Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Kto zabił Ethana Fella? - Rozdział 4
[Zauważyłem, że ta seria jest z jakiegoś powodu klasyfikowana do poprzednich opowiadań, jak pewnie widzicie z "poprzednie części" tak jednak nie jest. Jeśli macie to zamiar czytać, polecam wejść na mój profil i stamtąd wybierać rozdziały.]
Jeśli zależało komuś na znalezieniu największej połaci ziemi w całym miasteczku Mapletown, to trzeba było udać się na boisko piłkarskie obok liceum Glorious High. Z perspektywy zwykłego gracza, miejsce to nie było jakieś duże, bramki znajdowały się przecież rzut beretem od siebie, jednak patrząc na nie z wysokości szybującego ptaka, sprawa miała się inaczej. Finn Fell lubił to miejsce. Oprócz popołudniowych treningów siatkówki, często przebywał na terenie szkolnego boiska, pogrywając z innymi osobami z klasy. Sam nie był specjalnie uzdolniony i często przepuszczał kilka trafień przeciwników z powodu swego nagannego refleksu, a jego znajomi mu na to pozwalali. Domyślał się dlaczego, wielokrotnie widział jak dogryzają innym członkom swoich drużyn aby nie jemu. Pochodził bowiem z bogatej rodziny i naturalnym bodźcem jest posiadanie dobrych relacji z osobą z klasy społecznej. Nie miał im tego nigdy za złe, uważał, że mając dużo zarabiającego ojca może pomagać w ten żałosny sposób innym, choć czasami brakowało mu tej nastoletniej samodzielności.
- Finn, wanna break bad?(1) - zawołał go znajomy z równoległej klasy, gdy ten wychodził ze szkoły. Nastolatek miał na sobie skórzaną kurtkę o kolorze stłumionego brązu i wyglądałby jak członek bandy motocyklowej z jednego programu w telewizji, przy którym spędził niemalże całą noc i pół następnego dnia przespał... Wyglądałby jak przytoczony motocyklista gdyby nie samochód przy którym stał.
- Mów po prostu, że chcesz mnie wziąć na szluga... - odparł Finn, wrzucając plecak na tylne siedzenie samochodu.
Samochód - choć nowy - nie prezentował się jakoś szczególnie za sprawą sporej ilości znajdującego się na nim brudu. Siedemnastolatek oszacował, że pojazd nie był na myjni od przynajmniej miesiąca, choć teraz wolał nic nie mówić. Brad i tak nie był osobą, która by się tym szczególnie przejęła.
- Więc jedzie-esz? - zawołał, dłubiąc coś w kolczyku, który niesymetrycznie wisiał mu na nosie, poprawił krwistoczerwonego irokeza i na sam koniec wskoczył za kółko, odpalając brykę - i cyk, jedynka - Zanim zdążył wystartować, dodał sobie animuszu, włączając rock n' rolla w zaskakująco starym radyjku i z piskiem opon przejechał przez bramę wyjazdową liceum, drąc się jak pies, kiedy obcy wejdzie na jego trawnik.
Finn nie zwracał na niego uwagi, tylko wgniótł się w oparcie fotela, obniżonego do granic możliwości i ze stoickim spokojem spoglądał przez szybę.
- Mógłbyś ściszyć? N-nie s-sł-yszę własnych myśli! - krzyknął w końcu, a znajomy obniżył poziom głośności.
- Wow, kto by pomyślał, że znudzi ci się Roc- spojrzał na niego, twarz bez emocji - Ty, coś taki dzisiaj kurwa nijaki? Wisisz komuś hajs? Chcesz maryśkę?
- Starzy coś dziwnie się zachowują - zaczął - Jak wróciłem wieczorem z treningu to byli coś cisi, nawet ojciec(, który swoją drogą zawsze taki był) nie odezwał się w ogóle... To takie...
- Pojebane, co? Słuchaj, mam dziewiętnaście lat, no nie? Swoich starych widziałem ostatnio może... z pięć lat temu? Cholera, ten czas tak szybko zleciał - potrząsnął głową - Chodzi o to, że u mnie było to samo na chacie, nie? Jednego dnia starzy byli cicho, a innego przestali się odzywać... W końcu miałem tego dość i gdy stary zaczął się znęcać nade mną to stamtąd spierdoliłem...
Przez parę minut panowała cisza.
- Nigdy nie myślałeś by wrócić? - spytał Finn, co wybiło Brada ze wsłuchiwania się w muzykę.
- Pewka, że chciałem... Jednak któregoś razu przeczytałem w gazecie, rozumiesz? W GAZECIE! Że ojciec się powiesił, a wiesz co było dla mnie najgorsze?
Przez chwilę bał się pytać.
- Co? - przemógł się w końcu.
- ... Że nic nie czułem, serio, nienawidziłem siebie przez to jak cholera, nie?
- A co z matką?
- Bo ja wiem? Pewnie jest gdzieś na ulicy, albo w przytułku jeśli ma szczęście...
Młody Fell popadł w zadumę. Zaczął rozważać co on by zrobił, gdyby jego matka czy ojciec podzielili los przyjaciela. Wizja była naprawdę ponura, a podobieństwo opowieści Brada do sytuacji domowej przyprawiało go jedynie o ciarki na plecach. By się zrelaksować wyjrzał przez okno po raz enty. Przed nimi ciągnęła się droga osłonięta dziesiątkami drzew, których korony osłaniały ich oczy przed parzącym światłem słonecznym. Widział grupę pechowców, idących chodnikiem w ten upał i na samą myśl zrobiło mu się niespodziewanie źle...
- Rozchmurz się już! - poklepał go ręko po plecach, ale musiał również szybko hamować, gdyż przez przejście dla pieszych zaczął ciągnąć się jakiś mężczyzna z przeźroczystą reklamówką z parą noży kuchennych. Brad połknął ślinę i wrzucając pierwszy bieg po raz drugi wprowadził pojazd w ruch - coś ci pokażę, otwórz schowek! - wskazał mu dłonią.
- Kurwa! Zajebisty! - zawołał chłopak, lustrując wzrokiem rewolwer. Była to broń mieszcząca sześć naboi w bębenku, z czego trzy były puste, a w pozostałych były naboje - strzelałeś?
- Się wie - zmarszczył brwi - Miałem ci właśnie zaproponować wypad do lasu na parę strzałów - przerwał, otwierając szeroko oczy - Ty! Nie jest to twój stary?
Finn zauważył, że jego ojciec przechodzi przez przejście znajdujące się przed nimi. Chłopak zaczął rozmyślać dlaczego ten nie znajduje się w pracy.
- Śledź go - polecił - Pora sprawdzić co ukrywa!
(1) To break bad - Znaczy tyle co zejść na dno, opuścić się, zejść na złą drogę itp. itd.
Komentarze (10)
Pozdrawiam ;)
Ale patointeligencja z młodego
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania