarta na gorąco, wtopiona w swego nieszczęsnego właściciela, znaczy się, jego cuchnące spalenizną resztki.

Chloe nie czuła się za dobrze. Było jej duszno jakby jej własna krew wrzała w żyłach. Jakby wkroczyła do płomiennego Muspleheimu okryta pianką izolacyjną. Dysząc ciężko, wbijała malachitowe oczy w trupa. Odchyliła się na miękkich nogach w bok, uderzyła w ścianę tuż obok plakatu propagandowego.

Szachniszach zerkał na nią wypalonym papierosem okiem. Spinka zachrobotała o panele gdy dziewczyna spróbowała się ruszyć z miejsca. Nie zdołała zmusić nóg do posłuszeństwa. Jakby buty zostały podtopione i złączone z osmaloną podłogą wokół trupa.

Odór zżartego ogniem ludzkiego mięsa, strawionych włosów i ulotnionych w dym tworzyw sztucznych ubrania, wdzierał się do jej nosa. Malachit oczu pokrył się błyszczącym, łzawym meniskiem. Był teraz prawdziwie morski.

Chloe wciąż stała wsparta o ścianę a zwłoki wciąż leżały martwe.

Trzęsącą się dłonią sięgnęła do kieszeni spodni. Wyciągnęła zapalniczkę a później pudełko awansów. Wciąż skupiając całą uwagę na czarnych jak pustka resztkach czegoś co najwyraźniej było człowiekiem, wykonywała palcami mechaniczne ruchy szukając fajek. Kartonik był pusty.

Sięgnęła więc do kolejnej kieszeni, też pusto. Jeśli nie liczyć zmiętego pudełka pachnącego jeszcze tytoniem. Wobec tego, w ruch idzie samotna zapalniczka. Raz za razem, Chloe odpala ją wciąż bolącym kciukiem i wsłuchuje się w melodyjkę plazmy.

Zwłoki jak na złość nie znikają. Leżą uparcie zastawiając przejście do palarni. I choć Chloe nie ma po co tam iść, wszak awanse się skończyły, to bardzo chce by korytarz był pusty. Nagła myśl sugeruje jej, by odwróciła głowę i odeszła, nie widząc tego zwęglonego, śmierdzącego czegoś, to na pewno zniknie.

W końcu udaje jej się wyrwać ze stuporu. Zamaszystymi ruchami zrywa plakat ze ściany, tak dokładnie jak pozwala na to świeżo obandażowany kciuk i ogólnie rozedrgane dłonie. Nakrywa niby ludzką, smolistą szczapę propagandowym afiszem. Wizerunkiem Najjaśniejszego Szachniszacha do dołu.

Przebierając chaotycznie palcami zaciśniętymi na zapalniczce, dziewczyna wolnym krokiem odchodzi w głąb korytarza.

W myślach wciąż i wciąż pojawia jej się obraz nieuruchomionej pułapki wciśniętej w gąszcz kabli pod sufitem, o dwa metry za zwłokami.

***

Chloe Strategos budzi się niespotykanie powoli. Wspaniale ciepła, wygodna kołdra zdaje się oblepiać ją niczym trawiący Ziemię pożar z jej snu. Poduszka tak błogo miękka, trzyma ją kamiennymi szponami podobnymi do tych, jakie we śnie widziała spadające na Ziemię.

Śniła także o tsunami, huraganach, powodziach i cyklonach. Zrywających płaty z płyt tektonicznych, wymywających ludzki bród i niszczących ichnie siedziby. Materac jak bagno, niesamowicie komfortowe w dotyku, wciągał ją nie dawał wstać.

Chloe śniła także o demonach. Demonach i samotności. Demonach i demonach.

Z nadludzkim wysiłkiem powstała do pozycji siedzącej. Przetarła lepiące się oczy i na półślepo sięgnęła ku szafce nocnej. Nim skończyła wykonywać ten ruch, jęknęła głucho. Nagły zawrót głowy w tandemie z ukłuciem w żołądku.

- Na kaca najlepsze jest dalsze picie, ale zakopcić nie zaszkodzi - wymamrotała łapiąc wreszcie pudełko papierosów z szafki.

Zadrżała kiedy kartonik Awansów Generalskich okazał się pusty, odrzuciła go pod drzwi. Okręcając się w akompaniamencie trzaskającego z przeleżenia kręgosłupa, sięgnęła pod poduszkę.

Awaryjna porcja w postaci cienkich awansów w plastikowej saszecie, również okazała się dawno zużyta.

- No jasne, wypalił mi wszystko. Futrzak pieprzony.

Zsunęła się na drętwych nogach z łóżka. Chłód podłogi od razu ją otrzeźwił, a przynajmniej tak jej się wydawało. Przyświecając sobie zapalniczką, powciskała odpowiednie przyciski na panelu nad szafką.

Zapaliły się awaryjne lampy, żaluzje usunęły się z okna.

Jak obraz pozbawiony ramy, ukazał się dziewczynie pejzaż płaskiego lodowego przestworu nad którym, jak Asgard nad Midgardem, czatował Saturn. Prawdziwy gigant, tytan i gazowy Jotnar. Brakowało tylko Hejmdala czuwającego na saturnowych pierścieniach niby na tęczowym Bifroście...

- Trzeba więc się coś napić. Byle szybko, zaraz tu zdechnę...

Chloe nie miała siły by podziwiać cuda Kosmosu. Miała bowiem kaca.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP rok temu
    Jak zwykle zajebiście poje...
    ????
  • fabuła będzie już niestety zbliżać się do finału, i mam nadzieję że poziom dziwności zostanie przeze mnie odpowiednio utrzymany
    chociaż to się jeszcze okaże

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania