Niepowtarzalny styl - Polemika z nocą - Światło w nawałnicy

Lampy rozbłysły z taką mocą, że w pierwszej chwili musiała zmrużyć oczy.

– Generatory wytrzymają nie dłużej jak kilka godzin! – Jack starał się przekrzyczeć burzę.

Kiwnęła głową, nawet nie zastanawiając się, czy będzie w stanie zauważyć jej gest. Była zmarznięta i wystraszona. Od kilku godzin woda lała się z niemal każdej strony. Gdy tylko krople przestawały uderzać z góry, porywy wiatru ciskały w ich stronę długimi pnączami, albo ostrymi liśćmi palmowca.

Kolejny błysk i grom pojawiły się niemal równocześnie. Przemysłowe halogeny dawały jednak dość światła, by tym razem błyskawica nie wydawała się tak straszna. Trzask walącego się drzewa zlał się z uderzeniem burzy. Nadal było przeraźliwie głośno, lecz przynajmniej mieli wreszcie światło.

– Hej, dziewczyno. – Doskoczył do niej, z trudem przeskakując nad rzeką błota, spływającą z urwiska –To tylko burza, ona się musi kiedyś skończyć. Zobacz mamy już światło, wkrótce nas znajdą.

Drżała, nie chcąc nawet go słuchać. W uszach wciąż słyszała jeszcze ostatnie uderzenie. Pogłos gromu zlewał się z równomierną pracą generatora. Zakryła uszy, starając się odciąć od tego piekła. Kolejne uderzenie wiatru pchnęło w ich stronę gałąź. Kilkudziesięciokilogramowy konar przeleciał przez polanę niczym wierzbowa witka. Nie mieli szans uskoczyć. Zakrył ją ramieniem, łudząc się, że jest w stanie powstrzymać cios szalejącej nawałnicy.

Przewód od jednego z halogenów wisiał kawałek nad ziemią. Dość wysoko by przelatująca gałąź zahaczyła go, zmieniając przez to swój kierunek. Przewód napiął się i strzelił, krzesząc snop iskier.

Krzyknęła, choć w tej samej chwili kolejny podmuch cisnął w nich ścianą wody, zupełnie tłumiąc jakiekolwiek dźwięki.

Przytulił ją, starając się okryć swoją kurtką. Nawet zupełnie przemoczona, wciąż chroniła przed kolejnymi uderzeniami wody. Sytuacja wcale nie wyglądała tak dobrze, jak starał się to przedstawiać. Generator pracował już na oparach i tak naprawdę w każdej chwili mogli stracić ostatnie źródło światła. Jedyne, które mogło naprowadzić na nich ratowników.

Ciemności były tak gęste, że nawet bez porywistego wiatru i ulewy potrzebowali dużo szczęścia, by ktoś dotarł do tego zakątka wyspy. Niepotrzebnie ruszali na stanowisko w nocy. Lepiej było poczekać na resztę ekipy, lepiej było im zaufać.

Brzęczenie żarówek, syk kropel spadających na rozgrzane szkło.

W jednej chwili uświadomił sobie, że wiatr lekko zelżał, woda nadal lała się z nieba strugami, ale zrobiło się trochę ciszej. Trochę spokojniej. Tak samo ciemno. Dwa ocalałe reflektory nadal dawały tylko tyle światła, by zalać nim główny wykop i dwa mniejsze stanowiska od północnej strony wykopalisk. Wszystko, co było dalej, tonęło w ciemności i strugach deszczu.

– Elen, burza słabnie – odsunął z jej twarzy mokre włosy, starając się ocenić, w jakim jest stanie. – Ruszmy w stronę ścieżki pomiędzy skałami, może uda nam się znaleźć te jaskinie, o którym mówił profesor.

– Nie przypłyną po nas?

– Przypłyną – przełknął ślinę, krzywiąc się na konieczność okłamywania dziewczyny. – Dopiero przed chwilą zobaczyli światło, muszą wskoczyć do łodzi i przypłyną. Domyślą się, że poszliśmy do jaskiń, tu robi się zbyt niebezpiecznie.

Kiwnęła głową, chcąc wierzyć, że gdzieś w tych ciemnościach przebijają się już latarki ich towarzyszy, że pomoc jest w drodze. Musieli tylko wytrzymać do ich przyjścia.

Podniósł się, pomagając wstać dziewczynie. Dwukrotnie musiał chwytać ją, gdy ślizgała się po błocie. Czuł jej walące serce, palce kurczowo zaciskające się na jego dłoni. Nie musiał patrzeć w jej oczy, by wiedzieć, jak bardzo bije z nich strach.

Ruszyli. Kolejny atak burzy ruszył w tym samym momencie.

Błysk i grom.

Kolejny z reflektorów eksplodował. Generator zapracował nierówno, by po chwili wrócić do zwykłej pracy.

Jack spojrzał na przewód łączący go z ostatnią lampą. Ich jedyną odpowiedzią na panujący mrok i jedyną nadzieją na to, że ktoś w obozie zobaczy światła na stanowisku i zrozumie, że trzeba ruszyć z pomocą.

– Idziemy! – Raz jeszcze poderwał ją z ziemi, pomagając stawiać kolejne kroki.

Jaskinie powinny być niecałe czterysta metrów w głąb wyspy. Za strumieniem, który jak można było wnioskować już po samym odgłosie, zamienił się teraz w rzekę. Ryzykowna przeprawa dawała jednak jakiekolwiek szanse. Pozostawanie na stanowisku nieuchronnie musiało się zaś źle skończyć.

Trzęsła się, pokładając w nim całą nadzieję. Była odważna tak bardzo, jak bardzo czuła obok jego ramię. Gdyby tylko mogła zamknąć oczy i udać, że to wszystko wokół nie istnieje, że jest tylko on. Nie ma ciemności, szalejącego wiatru, strug wody. To wszystko jednak było, a jedyne źródło światła zostawało właśnie za ich plecami, oświetlając resztki stanowiska archeologicznego, których nie zmyła jeszcze doszczętnie woda. Wkraczali w dżunglę, której nieprzychylność potęgowała noc i szalejąca nad nią nawałnica.

– Jak już wrócimy – Jack starał się utrzymywać z nią kontakt. – Jak już wrócimy, zaproszę cię na kolację. Co ty na to?

Nie odpowiedziała, nie rozumiała, o czym mówi. Jej myśli nie potrafiły wybiec dalej niż na kilka sekund do przodu. Odliczała każde uderzenie wiatru, modląc się, by tym razem nic ich nie trafiło. Osłaniała twarz kołnierzem kurtki, by móc łapać powietrze. Każdy kolejny grom wydawał się tym ostatnim.

– Hej, dziewczyno! Proponuję ci randkę, nie bądź taka niedostępna i choć się odezwij.

– Co? – słowa Jacka dochodziły do jej umysłu z opóźnieniem.

Kolejne walące się z trzaskiem drzewo, wystraszyło ją jednak i zupełnie rozkojarzyło. Schowała się w jego ramiona, modląc się, by ten koszmar dobiegł końca.

– Potraktuję to jako odpowiedź.

Przycisnął ją do siebie, starając się dodać otuchy. Sam trzymał się tylko dlatego, że wiedział, iż ona rozpadła się już dawno i od jego opanowania zależy czy wyjdą z tego cało. Nabrał powietrza, po raz kolejny zmuszając się do marszu. Brnęli, stawiając ostrożnie stopy. Rozmiękczona gleba stała się bardzo niestabilna. Im bliżej strumienia, tym wędrówka stawała się trudniejsza. Jaskinie były jednak za nim i żadna inna droga nie mogła ich doprowadzić do jedynego schronienia na całej wyspie.

– Jeszcze tylko kawałeczek. – Pomógł jej złapać się pnia omywanego u dołu przez spływającą wodę. – To już strumień a za nim tylko kawałek i będziemy bezpieczni. Poczekaj tu, sprawdzę przejście.

Chwyciła go tak silnie, jak tylko potrafiła. Nic nie obchodziło ją, czy cokolwiek wymaga sprawdzenia. Wszędzie wokół było tak ciemno, że gdyby odsunął się, choć na kilka metrów zostałaby sama.

Deszcz zaatakował kolejnym natarciem, uginając gałęzie otaczających ich drzew.

– Puść, muszę sprawdzić strumień.

Pokręciła głową, wrzynając jednocześnie paznokcie w jego przedramię.

Uśmiechnął się, choć ból przeszył go tak silnie, że niemal krzyknął.

– Dobrze rozumiem, nie odejdę daleko. Będziesz mnie widział. Zobacz, mam jeszcze ten świecący breloczek, Zabawka, ale da dość światła, byś widziała, gdzie jestem. Dobrze?

Kiwnęła głową. Bardziej przekonywał ją spokojny ton jego głosu niż wypowiadane słowa, z których i tak niewiele już rozumiała. Puściła jedna chłopaka, kurczowo chwytając się drzewa.

– Nie ruszaj się dobrze? Przejdę tylko na drugą stronę i zaraz po ciebie wracam.

Kiwnęła głową, przyglądając się blademu światełku breloczka. Jedynej iskierce nadziei, która właśnie zaczęła się oddalać w rytm dźwięków uderzającej w korony drzew kanonady kropel deszczu.

– Jest bezpiecznie!

Usłyszała krzyk z miejsca, gdzie widać było już tylko nikłą poświatę diody.

– Spokojnie przejdziemy…

Nagłe błysk, silniejszy niż poprzednie. Trzask pioruna uderzającego o kilkadziesiąt metrów od nich. Po tym tylko krótki krzyk kogoś, kto stracił równowagę i plusk ciała upadającego na płytko ukryte pod wodą kamienie. Światełko breloczka zniknęło niesione prądem.

Próbowała krzyczeć, lecz głos więzł jej w gardle skuty zimnem i strachem. Złapała pień, starając się wtulić w niego, tak jak jeszcze przed chwilą przytulała się do Jacka.

Wiatr huczał coraz głośniej, targał konarami, jak gdyby burza nie zadowoliła się ofiarą, którą przed chwilą dostała.

Zamknęła oczy, dociskając je tak silnie, jak potrafiła. Starała się uspokoić walące serce.

Jakaś gałąź uderzyła ją w plecy, wyrywając z chwilowego otępienia. Gdzieś w oddali nadal pracował generator, nadal świecił się ostatni z reflektorów posyłając strugę światła w ciemność. Nadal pozostawała nadzieja, że dzięki niemu ekipa ratunkowa będzie wiedziała gzie jej szukać. Dopłyną na wyspę, znajda ją, a ona pokaże, gdzie poszedł Jack. Znajdą go i ocucą.

Generator zapracował nierówno. Szarpnął jeszcze kilka razy, rytmicznie zwiększając i zmniejszając moc podłączonego do niego reflektora, po czym zamilkł. Szum wiatru i równomierna nawałnica deszczu. Łamiące się konary i kolejne fale rozbijające się o przybrzeżne skały. Ciemność i burza.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Anonim 14.09.2016
    Głupie błędy pasują mi do Akwusa, który wprost lubi je robić xd (czyt. literówki)
  • Anonim 14.09.2016
    tak, pół żartem pół serio, ale nie wiem gdzie ten tekst wstawić ;c
  • Arysto 14.09.2016
    Strzelam Jareda, nie mam pojęcia.
  • Shiroi Ōkami 14.09.2016
    Mnie też pasuje do Akwusa ^^
  • Akwus 14.09.2016
    Powiedz choć, żemasz jakiś milszy powód niż Ef, na którą za to pomówienie z literówkami jestem ostentacyjnie obrażony co najmniej do drugiego śniadania :)
  • Shiroi Ōkami 14.09.2016
    Akwusie, fabuła i długość tekstu mi do Ciebie pasują XD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania