Poprzednie częściPrzesyłka zza kurtyny - część I

Przesyłka zza kurtyny - część VII

OSAMOTNIENI

 

Udało nam się przedrzeć do Pretorii, tam w uliczkach czekali rewolucjoniści. Magazyn żywności, sporych rozmiarów, otoczony ceglanym murem, wysokim na około sześć metrów, robił wrażenie niemożliwego do zdobycia. Śmigłowce wisiały nad dzielnicą, rażąc światłem z reflektorów. Na murach magazynu stało tylko kilku ludzi, obsługiwali ciężkie karabiny maszynowe. Kule latały między blokami, wtapiając się w elewacje. Jedna z nich drasnęła mnie w policzek, szczęście stało po mojej stronie. Rewolucjonista, który mnie przyprowadził, miał pseudonim Sirius, dowodził stuosobową bandą. Był drugim człowiekiem "Za kurtyną". Od niego zależały dalsze losy rebelii. Nikt nie spodziewał się interwencji śmigłowców. Ostrzał z powietrza utrudniał nam szturm. Mieliśmy przełamać bramę główną, którą stanowiły, leciwe drewniane wrota. Sirius siadł pod jedną ze ścian, nerwowo skrobał głowę, wyrywając przy tym posklejane czarne włosy. Ci, którzy mogli, zgromadzili się wokół niego, każdy czekał na decyzję, ja również. Jeden ze zwiadowców dostarczył raport, który postawił nas w złej sytuacji. Zostaliśmy otoczeni przez spory oddział żołnierzy, szybkim marszem kierowali się do nas. Czas uciekał, Sirius powstał i podniósł do góry rękę. Wszyscy patrzyli na niego przerażonym wzrokiem. On stwierdził, że to jedyna szansa, krzyknął: "Do ataku, do ataku! Wysadzić bramę!" Niektórzy się cofali, już mieli porzucić karabiny, lecz Sirius groźnie warknął: "Dezercję uznaję za zdradę!" Nikt już nie myślał o ucieczce. Dowódca stanął na czele bandy. Prawie setka mężczyzn, uzbrojona w prowizoryczne karabiny, uderzyła wraz ze mną na bramę. Niczym dzikie zwierzęta polujące na ofiarę, wybiegliśmy z blokowisk. Jeden po drugim padali, ja również upadłem. Raniony w ramię wyłożyłem się jak kłoda. Ból był okrutny, pocisk z ciężkiego karabinu rozszarpał mi skórę. Widziałem jak Sirius dotarł z garstką ludzi pod bramę. Zdjęli dwóch żołnierzy ze stanowisk strażniczych na murach. Do zdobycia magazynu został jeden krok, czyli wrota. Śmigłowce nie przerywały ostrzału, ludzie Siriusa padali jak muchy pod bramą. Bezpośredni atak nie należał do rozważnych, jednakże wrota zostały przełamane poprzez mały wybuch, który roztrzaskał drewnianą bramę. Magazyn żywności należał teraz do nas. Garstka rewolucjonistów wdarła się do środka. Ostatkiem sił powstałem na równe nogi, za plecami miałem już sporą armię, która nie szczędziła kul. Biegłem pod ostrzałem, ci którzy nie byli w stanie uciekać, ginęli od pocisków lecących ze śmigłowca. Udało mi się przekroczyć mury. Wewnątrz panował chaos, pięcioosobowa grupa żołnierzy pilnujących magazynu, skapitulowała. Sirius rozstawił jeńców wzdłuż ściany, jednego ze spichlerzy. Każdemu po kolei posyłał kulę z pistoletu, w tył głowy. Mimo tego, że się poddali, to zostali zabici bez słowa. Każdy z nas milczał, przeżyło nas osiemnastu. Nie było czasu na odpoczynek, armia Tina Rodio poczęła wkraczać wgłąb magazynu. Sirius rozdał ładunki wybuchowe, rozłożyliśmy je przy spichlerzach. Spichlerze były dość solidne, zbudowane z pustaków, wysokie na dwa piętra. Zabarykadowaliśmy się w jednym z nich. W środku od podłogi po sufit stały regały, a na nich mnóstwo żywności i leków. Nikt nie wiedział jak to się skończy, czekaliśmy na kolejny krok.

"Poddajcie się!" - usłyszeliśmy kogoś z zewnątrz, krzyczał przez megafon. Sirius wyszedł na wyższe piętro i oznajmił przez małe okienko, że wszystko jest zagrożone wybuchem. W ręku dzierżył detonator, który pokazał żołnierzom Rodio, wychylając dłoń za okienko. Armia Tina miała widocznie zakaz niszczenia magazynu, w końcu to tutaj znajdowała się znacząca większość żywności Ultrio. Nasz dowódca był twardy w pertraktacjach, jego warunkiem było wycofanie wojsk i śmigłowców w ciągu pięciu minut. Kapitan wrogiej armii przystał na te warunki, nie miał innego wyjścia. Widzieliśmy jak wojsko opuszcza teren magazynu, wszystko należało do nas, lecz zostaliśmy tu uwięzieni. Sirius pocieszał nas faktem, że za kilka godzin ma przybyć wsparcie, na czele którego stoi sam Adam Goldberg. W ramach nagrody za mężną batalię, w której niestety się nie wykazałem, napełniliśmy żołądki jak nigdy. Pierwszy raz w życiu czułem, że zjadłem za dużo. Cóż za piękne uczucie! Mimo wszystko, rewolucja to piekło, nie spodziewałem się takiego przelewu krwi. Kątem oka spoglądałem na Siriusa, który w świetle świecy medytował z dala od grupy. Ciężar jaki na nim spoczywał, był na pewno okropny. Nie miałem zamiaru mu przerywać, chociaż chciałem zadać wiele pytań. Nagle jeden z rewolucjonistów do mnie podszedł i zaczął rozmowę.

 

- Nie kojarzę twojej gęby, skąd ty tutaj? - rzekł, skrobiąc się po gęstej brodzie.

- To zbyt długa historia... - odparłem, chcąc szybko zakończyć rozmowę.

- Tak. Na pewno jest długa. Skoro nie chcesz gadać to nie gadaj.

- Nie w tym rzecz. Po prostu jestem zmęczony.

- Jak każdy z nas. Pozwól że się przedstawię. - wyciągnął dłoń - Jestem Edwin.

- Milton.

- Rozumiem, że jesteś ranny i zmęczony. Jednakże pierwsza warta należy do ciebie.

- Nie mam nic przeciwko i tak nie zasnę tej nocy.

- Cha! Masz aż takiego pietra?

- Za dużo emocji...

- Nad ranem będziesz miał ich więcej kolego.

- Do czego pijesz? - zapytałem zdziwiony.

- Jeżeli pojawi się Goldberg, to ruszamy dalej.

- Dalej? Gdzie? Myślałem że to koniec!

- Z tego co słyszałem, to na skład broni i amunicji w Karatan.

- Karatan? Przecież to najlepiej strzeżona dzielnica tego miasta.

- Dokładnie. Jeśli ją złamiemy, wygramy wojnę.

- A jeśli przegramy, to trafimy do gazu, o ile wcześniej nas nie wystrzelają!

- O to się nie martw Milton, Rodio nie spodziewał się rewolucji na taką skalę.

- Myślisz, że wygramy?

- Nie mam pojęcia. Słyszałem że Goldberg ma tajną broń.

- Wierzysz mu?

- Nie mam już komu wierzyć. Wolę już zginąć w walce niż umrzeć jak pies.

- Odważne słowa Edwin. Wiesz co to za broń?

- Ponoć straszliwa, jeżeli jej użyje to Karatan zniknie.

- To musi być potężna!

- Na pewno, chociaż nikt z nas nie wie co to za broń.

- Może jądrowa?

- Wypluj te słowa.

- A jeśli tak jest? To dalej chcesz iść za Goldbergiem?

- Uważasz, że jest szaleńcem?

- Może nie do końca Edwin. Jest trochę podejrzany.

- Wiesz co, ta rozmowa zaczyna być niebezpieczna. Idź na wartę.

- Też tak myślę. Dobrej nocy.

- Nawzajem, jednakże ty postaraj się nie zmrużyć oka.

- Będę czuwał, bez obaw.

 

Wyszedłem na wyższe piętro po drabinie, łapiąc się szczebli jedną dłonią. Opatrzyłem sobie ranę, na szczęście pocisk przeleciał na wylot. Niestety nie czułem prawej ręki, była odrętwiała, chociaż miało to swój plus, bo nie czułem bólu. Bałem się tego, co może zajść w Karatan. Tajemnicza broń Goldberga jakoś mnie nie pocieszała ani nie dodawała motywacji. Wręcz przeciwnie, miałem już dość tej wojny. Czy nie może być normalnie? Myślałem o Marion i Ellen. Na pewno martwią się, że przepadłem i nie daję znaku życia. Marzę, by się z nimi zobaczyć. Jednakże teraz muszę trzeźwo stać na warcie, w tym małym okienku, z którego negocjował Sirius. Mam nadzieję, że jutro to piekło dobiegnie końca i Rodio przegra.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania