Nożownik. Rozdział 1
Dopłynęliśmy do portu wczesnym popołudniem. Woda bliżej lądu była spokojniejsza i jaśniejsza. Miasto Offshorebay z daleka wyglądało jak brązowy strup wśród ciemnozielonych lasów i fioletowych wrzosowisk Irlandii. Uwielbiam to uczucie, gdy po wielu tygodniach żeglugi można zobaczyć prawdziwy krajobraz lądu.
Statek zbliżał się do brzegu. Wraz z Lincolnem i kilkoma chłopakami chwyciliśmy liny i wyskoczyliśmy na kamienny pomost. Zacumowanie tak dużego statku nie jest zadaniem prostym. Jednak nasza łajba nie była największą łajbą w porcie.
Dopiero teraz, gdy mogłem przyjrzeć się „Białej Gołębicy” z zewnątrz, stwierdziłem, że to ewidentnie nie jest biała gołębica. Statek wymagał remontu. Dlatego też mieliśmy wypłynąć w kolejny rejs dopiero za miesiąc. Trzeba było wyczyścić i odrestaurować silnik, pomalować zszarzałe burty, wymienić popękane bulaje i doprowadzić do porządku jeszcze wiele innych rzeczy.
W tym czasie marynarze mogli odwiedzić utęsknione rodziny. Ja zaś, miałem pomieszkiwac u kapitana. Miał on tu dom, w którym mieszkała jego żona i córka. Jedynym warunkiem, który musiałem spełnić, było znalezienie sobie tymczasowej pracy.
Pewnie się zastanawiacie, dlaczego kapitan jest dla mnie taki łaskawy? Otóż chodzi o to, że mój ojciec uratował jego córkę. Jako mała dziewczynka, wspinając się na drzewo, spadła. Konar rozerwał jej łydkę, a podczas zderzenia z ziemią złamała piszczel. Okropna, rozharatana rana, pełna drzazg i kory. Do tego jeszcze najgorszy rodzaj złamania. Inni chirurdzy spisaliby ją na straty, ale nie mój tata. Kazał swoim pracownikom nakładać woskowane, wełniane rękawiczki i maski. Nacierał ranę jodoformem i kazał myc ręce oraz narzędzia chirurgiczne. Stosował się do wyśmiewanych przez wielu zasad antyseptyki*. Ale uratował dziewczynkę. Zawsze powtarzał: „kiedy wszyscy mówią, że coś jest niemożliwe, zawsze pojawi się jakiś dziwak - ignorant, który wbrew całemu światu dokona niemożliwego.”
Statek został zacumowany. Wpadłem do swojej kajuty i zacząłem się pakować. „Pakowanie” w moim wykonaniu było po prostu wrzucaniem rzeczy do białego worka. Nie miałem nic szczególnego ani cennego. Trochę starych ubrań, jakaś książka, kilka noży, lampka naftowa i parę monet. Lincoln też zwijał swoje manatki. Miał rodzinę, tu w Offshorebay. W pewnym momencie przestał zbierać swoje rzeczy, usiadł na hamaku i spojrzał się na mnie.
- Słyszałem że będziesz sobie mieszkać u kapitana. Ty to masz fart. – Powiedział.
Spojrzałem się na niego ciężko. Lincoln był dobrym przyjacielem, ale był też zazdrosny o to, że mi się wiedzie lepiej.
- W moim życiu nie ma zbyt wiele szczęścia. – Odpowiadam i odwracam wzrok, powracając do pakowania.
- Trzeba być optymistą, życie jest zbyt kruche aby nie umieć docenić tego, co daje. – Mówi i zapala jakiegoś papierosa.
- Ja nie umiem być optymistą.
- No to musisz się szybko nauczyć, bo z każdą chwilą masz coraz mniej czasu.
- Czasu na co? – Pytam, kończąc pakowanie.
- Na życie. – Odpowiada i uśmiecha się szaleńczo. Tak. Lincoln ewidentnie jest szaleńcem. Tak samo jak ja.
- Do zobaczenia. – żegnam się.
- Pa. Musimy się spotkać w jakimś barze! – Krzyczy.
Zeskakuję na kamienny brzeg. Białe mewy przecinają powietrze sierpowatymi skrzydłami. Kieruję się w stronę domu kapitana.
Wychodzę na główną ulicę. Kamienie chodnika są mokre od deszczu. W blasku zachodzącego słońca lśnią jak łuski egzotycznego węża, wijącego się między budynkami. Pięknie ubrane damy, w kolorowych sukienkach, przechadzają się z dżentelmenami odzianymi w czerń. Co bogatsi, jeżdżą w zdobionych karocach, zaprzężonych w majestatyczne konie. Uśmiechają się sztucznie. Jakby całe ich życie było tylko występem, udawaniem, skrywaniem prawdziwego „siebie”. Pewnie musi im być ciężko, pewnie muszą czuć się źle. Cóż, wcale im nie współczuję.
Ludzie rzucają mi dziwne spojrzenia. Jestem brudny od soli i potu, przesiąknięty zapachem morza i ciężkiej pracy. Cóż, patrzcie sobie, patrzcie. Tak wygląda człowiek, który wie, co to prawdziwe życie. Który umie docenić każdy, ciężko zarobiony grosz.
Mam ochotę zniknąć, rozpłynąć się w cieniu. Nie podoba mi się, że wpatruje się we mnie tyle oczu. Czuję się odsłonięty, narażony na cios. Instynkt każe mi się ukryć.
Nareszcie udaje mi się dotrzeć do domu kapitana. Rezydencja nie jest największa, ale ewidentnie robi wrażenie. Kapitan jest właścicielem aż sześciu statków. Na pięciu dowodzą wynajęci przez niego ludzie. Na „Gołębicy” dowodzi osobiście. Zapytany dlaczego pływa na statku, zawsze odpowiada: „Przy życiu utrzymuje mnie miłość do pięciu kobiet: mojej żony, mojej córki, mojej łodzi, morza i wolności”.
~~~~~~~~
*Antyseptyka, czyli dosłownie „przeciw gniciu” to niszczenie drobnoustrojów na skórze, ranach i narzędziach chirurgicznych.
~~~~~~~~
Dziękuję za komentarze krytyczne, one mówią mi, co muszę poprawić. Dziękuję za komentarze pozytywne, one mnie motywują. Dziękuję też a za oceny. Piszę bo lubię, bo muszę dać upust swojej wyobraźni. Wiem, że nie jestem najlepszy. Ale fajnie jest wiedzieć, że ktoś to czyta :D
Komentarze (9)
Historia mi się spodobała. Liczę na więcej akcji.
Idę dalej:)
A co do czasu to już nie pamiętam czy to było celowe, czy po prostu wynikało z chaosu mego umysłu
Dobra, lecę dalej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania