Poprzednie częściPrzesyłka zza kurtyny - część I

Przesyłka zza kurtyny - część V

KREW BLIŹNIEGO

 

Pokonałem kilka uliczek, by dotrzeć do głównej alei dzielnicy Cottonbo. Na przystanku tramwajowym, chyba jak na każdym przystanku w tym mieście o 6:00 stał tłum zmęczonych ludzi. Czułem się nieswojo, przez tykające bomby wiszące na mnie. Nadjechała trzynastka, niespokojnym krokiem wpadłem do środka. Wokół unosił się fetor spoconych ludzi, co chwilę ktoś się o mnie ocierał. Nerwowo wodziłem wzrokiem wokół, miałem przeczucie, że ktoś mnie obserwuje, chociaż byłem pewien, że nikt nie wie o moich zamiarach. Zacząłem modlitwę do kogoś z góry, kiedyś słyszałem od ojca o religiach. Mówił, że Wojna Ostateczna wybuchła właśnie przez religie i prawa stanowione przez nie. Nie wiem jak dokładnie nazywały się te kulty, ani jak nazywali się bogowie. Wiem jedno, że zaczęto od przelania krwi bliźniego, człowiek z istoty rozumnej zamienił się w bestię. Przez to wszystko świat wygląda jak wygląda - potwornie. Do tej pory radioaktywne deszcze dziesiątkują ludzi w Ultrio poprzez dziwaczne choroby, ziemia jest jałowa, jedynie kukurydza opiera się tym ciężkim warunkom ale nie w tym roku. Czy wszyscy tu umrzemy? Głód jest największym wrogiem, ścisk w żołądku to okrutny ból. Moje przemyślenia przerwało to, iż musiałem wysiąść. Dotarłem do pracy. Zakład "Zafir" znajdował się przy głównej alei. Otaczał go drut kolczasty, a na bramie stało dwóch żołnierzy, którzy sprawdzali pracowników pod względem sprawności fizycznej. Jeżeli ktoś ledwo stał na nogach, był zabierany do "Kąta", gdzie na pewno uśmiercano osłabionego nieszczęśnika. "Kąt" to mały drewniany domek z płaskim dachem, umiejscowiony w rogu między drutem kolczastym za zakładem. Nigdy nie chciałem tam trafić, dlatego gdy źle się czułem, a bywały takie dni, to nacinałem sobie palec by upuścić krew, krwią nacierałem policzki, by nie wyglądać blado. Tym razem rozgrzewał mnie trunek z podziemnego baru, moje samopoczucie było niezłe, chociaż strach zaglądał mi w oczy. Spokojnie wyczekiwałem kontroli, stojąc w kolejce. Gdy doczekałem swojej chwili, przekroczyłem bramę bez żadnego problemu. Kierownik odrazu przydzielił mnie na montaż drzwiczek, wszystko złożyło się idealnie, ponieważ montaż ten odbywał się na pierwszym piętrze. Musiałem czekać do przerwy, wtedy to miałem pięć minut, by niezauważalnie rozmieścić ładunki. O 10:30 zadzwonił dzwonek. Wszyscy szybko opuszczali stanowiska, by zaznać chwili wytchnienia. Ja pozostałem na stanowisku, udając, że dokańczam smarowanie zawiasów w drzwiczkach. Sytuacja nadal była na moją korzyść. Rozejrzałem się wokół, by sprawdzić czy nikt mi nie zagraża. Na pierwszym piętrze zrobiło się pusto, jedyną osobą, która chodziła między masywnymi filarami był kierownik. Szybko wyciągnąłem ładunki z uniformu. Były to plastikowe tabliczki z zegarem cyfrowym, bardzo małe i cienkie - mniejsze niż tabliczka czekolady. Rozmieszczałem je ostrożnie, u podstaw kolumn, tak aby nie rzucały się w oczy. Kierownik krążył po piętrze, jednak mądrze go unikałem. Dzwonek zadzwonił ponownie, wypełniłem swoją misję, teraz musiałem tylko czekać na koniec dnia roboczego. Wszystko przebiegło idealnie, im bliżej byłem końca pracy, tym bardziej chciałem zobaczyć jak manufaktura ulega zniszczeniu. Jedno z piekieł tego miasta przestanie istnieć. Krew bliźnich, przelana przez Tino Rodio nie zostanie zapomniana. Zafir zadrży, zadrży całe Ultrio. Niech żyje rewolucja!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania