Poprzednie częściJapet Bez Zmian część 1

Japet Bez Zmian część 6

Gdzieś w trzewiach obiektu rozległ się huk. Później zwielokrotnione masą korytarzy kroki.

- Oni już tu są.

- Panno Chloe, uspokój się.

- Ostatnio słyszałam krzyki gdzieś na obiekcie. Wiele razy. Jakby ktoś bardzo, bardzo się skaleczył.

- Chloe!

- Nareszcie przybyli. Chcą mnie zabić. Oni chcą mnie zabić. Sam Najjaśniejszy Generał Enkidu im rozkazał by moje rozstrzelane zwłoki podarować Najjaśniejszemu Szachniszachowi Gilgameszowi. A on, ten stary pojeb złoży je w ofierze Najjaśniejszemu Lucyferowi...

W nerwowym ruchu, Chloe szarpnęła za zamek karabinu. Mechanizm szczęknął. Dłonie jej drżały, place na zmianę skubały spust masywnej, obsydianowo czarnej sztaby metalu. Tuż przy grubo ciosanej szczerbince wybijał pofałdowany, pozginany pod własnym ciężarem, proporzec naboi ze zubożałego uranu kalibru 14,5 mm. Wielka niby lanca, lśniąca lufa zakończona rozszerzonym wylotem, celowała wprost w drzwi.

Ciężki karabin maszynowy Asag S800, został rozstawiony na trójnogu na prowizorycznej barykadzie z opróżnionych skrzyń po amunicji. Cała ich zawartość walała się teraz po podłodze, pasy amunicyjne, załadowane magazynki czy zgrzewki granatów. W słabym, pokracznym blasku awaryjnych żarów, naboje te błyszczały niby góra smoczego złota gdzieś w mrocznej jaskini.

A na swym skarbcu czyhała smoczyca. Oklapła sztywno, okrakiem na skrzyni z logo Pierwszego Instytutu Archeologii na Wenus. Zagrzebana prawie że po kolana w swym łupie. Obwarowana murem ze skrzyń, łóżka, szafy i dwóch składanych prycz jakie z owej szafy wygrzebała. Ostrokół nietypowo znajdował się na tyłach warowni, był bowiem ułożony z karabinów, granatników i trzech pozostałych egzemplarzy Asaga.

Wszystko załadowane, zwarte i gotowe. Ciążące do dołu bandoliery krzyżujące się na piersi dziewczyny, były nawet napięte jak struna. Podobnie do ich właścicielki. Dziewczyna drgnęła nagle, z trudem oderwała się od kobyły na trójnogu.

Zginając się w bok, zaczęła grzebać w nabojach. Kiedy ręka zapadła jej się do łokcia wyszczerzyła się tryumfalnie. Wzburzając złocistą powierzchnię smoczego skarbu, wydobyła z jego trzewi kapsułę. Już nakręconą, gotową by po naciśnięciu jednego guziczka, zamienić się w paskudnie śmiertelną minę detekcyjną.

- Dobrze Zojka mówisz. Zastawimy jeszcze jedną pułapkę...

Zupełnie goła, bo i pozbawiona szeregu sygnetów dłoń już miała zetknąć się z kapsułą. Nie było jej to jednak dane, na przegubie Chloe zacisnęła się włochata łapa demona.

- E?

Ich oczy spotkały się. Złączyły niby dwa zwierciadła przebite jednym strzałem anielskiego łuku, względnie karabinu wyborowego. Malachit topił się w szmaragdzie, szmaragd obejmował malachit. Ciepło ciała Aamona przyjemnie łaskotało skórę Chloe.

Sterczące na wszystkie strony, nastroszone dziko włosy zafalowały lekko pod naporem oddechu Nahuma. Kapsuła wypadła Chloe z garści, na policzki wpełzł rumieniec, wolną dłonią zaczęła głaskać futro na przedramieniu demona. W morskich oczach pojawiły się iskierki, dziewczyna przygryzła lekko dolną wargę.

- Panno Strategos - odezwał się Aamon.

- Oj głuptasie, mówiłam już...

- Nie ma już czasu na to. Nie ma czasu na te gierki.

- Chcesz przejść do akcji? Na amunicji będzie niewygodnie - zachichotała figlarnie.

- Wstawaj kobieto. Już.

- Coś ty taki...

- Wstawaj!

Chloe aż zadrżała, oto po raz pierwszy odkąd go ujrzała, on podniósł głos. Na dodatek bezpośrednio na nią. Wydał jej rozkaz. Nagle otumaniona, posłusznie wstała brodząc w nabojach.

- Otwórz to.

Kościsty palec wskazywał na nic innego jak skrzynię z Wenus. Chloe zupełnie już zdezorientowana, przekrzywiła głowę jak niedowidząca kura.

- He?

- Nie rozumiesz co się do ciebie mówi? Otwórz tą przeklęta skrzynię, zerwij parszywą pieczęć i wydłub mi oczy. Już.

- Ktoś tu dziś wstał lewą łapą. Słuchaj no Futrzaku, przestań tak warczeć bo odjebię ci w końcu łeb. Capisco?

Szmaragdowe dyski lekko poszarzały. Demon westchnął. Wręcz parzący podmuch owinął twarz Chloe. Dziewczyna chwyciła za Parabellum tkwiące w kaburze.

- Czy mogłabyś otworzyć tą skrzynię?

- Nie! Skąd taki pomysł?

- Dlaczego nie chcesz jej otworzyć?

- Bo Zoe powiedziała, że nie wolno. Pod żadnym pozorem nie wolno.

- Ale...

- Ale?

- Ty...

- Słucham?

- Nie jesteś Zoe. Owszem, panno Chloe?

Sztywno jak po suwnicy, pistolet na miniaturowe bomby jądrowe, przywarł do puchu płaskiego pyszczka Aamona. Tym razem to owy puch nie włosy, zadrżał od oddechu. Ciepłego, wilgotnego, zupełnie takiego, jakby panna Strategos przechodziła ostrą gorączkę.

- Nie mieszaj mi w głowie. Nie zadzieraj z moimi myślami. Ty brzydki skurwielu - wycedziła przez zęby.

- Doprawdy, żałosna jesteś - westchnął spokojnie Aamon, jak zwykle niewzruszony.

- Ty nie istniejesz! Nie ma cię! Nie ma czegoś takiego jak demony, nie ma żadnego jebanego Lucyfera! Znikaj! Znikaj paskudo!

- Nie ma mnie? Wiesz, z początku było to nawet urocze, jak prowadziłaś dysputy bełkocząc do ścian, jak tępym wzrokiem patrzyłaś w swe lustrzane odbicia. Ale powiem wprost, zabawa się skończyła. A poza tym, jakbym nie istniał, to czy potrafiłbym to?

Skończywszy wypowiadać te słowa, Aamon Nahum znalazł się za Chloe. Wykonał ten ruch tak bezszelestnie, tak prędko, że dziewczyna aż pisnęła ze strachu. Zaraz potem krzyknęła kiedy potężne łapska sprowadziły ją do poziomu parteru. A raczej kopca amunicji.

- Otwieraj tą skrzynię kobieto. Nie mogę rozprawić się z nimi będąc w tej formie. Musisz wydłubać mi oczy, inaczej zabiją cię, rozstrzelają czy co tam jeszcze. Uwolnij mnie, na światło Lucyfera! Sama nie dasz rady, szczególnie że jesteś w takim stanie...

- Krucza ne mom - wymamrotała dziewczyna.

- Coś ty...

Chloe podniosła głowę i podpierając się o skrzynię, wstała. Z ust wypluła kilka obślinionych naboi kalibru 6,20.

- Klucza nie mam. Został w sypialni.

Przeskoczyła koślawo przez mur swej małej twierdzy, bojowo obwieszona bronią. Sprawdziła jeszcze dwa razy czy magazynek w Utukku jest pełny i czy Szedu dobrze się trzyma u pasa.

- Dobra Futrzaku, idziemy! - zakrzyknęła wojowniczo i stuknęła w panel na ścianie.

Drzwi nie schowały się nawet do połowy, a rozległ się grzmot. Chloe padła rażona hałasem na ziemię, podobnie poczyniły rozerwane na strzępy rury i okablowanie opadając z sufitu. Światło na korytarzu zgasło, podobnie to w improwizowanej warowni. Ku podłodze zaczęła ciurkać woda i skrzyć się rozprute kable.

Chloe zgramoliła się na czworaki, poprawiła karabin, poklepała się po Parabellum, sprawdziła czy granatnik jest na swoim miejscu. Czując na sobie niezadowolony wzrok Aamona, uśmiechnęła się do demona niepewnie.

- Zdarza się. Zapomniałam że zastawiłam tu małą niespodziankę z granatu...

- Lucyferze, za jakie to nieposłuszeństwa akurat ona mnie uratowała?

***

Ze sztywno sterczącym karabinem w lekko spoconych dłoniach, przemykała od ściany do ściany. Wywijała wręcz taneczne piruety przeciskając się pomiędzy niewidzialnymi wiązkami laserów spadającymi z uzbrojonych kapsuł. I choć Chloe pamiętała dokładnie ułożenie pułapek, wciąż i wciąż nerwowo zerkała w plątaninę kabli i rur, czy aby zaraz nie wejdzie pod pojemnik z kwasem.

Szorując plecami po ścianach, polerując je swetrem na błysk, nadzorowała też kroczącego za nią Aamona. Nahum zupełnie nie przejmując się zupełnie niczym, szedł środkiem korytarza taszcząc w rękach wielką skrzynię z Wenus. Szmaragdowe dyski jego oczu odbijały krwawe refleksy lamp nadając mu wyglądu wykonującego zaprogramowaną czynność robota.

Zbliżyli się do zakrętu, wobec tego Chloe zwolniła kroku. Znów poprawiła wiszący na niej sprzęt i wyściubiła zza winkla nos a zaraz za nim i oko. Od razu wycofała się i przylgnęła do ściany na płasko.

- Intruzi - wydyszała do Aamona.

- Załatw ich więc. Ja wciąż jestem wyczerpany.

Wtem rozległ się głuchy trzask i towarzyszący mu donośny skowyt. Był to bez dwóch zdań dźwięk jak może wydawać z siebie palony żywcem człowiek. Chloe przygryzła wargę, zbyt mocno, na podbródek skapnęła jej kropla krwi.

- Epsilon 7 padł! Epsilon 7 padł! Rany śmiertelne. Wzmorzyć czujność, to miejsce jest przeklęte... - poniosło się po korytarzu.

- Nawet nie macie pojęcia jak bardzo - wysyczała Chloe ustawiając Utukku na ogień ciągły.

Obróciła się na pięcie i wystawiając karabin za winkiel, rzygnęła serią na oślep.

- Mamy kontakt! Strzelać bez rozkazu!

Precyzyjna seria wyrwała spory kawał metalu z narożnika tuż obok ramienia Chloe. Dziewczyna wzdrygnęła się a serce załomotało jej o żebra. Już chciała znów wystawić lufę swojego Utukku, ale od tego pomysłu odwiódł ją kolejny wrogi ostrzał.

Znów węgieł został poszarpany, tym razem na całej powierzchni.

- Nie ma na to czasu - wymamrotała zagłuszona przez kolejną salwę intruzów.

Zabezpieczyła karabin i zarzuciła go na plecy. Sięgnęła po granatnik. Złamała go na udzie i wepchnęła do środka pocisk wysupłany z bandoliera. Zamknęła komorę znów uderzając o udo, uśmiechnęła się blado.

Kiedy kolejna salwa przebrzmiała, Chloe do bólu zaciskając zęby oraz dostając mdłości ze strachu, wystawiła Szedu S693 zza winkla i szarpnęła za spust. Wylatujący z lufy granat wydał charakterystyczne "WIZIUUU" a odrzut zakłuł dziewczęce stawy. Nim nastąpił zgiełk wybuchu i wirujących szrapneli, słychać dało się urwany krzyk:

- Ona ma...!

Resztę zagłuszył eksplodujący pocisk. Żarówy zgasły zakrywając ciemnością zniszczenia w pechowym korytarzu. Do objętych piskiem, obolałych bębenków Chloe docierały jedynie dźwięki lejących się z rur cieczy i chlupoczących z rozprutych żył soków.

Dziewczyna czuła jak adrenalina opuszczała jej ciało niczym dusza z przestrzelonej grubym kalibrem głowy. Sweter był cały przepocony, oczy wbite ślepo w migoczące epileptycznie lampy. Smród poszatkowanych ciał wdzierał się do nosa bez zaproszenia.

- Dobrze, że nie będę widzieć jak ich rozwaliło... - szepcze sama do siebie.

Wzdrygnęła się nagle, oto przez trafiony wybuchowym szrapnelem korytarz, niesie się jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby szura, jakby drapie po panelach modułowej podłogi. Chloe niechętnie wygląda zza rozsadzonego nabojami w cały świat węgła. Ciemność, a w tej ciemności coś się najwyraźniej turla w jej stronę.

Łzy szklą malachit kiedy o jej stopę stuka odbezpieczony granat ręczny jaki wychyną z mroku korytarza niby potwór z szafy. Praktycznie antyk, model S273, pieszczotliwie zwany Rozpruwaczem.

Chloe upadła na ziemię, trzasnęły głośno jej bronie. Strach zacisnął szczęki na jej kościach, podrapał szponami po ścięgnach. Policzki spłynęły łzami kiedy wgapiała się bezsilnie na leżący w półmroku walec pozbawiony zawleczki, gotowy.

Już zamykała oczy, kiedy widok na granat przysłonił jej demon. Aamon Nahum zwyczajnie przydepnął włochatą łapą S273 i zgniótł śmiertelny przedmiot. Z wolna spojrzał na roztrzęsioną dziewczynę i zachrobotał kłami, starając się zapewne by zabrzmiało to przyjaźnie.

- Wstawaj Chloe.

***

Do sypialni wpadła jak poparzona a jednocześnie pijana. Zataczała się, nogi były poplątane. Potknęła się nawet na porzuconej na środku pokoju książce, upadając wyrwała podeszwą buta kilka stron. Poleciały ślizgając się po podłożu jak na nartach.

Nie zważając na nic, doczołgała się do łóżka obijając przy okazji swój sprzęt o panele. Wsunęła obie ręce pod posłanie i nerwowo stukając paznokciami, szukała klucza. Nim wytargała go razem z kiedyś porzuconym stanikiem spomiędzy jeszcze dawniej porzuconych skarpet, skrzynia już upadła na podłogę.

- Zrób to - wyburczał demon.

Chloe nie tracąc kontaktu wzrokowego z Aamonem, usiadła naprzeciw pojemnika krzyżując nogi. Szarpanymi ruchami poprawiła jeszcze obwieszającą ją broń i z rozmachem wetknęła plastikowy kartonik w szparę zamka skrzyni. Chrupnęło, syknęło i wieko odskoczyło. Nie śpiesząc się, swoim tempem odsłoniło przed oczami dziewczyny i demona sporą urnę.

Pękate naczynie było pokryte symbolami, czymś z pogranicza pisma klinowego a fraktali. Rzędy wijący się znaków i grawerów przywodziły na myśl hybrydę dzieł Picassa i najbardziej pogiętych testów Rorschacha.

Aamon cicho syknął i mimowolnie wystawił dłoń, dzioby zaklekotały entuzjastycznie. W jeden ze szponów wprost z czubka urny wystrzeliła malutka błyskawica. Neonowa żyłka wleciała wprost w rozwarty sowi dziób rażąc demona bólem. Aamon zawarczał odstępując pod ścianę, dyski oczu zamgliły mu się a spomiędzy kłów skapnęło parę kropel śliny.

- Co się gapisz!? Rozwal to kobieto! - rozkazał.

Chloe przełknęła ślinę i samemu wystawiła dłoń nad urnę. Nic się nie stało. Mimo to, malachit jej oczu skrył się pod powiekami a po kręgach przebiegł dreszcz.

- Dalej! Pośpiesz się, na Lucyfera! Szybciej!

Popędzana warknięciami i chrobotami wylatującymi z gardzieli demona, objęła mocnym chwytem czub urny. Wyszarpała ją z piankowego obicia skrzyni i uniosła nad głowę. Przedramiona przeszywały jej jakby elektryczne impulsy, palce zupełnie zdrętwiały.

- Co ty robisz?

- Rozbij to! Ogłuchłaś!?

- Co ja robię...

- Albo pieczęć rozleci się na tej podłodze, albo twój łeb na ścianie panno Strategos!

- Co ty robisz, Chloe.

Urna poleciała na podłogę. Roztrzaskała się, rozniosła na bezkształtne odłamki. Pod sufit uniósł się gęsty słup dymu, strzeliły małe żyłki energii. Demon odetchnął z ulgą, Chloe uwiązł krzyk w gardle.

W resztkach pieczęci leżał jak ptasi płód w gnieździe, posążek. Przedstawiał on nie kogo innego, jak Aamona Nahuma, co do najmniejszego detalu, co do jednego kła, do ostatniego kosmyka futra. W jednym jednak różnił się od demona, zamiast olbrzymich, zwierciadlanych dysków miał dwa piękne szmaragdy jako oczy.

- Wykol mi je.

Szurając kolanami po podłodze, Chloe zbliżyła się do statuetki. Wzięła ją ostrożnie w dłonie i uniosła twarz ku Aamonowi.

- Czy...

- Czym?

- Czym - jęknęła.

- Pytasz się czym? Głupia jesteś? Wydłub je, na Lucyfera! Wydłub je i już! Jakkolwiek, byle tylko nie przywierały to tego złotego cielca, dalej!

Pot wystąpił dziewczynie na czole, zrobiło się nieprzyjemnie sucho w gardle. Gdzieś z tyłu głowy hałasowały jej myśli, o tym co by w takiej sytuacji powiedziała jej Zojka. Ale Zojka przecież gdzieś sobie poszła, może do toalety? Może już była w statku? Może ją zastrzelili...

Zaczęła łomotać figurką o panele podłogowe. Tłukła nią z zapamiętaniem, nie zwracając uwagi na strzały jakie rozległy się w korytarzu i na warknięcia Aamona. Metodycznie tłukła głową wyobrażenia Aamona Nahuma podczas gdy prawdziwy demon zniknął za drzwiami. Na korytarzu wręcz wrzało, słychać było krzyki i jęki. Wystrzały i tupoty okutych butów.

Jakby od niechcenia, głowa posążku rozleciała się, ot tak, harmider na korytarzu zniknął.

Był tylko furkot płomieni.

- Czy ty właśnie uwolniłaś tego demona?

Był tylko odór spalenizny.

- Na to wygląda.

***

Szli zrytym eksplozjami rowem pełnym metalowych odłamków wpitych w lód, zamarzniętych fantazyjnie drzazg śniegu i przymarzniętych do podłoża strzępów jakiegoś materiału. Przypuszczalnie były to resztki tych, którzy mieli pecha podczas przeprawy między minami.

Chloe rozglądała się na boki, co rusz przystawała by przyjrzeć się jakiemuś strzępowi, obleczonemu szronem skrawkowi mięsa lub fantazyjnie ułożonej, skrystalizowanej w firn krwi. Jeden obiekt szczególnie przykuł jej uwagę. Błyszcząca choć osmalona, kształtna choć w pół ułamana, blaszka z wygrawerowanymi literami ułożonymi w słowa.

Dziewczyna przyklęknęła zaaferowana. Sięgnęła po blaszkę i wyrwała ją bezgłośnie z cienkiej lodowcowej skorupy. Podniosła do miodowego wizjera i aż przygryzła wargę z ekscytacji.

- Starszy szeregowy Makryn Courtier. To nieśmiertelnik! Chociaż patrząc po tym co z niego zostało, to raczej nie działa jak powinien.

- Pośpieszy się panno Strategos.

- Po co? Przecież stopiłeś wszystkie śluzy. Daj mi się nacieszyć, Makryn może być pierwszą osobą jaką zabiłam...

- Idziemy - warknął demon.

- Jasne jasne. Poza tym, miałeś już nie mówić mi Strategos. Głuchy jesteś czy co? Przez próżnię nie dociera do ciebie co drugie słowo?

Ociągając się wstała i ruszyła dalej za Aamonem. Nieśmiertelnik odrzuciła za siebie, zerknęła raz by zobaczyć jak metalowy skrawek odlatuje gdzieś w górę. Ku Kosmosowi. Olśniło ją tak nagle, że aż twarzyczka pod wizjerem wygięła się w grymasie.

- To ty ich rozwaliłeś! No przecież! Miny rozpieprzyły by ich na piksele i wywaliły w górę. Przecież nic by nie zostało na ziemi. Ha, nie nie zostało na Ziemi... Długo mnie chroniłeś Nahumek?

Demon nie odpowiedział, maszerował w skupieniu. Zaciskając lewicę na szmaragdach mocno, chciwie jakby bał się że w każdej chwili mogą one ulecieć na wzór ułamanego nieśmiertelnika starszego szeregowego Makryna Courtiera. Gdzieś tam, między gwiazdy.

Stanąwszy na krańcu pasa śmierci, Chloe zapatrzyła się znów, tym razem w statki jakimi intruzi przybyli na księżyc. Dwie bryły z wymyślnych stopów najróżniejszych syntetycznych tworzyw, zapewne nabite bronią i reaktorami jak paszcza Aamona Nahuma kłami. Chloe nie znała tych modeli, widać więc od razu, jakieś tajne oddziały specjalne.

- Na co czekasz? Odpalaj kobieto.

- Już już, po prostu te statki są całkiem ładne. Wyglądają trochę jak mitsukurina, rekin chochlik jakbyś nie wiedział. Na pewno nikt na nich nie został?

- Na pewno, wszyscy są na obiekcie. Ale i tak trzeba będzie je zniszczyć. Będziesz umiała?

- A co? Wątpisz? Wystarczy pogrzebać w zasilaniu albo komputerze. Te z małych jednostek łatwo można ogłupić. Raz ustawiłam trasę na jednym Lamassu tak, żeby leciał tyłem. Komputer nie potrafił tego zrobić i maszynie jebnęły silniki. Mówię ci, kupa śmiechu.

- Dobrze, sam się tym zajmę. Dość już tego. Odpalaj.

- Według życzenia Aamonku - pisnęła radośnie.

Z jednej z zewnętrznych kieszonek skafandra, dobywa jarzący się seledynem ekranik z paroma guzikami. Unosi ściskającą detonator dłoń wysoko. Staje dodatkowo na palcach, podskakuje komicznie, wszak generator grawitacyjny hardo ściąga ją na lód. Wrzeszczy jak podczas szaleńczej jazdy na kolejce górskiej o napędzie poduszkowym.

- Trzy! Dwa! Jeden! Łubudu!

Dłoń wręcz zgniata detonator. Gdzieś w trzewiach starej placówki badawczej, opuszczonego dawno temu obiektu, następuje wybuch plastra Oktogenu X, generator idzie w diabły, podobnie wszystko wokół.

Gdyby nie brak jakiegokolwiek gazu pomiędzy stojącymi a wybuchającym masywem modułowych sześcianów, o atmosferze nawet nie mówiąc, to z pewnością huk i fala uderzeniowa powaliłby ich w szklisty lodowiec.

Patrzą więc w ciszy, i demon i człowiek, jak w jeszcze większej, przerażającej do pewnego stopnia ciszy, obiekt roztrąca się na kalejdoskop szrapneli. Niczym uderzona młotem kostka Rubika, przestrzelone z obrzyna puzzle 3D. Upadająca na żelbet porcelana, rozszarpywana szrapnelami granatu skóra.

Zlepki fragmentów i chmury opiłków, razem w wielkiej, rosnącej chmarze. Rozpychane we wszystkie strony, wirujące chaotycznie na tle sporadycznych duszących się bez niczego do spalenia, anorektycznych błysków. A pod nimi pęknięcia, szczerby i wybijające się jak wyskakujące na plaże orki, płyty japetowego, wiecznego lodowca.

Niespodziewanie, tą niemal świętą ciszę przerwała sama Chloe. Westchnęła samemu nie wiedząc jakie to emocje chciała przekazać. Ani komu.

Oto z coraz to szybciej rzednącej mgławicy powyginanych metalowych szczap, jak spadająca gwiazda, wyleciał buggy. Obracając się wokół własnej osi niby złapana na łańcuch przyciągania asteroida, zostawiał za sobą kometowy warkocz złomów wyrwanych z własnej masy.

Kiedy ostatni martwy przy narodzinach błysk przeminął. Kiedy ostatnia ściana obiektu została zgięta i powalona. Kiedy nie ostało się z placówki nic, jeno szybujące bezwładnie szczątki. Pojazd pogięty jak opróżniona konserwa, zderzył się z powierzchnią lecąc po krzywym torze.

Chloe była dziwnie oczarowana tym, że wrak wylądował na samej granicy pola minowego, o dwadzieścia, może mniej, metrów od niej. Najbardziej jednak zachwycało to, że całe przedstawienie odbywało się w niemal głuchej ciszy. Był tylko jej oddech i buczenie generatora grawitacji.

Odwróciła się szukając wzrokiem Aamona. Demon jednak nie obserwował razem z nią kalejdoskopu zniszczeń. Stał opodal statków intruzów i pochłaniał je pożogą wylewającą się z dziobów-szponów.

Widok i działanie niemożliwe. Demoniczny ogień z czarnych wykrotów piekielnych, palił się żywo na lodowatym, zimowym globie pod aksamitnym dachem gwiazd. Palił się i topił statki. Ot, dłonie Aamona Nahuma buchały czystym oraz nieokiełznanym żywiołem. Żaden stop metali, żadne pole siłowe nie mogło się przeciwstawiać tej mocy.

Demon stał więc na rozstawionych nogach i falował dwoma wężami płomieni. Dwoma bliźniaczymi Jormungandami. Dwoma ognistym mieszkańcami Muspelheimu. I spopielał dwa pechowe statki, i odparowywał wieczysty zdawać by się mogło, lód księżyca Japet.

- Chloe! - zawyła Zoe.

Dziewczyną wstrząsnął dreszcz. Upadła jak w spowolnionym tempie. W nagłym spazmie zapluła miodowy wizjer krwią. Strach jaki opanował jej umysł, odebrał jej mowę. Leżała sztywno, z palącym bólem gdzieś w dole. Ramiona rozrzucone na boki, nogi ściśnięte ze sobą, pisk w uszach gryzący.

A malachit oczu zamglony, jak tafla jeziora późnym rankiem. Zachmurzony niczym akweny w Springhook Lagoon. Obok niej zaś, Zoe. Również leżała targana lekkimi drgawkami, krwawiła obficie. Czerwień niby plama farby, zamarzała od razu. Szkarłatna lilia jaka powstała na podbrzuszu Zoe wyglądała jak wyrwana z jakiegoś starego obrazu.

- Ty?

- Ja.

- Osłoniłaś mnie.

- Własnym ciałem...

- Zojka, proszę, nie umieraj. Nie...

- Chloe, skończ pieprzyć. Uratowałam ci życie, jesteś moją dłużniczką. Spłacisz mi ten dług. Surtr, bądź jak Surtr. Czekaj w gotowości.

Chloe wyciągnęła rękę, chciała choć ostatni raz pożegnać Zoe. Rozedrgane place jej dłoni jednak nie trafiły, stuknęły o odłamek lodu. Zwierciadlanie czysty.

Na wewnętrzne ścianki hełmu spłynęły gorące łzy. Mimo obolałych mięśni, zdołała podnieść się na łokciach. Gniew zaćmił jej wizję, zobaczyła mordercę Zoe.

Stał przy zniszczonym buggy a gdzieś w tle obracały się pogięte drzwi pojazdu. Był zgarbiony, pancerz taktyczny miał wyraźnie osmalony, szkło w walcowatym hełmie naznaczone pęknięciami. W obszarpanych rękawicach ściskał karabin, przy celowniku wirował mały kłębek gazów wypuszczonych z hermetycznego mechanizmu.

Zabił Zoe a teraz stał tam jakby nigdy nic. Chwiał się lekko nogach i przypuszczalnie gapił się na niszczącego statki demona. Z piersi Chloe dobył się ryk, słyszalny jedynie w jej hełmie. Chociaż nie, Aamon przecież też mógł ją słyszeć.

Wyrwała z kabury na udzie Parabellum. Zrównała muszkę ze szczerbinką. Nacisnęła spust. Tym razem nie zapomniała załadować naboju.

By uniknąć niepotrzebnych wypadków, pistolety Parabellum miotały pociskami za pomocą magnetycznych wyrzutni zasilanych z baterii w chwycie. Geniusz rusznikarstwa Królestwa Królestw.

Osobnik trzymający karabin zapewne nie zauważył pędzącej w jego kierunku kuli.

Nastąpił błysk. Pofalowana sfera zrodzona z jednego małego naboju, w mgnieniu oka pożarła nieszczęśnika. Światło było oślepiające, Chloe mimo, iż bardzo chciała to obserwować, musiała osłonić oczy. I tak oślepła na moment a kiedy już odzyskała wzrok, nikt już ni stał przy dodatkowo nadtopionym buggy.

Zostały jeno jakieś niewyraźnie plamki dryfujące gdzieś na tle gwiazd.

Aamon Nahum podszedł do dziewczyny wolnym krokiem. Bujał ogonem zadowolony, uśmiechał się wyginając kły.

- Czemu go nie załatwiłeś? - wykasłała Chloe.

- Bo wtedy samemu musiałbym cię śmiertelnie ranić, żebyś zgodziła się na cyrograf. To jak będzie panno Strategos? Zawiązujemy oficjalną współpracę biznesową?

Demon ukłonił się nieco, rozwarł szpony-dzioby i buchnął z nich płomieniem. Zmaterializował w ten sposób sfałdowany kawał pergaminu od góry do doły zapisanego jakimś pogiętym szlaczkiem, ni sanskrytem ni pismem klinowym.

Było nawet rozłożyste pióro, całkiem ładne, sowie.

- A to niby ja jestem ta walnięta. Ty śliski chujku...

- Pierwsze pytanie, jest pani dziewicą?

- Pierdol się.

- Drugie pytanie, pani nie pała sympatią do Szachniszacha?

- Jakbyś się nie zorientował...

- Trzecie i ostatnie, nie chcesz umrzeć? Zgaduję, że nie. Że chciałabyś jeszcze pożyć, naprawić to co zepsute, odpłacić winowajcom i tym podobne sentymenty...

- Dawaj to pióro.

Aamon Nahum z zadowoleniem obserwował jak Chloe Strategos chwytała pióro. Wpatrywał się w składany przez nią podpis swymi na nowo odzyskanymi, groteskowo ludzkimi oczami.

Następne częściJapet Bez Zmian część 7

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • MKP rok temu
    "Były zgarbiony, pancerz taktyczny miał wyraźnie osmalony, szkło w walcowatym hełmie naznaczone pęknięciami" - był

    Zajebiste - jak zwykle - plus więcej akcji - również miodzio.
  • Mam nadzieję że zakończenie dorównało oczekiwaniom
  • MKP rok temu
    Wieszak na Książki
    Jeszcze żem części siódmej nie czytał - na jutro zostawione?
  • Rozpisałeś się. To też kilka lat polerowałeś, czy na świeżo?
  • a to akurat na bieżąco, taki poboczny projekcik
  • Wieszak na Książki kurba dobry jesteś. Od tak sobie wypluwać takie teksty... Kompleksów się nabawię, pi*****ę nie czytam :/
  • Wieszak na Książki ;)
  • Burton The Scribe no nie powiem humor mi poprawiłeś tym komentarzem
  • Wieszak na Książki i dobrze, taki był jego zamiar ??
  • To znaczy komentarz zamiaru nie mógł mieć, ja natomiast tak?
  • Wieszak na Książki mogę mieć prośbę, żebyś przeczytał w wolnym czasie ostatni rozdział Vortexa (R10 cz. 2) i ocenił czego brakuje lub jest za dużo? Będę bardzo wdzięczny za pomoc, zwłaszcza, że czytałeś tylko dwa pierwsze popsute rozdziały. Będzie obraz postępu jaki zrobiłem. ?️
  • Burton The Scribe postaram się sprężyć i nadrobić!
  • Wieszak na Książki Spoko, nie dorównuje ci poziomem, zależy mi chociaż na ostatnim rozdziale, żebyś dał swoje sugestie. Dzięki
  • Burton The Scribe a tam kurna przesadzasz, samemu jestem zupełnym amatorem
  • Wieszak na Książki amatorem tak, ale poziom masz cholernie wysoki. Mętna woda zjada mojego vortexa pod każdym względem. Może rozmach historii nie do końca. Ale kreowanie postaci, dialogi, opisy świata masz dużo bardziej dopracowane. Dlatego nie chcę zmuszać do czytania (co samo w sobie świadczy o tym ile jeszcze pracy przede mną) a chociaż sugestie dot. ostatniego rozdziału. Bo z każdym następnym jestem lepszy ? i ocena tych pierwszych była by nie do końca aktualna.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania