Otwarte serca - część 2 "Pytanie-życzenie"

Czemu Bóg stworzył płaczącą skałę? Nie ma to sensu, kiedy kamień kuszy się od płaczu. Kiedy nikt nie widzi, kiedy las oczy zakrywa, on łka i pewnie myśli. Po co tworzyć było rzecz przeznaczoną na samozniszczenie? Przecież nikogo nie zachwycą ruiny, nikogo nie ujmie jego cierpienie by czynić dobro. Nikogo nie pocieszy mech na jego szczątkach, ani zapach jego łez. Nie ujmie, nie pocieszy, nie zmusi by myśleć inaczej. On sam chciałby myśleć inaczej, bo kto chciałby być smutnym? Kto chciałby tracić czas i energię na coś co samo powątpiewa w sens swojego istnienia. Myślę – więc nie powinno mnie ty być.

Inni śmieją się z niego, przecież oni są w pełni sprawni. Nawet najmniejsze kamyki znajdą nad nim górę, ktoś weźmie zaraz pewnie jego fragment i rzuci. Kto pierwszy rzuci w niego kamieniem, odłamuje znów z niego fragment, który szydzi spadając, że już nie jest jego częścią. Nie może się nawet okryć, każda bibuła, każdy papirus, przemaka, łamie się, a woda wciąż płynie. Dziury w jego ciele jak odkryte stygmaty, uzewnętrzniając niechciane wnętrze. Powoli się wlecze, wciąż zakrywając wciąż połykając więcej ziemi. Szeptał cicho, jakby do ziemi, a może do siebie. Lecz co miała tu ziemia do mówienia, ciężko było jej się osadzić na skale, bo woda cały czas ją zmywała. Skała była ubrudzona w pozostałościach, schnącym błocie, lekkiej warstwie brudu, na nowo zmywanej przez wodę, drążącą kanały w jego ciele. Czuł jak małe fragmenty znów odrywają się od niego, pozostawiając po sobie tylko cieniutki wąwóz.

Mimo tego że był skałą, czuł każdą kroplę deszczu i promień słońca. Czuł korę drzew, zachwycał się zapachem ściółki leśnej, czuł jak gubi się w tym leśnym labiryncie. Chyba sam nie wiedział co miał robić. Podążał więc za promieniami słońca, jako skała udająca kwiat. „Boże pozwól mi być pięknym, wpuść mnie do domu.” Powtarzał nieustannie, jakby w transie. Lecz Bóg spełniał tylko pragnienia natury, więcej ziemi, więcej drzew, i okazjonalnie, kolejne kwiaty na które przyszło mu z bólem patrzeć. Nie zazdrościł im, bowiem wiedział że każdy mógł je zdeptać, wykorzystać, wplatać w wianki. Ktoś kto szanował piękno tylko pusto wpatrywał się w nie, bez uczucia, wręcz płytko. Ktoś kto miał je za nic, zrywał je, i rozpylał ich delikatne płatki na wietrze. Taki był przecież los kwiatów, bycie wiecznie wykorzystanym i tylko zapylonym by trwać dalej w innym życiu.

Życie odbierający deszcz specjalnie już go nie wzruszał, właściwie tylko wolał aby padał. Każda kropla drąży koleją lukę w jego ciele. Nabierał więcej świeżych łez do oczu i nosił je tam na lepsze czasy. Po prostu zapragnął sypać się w deszczu i wpaść w ziemię jako miliard cząsteczek. Czuć zew minerałów z podziemi, i jak korzenie powoli go oplatają, delikatnie muskając każdy fragment jego świadomości. Każdy kamyk to było jego serce, zapadało się z czasem głębiej. Musiał się ruszać i sypać nimi po świecie, bo tak go stworzono. Ale po co?

Po co miałby chcieć osiąść, jak inne kamienie skoro mógł się poruszać? Czemu miałby przestać płakać skoro nakłada na liście poranną rosę? Po co Bóg miał dać się znienawidzić swojemu tworowi. Przecież to nie próba jeżeli on go kocha, nie mógłby testować oddania kiedy brak mu siły, kiedy świat poszedł wspak. Śle tyle miłości, tyle znaków. Ale ręce rzucające kamieniami wiedzą lepiej, w imię czego przyszło im celebrować codzienność. Kamień który łka, to wynaturzenie. Nie oprze się na nim żaden zmęczony wędrowiec, ani spragniona dama, ani mędrzec. Nikt nigdy z nim nie będzie rozmawiać gdy on we łzach jest ubarwiony.

Spokojny cichy dzień. Na polu nie ma nikogo, tylko on znów sadzący rosę na makach. Gdy wyjdzie słońce on tu będzie. Ale w spokoju. Nabrał tyle ziemi ile tylko mógł unieść, rozkruszył tyle skał ile było trzeba, i posiał. Nad jego rzeką wyrasta sad, spływają nim liście, a każdy z nich jest wyjątkowy, bo każdy liść pamięta rzekę dokładnie. A on leży u dołu swego sadu, będąc jego ziemią, wodą i księżycem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania