Poprzednie częściPoczątek cz.1

Początek cz.4

Dwa tygodnie później.

 

Woń intensywnego aromatu ciemnej, świeżo przygotowanej arabiki zdawała się wypełniać cały korytarz. Sunąc z wolna ponad podłogą, niczym ciężka jesienna mgła, przyjemnie pobudzała receptory węchowe pracowników, w pośpiechu przemykających między pomieszczeniami. Owe cyklicznie występujące zjawisko oznaczało tylko jedno. W biurze szefowej działu kontroli nastała pora na poranną porcję kofeiny.

Siwowłosa kobieta, której młode lata już dawno odeszły w zapomnienie w skupieniu nadzorowała pracę ekspresu, twórcy owych kuszących zapachów.

Przyzwyczajona do tradycyjnej, sypanej kawy nie mogła przestawić się na, jak sama określała "lurę" serwowaną przez maszynę wstawioną w zeszłym roku do jej pokoju. Jednakże, będąc zwierzchnikiem wszystkich kontrolerów, nie mogła pozwolić sobie na przejawy niereformowalności, co z resztą na każdym kroku podkreślała. Skoro potrafiła opanować komputer, a przynajmniej tak jej się wydawało, to tym bardziej nie mógł pokonać jej byle ekspres do kawy.

- Dobrze kochanie - komentowała złożony na jej biurko raport, jednocześnie bacznie obserwując pracę urządzenia - popraw tam tylko te szczególiki i możesz zanieść dyrektorce do podpisu. A weź mi jeszcze powiedz, jak ten nasz rodzynek, daje rade?

- Pani Dario - westchnęła siedząca przed biurkiem Klara - W dwa tygodnie od jego przyjścia wyprowadziliśmy wszystkie zaległości z papierów, które zostały po Gośce...

- A sądzisz, że nada się już w teren?

- Hmm - zamyśliła się - uważam, że tak. Co prawda w kontakcie z innymi pracownikami jest jeszcze trochę powściągliwy, ale jak już się przełamie, to okazuje się bardzo komunikatywny. Pewnie będzie potrzebował kilku wyjść, żeby się wdrożyć, ale myślę, że podoła.

- Klara, serduszko, przecież jeszcze się taki nie urodził, co by umiał wszystko od narodzin. Skoro pojął papierologię to dobrze, to znaczy, że i na kontroli da radę. W takim razie, niby wiem, że w piątek się nie zaczyna, no ale już dobra, w takim razie weźmiesz go jutro ze sobą na... Co ty tam masz?

- Tych patoli z Mirosławskiej.

- Świetnie. Zabierzesz go do tych dzieciorobów i niech się chłopak uczy. W sensie procedur kontrolnych, nie dziecioróbstwa - dodała widząc jak Klara dyskretnie uśmiecha się, rozbawiona jej nieprecyzyjnością.

Ekspres wreszcie ucichł, co dla nieufnej pani kierownik było definitywnym znakiem, że może zabrać drugą już, wypełnioną po brzegi energetycznym napojem filiżankę i razem z czekającymi na stole wafelkami zaserwować ją swojej pracownicy.

- Klaruś, a ta z działu zapomóg, ta Ola spod szesnastki, to słyszałaś co wczoraj odstawiła...

 

Dzień później.

 

Pierwsze wyjście w teren, dzień prawdziwej próby nastał szybciej niż ktokolwiek zakładał. Zwyczajowo nowo przyjęci pracownicy musieli przez miesiąc, czasem nawet dłużej udowadniać działaniami wewnątrz urzędu, że nadają się do tej pracy oraz że są merytorycznie gotowi na stawienie czoła temu, co dotychczas widzieli jedynie przez pryzmat tabel, wniosków czy raportów. Krzysiek zaś, zdawał się plasować o półkę wyżej, co nierozerwalnie wiązało się z zwiększonymi oczekiwaniami.

Przemierzając korytarz, z każdym kolejnym krokiem, z każdym stuknięciem twardych obcasów, czuł jak wzmaga się w nim odczucie stresu. Wizja spotkania oko w oko z ludźmi reprezentującymi  margines społeczny, posiadajac zaledwie dwutygodniowe doświadczenie w zawodzie, powodowała nieprzyjemne napięcie, nieustannie narastające odkąd Klara dzień wcześniej ogłosiła mu tę jakże przełomową nowinę.

"A co, jeżeli nas zaatakują, co jeśli z zaskoczenia rzucą się z jakimś nożem" - pytał w myślach samego siebie, snując dziesiątki katastroficznych scenariuszy. Nawet gaz pieprzowy, który profilaktycznie schował do kieszeni płaszcza ani trochę nie zmniejszał dyskomfortu, związanego z tą zawodową nobilitacją.

- Panie Krzysztofie, bo pan dzisiaj miał iść z Klarą na kontrolę, tak? - skrzekliwy głos kierowniczki, dobiegający z głębi jej gabinetu wyrwał go z otępienia.

- Dzień dobry. Zgadza się - odpowiedział, cofając się o dwa kroki i stając w otwartych drzwiach.

- To będzie mała zmiana planów. Klara się pochorowała i co najmniej przez następny tydzień jej nie będzie.

- Czyli zostaję dzisiaj w biurze? - Krzysiek widząc światełko w tunelu momentalnie odczuł jak schodzi z niego ciśnienie.

- Nie panie Krzyśku - kobieta brutalnie sprowadziła go na ziemię - Pójdzie pan, tylko zamiast Klary pójdzie pan z Zuzą. Kojarzy pan? Ta taka chuda, wiecznie z tym kokiem na głowie...

- Tak, tak, poznałem już panią Zuzę - odparł zawiedzonym głosem.

- Świetnie. To w takim razie niech się pan do niej zgłosi. Miłej pracy.

"Taa kurrrrwaa miłej, łatwo Ci mówić jak się siedzi za biurkiem" - pomyślał chłopak, przytakując z fałszywym uśmiechem przyklejonym do twarzy, bez zwłoki ruszając w kierunku poleconym przez przełożoną. Chwilowy przebłysk nadziei sprawił, że stres powrócił teraz ze zdwojoną siłą, zwłaszcza że jego pierwsze służbowe wyjście miało odbyć się w towarzystwie obcej pracownicy. Klara może i posiadała specyficzne poczucie humoru, jednak przez ostatnie kilka dni spędzonych razem w jednym pomieszczeniu dała się poznać jako osoba miła, wyrozumiała, a nade wszystko pomocna.

 

Dźwięk pukania do drzwi zakłócił rozmowę, snutą przez kobiety zajęte pochłanianiem porannego posiłku.

- Krzysiek - Hela wymamrotała z pełnymi ustami, co spotkało się z potwierdzającym skinieniem głowy jej przyjaciółki Aśki.

Tylko on jeden, jako nowy pracownik, wchodząc miał w zwyczaju uprzednio pukać do drzwi, więc nie było mowy o pomyłce.

- Dzień dobry - przywitał się uprzejmie.

- Dzień dobry Krzysiu. Co cię do nas sprowadza dziecko? - powitała go Joanna.

- Miałem się zgłosić do pani Zuzy w sprawie wyjścia na kontrolę.

Słowa młodszego kolegi spowodowały, że ubrana w satynowy kombinezon kobieta przerwała śniadanie.

- Proszę zaczekać w swoim pokoju - poleciła, wycierając chusteczką sok z pomidora, który wraz z kilkoma pestkami skapnął na jej drobny podbródek - ja za chwileczkę przygotuję dokumentację i pana zawołam.

- Krzysiu, tyle razy ci mówiłam, żebyś nie pukał - łagodnym głosem wtrąciła się najstarsza z nich.

- Co mu bronisz? - błyskawicznie zripostowała ją Helka - Młody jest, to puka! Zestarzeje się, to mu przejdzie. Twojemu chce się jeszcze pukać hihihi?

Krzysiek wyraźnie nie był w nastroju do żartów. Normalnie zamieniłby kilka zdań z kochającą się w dwuznacznych żarcikach kobietą, jednak dzisiaj zbyt mocno brał sobie do głowy czekające go zadanie, a co za tym idzie zapewne nawet nie stworzyłby żadnej błyskotliwej kontry.

- Dobrze, to ja zaczekam u siebie - oznajmił grzecznie i opuścił pokój. 

 

Drzwi do pomieszczenia w którym urzędował były tuż obok, toteż przejście do niego pochłonęło nie więcej niż kilka sekund. Krzysiek zamknął je za sobą, odłożył teczkę, rozpiął krótki płaszcz, po czym nawet go nie zdejmując, ciężko opadł na fotel.

- Pffff - westchnął głośno, korzystając z chwili samotności.

Zastępczyni Klary sprawiała wrażenie kobiety oziębłej, a zarazem niezdolnej do przeciwstawienia się woli innych. Nie były to cechy, które w mniemaniu świeżaka były pożądane u osoby, która miała szkolić nowego pracownika, a już zwłaszcza wobec nieprzychylnie nastawionych "celów", jak to stare pracownice miały w zwyczaju określać mieszkańców kontrolowanych mieszkań. Na domiar złego, Krzysiek sam wcale nie czuł się stworzony do roli socjalnego policjanta i znacznie lepiej odnajdywał się wśród dokumentów niż w kontaktach z nielicznymi petentami, z którymi miał dotychczas okazję konfrontować się przy stoliku w poczekalni.

- To będzie naprawdę ciekawy dzień - sarkastycznie wyszeptał pod nosem.

Nie wiadomo do jakich scenariuszy udałoby się dojść jego wyobraźni, gdyby nie nagłe wtargnięcie kobiety.

- Możemy iść. Proszę na spokojnie się ubrać, ja będę czekać na dole przy wyjściu - Zuza wyrzuciła z siebie potok słów, nie zwracając nawet uwagi na fakt, że chłopak nie zdjął wierzchniego okrycia. Nie czekała również na odpowiedź. Po prostu wyszła na korytarz, szybkim, dynamicznym krokiem oddalając się w stronę portierni.

Krzysiek bez szczególnego entuzjazmu poprawił wiązania butów, spojrzał na puste biurko Klary, by następnie opuścić pokój, dołączając do czekającej przy wyjściu koleżanki.

- O już pan jest. Jak szybko - odezwała się, po raz pierwszy obdarzając chłopaka ciepłym uśmiechem, wywołującym dziwne odczucie odprężenia, coś w rodzaju wewnętrznego zapewnienia zdającego się mówić "Krzysiu, wszystko będzie dobrze, zobaczysz".

- A mam zabrać jakieś dokumenty Klary?... - zapytał nieśmiało.

- Nie, nie ma takiej potrzeby, ja tu już wszystko mam. Chodźmy, chodźmy, mamy mało czasu. A, jeszcze jedna rzecz. Byłam w sekretariacie i wzięłam panu bilety i podrobiłam pana parafkę w zeszycie. Mam nadzieję, że się pan nie obrazi.

- Nie, skądże znowu. W ogóle to - tu przerwał, by przepuścić kobietę w drzwiach - proszę mi nie mówić na pan, Krzysiek jestem.

- O! No dobrze, tak faktycznie będzie łatwiej.

Mówiąc to, Zuza wyciągnęła dłoń w kierunku chłopaka, którą ten delikatnie uścisnął.

Pomimo miłego zaskoczenia, jakie po bliższym kontakcie wywołała w nim koleżanka, rozmowa w przeciwieństwie do intensywnie padającego mokrego, przywierającego do ubrań śniegu, nie kleiła się. Oboje w milczeniu przemierzyli drogę dzielącą ich od przystanku. Wiatr, w porywach bardzo silny, również nie pomagał w prowadzeniu konwersacji, co w gruncie rzeczy było jednocześnie dobre i złe, pozwalało bowiem uniknąć krępacji związanej z brakiem wspólnych tematów. Trwało to jednak ledwie kilka minut, gdyż wiata pustego o tej godzinie przystanku gwarantowała podstawową ochronę przed szalejącą tego dnia zimą. Gdy tylko dopadli osłony, oboje niczym na komendę rozpoczęli otrzepywać się z przylegających do ubrań i butów płatów białego puchu. Zuza szczególną uwagą objęła parcianą, czarną torbę, w której znajdował się komputer oraz plik dokumentów, zawczasu sporządzonych w biurze. Pomimo znajdującej się za jej plecami ławki ani przez moment nie wypuściła z dłoni cennego zestawu, choć ten zdawał się ciążyć jej drobnej ręce.

- Zabrać od ciebie te torbę? - Krzysiek w końcu zebrał się na odwagę, by zaoferować swoją pomoc.

- A byłbyś tak miły?

- Pewnie - odparł życzliwie, biorąc laptopa.

- Jednak gdy trzeba go zabierać w trasy, to trochę czuć jego wagę. Przydałby się jakiś firmowy plecak - mówiąc to zaśmiała się serdecznie, jednak nie kontynuowała, widząc autobus wyłaniający się z zamieci.

- Zobacz, jedzie nasza czternastka, chodź, machnij mu, żeby nas nie odjechał.

Krzysiek bez dyskusji wykonał polecenie bądź co bądź przełożonej, przez co już po chwili oboje znaleźli się wewnątrz pojazdu. Przyjemnie ciepłe powietrze buchało z nadmuchów wprost na przemarznięte twarze siedzących naprzeciwko siebie pracowników "mopsu", rozgrzewając wychłodzone nosy i uszy. Zmiana temperatury, choć przyjemna, nie rozwiązała jednak języka tajemniczej urzędniczki. Krzysiek zerkając na nią ukradkiem zastanawiał się, jak rozgryźć koleżankę, jednak nic wartościowego nie przychodziło mu do głowy.

- Dobrze, że już piątek - zagadał, nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy.

- Dokładnie - odparła krótko, jakby myślami znajdowała się w swoim, odległym świecie.

- Dobrze, że jutro jest wolne - chłopak nie dawał za wygraną - bo coś czuję, że będę musiał psychicznie odpocząć po dzisiejszej kontroli...

- Mmmm? Dlaczego? - kobieta sprawiła wrażenie ściągniętej na ziemię - zobaczysz, że to robota jak każda inna. Chociaż, z drugiej strony doskonale cię rozumiem. Ja też za pierwszym razem się bałam. No, ale już rzeczywiście za chwilę weekend, to najwyżej wyskoczysz z kumplami na jakieś piwko, to się ładnie zresetujesz.

- Jutro nie ma mowy - Krzysiek zawahał się czy powinien o tym mówić, lecz uznał, że pomimo delikatności kwestii, uchylenie rąbka prywaty pozwoli na bliższe poznanie się i wzajemne otwarcie - a co tam, powiem ci, ale proszę, nie mów jeszcze nikomu. Poznałem jakiś czas temu dziewczynę, na tinderze, no i jutro idę z nią na pierwszą randkę.

- O proszę! To wspaniale. Jakaś restauracja, knajpka...?

- Kino - wyjaśnił - kino w Aquariusie.

- No to trzymam kciuki, żeby wyszło - Zuza znów uśmiechnęła się ciepło, tym razem jednak próżno było szukać błysku w jej dużych, zielonych oczach.

- Długo czekałeś na odpowiedź odnośnie stażu? - zapytała przerzucając ciężar rozmowy, tak jakby tym razem to ona obawiała się ciszy.

- Nie. Przyniosłem skierowanie i w sumie to po tygodniu już miałem odpowiedź, że mogę rozpocząć staż.

- Aaaa - przeciągnęła zaskoczona - bo ciebie przysłali z urzędu pracy?

- Dokładnie.

- To fajnie. A to skończyłeś jakieś kursy albo coś w kierunku takich socjalnych zagadnień? Przepraszam, że tak wypytuje, bo to tak może wyglądać jak jakieś przesłuchanie, ale... - usiłowała się tłumaczyć, czując obawy co do formy, jaką zaczęła obierać rozmowa. Jak się okazało, zupełnie bezpodstawnie.

- Spokojnie Zuza, nie przejmuj się, pytaj śmiało o co chcesz. Jeśli chodzi o szkołę, to ukończyłem studia z zakresu resocjalizacji i w zasadzie to nawet mi ta praca pasuje do mojego wykształcenia, no i w ogóle mi ta praca odpowiada. Tak nawiasem mówią, bardzo fajnych ludzi tutaj spotkałem.

- To nic tylko się cieszyć. Jak rozmawiam z koleżankami, to też wszystkie są z pana zadowolone...

- Ciebie - wtrącił, uśmiechając się. Zuza przez sekundę patrzyła wybita z rytmu, lecz zaraz, rozumiejąc aluzję Krzyśka, zaczęła się śmiać.

- Ciebie, przepraszam, ciebie. Zanim się nauczę to jeszcze trochę czasu upłynie.

- Nic się nie przejmuj. Skoro się tak przesłuchujemy, to ja też zapytam. Długo tu pracujesz?

- Czy ja wiem. Zależy od punktu widzenia. W marcu będzie równo pięć lat...

- To już trochę.

- Niby tak, ale wcześniej byłam dziesięć lat w Niemczech i tam prawie przez cały ten czas opiekowałam się staruszkami. Niby pojechałam na chwilę, zarobić na wesele i tak jakoś się to przeciągnęło w calutką dekadę. Ale wróciłam, powiem ci, wróciłam bo jednak tam wcale nie jest tak różowo. Tutaj mam dobrą pracę, rodzinę... A nieważne... - kobieta urwała wpół zdania, przymykając na moment powieki, by zaraz potem zmienić temat rozmowy na zdecydowanie mniej osobisty -  Lepiej opowiedz mi, jak ci się pracuje z Klarą. Z niej jest taka typowa jajcara, ale to już pewnie zauważyłeś, z resztą tak samo jak Helka. Tylko im jedno w głowie i jak się czasem jedna albo druga odezwie, to nie wiadomo gdzie schować wzrok...

 

- Boże, jaka melina - stwierdził zszokowany chłopak, przechodząc przez bramę zaniedbanej, ceglanej kamienicy.

- To? Ty jeszcze nie widziałeś meliny, wierz mi - Zuza odparła z nutką kpiny w głosie - to, że zewsząd wali moczem, to jeszcze nic. Schody zaczynają się dopiero wtedy, gdy trzeba robić slalom między klockami usadzonymi na podłodze. I bynajmniej nie mam na myśli psich kupek...

- Ja pierdolę, serio?

- Serio, serio. Pierwsze piętro, mieszkanie cztery, według wskazówek Klary to chyba tam.

Kobieta poprawiła apaszkę, a następnie wskazała palcem na widoczne z parteru białe drzwi z których płatami odchodziła emaliowa farba

- Dobrze że to zaraz przy wejściu, bo nie lubię łazić po nie swoich obiektach. Z drugiej strony oboje idziemy tu pierwszy raz może dzięki temu będzie ci trochę raźniej - zażartowała Zuza, jednak jej humor nie trafił w gust nowego kolegi, wywołując jedynie dodatkowe napięcie - Ale teraz do rzeczy. Pełna profeska, twarda, pozbawiona emocji mina, nie wdajemy się w dyskusje, w razie prób siłowych nie szarpiemy się, tylko rura do drzwi i wracamy z policją. Rozumiesz? No, to dobrze, to wchodzimy.

Wkrótce przez cały korytarz rozniósł się dźwięk energicznego pukania do drzwi. Seria silnych uderzeń rozlała się echem po otwartej, spiralnej klatce schodowej, powodując gwałtowne poderwanie ptaków siedzących na belkach stropowych otwartego poddasza. Dziurawy dach i zdewastowany system grzewczy powodowały, że temperatura wewnątrz domu była tylko nieznacznie wyższa od tej na dworze, tworząc gdzieniegdzie lodowe pułapki w postaci żółtawych kałuży zamarzniętego moczu.

- U mnie na Piastowskiej też był taki syf, idealnie na wprost mojej klatki. Na szczęście wyburzyli to w diabły i zrobili ten słynny skwer za dwa miliony złotych, pewnie o tym słyszałeś...

- Obiło mi się o uszy - odparł niebędąc w nastroju do rozmów.

"Może nikogo nie ma w domu" - z nadzieją pomyślał Krzysiek, po tym jak przez blisko minutę z wnętrza mieszkania nie dało się słyszeć żadnej reakcji.

- Próbujemy trzy razy - wyszeptała Zuza, która zdawała się czytać w jego myślach - a jeśli nikt nie otworzy spisujemy protokół i wrac...

Nie dokończyła, bowiem z trybów zamka dobiegł dźwięk przekręcania klucza. Wkrótce potem drzwi uchyliły się powoli, a z nich, wśród buchającej z mieszkania woni tytoniu wyłonił się niski, wychudzony mężczyzna. Odziany w bezrękawnik i same slipy z podejrzliwością w oczach spojrzał na parę elegancko ubranych, kompletnie nie pasujących do tej rzeczywistości ludzi.

- O co chodzi? Bo mi zimno leci do chałupy... - wybełkotał przepitym, charczącym basem.

- Pan Silba? - Zuza zapytała kompletnie wypranym z emocji głosem.

- Silba,Silba.

- Dzień dobry. Nazywam się Zuzanna Izerska, to jest mój asystent Krzysztof... - Zuza na moment zawiesiła głos, uświadamiając sobie, że nie zna nazwiska chłopaka z którym przyszło jej dzisiaj współpracować. Na szczęście doświadczenie pozwoliło jej szybko wybrnąć z problemu i nie dać po sobie poznać niedoboru tak podstawowej wiedzy - Przychodzimy w imieniu Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, w celu przeprowadzenia rekontroli po ostatniej wizycie z dwudziestego czerwca ubiegłego roku. Wyraża pan dobrowolną zgodę na nasze wejście?

Mężczyzna przez moment mierzył zawistnym wzrokiem najpierw Zuzę, później jej pomocnika. Ich wizyta wyraźnie nie była mu na rękę, jednak jako wieloletni beneficjent pomocy społecznej wiedział, że jest to nieuniknione, jeśli nadal chce otrzymywać wszelkie zapomogi z których utrzymywała się jego liczna rodzina.

Proszsze... - około pięćdziesięcioletni facet z wielką łaską zaprosił urzędników do środka.

Widok który tam zastali przyprawił młodego mężczyznę o szybsze bicie serca. W dwupokojowym mieszkaniu gnieździło się siedmioro dzieci. Od ledwie chodzących, po dwójkę nastoletnich bliźniaczek, wszystkie jak na komendę, zaalarmowane pukaniem do drzwi zebrały się w ciasnym przedpokoju. Wraz z ojcem i matką, która siedziała w kuchni, w zupełnym zobojętnieniu obierając ziemniaki, zajmowali jak wynikało z dokumentacji, ledwie trzydzieści dwa metry kwadratowe, śpiąc na piętrowych łóżkach, będących prawdopodobnie darem instytucji, której przedstawiciele zawitali tego dnia w ich progi.

Pomimo ogólnego bałaganu i chronicznego wstrętu rodziców przed podjęciem jakiejkolwiek pracy zarobkowej, mieszkanie od strony wewnętrznej wyglądało na utrzymane w stanie zadowalającym, a dzieci, korzystające z powoli dobiegających końca ferii zimowych, na czyste i dobrze wykarmione, w związku z czym kontrola przebiegła wyjątkowo sprawnie i oprócz kilku drobny zastrzeżeń, zakończyła się pomyślnie dla gospodarzy. Ostatnią czynnością która pozostała do wykonanie, było sporządzenie raportu i podpisanie go przez wszystkich uczestników inspekcji. Przygotowany zawczasu protokół, zważywszy na korzystny obrót spraw wymagał jedynie wprowadzenia kilku danych i wyplucia go przez przenośną drukarkę.

- Tu, tu i tu - Zuza wskazywała mężczyźnie miejsca w których ma złożyć swój podpis.

- Dobrze, teraz ty Krzysiek, parafka tu... O, świetnie. Jeszcze ja i ok. Dobrze. To dla pana - wręczyła głowie rodziny kopie dokumentu, a następnie spakowała swoje rzeczy.

- To by było na tyle. Dziękuję panu za miłą współpracę i do widzenia.

 

- I co, było się czego bać? - Zuza idąc po pokrytym śniegiem chodniku, zadała pytanie świeżo ochrzczonemu kontrolerowi. Co prawda wciąż było potwornie zimno i wiał przenikliwy wiatr, ale opady śniegu ustały, a nawet momentami spomiędzy ciężkich chmur nieśmiało przebijały się pojedyncze promienie słońca.

- Może i faktycznie, nie ma się czego bać - odparł nareszcie odprężony Krzysiek, który dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że przez cały czas trwania kontroli, w ukrytej w kieszeni płaszcza dłoni ściskał pojemnik gotowego do użycia gazu pieprzowego, od czego na palcu zrobił mu się niewielkich rozmiarów odcisk.

- Widzisz? Musisz bardziej ufać starszym koleżankom, to dobrze na tym wyjdziesz - uśmiechnęła się, zostawiając za sobą formalną, urzędniczą maskę - Ej, a powiedz mi jeszcze jedną rzecz. Jak ty się nazywasz, bo chyba mi się nie przedstawiałeś nazwiskiem.

- Przecież miałaś w protokole - chłopak postanowił podroczyć się z jak się dziś okazało bardzo sympatyczną koleżanką.

- Oj wiem, ale zapomniałam. Serio mówię, miałam sprawdzić przy podpisach, ale uciekło mi z głowy.

- No to chyba musisz iść do pani kadrowej, albo zadzwonić do Klary.

- O nie, o nie. Co za złośnik... - roześmiała się, zabawnie marszcząc przy tym nos.

- Już dobrze, nie złość się. Pan Krzysztof Krupski, bardzo mi miło pani Zuzanno - ukłonił się, teatralnie zamachując się torbą z laptopem.

- Panie Krzysiu Krupski, proszę uważać na ten komputer bo... - kobieta zawiesiła głos, nagle poważniejąc.

Widząc to, Krzysiek uspokoił się momentalnie.

- Spokojnie, trzymam go twardo, nic mu nie będzie...

- Nie, nie, nie. Nie o to chodzi...

Zuza na moment zamilkła zupełnie, tajemniczo przyglądając się twarzy nic nie rozumiejącego z tej sytuacji chłopaka.

- Mogę cię o coś zapytać? - odezwała się niepewnie.

- Jasne.

- Słuchaj, a czy ty przypadkiem, we wczesnym dzieciństwie nie mieszkałeś w takim bloku, na Fiołkowej, naprzeciwko parku, na jedenastym piętrze, w mieszkaniu numer...

- Skąd o tym wiesz? - przerwał czujący się nieco niekomfortowo Krzysiek.

Tyle wystarczyło. Wystarczyło w zupełności, by oczy, dotychczas świdrujące chłopaka ostrym spojrzeniem momentalnie zapełniły się łzami wzruszenia.

- Krzysiu - wycisnęła z siebie łamiącym się głosem - przecież takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, to jest niemożliwe.

Chłopak dalej nie rozumiał skąd nowo poznana kobieta zna tyle szczegółów z jego życia. Nie dało się tego ukryć, dlatego też Zuza po raz ostatni upewniła się, że nie jest to przypadek.

- Masz mamę Sylwię, prawda?

Potakujące kiwnięcie głową rozwiało wszystkie jej wątpliwości.

- Krzysiu, przecież ja się tobą opiekowałam. Byłeś taki malutki... Boże jak ty wyrosłeś... Dziecko... - z wrażenia aż usiadła na przystankowej ławce, do której przed momentem oboje dotarli.

- Boże, co ja wygaduje, przepraszam pana, znaczy ciebie, znaczy... - nie mogąc dalej mówić, opuściła wzrok, głośno wypuszczając przy tym powietrze.

- Zuza? Zuza spójrz na mnie - poprosił Krzysiek. Wobec braku reakcji, chłopak przykucnął obok kobiety i delikatnie, jakby bojąc się naruszyć jej intymność, osunął dłonie w których skryła twarz.

Jego oczom ukazało się oblicze poruszonej czterdziestolatki, której rozmyty tusz spływając wraz ze łzami rysował na policzkach długie, czarne kreski, a oczy, lśniące od błyszczących kropli mieniły się w świetle styczniowego przedpołudnia. Chłopak przyglądał się im, jakby chciał w ich bezkresnej głębi zobaczyć obrazy z odległej przeszłości, sceny które rozegrały się dawno temu.

- Uśmiechnij się - poprosił poważnym głosem.

- Nie mogę - odparła Zuza - nie teraz...

- Proszę...

Kobieta z trudem, ale jednak uśmiechnęła się, odsłaniając rząd idealnie białych zębów.

- Jezus, Zuzia, wiedziałem, że skądś znam ten uśmiech! - nie mający już żadnych wątpliwości Krzysiek rzucił się na jej szyję, zupełnie zapominając nawet o trzymanej w ręce torbie, która z hukiem uderzyła o pleksową ściankę przystanku - Zuzia, przecież to niemożliwe.

- Wiem - zapominając o dobrym wychowaniu głośno pociągnęła nosem - przecież sama to mówiłam. Takie rzeczy to są tylko w bajkach, a jednak, a jednak to się dzieje.

Tkwili tak w bezruchu, nie zważając uwagi na zaciekawione spojrzenia przechodniów. Ona, zalewająca się łzami wzruszenia i on, wygięty w nienaturalnej pozycji, z całych sił ściskający jej delikatną osobę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania