Podwójne ja - Część 7 - Osioł i pan przy furtce

Nerwowo wypuszczam powietrze. Co robić? Co robić? No, do cholery, co robić?!

Wiem! Wiem!

- Poczekaj – mówię do niego i szybko podbiegam do Rowana, który jest chudszy od Szóstki. Ma na sobie czarny płaszcz, który szybko mu ściągam. Wracam do rannego.

- John, teraz mnie uważnie posłuchaj. Na trzy musisz podnieść trochę swoje ciało, bym mogła włożyć pod ciebie płaszcz. Rozumiesz? – pytam. Kiwa lekko głową.

- Postaram się – syczy z bólu. Wtedy do mojej głowy wpada kolejny pomysł.

- Zawieś mi ręce na szyi. Postaraj się na nich utrzymać – znów kiwa głową, a ja klękam. Po chwili wszystko jest gotowe. – Raz… dwa… trzy!

John z całej siły podciąga się na rękach, a ja w mgnieniu oka rzucam pod niego płaszcz. Rozrywam szalik na dwie części i przytwierdzam go nimi do płaszcza. Jeden koniec przyczepiam do rąk Johna, a drugi do guzików okrycia.

- To może zaboleć – zastrzegam i pociągam za kołnierz ubrania oprycha. Jednak od razu się przewracam i cicho przeklinam. Cholerne ramię!

- Spokojnie. Próbowałaś – szepta John.

- Ja się nie poddam – odpowiadam i próbuję ponownie z identycznym skutkiem. I jeszcze raz. Zmęczona podchodzę do Sixa i zabieram mu szal. Zawiązuję go na ramionach mojego nowego znajomego. – Wiesz, że będzie bolało? – pytam.

- Wiem, choć mam nadzieję, że krótko.

- Raz… dwa… trzy! – krzyczę i zaczynam ciągnąć mężczyznę jedną ręką. Udaje się.

Drugie ramię boli jak cholera, czuję wbijające się we mnie ostrza mrozu. Jesteśmy już w trzech-czwartych drogi. Ciałem Johna co chwilę rzuca na boli. Jęczy. Ja płaczę. Nie umiem powstrzymać łez. Co chwilę przeklinam, co chwilę się potykam, co chwilę łykam nową łzę.

- Czemu płaczesz? Tak cię boli ramię? – pyta po chwili John.

- Nie. Nie wiem – odpowiadam. Czuję, że za chwilę nie będę płakać, a ryczeć, wręcz wyć.

- Dziękuję ci – szepcze.

- Za co? Za wpakowanie w kłopoty? – staram się zaśmiać, ale tylko krztuszę się spazmami płaczu.

- Za to, że mi pomagasz. A w tarapaty sam się wpakowałem – mówi i nagle syczy na kolejnym korzeniu.

- Spokojnie, już blisko – uspokajam go… albo siebie. – Już widać dom.

Aż do bramy nie odzywamy się do siebie. Otwieram furtkę i wciągam Johna na teren posesji. Tu go zostawiam i biegnę pędem do drzwi. Walę w nie pięściami i nawołuję Erica. Co chwilę używam dzwonka. On jednak nie otwiera.

- ERIC! – drę się na całą okolicę.

Nagle drzwi otwierają się z impetem. Stoi w nich Eric w samej podkoszulce. Nie jest zaspany, co mnie niepokoi. Na mój widok otwiera usta w niemym krzyku. Już chce się o coś spytać, ale jestem szybsza.

- Pomóż mi, ośle i łaskawie wnieś do domu tego pana przy furtce!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania