Poprzednie częściPrzesyłka zza kurtyny - część I

Przesyłka zza kurtyny - część III

ZA KURTYNĄ

 

Marion punktualnie przyszła do mojego mieszkania. O dziwo, była lepiej przygotowana do przeprawy niż ja. Posiadała zakazaną dla obywateli mapę miasta, na której zaznaczone były nazwy ulic, a także trasy uczęszczane przez wojsko. Chciałem zadać jej wiele pytań, lecz czas nas ścigał. Dzielnica Cottonbo znajdowała się aż trzy kilometry od naszej ulicy. Nigdy tam nie byłem, moje życie ograniczało się do wsiadania w tramwaj pod numerem 13 oraz do wysiadania z niego. W momencie gdy opuszczałem swoje mieszkanie, chwyciłem siostrę mocno za dłoń, chciałem by nie odczuwała takiego strachu jak ja. Marion nakazała podążać za sobą. Była pewna siebie, jakby od dawna planowała ten manewr, niczym wytrawny strateg. Schodziliśmy spokojnymi krokami po schodach, tak aby nikt nas nie usłyszał. Im bliżej byłem wyjścia, tym bardziej chciało mi się wymiotować, przerażenie narzucało na mnie coraz większe piętno. Marion pchnęła stalowe drzwi od bloku, które potwornie zgrzytnęły. Na pewno ktoś z niższych pięter już to usłyszał, mimo to nie przejmowałem się tym, zostawiłem poprzednie życie za tymi wrotami. Brudna ulica tej nocy była słabo oświetlona. Gdzieniegdzie z oddali słyszałem jęki mordowanych ludzi, a także ujadanie wściekłych psów, które pomagały żołnierzom w patrolowaniu Ultrio. Szybkimi krokami pokonaliśmy Fitsim St. - na jej końcu był punkt otoczony oponami, w którym płonęły ciała. Nigdy tam nie zaglądałem, nie miałem po co. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, jak zamknięte mam oczy na ten świat.Tyle cierpienia i nienawiści w jednym miejscu. Wszystko było winą Tino Rodio, który zasługiwał na płomienie piekielne. Przemierzaliśmy kolejne ulice, których zupełnie nie znałem. Do tej pory nie natrafiliśmy na żaden patrol. Gdyby nie Marion, na pewno byłoby już po mnie. Jednak jakiś dobry duch czuwał nad nami.

Po dwóch godzinach ostrożnej wędrówki dotarliśmy pod adres z kartki. Blok nr. 17 był dziwny. W jego oknach nie widziałem światła świec, które powinny oświetlać korytarze. Ogólnie cała dzielnica Cottonbo była mroczna i pozbawiona życia, jakby wszyscy tu wymarli. Wejście do bloku było identyczne jak w moim. Wyciągnąłem broń zza pasa i jako pierwszy wkroczyłem do środka, Marion i Ellen czekały na zewnątrz. Po wejściu delikatnie postawiłem pierwszy krok, było zupełnie ciemno. Chociaż bałem się, to coś popychało mnie wgłąb budynku. Po kolejnych krokach, wpadłem w żyłkę, na której zawieszone były puszki, narobiłem sporego hałasu. Nagle zabłysły reflektory, które rozświetliły korytarz.

 

-Stój w miejscu! - krzyknął mężczyzna ochrypłym głosem, zza oślepiających reflektorów.

-Nie mam wrogich zamiarów. - odpowiedziałem przerażony.

-Rzuć broń! Kładź się na ziemi i ręce za głowę!

 

Postąpiłem według rozkazu. Kątem oka widziałem, jak zbliża się do mnie mężczyzna wspierający się drewnianą laską.

 

-Czy ty jesteś Milton? Milton Gridis?

-We własnej osobie.

-Powstań więc! Tylko powoli, tak bym widział każdy twój ruch.

 

Podniosłem się z wilgotnej betonowej podłogi. Oczom mym ukazał się staruszek, z bujną siwą brodą i błyszczącą łysą głową. Na jego nosie wisiały okrągłe okulary, z jednym pękniętym szkiełkiem. Odziany był w czarny płaszcz, który zakrywał jego ciało od szyi do kostek.

 

-Jestem Adam Goldstein. Witaj Za Kurtyną przyjacielu. - rzekł starzec

-Moją tożsamość pan pewnie zna...

-Owszem.

-Chciałbym o coś spytać.

-Pytaj śmiało!

-Czy moja siostra i przyjaciółka będą tu bezpieczne?

-Tak, nie masz się o co martwić. Moi ludzie zaprowadzą je do wyznaczonego mieszkania.

-Mogę się z nimi zobaczyć?

-Tak synu. Jednakże najpierw musimy poważnie porozmawiać.

-O czym?

-Dowiesz się w swoim czasie. Teraz chodź za mną.

 

Adam nakazał zgasić reflektory swoim ludziom i zaczął prowadzić mnie wzdłuż korytarza na parterze. Szliśmy kilkanaście sekund, po czym starzec się zatrzymał i tupnął mocno w beton. Nagle zaczął się odsuwać masywny właz umieszczony w podłodze, który ukazał schody prowadzące prawdopodobnie do piwnicy. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Tajemnicze zejście oświetlone pochodniami biło przyjaznym ciepłem. W jego głębi słyszałem radosną muzykę odgrywaną na skrzypcach. Podążyłem za Adamem i jego ludźmi. Jak najszybciej chciałem się dowiedzieć, co ten brodaty mężczyzna ma mi do przekazania. Pierwszy raz w życiu czułem się ważny i dostrzeżony, jakbym był częścią jakiegoś dziwnego i szalonego planu...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania