Poprzednie częściSkok nad Vantau #1

Skok nad Vantau #4

Jechali z dużą prędkością, nie zważając na nierówną i dziurawą piaskową drogę. Przemyślenia Alberta przerwał ogromny huk, pisk hamulców i zatoczenie przez pojazd półkola na trakcie. Jego ciało poturlało się i uderzyło o plandekę. Nie wiedział co się dzieje. Nastąpiła krótka seria z broni maszynowej oraz odgłos potłuczenia szyb. Drzwi wozu otworzyły się, po czym padły pojedyncze strzały z rewolweru. Z drugiej strony odpowiedziano ogniem i okrzykiem bojowym "Attaque!". Nastąpił zmasowany ostrzał, kule zaczęły świstać wokół ciężarki, kilka z nich przewierciło płachtę. Obok wystrzałów z broni doszło do niedalekich wybuchów granatów bądź materiałów wybuchowych i kolejna komenda "Avant! Avant!", po której kilkunastu ludzi ciężkim krokiem naparło naprzód. Chwila, moment i....nastąpiła cisza. Zamilkły wystrzały, zamilkli ludzie, zamilkły wybuchy. Atmosferę opanował niezmącony spokój, mimo że chwilę wcześniej doszło do ostrej wymiany ognia. Albert trzymał się kurczliwo podłoża i oczekiwał na rozwój wydarzeń. Widział w tym światełko w tunelu i ratunek dla siebie. Nie zawiódł się. Klapa ciężarówki głośno opadła a na pakę weszli jacyś ludzie, którzy po rozejrzeniu się od razu zwrócili uwagę na związanego Anglika.

 

-Mon captain! Mon captain! Znaleźliśmy jakiegoś człowieka! - Zakomenderowali do tyłu.

 

Do środka weszła kolejna osoba, Albert zobaczył przez prześwitujący worek pod wpływem słońca ,że analizowała każdy zakątek paki w poszukiwaniu czegoś, czego jednak nie znalazła. Z tego powodu na jego twarzy zarysował się wyraz niezadowolenia. Dopiero po chwili skupił się na leżącym Angliku, którego gestem ręki nakazał podwładnym rozwiązać. Uwolnione od narzuty oczy od razu skierował na wybawicieli. Dowódcą o stopniu kapitana był mężczyzna w podeszły wieku, z gęstą, siwą brodą o krótkim ustrzyżeniu. Co ciekawe miał na sobie jasny,najwyraźniej francuski mundur oraz dopasowane kolorystyką krótkie przed kolano i szerokie w nogawkach spodenki.

Reszta żołnierzy, jeżeli można ich tak nazwać, w liczbie trzech nie miała już uniformów wojskowych, byli ubrani w zwykłe cywilne ubrania, przy czym jeden z nich miał beret. Na wyposażeniu mieli karabiny Berthiere, rewolwery MAS oraz kilka granatów przyczepionych do skórzanych pasków, ściskających przetarte szare bądź czarne spodnie na kant. I tutaj nastąpiła druga niespodzianka. Jednym z tych trzech mężczyzn był Philippe, który ze zdziwionymi ślepiami wbijał się w Alberta. Jego zaskoczenie było tak duże, że rozpostarł usta. Obaj przyglądali się sobie, lecz żaden nie odważył się odezwać. Inni zauważyli to i zmieszali się. Dziwną sytuację przerwał kapitan.

 

-A Ty kim jesteś? Bo z pewnością nie bronią której oczekiwaliśmy w tej transporcie - Rzucił, gładząc brodę.

-Mon captain, to Anglik którego wczoraj odebraliśmy z plaży! - Wtrącił się nagle Francuz, który sprawiał wrażenie jakby dopiero się ocknął.

-Nie wcinaj się w rozmowę starszego szarżą! - Skarcił dowódca żołnierza, przez co ten pobladł i powrócił do niewzruszonej postawy.

-Albert Taylor, Anglik jak zauważył Philippe.

-Co tutaj robisz, to nie dobre miejsce na picie herbaty - Zakpił.

-Nie jestem tutaj aby pić herbatę, której na prawdę nie znoszę - Obruszył się - Jestem dziennikarzem.

-No to wybrałeś złe miejsce na dziennikarzenie .Z jakiego powodu się tutaj znalazłeś w tej ciężarówce?

-Sam chciałbym wiedzieć - Zauważył, masując sobie nadgarstki które miał ściśnięte sznurem.

-Wyjdźmy z tej cholernej ciężarówki - Stwierdził kapitan i zakręciwszy do tyłu, zeskoczył z paki. Za jego przykładem reszta osób obecnych w środku zrobiła to samo.

 

Albert po wyjściu na zewnątrz w pierwszej kolejności zwrócił uwagę że znalazł się na drodze, wiodącej przez dżunglę. Po obu stronach roztaczały się drzewa oraz gęste zarośla, w których siedzieli ukryci Francuzi. Na wprost jak ustawiony był pojazd stało skalne wzniesienie, na którym zamontowany był słyszany wcześniej ckm. Przednia szyba ciężarówki była rozbita na drobny mak. Kierowca leżał zabity, z wbitą w kierownicę głową. Jego współtowarzysz, któremu udało się przeżyć serię z broni maszynowej, leżał w kałuży krwi na drodze, trzymając w ręku rewolwer.

 

-Więc jaki był powód?-powtórzył pytanie siwy mężczyzna.

-Wzięli mnie za szpiega, dlaczego? Nie mam pojęcia - Dla wszelkiego bezpieczeństwa dodał - Że nim nie jestem może natomiast potwierdzić Philippe. W ogóle, może mi pan wytłumaczyć co tu się dzieje?

-"Co tutaj się dzieje?" - Zacytował - Dobre pytanie, też chciałbym znać na nie odpowiedź. Spokojnie synku, wierzę Ci.

Określenie "synku" w stosunku do trzydziestojednoletniego mężczyzny, było raczej nie na miejscu. Aczkolwiek można było to wybaczyć staruszkowi, który najwidoczniej miał modę do nazywania tak młodszych od siebie.

-Dobre i to - Rzekł z ulgą Albert.

-Najprościej mogę Ci to wytłumaczyć że doszło do drugiego zamachu stanu. Cała ta konferencja w Pappicie to był pic na wodę, zasłona dymna dla spiskowców. Nie doceniliśmy ich.

-ICH, znaczy kogo? - Zapytał z dociekliwością, przy czym kapitan nie zrozumiał pytania i się pogubił.

-Rassemblement des populations vantauens, w skrócie RDPV. Komitet mający na celu obronę praw i interesów rdzennych mieszkańców wyspy - Pośpieszył z odpowiedzią

jeden z partyzantów.

-Jak do tego dokładnie doszło? - Dalej drążył temat.

-Nie wiemy jak do tego doszło, bo przecież NAS TAM NIE BYŁO - Podkreślił oficer, który znów przejął pałeczkę prowadzenia rozmowy - Przepuszczam że dokonali ataku na salę konferencyjną i wszystkich deputowanych aresztowali bądź zabili. Po drogach porozstawiali patrole zorganizowanej w naprędce gwardii i aresztują każdego podejrzanego. Mają pod kontrolą praktycznie całą wyspę. Nie do wiary że tak łatwo daliśmy się wykiwać.

-A was czemu nie złapali?

-Złapać nie złapali ale mało brakowało. Część z nas także miała udać się na spotkanie, lecz wcześniej zostaliśmy poinformowani przez anonimowe źródło o ataku bandytów na farmę. Alarm okazał się fałszywy, lecz dzięki temu uniknęliśmy zasadzki. Providence de Dieu veille sur nous (Opatrzność Boża nad nami czuwa) najwyraźniej.

W tej chwili do grupy podbiegł mężczyzna w okularach o okrągłej ramce, trzymając wystawnie na rękach dosyć inną niż wszyscy mieli broń.

-Mon captain, proszę spojrzeć co znalazłem w szoferce! - Wyciągnął jeszcze bardziej do przodu ręce trzymaną "maszynkę".

-Roussilion, co Ty mi pokazujesz! To zwykły pistolet maszynowy! Nikogo nie obchodzą Twoje fascynacje wszystkim co strzela ołowiem - Rzucił oburzony kapitan

w stronę podwładnego.

Francuz wydawał się dosyć dziwny. Z postury był średniego wzrostu, lecz sprawiał wrażenie niższego z powodu garbu.Trzymając tą broń w rękach, w jego oczach można było dostrzec radość jak u dziecka po dostaniu lizaka. W stosunku do niego określenie "ekscentryk" , pasowało jak ulał.

-To nie jest zwykła pukawka, to japoński pistolet maszynowy Typ 100 z okresu drugiej wojny światowej. Wyprodukowano relatywnie niewiele egzemplarzy, a na ich wyposażeniu były jedynie specjalne jednostki Cesarskiej Armii, dokładnie spadochroniarzy oraz Kempeitai. Ten jest jeden a znalazłem jeszcze trzy następne w środku. I nasuwa się pytanie, skąd Ci Polinezyjczycy wzięli tą broń? - Mówił to z takim podekscytowaniem, że co jakiś czas zająkiwał się, po czym nabierał powietrza i dalej kontynuował.

-Może gdzieś wykopali albo odkurzyli w starych magazynach - Rzucił lekceważąco jeden z Francuzów.

-Wątpliwie i nie możliwe. Wyspę w 45' zajęli amerykańscy spadochroniarze. Wzięli garnizon dosyć szybko i sprawnie, bez większego oporu. Cały oddział Kempeitai dostał się do niewoli a całą zdobytą broń zabrali ze sobą, gdy przekazali Vantau z powrotem Francji - Zauważył Philippe.

-Messieurs, nie czas na pogaduszki i zagadki historii! Trzeba się stąd zbierać, nie wiadomo czy nikt nie słyszał wybuchów. Za chwilę ruszamy - Przerwał dywagacje dowódca - Tassigny - Wskazał palcem na Philippa - Będziesz odpowiadał za naszego gościa - Po czym udał się w stronę reszty partyzantów.

-Dobrze znasz się na broni - zwrócił się Albert w stronę Francuza w okularach, wykorzystując chwilę jeszcze wolnego czasu.

-Byłem kwatermistrzem w legii - Odparł z zająknięciem się na słowie "kwatermistrz". Najwyraźniej miał wadę wymowy.

-Zbierajcie się! Idziemy! - Padł rozkaz od strony pobliskich zarośli, w których sformował się cały oddział partyzancki, gotowy do wymarszu.

-No to idziemy - Skwitował Philippe.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Ooo widzę poszedł ogar z myślnikami, petarda! Fajna dynamika walki, widziałem turlającą się ciężarówkę, strzały wybuchy. Poczułem też dawkę humoru. Zagadka z pukawkami na końcu, dobrze wprowadza w następny rozdział. Chyba będzie 5, ale zobaczę co dalej ludzie powiedzą, i się dostosuje. Pozdro
  • BreezyLove 27.03.2015
    Zazwyczaj nie czytam opowiadań tego typu, ale to czytam i czytam z dużą ciekawością :) daję 5
  • James Braddock 27.03.2015
    dzięki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania