Poprzednie częściPoczątek cz.1

Początek cz.3

Promienie ciepłego, późno popołudniowego słońca  jeszcze niedawno bijące przez zachodnie szyby kuchni zaczęły z wolna niknąć w odmętach wczesnej, zimowej nocy, tworząc ognistą łunę doskonale widoczną z jedenastego piętra jednego z dziesiątek bloków, które razem, połączone identycznym stylem wykonania tworzyły specyficzny klimat środkowoeuropejskiego, postkomunistycznego blokowiska.

Tęga kobieta, stojąca przy ulokowanym tuż przed oknem kuchennym blacie, z zachwytem przeglądała się temu pięknemu w swej prostocie zjawisku, jednocześnie, zupełnie mechanicznymi ruchami wyrabiając ciasto. Czując, że to zbyt mocno lepi się do stolnicy odwróciła się, by sięgnąć po garść mąki.

Widok syna, do reszty pochłoniętego wpatrywaniem się w telefon przyprawił ją o smutną refleksję.

"Całe życie im tak przeleci. Z nosem w smartfonie... " - pomyślała, nie podejmując jednak tematu.

- To oprócz tych papierów coś jeszcze ci wymyślili? - dopytała, chcąc dalej pociągnąć temat rozpoczęty przez chłopaka, który to przed pół godziny wrócił z pierwszego dnia w nowej pracy.

- Nie. Klara... w sensie ta co mnie do niej przydzielili - dodał, widząc że rodzicielka gubi się w próbach identyfikacji jego nowych znajomych - była ze mnie mega zadowolona. Myślała że zajmie mi to z dwa dni, a ja uwinąłem się do południa, więc kazała mi włączyć sobie coś na internecie i przesiedzieć do końca dnia.

- To chyba dobrze?

- Pewnie, że dobrze.

Kobieta zerknęła na swojego jedynaka, obdarzając go ciepłym uśmiechem, dokładnie takim jaki tworzy się wyłącznie na twarzy matki, która na własne oczy obserwuje kolejne sukcesy swojego dziecka.

- Cieszę się twoim szczęściem.

Krzysiek, skaczący wzrokiem pomiędzy talerzem rosołu, a wiadomościami w telefonie zdawał się nie dostrzec tego drobnego gestu. Tymczasem Sylwia wróciła do swojej pracy. Zamaszystym gestem rozrzuciła mąkę po powierzchni blatu, po czym pewnymi, zdecydowanymi ruchami zabrała się za ugniatanie jasnożółtej masy. Ciasto z każdym zaciśnięciem dłoni delikatnie wypływało pomiędzy palcami, dodatkowo relaksując i tak szczęśliwą już kobietę. Rozpoczęty urlop, sukces syna. Wszystko nakręcając się wzajemnie, cieszyło ze zdwojoną mocą. W natłoku nowości jakie dotarły do niej przez ostatnie kilkadziesiąt minut, brakowało tylko jednej nowiny. Z jej kobiecego i jednocześnie matczynego punktu widzenia najciekawszej, palącej do tego stopnia, że pomimo ogólnej niechęci wobec szeroko rozumianej wścibskości, postanowiła wreszcie, zapytać wprost.

- Z kim ty tak tam piszesz i piszesz? - powiedziała głosem nieco cichszym od tego, którego używała dotychczas.

- Nikim - chłopak odparł krótko, momentalnie rumieniąc się na policzkach.

Sylwia, pomimo wewnętrznych oporów, postanowiła drążyć temat. Już od blisko miesiąca obserwowała jak Krzysiek nieustannie wymienia z kimś korespondencję, i choć sama miała w pamięci irytujące zachowanie swojej matki, która bez krzty wyczucia wypytywała ją o najdrobniejsze aspekty jej młodzieńczych spraw sercowych,  to sama nie mogła sobie darować sadystycznej przyjemności jaką było wiercenie dziury w brzuchu ewidentnie zakochanego młodzieńca.

- To już o nic więcej nie pytam, tylko powiedz mi chociaż jak ta moja synowa ma na imię... 

- Tak, już byś chciała wiedzieć... Z resztą i tak na razie nic ci nie powiem. W ogóle to wcale nawet nie piszę z żadną dziewczyną.

- To co się tak uśmiechasz do tego telefonu?

- A takie śmieszne memy oglądam... - odpowiedział, puszczając pod adresem matki porozumiewawcze mrugnięcie okiem.

 

Drzwi nowej, wyremontowanej ledwie w zeszłym roku windy lśniły lustrzanym blaskiem, odbijając nieco zniekształcony obraz elegancko ubranej Zuzy. Obwieszona ciężkimi zakupami wydawała się jeszcze drobniejsza, niż była w rzeczywistości. Stojąc samotnie w niewielkim pomieszczeniu z obojętnością w oczach patrzyła przed siebie. Nikomu tego nie mówiła, ale te krótkie chwile, kiedy w całkowitym odcięciu od świata podróżowała pomiędzy piętrami były najprzyjemniejszymi minutami jej szarej codzienności.

"Piąte, szóste, siódme..." - liczyła w myślach kondygnacje budynku. Gdy wreszcie dotarła na ósme, drzwi rozsunęły się cicho, a ona wróciła do ponurej rzeczywistości.

Jej mieszkanie znajdowało się tuż nieopodal, toteż w mgnieniu oka znalazła się przed wejściem. Odłożywszy reklamówkę z pieczywem, pewnym ruchem nacisnęła klamkę. Drzwi okazały się jednak zamknięte. Wobec tego sięgnęła do torebki, skąd po chwili grzebaniny udało jej się wydobyć pęk kluczy. Gdy wreszcie dostała się do środka, widok który zastała nie zaskoczył jej ani trochę, a jedynie utwierdził  w przekonaniu, że wszystko biegnie dotychczasowym, ponurym rytmem. Jej mąż, pomimo swojej obecności w połączonym z przedpokojem salonie, pochłonięty pracą nad kolejnym projektem, ani myślał wstać by wpuścić ją do środka, ograniczając się jedynie do posłania pod jej adresem spojrzenia, zdającego się mówić z wyrzutem "O, już wróciłaś, no trudno, przeżyję...".

Sama nie była w stanie określić kiedy jej związek, początkowo tak udany i przepełniony wzajemną czułością, zmienił się w relację toksyczną do tego stopnia, że nawet wspólne przebywanie w jednym pomieszczeniu potrafiło stawać się zalążkiem do wybuchów potężnych awantur.

Kobieta w kompletnym milczeniu zdjęła buty i odwiesiła swój ulubiony, wełniany płaszcz. Nie próbowała nawet nawiązywać konwersacji. Wiedziona głodem udała się prosto do kuchni, by odgrzać przygotowany przez nią poprzedniego dnia obiad. Przez pięć lat trwania małżeństwa para nie doczekała się pociech, a co za tym idzie, gotowanie niczym w studenckich czasach, sprowadzało się do przygotowywania posiłków wyłącznie dla dwóch osób. W tygodniu na ogół oznaczało to serwowane na trzy dni do przodu gulasze, bigosy i inne łatwe do przechowywania potrawy. Ten wczesny wieczór stanowił jednak wyjątek. Wielkimi krokami zbliżała się dwudziesta rocznica ich pierwszej randki. Być może właśnie dlatego Michał, zdający się przez ostatnie dni być odrobinę mniej opryskliwy, zdecydował się poprosić Zuzę o przyrządzenie dla nich mięsnej rolady, dokładnie takiej, jaką podczas pierwszego wspólnego obiadu zamówił dla niej w dworcowej restauracji. Dla młodego chłopaka był to wówczas niemały wydatek i chociażby dlatego Zuza tak dobrze pamiętała gest swojego męża, mężczyzny którego niestety nie potrafiła odnaleźć w dojrzałym, czterdziestoletnim konstruktorze zatrudnionym w zakładach Airbusa.

I choć wahała się czy warto, ostatecznie, wiedziona dobrą wolą, przystała na jego prośbę. Co prawda wiązało się to z poświęceniem całego poprzedniego wieczoru, ale wierzyła, wierzyła wbrew całemu zebranemu doświadczeniu, że jej drobny gest spotka się z podobną odpowiedzią ze strony małżonka. Dlatego też, gdy zmęczona ośmiogodzinną papierologią, zakupami i podróżą zatłoczonym autobusem odchyliła wreszcie drzwiczki lodówki, jej serce zabiło ze zdwojoną siłą. Obie porcje wciąż pozostawały nietknięte.

"Niemożliwe" - pomyślała - "Naprawdę to zrobił? Zaczekał na mnie z obiadem?"

Zdawałoby się drobiazg, ale pracujący głównie w domu Michał od dawna zaprzestał praktykowania wspólnych posiłków. Rozanielona Zuza przymknęła nawet oko na fakt, że jedzenie nie czekało na nią podane na stole. Nie tracąc czasu, szybko przerzuciła zawartość obu talerzy do jednej miski, tak by równocześnie podgrzać je w mikrofalówce, jednocześnie wciąż nie mogąc uwierzyć w to co właśnie miało miejsce

"Z czego się tu cieszyć? Zrobiła mu obiad i jeszcze musi go teraz podać" - pomyślałaby każda inna, szczęśliwa kobieta. Ale Zuza nie była jedną z nich. Ona już dawno pojęła, że człowiek mający wszystko na wyciągnięcie ręki przestaje doceniać drobne gesty. Dopiero doświadczenie braku miłości, braku uwagi od osoby którą kochamy potrafi otworzyć oczy i umożliwić dostrzeganie małych okruchów szczęścia, które walają się po podłodze i które trzeba systematycznie podnosić, oczyszczać i zbierać jeden do drugiego, tak by nie powiedzieć dość, by nie stracić resztek nadziei.

Donośny, ostry dźwięk wydany przez kuchenkę oznajmił, że jedzenie jest już gotowe. Pani domu nie zwlekając rozdzieliła je na dwie porcje, większą dla Michała, mniejszą dla siebie, nakryła do kuchennego stołu i gdy wszystko było już gotowe przeszła do sąsiedniego pomieszczenia. W milczeniu, niemal skradając się, podeszła do siedzącego plecami do drzwi męża i delikatnie położyła dłonie na jego ramionach. W pierwszym odruchu mężczyzna poderwał się przestraszony. Już miał w zamiarze zapytać Zuzę, dlaczego ta próbuje go straszyć, jednak odpuścił, gdy po odwróceniu głowy dostrzegł serdeczne oblicze żony.

- Chodź Misiek, obiad gotowy. To miło z twojej strony, że zaczekałeś, że pamiętałeś...

Mężczyzna z trudem ukrywał dezorientację. "Co ona chce? O czym pamiętałem?" - te i podobne myśli przebiegały przez jego pochłoniętą skomplikowanymi wyliczeniami głowę.

- Nie dzięki, ja już jadłem, zjedz sama - odpowiedział w końcu, po chwili zastanowienia.

- Jak jadłeś? - zapytała teraz równie zagubiona Zuza - Przecież nawet nie jest ruszone?

- Zamówiłem sobie kebaba. Jakoś nie miałem ochoty na to mięso z lodówki.

- Jak to nie miałeś? - sparafrazowała jego słowa, czując się jakby ktoś z rozmachem uderzył w jej głowę kijem - Ja się tyle napracowałam, a ty nie miałeś ochoty? Jak możesz, mogłeś chociaż...

- Normalnie! Nie miałem! - podniósł głos - O co ci znowu chodzi!?

- Jak o co? Przecież sam wczoraj mówiłeś, że zjadłbyś takich roladek...

- To było wczoraj. Chyba doba to wystarczająco długo, żeby zmienić zdanie, nie uważasz?

- Michał, ale przecież ja wczoraj siedziałam przy tym do dziesiątej w nocy, myślałam, że ty je chciałeś bo, bo to miał być taki przełom...

- Bredzisz jak zwykle! Jesteś głodna, to idź, zjedz i daj mi spokój. Przecież ci ich nie wyrzuciłem, nic się nie zmarnowało.

- Nie o to mi chodzi. Przecież myśmy...

- Idź, zjedz i daj mi wreszcie popracować! - Michał wrzeszczał już bez żadnych zahamowań - bo nigdy nie skończę tego pierdolonego projektu!

Zuza nie powiedziała więcej ani słowa. Unosząc się honorem, wyszła do kuchni. W zupełnej ciszy przerzuciła obie porcje na jeden talerz, zabrała butelkę pomarańczowego soku i demonstracyjnie przechodząc przez salon zamknęła się w wolnym pokoju. Michał widząc zachowanie swojej żony, z niesmakiem pokręcił głową.

- Ożeń się, mówili - zamruczał cicho pod nosem, po czym wrócił do pracy.

Zuza rozsiadła się wygodnie na ciemnobrązowej sofie, która w założeniu miała służyć  zostającym na noc gościom, a w praktyce, ostatnimi czasy coraz częściej była jej miejscem do spania, jedzenia, czytania i robienia wszystkiego co tylko pozwalało jej choć na chwilę oderwać się od przytłaczającego otoczenia. Jednym słowem ostoją, gdzie zaszywała się, uciekając przed obecnością partnera. Nim położyła na kolanach naczynie z wciąż parującym jedzeniem, sięgnęła do ustawionej tuż obok komody, skąd wyjęła starego walkmana. Urządzenie pamiętające jeszcze jej szkolne czasy pomimo drobnych uszkodzeń wciąż pozostawało sprawne, umożliwiając duchowe podróże do chwil, gdy życie było jakieś prostsze i bardziej kolorowe. Kobieta usiadła po turecku, założyła słuchawki, wcisnęła przycisk "play", położyła talerz na kolanach, nabrała fragment mięsa do ust i właśnie wtedy, w najmniej spodziewanym momencie coś w niej pękło.

- Kurwa... - cicho załkała, a po jej policzku popłynęła stróżka łez, z których jedna skapnęła wprost na gorący obiad. Zakrycie ust pięścią było jedynym na co było ją stać. Nie chciała by usłyszał jak cierpi, nie chciała dać mu tej satysfakcji.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania