Potępiony - Rozdział 2 (System i postawy) (3/3)

"Rozżarzone ostrze do czerwoności przeszywa moją skórę wchodząc gładko w ścięgna i mięśnie zatrzymując się dopiero na kości. Ból tak wielki i okropny, że nie czuję go w danym miejscu, lecz prosto w głowie. Wibruje i pulsuje sprawiając, że zapominam o swoim ciele jak o żywym organizmie. Krzyk już dawno przerodził się w śmiech, leżę na kałuży własnej krwi, potu i łez. Śmierdząca ciecz wdziera mi się do nozdrzy, czuję wiszącą w powietrzu śmierć a to dopiero początek, to dopiero pierwsza rana. Zaraz po niej nadchodzi kolejna, rozżarzone narzędzie zatapia się w moich trzewiach. Ból jednak czuję całym sobą jakby ktoś naciskał na mnie niewyobrażalnym ciężarem powoli miażdżącym moją świadomość. Mimo to śmieje się patrząc prosto w szkaradną czaszkę stojącej nade mną śmierci, puste oczodoły wychwytują to, czego się lękam i wykorzystują to przeciw mnie, nie mogę odwrócić wzroku od tej czeluści. Oprawca, prawowity właściciel mojego życia bawi się mną jak szmacianą lalką wbijając mi ostrze po raz kolejny. Nie wiem już gdzie mam nogi a gdzie ręce, moje ciało stało się workiem wypełnionym bólem i popękanych kości. Jestem obiektem, na który sama śmierć patrzy jak na coś niewarte cudu życia, zwykłą rzeczą. Mimo wszystko trzymam się ostatkami sił jednej myśli, by nie zamykać oczu. Póki czuję cierpienie wiem przynajmniej, że żyję. Nagle jak grom z jasnego nieba spadają na mnie opary wypuszczone przez samą śmierć, rozdziawiając swoją szczękę spowija mnie mgiełką, które roztapia mnie bardzo powoli bym jak najdłużej patrzył na gasnące światło w swojej świadomości. Skóra zaczyna się gotować jak woda, pęcherze pękają wystrzeliwując limfę i krew, smród się potęguje a to dopiero początek. Z uwagą patrzę jak moje mięśnie topią się jak kostka lodu rzucona do ognia. Moja klatka piersiowa zapada się ukazując sterczące żebra, po rękach i nogach nie ma już śladu prócz bielutkich kurczących się, parujących kostek. Wnętrzności wybuchają jak balon przekłuty szpilką, wylewa się żółć, czuję ropę a to dopiero początek. Moje ciało zostało strawione przez śmierć, lecz to tylko ciało, czeka mnie jeszcze o wiele więcej."

 

-Proszę Pana! Proszę się obudzić! Hej! – Nagle poczułem jak całe moja ciało się trzęsie, jestem oblany lodowatym potem i boję się otworzyć oczy. Boję się, że znów zobaczę czaszkę śmierci z wieczną ciemnością w oczodołach.

-Hej, obudź się no! Hej, wstawaj! – Jednak głos, który próbował mnie obudzić nie pochodził z mojego snu. Powoli się uspokajając i ciężko oddychając otworzyłem powieki. Nade mną siedziała mała dziewczynka, bardzo zaniepokojona, z przerażeniem w oczach próbowała mnie obudzić potrząsając mnie za ramiona.

-Co jest?

-Dziwnie się Pan zachowywał przez sen. Śmiał się Pan tak, że mnie obudził. Ale gdy tylko weszłam Pana ciało strasznie się trzęsło, wygiął się Pan i zaczął wierzgać.

-Miałem koszmar. Nic mi nie jest, ale dzięki.

-Za jakąś godzinę powinno świtać.

-Staruszek śpi? Nie obudziłem go?

-Odkąd dostał te zioła wciąż jest w piwnicy, tam wytwarza mikstury, pewnie znów zarywa nockę. – Widać robota pali mu się w rękach, lepiej już wstanę. Przygotuję się i wyruszę zanim miasto się obudzi i zobaczy, że wychodzę z jego mieszkania. Po za tym i tak boję się teraz zasnąć. Wciąż jestem oblany potem i trzęsą mi się dłonie.

-Przepraszam, że Cię obudziłem.

-Nie szkodzi, czasem też nie śpię do późna i pomagam dziadkowi w pracowni. Hej, co powie Pan na szklankę mleka? I tak już nie zasnę.

-Pewnie. I skończmy z tym „Panem”, nazywam się Nokumi.

-Dobrze! Ja nazywam się Marta. – Uśmiechnięta pobiegła do kuchni a ja udałem się do głównego pokoju gdzie był kominek, na stole wciąż stał mój pusty kufel. Cholera, co to był za sen?! Czy teraz za każdym razem, kiedy będę spać będę miewał takie koszmary? To przez to, że uniknąłem śmierci? Jedynym wyjaśnieniem jest to, że na chwilę zanim całkowicie straciłem przytomność i wyzionąłem ducha zostałem tutaj przeniesiony. A teraz sama śmierć upomina się o swoje! Kurwa, nie dość, że pamiętam jak byłem mordowany to teraz mam mieć sny, po których boję się spojrzeć w ciemny kąt lub za siebie? Mam być szczuty do utraty rozumu tylko przez tego skurwysyna?!

-Wszystko dobrze? – Do pokoju wróciła Marta niosąc dwie szklanki mleka, chyba ją przestraszyłem swoją miną.

-Spokojnie, wciąż pamiętam swój koszmar. – Mleko było zimne, za to najpyszniejsze, jakie piłem w życiu. Tłuściutkie, lekko słodkawe i gęste, rozchodziło się po moim gardle jak kojący balsam. Mała wie, co dobre.

-Też czasem miewam koszmary.

-Ja dawno żadnego nie miałem, bardzo dawno. Aż do teraz.

-Czasem śni mi się, że mama i tata zostali zabici na wojnie. Śni mi się, że jestem wtedy sama, że dziadzia też nie ma. Nie ma nic prócz mnie. Kiedy się obudzę… mamy i taty wciąż nie ma, a dziadzio cały dzień stoi przy straganie. Ale wiesz jak sobie radzę? Bawię się przez cały dzień w laboratorium w piwnicy, znam sztuczkę, co zmienia kolor wody i tak ładnie świeci. I tak… się bawię… sama… cały dzień sama. – Marta trzymała trzęsącymi się rączkami pustą już szklankę, po policzkach ciekły jej łzy po mimo wymalowanego sztucznego uśmiechu na ustach. Wpatrywała się przed siebie w pustkę. Ma między dziesięć a dwanaście lat, chyba zdaje sobie sprawę, że w wojnie giną ludzie, musiała też widzieć nastroje mieszkańców miasta. Kiedy na nią patrzyłem czułem cisnącą się gulę goryczy w gardle, nagle zapomniałem o swoim koszmarze.

-Czemu nie pobawisz się z innymi dziećmi?

-Próbowałam, ale rodzice im nie pozwalają. Moi rodzice są magami, ale nie należeli do królewskiego zakonu magów czy coś takiego.

-Hej, co powiesz żebym się z tobą pobawił zanim wyjdę?

-Naprawdę? – Dziewczynka spojrzała na mnie zaszklonymi oczami lekko nie dowierzając.

-Mam trochę czasu, ale skoro nie chcesz.

-Chce…, ale nie mam żadnych zabawek. Dziadzio chce żebym została alchemikiem jak on. – Boże, jak mi jej szkoda. A myślałem, że to ja miałem trudne dzieciństwo poświęcając cały czas na naukę. Coś chyba mogę dla niej zrobić, prawda? Nawet tutaj są ludzie dyskryminowani, nawet wśród swoich nie może robić tego, co lubi i mieć znajomych. Do tego jest nikła szansa, że jej rodzice…

-Hej. Podobno jesteś z innego świata. To prawda? Tak przynajmniej mówiła księżniczka i gwardziści, że jesteś niebezpieczny.

-Hmm… Cóż, niebezpieczny to nie jestem. – Ciężko być jakimkolwiek zagrożeniem mając pierwszy poziom, nawet te kilka czarów na nic się nie zda w starciu ze strażą.

-Jeśli zachowasz to w tajemnicy to pokażę Ci fajką sztuczkę. Tylko masz nikomu nic nie mówić, zwłaszcza Staruszkowi, okej?

-Super! Pokaż, pokaż! Co to za sztuczka?

-Ale obietnica?

-Obietnica! – Udało mi się odwrócić jej uwagę od przykrych i ponurych spraw. Teraz znów była radosna i uśmiechnięta jak wcześniej. Usiadłem obok niej i wziąłem głęboki oddech żeby podbudować napięcie. Patrzyła na mnie jakbym miał zaraz wyciągnąć królika z kapelusza.

-System. – Nagle przed nami pokazał się mały prostokąt z informacjami o mnie. Marta podskoczyła i złapała się mojego rękawa przymykając oczy.

-Nie bój się. To jest dowód, że pochodzę z innego świata.

-Serio? Niesamowite! Więc to, co mówili jest prawdą?

-Po części, nie jestem wysłannikiem Boga, który patronuje waszym wrogom. Nie jestem też zły ani niebezpieczny.

-To jest niesamowite! Takie przeźroczyste i jednocześnie kolorowe! Super!

-Pamiętaj, że to tajemnica. – Kiwnęła tylko głową i wpatrywała się w okienko informacji o mnie jak zaczarowana.

-Patrz. Tu jest napisane jak mam na imię, czym wyższe te cyferki tym sam staje się silniejszy. Kiedy to dotknę pokazuje się, jakie mam czary.

-Czary? Jesteś magiem?

-No nie do końca. Ale umiem używać pewnych czarów, chociaż nawet nie wiem nic o magii. Czym więcej stworków zabije tym silniejsze się stają.

-Pokaż jakiś! Pokaż!

-Nie mogę. Wszystkie są niebezpieczne, po za tym nie testowałem ich. Ale popatrz na to. – Na jej oczach nadgryzłem sobie opuszkę palca spuszczając z niej trochę krwi, powstała niemała rana.

-Przestań! Robisz sobie krzywdę!

-Poczekaj chwilę i patrz. – Co prawda niezręcznie było tak siedzieć w milczeniu przez minutę każąc jej się przyglądać na moją krwawiącą ranę, ale już po minucie krwawienie ustało, po kolejnej skóra zrosła się nie zostawiając śladu po skaleczeniu.

-Jesteś nieśmiertelny?

-Co? Haha, nie, no coś ty. Po prostu z czasem moje rany się leczą, czym większą będę miał tutaj cyferkę tym będę się szybciej leczył.

-Też tak chce! Często kaleczę się jak rozbiję szklaną próbówkę w pracowni.

-Musisz uważać. – Odruchowo położyłem dłoń na jej głowie i poczochrałem, chyba jej się to nie spodobało. Naburmuszyła się tylko i coś zamamrotała pod nosem. Gdy dopiłem swoje mleko zacząłem zbierać się do wyjścia. Proces zaklinania broni był banalnie prosty. W lewej ręce miałem brudną, zieloną koszulkę od trucizny zaś w prawej swój kijek znaleziony przy lesie. Kiedy wypowiedziałem nazwę klątwy, cała trucizna przeszła na końcówkę mojej prowizorycznej broni. Po „Obserwacji” dowiedziałem się, że zadaje teraz dwa obrażenia od broni plus trzydzieści procent mojej siły oraz jeden punkt obrażeń od trucizny z dziesięcioprocentową szansą za zatrucie. Chwila, czyli Czerwony Pająk miał coś między sześć a osiem punktów życia?! Wystarczyłby jeden Magiczny Pocisk! Nie mogę się doczekać, aż wyjdę po za mury. Kiedy miałem już wychodzić poczułem jak coś szapie mnie za płaszcz, który dał mi Staruszek i zdążyłem już ubrać. Marta stała tuż za mną trzymając się materiału.

-Wrócisz jeszcze? – Zawstydzona, ale jednocześnie ze smutkiem w oczach bała się na mnie spojrzeć. Pewnie znów boi się, że mnie nie zobaczy jak swoich rodziców. Że znów będzie sama.

-Wrócę. Obiecałem przynieść Staruszkowi więcej Czarnej Bronisy. Hej, kiedy znów się zobaczymy przyniosę Ci coś fajnego do zabawy. Pokażesz mi jak barwisz tą wodę, oraz kto wie, może pokaże Ci jakiś czar na tyłach domku. Tylko musisz być grzeczna, dobrze?

-Dobrze! – Spojrzała na mnie pewna moich słów, uśmiechnięta od ucha do ucha z wypiekami na twarzy z podekscytowania. Jeszcze raz potargałem ją po głowie i wyszedłem głównym wyjściem, gdy miasto jeszcze spało. Niebo nad budynkami z jednej strony było jaśniejsze, gwiazdy na niebie znikły a ciepły poranny wiaterek szargał moim nowym ciepłym płaszczem. Udałem się prosto do bram miasta, tym razem jednak wszędzie były porozwieszane plakaty z moim wizerunkiem. Teraz niech na mnie patrzą pogardliwie, niech się mnie boją, niech oczerniają i unikają. Póki jest w tym mieście, choć jedna osoba, której mogę dać uśmiech nie obchodzi mnie nawet moja śmierć w tamtym świecie. Teraz jest teraz i tym powinienem się przejmować. Jedynym moim zmartwieniem jest jak stać się wystarczająco silnym by nie być ofiarą jak w „tamtym życiu”.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 04.08.2015
    Początkowe opisy były dobre, zaczynały mnie wciągać, jednak brakowało im czegoś, a raczej czasami wydawało mi się, że przedobrzasz opisy dodając kolejne słowa. Podobał mi się dialog, rozmowa z dziewczynką.
    Nadal jednak odczuwam tą ciężkość, natłok informacji. 4:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania