Nożownik. Rozdział 3
Drodzy czytelnicy i pisarze! Po ponad roku znów obudziła się we mnie chęć pisania i postanowiłem dokończyć me dzieło. Czas zmienił moją osobę, zarówno jak i mój sposób pisania oraz sam pomysł na przedstawienie dalszych losów bohaterów. Możecie wrócić do poprzednich tekstów, w sumie nawet dobrze by było jeśli chcecie zrozumieć ten i nadchodzące. Może stare teksty nie są wybitne, ale chyba da się je przeczytać ;) życzę miłej lektury!
Kilkanaście minut później siedziałem (chociaż powinienem powiedzieć że „leżałem na siedząco”) w pokoju dziennym przy stole i wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w ogień w palenisku. Szybko mi się to znudziło, więc wyjąłem dziennik i kawałek grafitu z zacząłem gryzmolić jakiś niechlujny rysunek. Praca pochłonęła całą moją uwagę do tego stopnia, że nie usłyszałem, jak Maria weszła do pokoju.
- O, w końcu się umyłeś! –Na dźwięk jej głosu podskoczyłem tak gwałtownie, jakby moje krzesło zmieniło się w rozgrzany piec parowozu. – Spokojnie, marzycielu, to tylko ja, a nie jakiś seryjny morderca, czy moja matka.
- Zabawna jesteś – powiedziałem i posłałem jej ponure spojrzenie.
- Ja może tak, ale tobie stanowczo brakuje poczucia humoru – rzekła, odstawiła kule, a ja pomogłem jej usiąść. – Michael mówi, że poczucie humoru to oznaka inteligencji. – Na te słowa, drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł przez nie Michael we własnej osobie, niosąc srebrną tacę z parującą herbatą, którą postawił na stole przed nami, po czym wyszedł bez słowa.
- W takim razie jestem idiotą – powiedziałem, wodząc podejrzliwym spojrzeniem za wychodzącym lokajem.
Maria nalała sobie gorącego naparu i wyjęła z jakieś sakiewki sporą ilość wygniecionych, polnych kwiatków i złotą wstążeczkę. Wśród szaro-fioletowych wrzosów i różowawych stokrotek przyniesionych przez dziewczynkę wyróżniały się dwie róże; jedna biała jak śnieg, druga krwiście czerwona. Szarooka zaczęła układać kwiatki w różne formacje, próbując zrobić z nich bukiecik, co chwila zmieniając koncepcję i zaczynając pracę od nowa. Obserwowałem jej małe, zgrabne rączki, obracające zwinnie zielone łodyżki, po czym spytałem;
- Wiesz, ostatnie o co śmiałbym cię podejrzewać to zamiłowanie do kwiatów – powiedzałem, leżąc brodą na dzienniku i niedokończonym rysunku.
- Eh – westchnęła dziewczynka – ostatnio pokłóciłam się z matką o tą książkę o celtyckiej mitologii, chcę ją przeprosić i dać jej bukiecik. Ona lubi takie rzeczy.
Kiwnąłem głową i wróciłem do swojego rysunku. Niestety nie było mi dane go dokończyć, bo Maria szturchnęła mnie i wyciągnęła do mnie rękę, trzymającą białą różę.
- Proszę – powiedziała.
-To dla mnie? – spytałem zaskoczony.
- Oczywiście, że nie! To dla twojej panienki! – krzyknęła wymachując ręką. Wziąłem od niej kwiatka i wcisnąłem do kieszeni kamizelki. Dziewczynka mówiła o Mary, mojej ukochanej, która mieszkała po drugiej stronie miasta. Jutro miałem się z nią spotkać. Nie widzieliśmy się od trzech miesięcy.
Do pokoju weszła kapitanowa, usiadła przy stole i nalała sobie herbaty. Spojrzała na córkę, na jej bukiecik i na mnie. Pociągnęła łyk napoju po czym skupiła swoją uwagę na szarookiej.
- Co tam trzymasz córko? – powiedziała bez emocji.
- To bukiecik dla ciebie, matko. Przepraszam za to, że się z tobą pokłóciłam. Zrobiłam go sama. – Po tych słowach, wypowiedzianych ze skruchą, Maria podała matce bukiet. Ta wzięła go delikatnie, musnęła palcami zmasakrowane płatki roślinek, a jej oblicze rozjaśniło się delikatnym uśmiechem.
- Dziękuję, one są… ładne. No widać że nikt ci nie pomagał, przynajmniej na pewno nie Jack. Tak, zaraz wstawimy je do jakiegoś dzbaneczka z wodą. Michael, podaj mi jakieś naczynko. – Te słowa skierowała do lokaja, który stał w głębi pokoju. Nie wiedziałem że tu jest, i na dźwięk jego „oczywiście” aż upuściłem ołówek na podłogę. Nie ma co ukrywać, nie przepadam za tym człowiekiem. Czai się po kątach, jakby coś ukrywał… Naprawdę go nie lubię.
Schyliłem się po ołówek. W tym czasie matka Marie zapuściła żurawia do mojego dziennika.
- Jack, możesz mi wyjaśnić co przedstawia twój… rysunek? – powiedziała znacznie mniej słodkim głosem niż przed chwilą.
- Nic! – krzyknąłem, zatrzaskując dziennik i kładąc go sobie na udach.
- Co proszę…? – Oburzenie kapitanowej sprawiło, że słodycz jej głosu umarła gwałtowną i szybką śmiercią.
W tym momencie moim wybawicielem stał się Michael (och ironio), który przyniósł naczynko z wodą. Kobieta szybko zmieniła obiekt swojego zainteresowania i zaczęła coś mówić, ale ja jej już nie słuchałem. Wyrwałem stronę z rysunkiem i podałem go Marii (oczywiście w taki sposób, aby jej matka tego nie zobaczyła). Dziewczynka rozwinęła kawałek papieru, a na jej twarzy pojawił się uroczy uśmiech. Szkic przedstawiał ją, strzelającą z procy w sadzie owocowym.
Komentarze (8)
Mam nadzieję, że się spodobają
Będę czekać: )
Zostawiam 5 i zachęcam do dalszego pisania
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania