Początek cz.1

Miasto obserwowane z pułapu kilkuset metrów zdawało się przypominać jeden wielki organizm. Mieniąc się odcieniami złota, bieli i gdzieniegdzie utkanych ponad nimi czerwonych świateł radiowych masztów, odcinało się na tle nieprzebranego hebanu wrześniowej nocy. Ulice nad którymi dopiero co przeszła intensywna burza pobłyskiwaly w świetle latarni, których blask potęgował mistyczne doznania  nocy. Ludzie żyjący tam na dole, w przytłaczającej większości nie doceniali uroku miejsca, w którym przyszło im egzystować. Wiecznie zagonieni, wiecznie się gdzieś śpieszący, nie trwonili czasu na bezproduktywne zachwycanie się pięknem świata. Zupełnie odmiennie od małego stworzenia, które zataczając coraz to węższe kręgi stopniowo zniżało swój lot. Szary gołąb, szybując w gęstym, do cna przesyconym ciepłą wilgocią powietrzu, z zaciekawieniem spoglądał na rozgrywający się na ziemi spektakl. Nieświadomy złożoności procesów, które działy się poniżej, wiedziony pierwotnym instynktem, jak co dzień krążył nad okolicą, w której dwie wiosny temu przyszło mu się wykluć. Wiódł proste życie i nie potrzebował wiele do szczęścia. Nie zaprzątał swojego małego mózgu skomplikowanymi, cywilizacyjnymi problemami. Wystarczyło mu wiedzieć, że przepełnione turystami Stare Miasto jest miejscem, gdzie najłatwiej zdobyć pokarm, że wiosną musi znaleźć samicę, z którą pocznie kolejne pokolenia przedstawicieli swojego gatunku oraz to, że gdy z oddali słychać monotonny huk potężnych stalowych ptaków, najbezpieczniej ukryć się gdzieś pomiędzy budynkami. Tak na wszelki wypadek, by nie podzielić losu nieszczęśnika, którego zeszłej jesieni, na jego oczach, nieznana siła najpierw wessała w głąb latającego olbrzyma a później wypluła zmieniając go w międzyczasie  w bezkształtną mieszankę mięsa, kości, krwi, piór i całej reszty, niegdyś stanowiącej elementarną całość.

Zaniepokojone zwierzę czym prędzej runęło w dół i już po kilku sekundach lotu znalazło się pomiędzy wysokimi zabudowaniami jednego z osiedli. Jeszcze raz, tym razem na minimalnej wysokości zatoczyło krąg ponad blokowiskiem, by finalnie usiąść na balustradzie jednego z balkonów. Drzwi prowadzące do wnętrza mieszkania były zamknięte, co oznaczało że z wnętrza nie wyskoczy żaden pies, ani co gorsza kocur. Jednym słowem, było bezpiecznie. Zmęczony już nieco ptak, sprawnie zeskoczył na podłogę, na której dojrzał uprzednio kawałek białego chleba, rozmoczonego przez padający do niedawna deszcz. Zapewne właściciele, zaskoczeni nagłym oberwaniem chmury, podczas szybkiej ewakuacji do wnętrza nie zauważyli tej straty, co bez zbędnych wyrzutów sumienia zamierzał teraz wykorzystać. Dziobiąc pokarm, kątem oka przyglądał się ludziom, kryjącym się za przeszklonymi drzwiami. Na zewnątrz było ciemno, w środku zaś, w gustownie urządzonym salonie paliło się światło potęgowane przez blask włączonego telewizora, dzięki czemu opatulone mrokiem ptaszysko było dla nich kompletnie niewidoczne. Korzystając z tego daru losu, szczęśliwe stworzenie spokojnie pochłaniało nadgryzioną kromkę, jednocześnie wsłuchując się w niezrozumiały dla niego potok słów, wylewający się poprzez uchylone okno.

-Nie Krzysiu, dość już tego dobrego. I tak dzisiaj złamałam wszystkie nakazy.

Kobieta przemawiając błagalnym tonem usiłowała nakłonić dziecko, by to położyło się już do spania.

-No ale Zuzia, proszę cię. Przecież wiesz, że nic nie powiem mamie.

- Chyba coś powiedziałam, prawda?

Szczupły, wysoki jak na swoje dziesięć lat chłopczyk, nie robiąc sobie nic z próśb opiekunki podszedł do odtwarzacza DVD. Chcąc postawić na swoim nacisnął przycisk odpowiedzialny za wysuwanie płyty, zamierzając umieścić na jej miejscu kolejny krążek mieszczący na sobie dalsze, doskonale mu już znane przygody niebieskich stworzonek. Dopiero stanowcza, nieznosząca sprzeciwu postawa opiekunki ostudził jego zapędy.

- Krzysiek! - kobieta wrzasnęła swoim nieco piskliwym głosem. Sytuacje gdy musiała sięgać po argument krzyku należały do definitywnej ostateczności, zapewne dlatego też, zabieg ten przynosił tak porażające rezultaty. Pośród absolutnej ciszy jaka zapanowała w mieszkaniu jeszcze przez kilka sekund powietrze zdawało się drgać, poruszone krótkim, urwanym wybuchem. Oczy dziewczyny, w których odbijało się delikatne światło żyrandola przez chwilę wydawały się kipieć złością. Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Błyskawicznie przemieniona, pokorna mina dziecka, którym opiekowała się już od blisko pięciu lat, a na którego buźce próżno było teraz szukać, jeszcze niedawno goszczącej tam nuty cwaniactwa, sprawiła, że cała złość rozwiała się niczym letnia, poranna mgła, stłumiona promieniami słońca. Zuza widząc łzy napływające do oczu chłopca, nie wytrzymała i szybko przytuliła małego rozrabiakę. Wiedziała, że powinna być wobec niego zdecydowanie bardziej stanowcza, ale już dawno pogodziła się z faktem, że czuje względem tego łobuza wyraźną słabość . Z resztą, skoro dotychczas była raczej dobrą ciocią, niż surową matką, to teraz nie zamierzała już tego zmieniać. Zwłaszcza teraz.

- Chcesz, żeby mama zobaczyła, że nie położyłam cię na czas i żeby na mnie nakrzyczała? - zapytała, chcąc sprawić by chłopiec zrozumiał jakie konsekwencje za sprawą jego zachowania mogły jej dosięgnąć, a zarazem pragnąc już od małego wpajać mu poczucie odpowiedzialności za bliskie mu osoby.

Krzyś pokiwał przecząco głową, głośno pociągając przy tym nosem.

Do reszty już rozczulona Zuza sięgnęła po chusteczkę, podając ją maluchowi, by ten mógł otrzeć załzawione oczy i wydmuchać nos.

- Umówmy się tak - kontynuowała - kończymy oglądanie, idziesz do łóżka, grzecznie kładziesz się pod kołderką, a ja na dobranoc opowiem ci ekstra bajkę. Tylko jak usłyszymy, że mama wraca to masz udawać, że już dawno śpisz. Stoi?

- Stoi!

- No to chodź - chwyciła dziecko za rękę i zaczęła zmierzać wraz z nim do jego pokoiku.

- Albo nie - rzuciła pod adresem chłopca, po czym przykucnęła - wskakuj.

Wszelkie instrukcje były zbędne. Krzysio doskonale wiedział co ma robić. Z radością uczepił się szyi dziewczyny, nogami zaś oplótł się wokół bioder. Na jego buzi ponownie rozlał się szczery uśmiech, sprawiając że jedynie oczy, wciąż nieco pobłyskujące od łez zdradzały niedawny zgrzyt.

Niezwykle szczupła kobieta z trudem dźwignęła ciężar, jaki przywarł do jej pleców. Wstając, zachwiała się lekko, jednak z najwyższym trudem udało się jej zachować równowagę. Potem było już tylko łatwiej.

- Ależ ty się robisz ciężki - powiedziała niezwykle ciepłym, przesyconym miłością głosem - jeszcze trochę i cię nie udźwignę.

Z równie wielkim wysiłkiem co radością, Zuzia zaniosła swój słodki balast do jego pokoju. Będąc już wewnątrz pomieszczenia odwróciła się plecami do łóżka, na które Krzysiu bez żadnych protestów zsunął się z pleców opiekunki.

Chłopiec usiadł na środku posłania, w milczeniu przyglądając się, jak dziewczyna prostuje przeciążone plecy. Smukła, wysoka, z włosami upiętymi w prosty kok, przypominała mu Kopciuszka z animacji Disneya, na którą Zuza przed laty, z okazji jego siódmych urodzin, zabrała go do kina. Co prawda odcień jej kasztanowych włosów zdawał się zaburzać podobieństwo, lecz to mały Krzyś zdawał się intencjonalnie ignorować.

- Gotowy do przeprowadzenia procedury startowej - zapytała w końcu, siadając obok niego.

- Tak jest!

- Kolacja zjedzona?

- Zjedzona!

- Ząbki po kolacji umyte?

- Umyte!

- Prysznic był?

- Był!

- Piżamka założona?

- Założona!

- Siku chcesz?

- Nie!

- Piciu?

- Taaaaak!

Młoda kobieta zerknęła na stolik przylegający do łóżka, na którym obok lampki nocnej stał zielony kubek, zupełnie opróżniony już ze swojej zawartości

- Zaczekaj chwile - oznajmiła.

Nie minęła minuta, a dziewczyna wróciła, niosąc z kuchni małą butelkę malinowego Kubusia.

- Na na na, żaden Kubuś nie dodaje tu cu-kru... - mimowolnie przywołała piosenkę zasłyszaną w telewizyjnej reklamie.

- Proszę bardzo - wręczyła chłopcu sok, który ten błyskawicznie pochłonął.

- Siku było, mycie było, piżamka jest. Bardzo dobrze. Procedura przebiegła pomyślnie, możesz kołować pod kołderkę i szykować się do spania.

Dziecko bez cienia sprzeciwu wykonało polecenie, uprzednio niezdarnie naśladując wojskowy salut. Krzysiek poprawił sobie poduszkę, naciągnął wysoko kołdrę i czekał.

- Pan czegoś jeszcze się spodziewa? - Zuzia zapytała z wyraźnie udawanym zdziwieniem.

- Obiecałaś mi bajkę - przypomniał przejęty chłopiec.

- Tak, tak! Dobrze, że jesteś czujny. Na śmierć o tym zapomniałam. Bo wiesz, ja już jestem stara, zapominam o różnych rzeczach.

- Nie jesteś stara! - oburzył się chłopczyk.

- No to jaka?

- Taka średnia, na pewno mniej stara od mamy.

Kobieta wybuchła śmiechem, rozbrojona prostotą dziecięcego toku rozumowania.

- Dobrze, w takim razie czas na opowieść. Jesteś gotowy wkroczyć w świat, zamków, księżniczek i strasznych potworów?

- Jestem - odpowiedział z autentycznym przejęciem w głosie.

- W takim razie ułóż się jeszcze wygodniej, naciągnij jeszcze mocniej kołdrę i zamień się w słuch.

Dawno dawno temu - rozpoczęła swoją opowieść - w odległej krainie, żyła sobie piękna księżniczka. Mieszkała w ogromnym zamku, w którym nie brakowało jej absolutnie niczego. Miała piękne suknie, bogatą biżuterię i najpiękniejsze buciki, produkowane przez najlepszych szewców. Już jako mała dziewczynka dawała wszem wobec znać, że kocha podróże, dlatego jej tata, król Zalasogrodu, podarował jej karocę, którą razem ze swoimi przyjaciółmi i wiernym woźnicą  podróżowała po całym świecie. Widziała wysokie góry, bezkresne morza, egzotyczne krainy i wiele wiele więcej. I wszystko zawsze układało się jej zgodnie z planem, aż do feralnego dnia, gdy pośród szczerych pól, wydarzył się wypadek. Koło w karocy uderzyło o wystający głaz i z hukiem rozsypało się w drzazgi. Na szczęście nikomu nie przydarzyło się nic złego, ale nieszczęsny woźnica musiał zrobić wszystko co w jego mocy, by naprawić pojazd. Niestety, godziny mijały, podczas gdy kareta wciąż nie nadawała się do jazdy. A słońce świeciło coraz niżej i niżej, nieubłaganie zbliżając się do linii horyzontu. Wobec tego, Księżniczka wraz ze swoją wierną przyjaciółką Basią, zdecydowały, że najbliższą noc spędzą w majaczącym hen daleko na horyzoncie zajeździe. W czasie gdy mężczyzna wyprzęgał zmęczone konie, one poprzez bezkresną łąkę udały się do miejsca, gdzie zamierzały spędzić noc. Woźnica nie czekając do rana, wybrał najszybszego rumaka i pomimo nocy popędził do zamku, by sprowadzić pomoc. Dziewczyny zaś, po uzgodnieniu warunków noclegu, zajęły miejsce w samym rogu sali karczmy, gdzie siedząc za stołem oczekiwały na zamówioną kolację. Basia traktowała całą sytuację, jako wspaniałą przygodę. W całości pochłonął ją świat podróżników spod ciemnej gwiazdy, ich skromne ubrania i prosty język. Z fascynacją wsłuchała się w rozmowy o codziennych problemach i towarzyszących im troskach o przyszłość. Odmiennie zaś czuła się Księżniczka, którą raziły  wulgarne zwroty i nieokrzesany sposób bycia podpitych mężczyzn. Nie mogąc dłużej wysiedzieć wewnątrz zajazdu, postanowiła wybrać się na spacer. Basia chciała pójść z nią, ale księżniczka widząc, że ta, zaciekawiona pochłania kolejne historie, pozwoliła jej zostać, a sama wybrała się na długą, samotną wędrówkę. I gdy tak wędrowała i wędrowała, mijając potężne, stuletnie, a może i starsze  sosny, dotarła do tajemniczego jeziorka. Usiadła na brzegu i z fascynacją patrzyła na blask księżyca,  który odbijał się w tafli wody. Tego właśnie potrzebowała. Widok ten, zajął ją tak bardzo, że zupełnie nie zwróciła uwagi, kiedy zbliżyło się do niej tajemnicze stworzonko. Dopiero trzask gałęzi, która pękła naciśnięta jego nogą wyrwał ją z letargu.

- Jest tu kto? - zapytała wystraszona nie na żarty.

Początkowo odpowiedziało jej milczenie, jednak po kilkunastu sekundach do jej uszu dobiegł cichy, niepewny głos.

- Tak, to tylko ja. Nazywam się Szuwarek, jestem wodnikiem. Mieszkam w tym jeziorku razem z moją rodziną.

- Ojej, nie wiedziałam - przeprosiła Księżniczka - może w takim razie już pójdę, nie chcę ci przeszkadzać.

- Nie, nie, zostań proszę - grzecznie odpowiedział Szuwarek - nieczęsto ktoś nas tu odwiedza.

- Naprawdę?

- Tak. Zaczekaj, zaraz przyniosę coś do jedzenia i porozmawiamy.

Nie zważając na grzecznościowe protesty dziewczyny, wodnik zniknął, by po kilku minutach wrócić z koszykiem pełnym owoców. Siedząc tak na brzegu, oboje, pomimo różnic jakie ich dzieliły świetnie bawili się w swoim towarzystwie, opowiadając wzajemnie dzieje swojego życia. A że niestety,  wszystko co dobre, szybko mija, nawet nie zorientowali się, kiedy zleciała calutka noc i nastał świt.  W blasku słońca, Księżniczka dostrzegła tumany kurzu, wzbijające się znad odległej drogi.

- To poddani mojego taty - posmutniała, przecierając niewyspane oczy - muszę już iść. Dziękuję ci Szuwarku za miłe towarzystwo.

Mówiąc to uścisnęła stworka na pożegnanie. Pomimo tego, że była to bardzo krótka znajomość, czuła, że oboje bardzo się polubili i żal było im się rozchodzić. Toteż, aby osłodzić chociaż trochę tę chwilę, zdjęła ze swojej szyi złoty łańcuszek i założyła go zielonoskóremu mieszkańcowi podwodnego świata.

- Dziękuję - z trudem odparł wzruszony wodnik.

Finalnie, Księżniczka wróciła do zamku. Była szczęśliwa, choć...

Tu kobieta przerwała swoją opowieść, bowiem wydawało jej się, że Krzyś delikatnie pochrapuje. Początkowo myślała, że ten bardzo dobrze odgrywa swoją rolę, ale szybko poznała, że chłopiec śpi solidnym, kamiennym snem. I miała rację, w końcu znała go doskonale i nawet na końcu świata poznałaby charakterystyczny sposób, w jaki oddychał, gdy zapadał w objęcia Morfeusza.

Nie chcąc go obudzić, ostrożnie, z iście matczyną czułością pogładziła go po czole, po czym powoli, tak by nie nadepnąć na skrzypiący próg, wyszła z pokoju.

 

Z kierunku w którym znajdowały się główne drzwi dobiegł ostry, metaliczny dźwięk klucza wsuwającego się między tryby zamka. Zuzanna, siedząca przy kuchennym stole odruchowo odwróciła głowę w ich stronę. Zrobiła to, choć doskonale wiedziała kto wkrótce wejdzie do mieszkania. Upiła łyk zielonej, ostygłej już herbaty, obserwując jak w przedsionku staje dobrze jej znana postać lekko otyłej, niskiej kobiety.

- Cześć Zuza - pracodawczyni powitała ją jak co dzień.

- Dobry wieczór - odparła ze słyszalną nutą obojętności.

- Zuza, mówię ci, co za okropny dzień - rozpoczęła nie pytana o nic mama Krzysia - od rana same problemy, jak nie humorki szefa to znowu dziwni klienci z tysiącem problemów. Uwierzysz, że przyszła jakaś babeczka i zrobiła aferę, bo promocyjne długopisy, które dostała gratis do zamówienia, według niej okazały się bublem. Bezczelność ludzka naprawdę nie zna granic. Ale już dobra, nie chcę zawracać ci głowy moim ględzeniem. Powiedz jak tam Krzysio, nie robił problemów, poszedł grzecznie spać?

- Yyyy... tak, tak - Zuza na chwilę zawiesiła głos, jak gdyby kłamstwo nie chciało przejść jej przez gardło - Tak, odrobiliśmy lekcje, później pograliśmy w planszówki, mycie, kolacja, spanie. Wszystko w porządku, jak zawsze.

- Nie narzekał na ból głowy? Rano mówił, że trochę go boli, nawet zastanawiałam się, czy nie zostawić go w domu, ale ostatecznie poszedł do szkoły.

- Yyy - pokiwała przecząco głową - nic o tym nie wspominał.

- Pewnie symulował - podsumowała krótko Sylwia, która w międzyczasie zdążyła już zdjąć sandały i zabrać się za odgrzewanie zupy.

- W sumie to szkoda, że kończymy współpracę, bo powiem ci szczerze, że jeszcze nie miałam takiej opiekunki. Gdybyś jednak zmieniła zdanie i chciała zostać w mieście, to jak najbardziej daj znać, z chęcią znów cię zatrudnię. Krzysiek niesamowicie cię polubił. Nie mówiłam ci tego wcześniej, bo nie chciałam, żebyś obrosła w piórka, ale nie raz w weekendy nudził mnie pytaniami w stylu "kiedy przyjdzie Zuzia, kiedy przyjdzie Zuzia". Z resztą, co ci miałam mówić? Sama pewnie widziałaś jak jest. A w ogóle jak przyjął to, że to ostatni wieczór? Nie płakał?... Zuza? Halo, ziemia do Zuzi! - kobieta wypowiadając ostatnie zdanie, żartobliwie podniosła ton wypowiedzi. Podziałało. Zmiana tonacji momentalnie sprawiła, że zamyślona dziewczyna wróciła do rzeczywistości. A przynajmniej tak jej się wydawało.

- Tak, może faktycznie udawał - przytaknęła mamie chłopca.

Kobieta zamilkła. Wiedziona wrodzoną kobiecą intuicją, uzupełnioną o instynkt macierzyński w lot zrozumiała sytuację. W zupełnej ciszy patrzyła tylko pełnym współczucia, zdającym się wszystko rozumieć wzrokiem.

- Co? - zapytała zdezorientowana Zuza, w której oczach pobłyskiwały z całych sił tłumione łzy.

- Jeśli chcesz, to możesz czasem przyjechać w odwiedziny, Krzysiu się pewnie ucieszy...

Efekt słów pani domu okazał się zgoła odmienny od tego na co liczyła. Zuza, dotychczas resztkami sił panująca nad swoimi nerwami, teraz wybuchła otwartym płaczem. Widząc to, Sylwia zrobiła dokładnie to, czego ta podświadomie oczekiwała.

- Chodź tu dziecko - powiedziała cicho, uprzednio wyłączając ogień pod garnkiem z pomidorówką.

Nie musiała powtarzać. Zuza natychmiast wstała z miejsca, by po kilku sekundach znaleźć się w objęciach pracodawczyni.

- Bo on... - mówiła łamiącym się, łkającym głosem - on stał się dla mnie takim małym braciszkiem... - urwała w połowie zdania, z żalu nie mogąc wydusić kolejnych słów.

- No już, już. Nie płacz.

Trwały tak przez dłuższą chwilę. Ona, samotna matka porzucona przez męża i ona, młoda kobieta, wkraczająca w dorosłość, absolutnie niepewna obranej drogi. Pomimo wszystkich różnic, wieku, statusu, perspektyw, obie czuły w tym momencie, że w mistyczny, kobiecy sposób rozumieją się bez zbędnych słów. Sylwia delikatnie gładziła jej zadbane włosy, a ta lekko pochylona, zwyczajnie tuliła się, chcąc by ciepło ich przywartych do siebie ciał ukoiło rozedrgane serce.

- Mówiłam ci - właścicielka mieszkania zebrała się w sobie i zabrała głos -  jeśli chcesz, jeśli tak ci zależy, to możesz zostać. Prawdę mówiąc, wolę podziękować tej nowej i mieć kogoś sprawdzonego, a i ty...

- Nie - stanowczo zaprotestowała Zuzia. Zapominając o starannym wychowaniu, które wyniosła z domu otarła rękawem mokry nos - nie, już wszystko załatwione, wszystko dopięte. Michałowi, za dwa dni kończy się umowa w pracy i razem jedziemy do Niemiec.

- Na długo?

- Nie wiem. Niby tylko odłożyć na wesele, ewentualnie zarobić jeszcze parę złotych na przyszłość, ale kto wie. Zobaczymy.

- Szczerze dziecko?  - zerknęła na nią z matczyną czułością - Jak już się wyrwiesz, jak dorwiecie tam stałą pracę...

- Michał ma pewny etat w jakiś zakładach lotniczych. Brakuje im specjalistów, a że on akurat im pasuje, to o nic nie musi się martwić. A ja na razie mam się opiekować jakąś babcią, ponoć jeszcze względnie zdrową. Bardziej w sumie to takie doglądanie, towarzyszenie...

- No widzisz. To skoro twój facet ma tam przyszłość, to nawet nie myślcie o powrocie. Z czasem i ty znajdziesz coś lepszego, urządzicie się i  dopiero zobaczysz co znaczy żyć. Sama mieszkałam w Monachium przeszło dziesięć lat. I szczerze, wiesz co? Czasami żałuje, że nie zostałam.

Zuza milczała. Nie dlatego, że chciała coś ukryć, zwyczajnie sama nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zawsze myślała, że koniec studiów okaże się wspaniałym etapem życia. Tymczasem przyniósł jedynie znaki zapytania, niepewną przyszłość i rozstania z najbliższymi. Nie tak to sobie wyobrażała. W jej głowie od tygodni kotłowały się myśli, często wzajemnie sobie przeczące.

Z odrętwienia wyrwał ją dopiero dźwięk SMS-a. Dziewczyna bez entuzjazmu sięgnęła do kieszeni i zerknęła na ekran komórki.

- Michał już czeka pod blokiem - poinformowała pracodawczynię - pani Sylwio, chyba będę się zbierać. Klucze zostawiłam pani na stole. A, i dziękuję pani, dziękuję za wszystko.

Po tych słowach Zuzanna powoli wycofała się z uścisku jakim obdarowała ją mama Krzysia. Spokojnie, w absolutnej ciszy włożyła buty, by po chwili, bez słowa, po raz ostatni w życiu opuścić mieszkanie pani Krupskiej.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania