Poprzednie częściJapet Bez Zmian część 1

Japet Bez Zmian część 7

EPILOG

- Nikt nie przeżył?

- Zgadza się wasza Ekscelencjo Generale.

- Łącznie z naszą małą złodziejką?

- Zgadza się wasza Ekscelencjo Generale. Druga grupa odnalazła w ruinach kryjówki poszukiwanej jej biżuterię. Według danych...

- Tak. Smarkula się z nią nie rozstawała. Światków brak?

- Zgadza się wasza Ekscelencjo Generale. Wybuch był zarejestrowany przez sześćdziesiąt satelit badawczych, ale skutecznie je zagłuszono. Wzbudziło to podejrzenia w społeczności naukowej, ale je zduszono. Kilku profesorów nie odbierze w tym roku nagród za dorobek badawczy.

- Czyli Japet bez zmian. Ha!

Starszy mężczyzna wyciszył chwilowo mikrofon by mieć czas na krótki śmiech. Zgrzytliwy i raczej nieprzyjemny dla ucha. Kiedy już sobie ulżył, upił trochę kawy z filiżanki, podrapał się po wielkim pieprzyku na podbródku i na powrót włączył mikrofon.

- Wszystko dobrze. Nie licząc śmierci całego oddziału. Ta mała naprawdę dokopała twoim ludziom?

- Zgadza się wasza Ekscelencjo Generale. Odnaleziono liczne pułapki i ślady po sporym magazynie broni. Poszukiwana zgromadziła na tyle sprzętu by zniszczyć nie tylko opuszczoną placówkę ale i obydwa statki pierwszej grupy.

- Tyle, że ją rozwaliło ze wszystkimi. Super tajna operacja, nawet ci co w niej uczestniczyli zniknęli. Ha! Jedno z głowy. Czego nie można powiedzieć o głównym celu całej pogoni za tą niesforną dziewczynką.

- Wciąż szukamy wasza Ekscelencjo Generale!

- Nie przerywaj mi. Z łaski swojej. Nie znaleźliście Czarta Ognia ale za to straciliście swoich ponoć najlepszych ludzi i doprowadziliście do śmierci córki sami wiecie kogo! Jesteście porażką żołnierzu. Macie miesiąc. Później czeka was co najmniej kolonia karna. Z chęcią osobiście wysmaruję zarzuty. Dajmy na to, zapędy heretyckie u pańskiego dziecka. Albo lepiej, pańska żona miała romans z androidem. Lepiej! Wciąż ma! Żegnam więc i proszę zacząć wreszcie pracować!

Rozłączył się szybkim stuknięciem w klawisz. Nie omieszkał rzecz jasna zrobić kilku zrzutów ekranu kompletnie przerażonej twarzy rozmówcy. Dopił kawę i rozparł się w fotelu.

***

Siedział w kaplicy. Wnętrze budynku było pogrążone w sztucznym słonecznym świetle sączącym się przez ociekające bogactwem witraże. Tuż nad malachitową trumną, praktycznie nie mieścił się w ścianie potężny witraż z nikim innym jak Najjaśniejszym Lucyferem.

Prawdziwy Bóg został ukazany w pozie zdobywcy. W jednej ręce trzymał miecz, w drugiej flagę Królestwa Królestw. Pod odzianymi w kolczaste wojskowe kamasze stopami, zwijał się z bólów obrzydliwy potwór. Pół człowiek, pół ptak, w pełni wróg Ludzkości. Nosiciel zarazy. Wywoływacz głodu. Anioł swymi pierzastymi skrzydłami kradnący promienie Słońca.

I choć przez błoniaste skrzydła Lucyfera, na mężczyznę spływało światło, był on pogrążony w mroku.

Boleśnie zgarbiony z głową wiszącą bezwładnie. W sękatych palcach ściskał kurczowo łańcuszek, na którego końcu okręcał się wielki brylant. Prawdopodobnie najczystszy klejnot jaki powstał na Ziemi, wyrzeźbiony w symbol zodiaku Bliźniąt.

Niczym posąg ludzkiej zgryzoty. Mężczyzna siedział na ławie zupełnie w sobie zapadnięty. Wszak nie został mu już nikt na tym świecie. Był tak pogrążony w swych myślach, że aż nie zauważył jak do kaplicy wszedł inny człowiek.

Poruszając się w miarę cicho, przycupnął nieśmiało obok żałobnika.

- Żal serce ściska kiedy odchodzą młodzi. I to jeszcze tak utalentowani. Może...

Nowoprzybyły uronił łzę, bardzo elegancką, dyplomatyczną można by rzec. Spłynęła bruzdami zmarszczek pierw na ogromny pieprzyk na podbródku, by później rzucić się w dół, na granitowe płyty.

- Może gdybym zmobilizował większą grupę ratunkową...

- To moja wina Zozym. Nawet nie próbuj udawać, że jest inaczej - odezwał się żałobnik.

- Enkidu...

- Nigdy nie radziła sobie z lataniem. Dobrze, iż udało wam się odratować chociaż naszyjnik z wraku. Zawsze powtarzałem, że reaktory w Lamassu po uszkodzeniu mogą stapiać kadłub...

- Co powiemy...

- Nic drogi Zozymie. Jak by to wyglądało? Córka drugiej najważniejszej osoby w Królestwie ginie w katastrofie ukradzionego myśliwca gdzieś na biegunie Saturna. Lucyferze... - wyjęczał Najjaśniejszy Generał Enkidu.

- Więc prawdę znamy tylko ja, i ty przyjacielu. Super tajna operacja - westchnął drżącym głosem Zozym.

Składając dłoń na barku skulonego i szlochającego Enkidu, uśmiechną się krzywo.

- Oraz Szachniszach, wszak sam Lucyfer go namaścił na Króla Królów. Musi wiedzieć o wszystkim.

- Nie rozumiem tylko, czemu go zabrała? Na Lucyfera. To moja wina, to wszystko moja wina. Trzeba będzie znaleźć Czarta Ognia.

- Ja już się tym zajmę, drogi Enkidu.

KONIEC

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • MKP rok temu
    Taki troszkę koniec, ale taki rozwojowy.
    Na podsumowanie, oczywiście mnie to irytuje, że niewiele się wyjaśniło, ale to taka pozytywna irytacja??

    Cykl jest wyśmienity i zdrowo popaprany co mocno trafia w mój gust.
  • Ja to mam taki mały fetysz otwartych zakończeń tak więc cóż, licencja poetycka. Zakończenie albo mogłoby przegiąć pałę z paranormalnymi motywami albo zakończyć się zupełną otwartością poprzez usunięcie Epilogu. Jak wyszło? To już czytelnik sobie odpowie. Ważne że da się przeczytać.
    A jak masz niedosyt to swoją drogą, zapraszam do opowiadania "Mniejszy Klucz Marsa" co wisi u mnie na Wattpadzie, dzieje się w tym samym uniwersum i orbituje (heh bo to wszystko w kosmosie) wokół podobnych wątków
  • MKP rok temu
    Wieszak na Książki
    Git
    Moczary mam już na bieżąco to sobie zajrzę i na to.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania