Nożownik. Prolog
Morze Irlandzkie. Rok 1885. Statek kupiecki „White Dove”.
Siedziałem w swojej kajucie. Hamak bujał się monotonnie, wprawiając mnie w lekkie otępienie. Paliłem jakiegoś skręta, którego znalazłem w kieszeni. Niebieskawy dym unosił się w powietrzu, kreśląc dziwne szlaki. Po mojej prawej, na drugim hamaku spał mój przyjaciel Lincoln. Większość załogi pochodziła z wysp brytyjskich, jednak część z nas była Polakami. W tym ja i kapitan. Nazywam się Jacek, ale wszyscy mówią na mnie Jack. Brytyjczykom trudno jest wymówić dziwne, polskie imię.
Mały płomyczek, zamknięty w szklanym więzieniu lampki naftowej, miotał się jak opętany. Jakby chciał uciec. Ale gdyby to zrobił, życiodajna dla niego nafta przestałaby go karmić. Chociaż z drugiej strony, co to za życie, gdy jest się zamkniętym w więzieniu z którego ucieczka oznacza śmierć?
Chyba muszę przestać palić te skręty.
Wyjąłem z kieszeni nóż i zacząłem się nim bawić. Mój ojciec nauczył mnie posługiwać się nożami. Dzięki tej umiejętności, mimo młodego wieku, cieszyłem się szacunkiem wśród załogi. Umiałem strzyc, pomagałem też kucharzowi w krojeniu mięsa. Mój ojciec był lekarzem. Chirurgiem. Nauczył mnie wszystkiego, co wiedział o ludzkim ciele. I o nożach.
Płynęliśmy do portowego miasta Offshorebay* w Irlandii. Miasto nie było duże, ale za to nowoczesne, modne i eleganckie. Wieźliśmy złotobrązowe bursztyny i drogie przyprawy z Gdańska. Arystokracja lubi tą portową mieścinę. I lubi też zaschniętą żywicę i trochę ususzonych roślin. Na brak klientów nie narzekaliśmy.
Słyszałem jak silnik parowy cicho szumi gdzieś na dole statku. Szum był kojący i utulił mnie do snu.
* Nie ma takiego miasta jak „Offshorebay”. Autor je wymyślił.
Komentarze (19)
Nożownik - prolog
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania