Potępiony - Rozdział 3 (Duży Wąż) (2/3)

Po jakimś kwadransie biegu wyszedłem z lasu i pierwsze, co zobaczyłem to białe wężowe cielsko zwinięte w kulkę. Nie najlepsze miejsce by urządzać sobie odpoczynek, jest widoczne z każdej strony. Między laskiem a ogromną rzeką była polana. Powoli zacząłem podchodzić mając wyciągniętą lewą rękę, w drugiej kurczowo trzymałem swój kijaszek.

-Hej! Wszystko w porządku? – Na ludzkiej części ciała, dokładniej na plecach była spora rana kłuta. Widocznie dopali to coś i przeszyli mieczem. Kiedy nie było odpowiedzi podszedłem kilka kroków bliżej i chciałem to szturchnąć patykiem. Niespodziewanie białe zawiniątko zasyczało i w jednej chwili byłem w uścisku masywnie umięśnionego ogona! Ta Pół Bestia tylko czekała, aż się zbliżę. Teraz nie mogę się ruszać, odruchowo zacisnąłem w pięść lewą dłoń a zatruty patyk wypadł mi z ręki. Żeby tego było mało to nie mogłem prawie oddychać, węże duszą na śmierć swoje ofiary by potem je połknąć.

-Kim jesteś?! Chcesz zginąć?!! – W mojej głowie rozległ się głośny kobiecy krzyk, gdy otworzyłem oczy zobaczyłem coś niesamowitego. Ta cała Lamia była kobietą, i to nawet nie brzydką. Białe potargane i długie włosy opadały jej łagodnie na ramiona. Patrzyła na mnie swoimi dużymi czerwonymi oczami jakbym to ja chciał ją zabić. Miała delikatną jasną cerę, długie rzęsy i wąskie drobne usteczka. Moją uwagę zwróciły także szpiczaste uszy, lecz nie takie jak to mają elfy w filmach. Po prostu końcówki były nieco szpiczaste i wykrzywione lekko w dół. Ludzka część ciała była nakryta poszarpanym czerwonym materiałem będącym kiedyś zapewne czymś w rodzaju sukienki. Musiała zasłaniać rękami swój biust. Nagle usłyszałem chrupnięcie, jej ogon jeszcze bardziej się zacisnął chyba mi coś łamiąc.

-Zaraz Cię zabije! – Nerwowo spoglądała za mnie, czy przypadkiem z lasu nie wychodzą gwardziści.

-Spokojnie, nie mam złych zamiarów. Nikt Cię już nie ściga, zmyliłem pościg mówiąc, że uciekłaś w przeciwnym kierunku… uhh… nie mogę… oddychać.

-Kłamiesz! Jak każdy człowiek chcesz mnie wydać! – Jej uścisk powoli ustępował, wydawało mi się jednak, że to nie z jej własnej woli. Jest ranna i jest za wcześnie by mogła się wygrzać, do tego taki wysiłek każdego by pozbawił tchu.

-Nieprawda… uh… w mieście, też jestem uznawany za kryminalistę! Ała… nic bym nie zyskał, na…

-Więc kim jesteś i czego chcesz?

-Jestem Nokumi… i chce oddychać… weź mnie już puść! – Jeszcze raz zmierzyła mnie wzrokiem, przez chwilę się wahała, ale w końcu puściła. Akurat wtedy, gdy powoli traciłem przytomność, klęcząc przed nią zacząłem głęboko oddychać i kasłać. Ma baba siłę w tym ogonie.

-Nie wiem, po co ich zmyliłeś i czego ode mnie chcesz.

-Pewnie Cię ścigali, bo zaatakowałaś jakiegoś nieznajomego…

-Aż prosisz się bym Cię zabiła! Nikogo nie zaatakowałam!

-Krzyczeli, że jesteś szpiegiem.

-To, że potrafię mówić w waszym języku, i że jestem z innej rasy oznacza, że jestem zła?! To dyskryminacja i rasizm! – Racja, nie zauważyłem nawet. W ustawieniach jest wiele języków, ale zapomniałem, że trzeba na nie kliknąć by zacząć nimi mówić i je rozumieć. Nawet nie pomyślałem, że może nie mówić w języku ludzi.

-My Pół Bestie też mamy Ciężko!

-Spokojnie, mów ciszej. Minęło trochę czasu i pewnie już przeszukali tamten las. Na rzece jest tylko jeden most, więc pewnie go już obstawili i teraz szukają wzdłuż jeziora. Co ty na to, żebyśmy się gdzieś ukryli? Mnie też grozi stryczek jak mnie zobaczą z tobą.

-…Dobra. Pamiętaj jednak, że w każdej chwili mogę Cię zgnieść! – Wciąż była głośna, ale razem powoli udaliśmy się wzdłuż brzegu w przeciwnym kierunku niż most. Ukradkiem patrzyłem jak rana z jej pleców krwawi i zostawia ślad.

-Stój. Tak nas znajdą, krwawisz.

-Chamy mnie zaatakowały.

-Co żeś zrobiła?

-Nic takiego… po prostu… zgłodniałam.

-Zjadłaś kogoś?!

-Idiota! Nie! Ukradłam ze straganu trochę owoców, jak zobaczyli, że uciekam to doszli do dziwnych wniosków.

-Każdy by miał podejrzenia widząc uciekającą osobę innej rasy podczas wojny w zatłoczonym mieście. No i gdzie masz te owoce?

-Upuściłam. – Naburmuszona i lekko zawstydzona odwróciła wzrok w drugą stronę, przez cały czas miała skrzyżowane ręce na klatce piersiowej, więc i ja nie czułem się komfortowo. Zdjąłem więc płaszcz oraz bluzę z kapturem co miałem ją pod spodem i oferowałem Lamii. Nawet nie podziękowała, ale nie czekała długo by się ubrać, bluza była nieco za duża, więc rękawy zwisały z niej w dość śmieszny sposób, przynajmniej długość była odpowiednia. Jej ludzka część była zupełnie normalna i odpowiedniej wielkości, tylko ten ogon był dość groteskowy.

-Jak się nazywasz?

-Co Ci do tego?

-Hej! Nie uważasz, że robię dla Ciebie więcej niż zrobiłby to przeciętny człowiek? Jak chcesz być taka to oddawaj bluzę!

-No dobra już, dobra. Akiera. –Cholera mogłem nie pytać, teraz będę musiał uważać by nie nazwać ją siekierą. Chociaż to słaby suchar.

-Zacznijmy od najważniejszego. Twoją ranę trzeba opatrzyć. Najpierw idź do rzeki i nieco ją przemyj, ja coś przygotuje. – Póki co nie chciałem by dowiedziała się o Systemie, a muszę go włączyć by dostać się do Plecaka gdzie mam miksturę zdrowia i zioła lecznicze. Gdy odchodziła skupiłem na niej wzrok, nad głową wyskoczył długi i gruby ciemno czerwony pasek oraz napis Poziom dziesiąty wraz z jej imieniem. Nie to, że chcę z nią walczyć, ale rzeczywiście nie mam szans. Na szybko znalazłem dwa kamyki i po przygotowaniu tego, co trzeba zacząłem nimi rozcierać Czarną Bronisę. Po powstaniu proszku przesypałem to na dłoń i dodałem kilka kropel z czerwonej mikstury. Nie mam manierki z wodą, w ogóle przygotowałem się na wypad jak dupa za krzaka. Akiera wróciła cała mokra i trzęsąca się, nie kazałem jej brać kąpieli tylko przemyć ranę, chyba da radę sięgnąć pleców?

-Zimno! Zimno mi!

-Potem się ogrzejesz, teraz się odwróć. – Na szczęście rozcięcie było płytkie, tylko ją drasnęli końcówką ostrza. Zacząłem nakładać maść nie mając pojęcia czy zadziała.

-Łaskocze!

-Przestań się wiercić!

-Nie mogę! Pospiesz się! – Jej biała skóra była miękka, delikatna i rzeczywiście chłodna w dotyku. Niezręcznie się czułem wklepując maść między łopatki, musiałem odgarnąć jej mokre włosy. Przyjrzałem się z ciekawości gdzie kończy się ludzka część a zaczyna ogon, ona nie ma nawet pośladków tylko płaskie i śliskie łuski. Nie będę pytał.

-Już, lepiej?

-Trochę. Dziękuję. – Nieco speszona poprawiła na sobie ubranie, wciąż dygotała. Podałem jej jeszcze moją jedyną drogocenną miksturę zdrowia.

-To dla mnie? Ale..

-Bierz i pij. Zaraz rozpalę ognisko. – Przez resztę czasu siedziała w milczeniu i wpatrywała się jak bez skutku próbuję rozpalić ogień kawałkami krzesiwa znalezionego przy rzece. Więc tak czują się ludzie na bezludnej wyspie, nie wiem ile czasu minęło, ale zaczynałem tracić cierpliwość, nawet się zraniłem.

-Hej… umm… Nokumi, racja? Czemu mi pomagasz? Nawet mnie nie znasz, jestem innej rasy i chciałam Cię zabić.

-Może nie uwierzysz, ale pierwszy raz widzę osobę twojego gatunku. Pochodzę z bardzo daleka, więc byłem ciekawy, czym i kim jesteś. Po za tym w mieście wszyscy uważają mnie za zło wcielone, więc nie mam za bardzo, z kim porozmawiać i od kogo dowiedzieć się o tym rejonie.

-Co zrobiłeś?

-Ukradłem owoce.

-Bardzo śmieszne, nie chcesz to nie mów. I kiedy to ognisko?

-Zaraz kurwa będzie! – Straciłem cierpliwość, po mimo zgromadzeniu w miarę suchych gałęzi, kawałków kory i suchej ściółki leśnej nie mogłem nawet tymi kamykami wykrzesać iskry.

-Magiczny Pocisk! – Ze złością wykrzyczałem nazwę czaru przystawiając lewą rękę do tego wszystkiego. Samo formowanie się kulki i jej wibracje powodowały dym, kiedy eksplodowała zobaczyłem spalone i żarzące się patyczki. Szczerze to nie wierzyłem, że się uda. Bardziej chciałem to rozwalić rozładowując swoją złość.

-Więc jesteś magiem? Nie lubię magii.

-Gdyby nie ona to byś zamarzła. Chodź bliżej. – Wcale nie musiałem jej zapraszać, szybko otoczyła całe ognisko swoim ogonem nie zostawiając mi zbyt wiele miejsca. Wkrótce pojawił się na jej twarzy błogi uśmiech.

-Pierwszy raz w życiu jakiś człowiek tak mnie traktuje, nie wiem jak się odwdzięczyć.

-Cóż… wiesz, jakie występują tu w okolicy groźne potwory? Najlepiej humanoidalne.

-Za rzeką jest jaskinia koboldów, są niegroźne i nie atakują pierwsze o ile się ich nie sprowokuje. Czemu pytasz?

-Chce podszkolić się w magii, więc szukam godnych przeciwników.

-Chcesz z nimi walczyć? Sam? Nie lepiej zaczerpnąć nauk u innego maga?

-Przekładam praktykę nad teorie. No i muszę też jakoś zarobić, pewnie mają coś cennego w tej jaskini. Do tej pory zabijałem owady i szkodniki w lesie.

-Tak się składa, że mam swoje gniazdo za mostem, więc mogę Cię zaprowadzić do koboldów.

-Gniazdo?

-My Lamie zamieszkujemy podmokłe jamy i jaskinie. Tak właściwie to specjalnie udałam się do miasta po jedzenie. Ci przeklęci ludzie używają jakiejś sieci by łowić ogromne ilości ryb z rzeki, więc dla mnie nic nie zostaje!

-Hmm… poczekaj chwilę. – Nie wiem czy to przez tą przyjemną atmosferę przy ognisku i przyjemne ciepło południowego słońca ale opuściłem gardę przyzywając System, a miałem na razie utrzymać to w tajemnicy.

-System.

Kiedy przed nami pojawiło się półprzeźroczyste kolorowe okienko zdałem sobie sprawę z własnej głupoty. Akiera wzdrygnęła, się nieco cofając swoją ludzką część do tyłu i zaczęła syczeć złowrogo jak prawdziwy wąż.

-Co to jest?! Co żeś zrobił?!

-Uspokój się! Spokojnie! Wszystko wytłumaczę! –Nie wiem czy to naprawdę takie dziwne i straszne, ale momentalnie objęła moje nogi swoim ogonem i zaczęła je ściskać.

-Pierwszy raz w życiu coś takiego widzę! Co to za magia?!

-Pamiętasz jak mówiłem Ci o tym, że ludzie uważają mnie za zło wcielone? Może nie uwierzysz, ale mają taką legendę… - Opowiedziałem jej wszystko, od przyzwania w świątyni poprzez rozmowę z Królem, aż po rozwieszenie moich wizerunków z ostrzeżeniem na ulicy. Nie chciałem, żeby połamała mi nogi czy zgniotła jak pomidora. Pominąłem tylko kwestię mojej śmierci w tamtym świecie oraz znajomość Staruszka i Marty.

-Znam tą legendę, poprzedni bohaterowie prawie wybili mój gatunek.

-Nie miałem w tym nic wspólnego!

-Ale masz tą samą siłę, co oni. Jaki jest prawdziwy powód, że mi pomogłeś?

-Mówiłem Ci już, potrzebuje informacji, nic nie wiem o tym świecie. –Po dłuższej chwili puściła mnie z uścisku, miałem nogi jak z waty, więc od razu upadłem. Włączony System pokazał mi, że ubyło mi dziesięć punktów zdrowia. Przez długi czas siedzieliśmy w milczeniu, ona przestała się w końcu trząść z zimna a ja zgłodniałem. Przywołałem Plecak i wyciągnąłem z niego kawałki wężowego mięsa na wyciągniętą lewą dłoń. Tylko przez chwilę zaimponowałem Lamii, dopóki nie zorientowała się, że trzymam w ręku jej martwych krewnych. Poczułem na swoich plecach ogromny ciężar przyciskający mnie do ziemi.

-Coś ty narobił?! Po co ich zabijałeś i co chcesz z nimi zrobić?! Ty chory morderco! Jak mogłeś?!

-Puszczaj do cholery! A co mogłem zrobić? Umrzeć z głodu? Tak jak Ty muszę sam polować i sam o siebie zadbać!

-Jednak wszyscy ludzie to potwory! – Wyswobodziła mnie spod ciężaru swojego cielska, po czym uciekła w stronę mostu.

-A moja bluza suko? Wracaj tu! – Co za niewdzięczna baba, zrobiłem dla niej maść przeciwbólową, dałem mój jedyny eliksir życia i rozpaliłem ognisko, nawet opowiedziałem jej o Systemie i moim przywołaniu z innego świata. Nie wiedziałem, że tak się odpłaci bijąc mnie i próbując zmiażdżyć za każdym razem, gdy coś jej nie pasuje.

Lepiej od tej pory będę unikał Pół Bestii.

Spędziłem kolejną godzinę na smażeniu mięsa nad ogniskiem, nie było smaczne, przydałaby się sól, za to moja pasywna umiejętność gotowania wzrosła o jeden poziom. Znad rzeki nie przychodziły żadne potwory, myślałem, że spotkam tu inne rodzaje zwierząt, ale widocznie jest inaczej niż w grach gdzie na każdym skrawku ziemi coś się roi i czeka by zaatakować. Zacząłem za to podziwiać szeroką rzekę, mieniła się różnymi kolorami od promieni słońca. Gdzieś za nią jest jaskinia tych całych koboldów, nie wiem co to jest ale są w grupach w ciasnej jaskini. Co prawda dzięki temu mnie nie otoczą, ale przydałoby się wbić kilka poziomów więcej. Rozważnym posunięciem byłoby także wrócenie do miasta i zrobienie zakupów. Manierka, jakieś przyprawy, kompas, nóż do skórowania zwierząt oraz dodatkowe mikstury. Ugasiwszy ogień nabiłem jeszcze ósmy poziom w lesie na Szerszeniach, starałem się już nie ruszać wygrzewających się na kamieniach węży. Oczywiście musiałem jeszcze raz wrócić nad rzekę i obmyć płaszcz z krwi, wracając główną drogą do miasta był już wieczór. Spędziłem jakieś czternaście godzin na mordowaniu prawie bezbronnych owadów, osiem poziomów w jeden dzień to dużo nawet jak na gry komputerowe

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania