Skok nad Vantau #7
-Nie wiesz co się stało z Jeanem i Marcelem? - Zapytał w końcu Philippe'a.
-Nie, niestety nie wiem i boję się najgorszego... - Odparł z uniżonym głosem.
-Bądźmy dobrej nadziei - Stwierdził dziennikarz.
Błaznowaniu nie było końca, teraz już wszyscy zgromadzeni Francuzi oddawali się hulance. Wielu z nich dobrało się w pary i tańczyło razem a raczej próbowało tańczyć coś w stylu walca. Oczywiście wszystko w żartach. Sztabowcy powrócili do swojej żmudnej pracy, przy okazji nadal się śmiejąc i kręcąc głowami. Wyjątkiem był Roussilion, który przyglądał się wszystkiemu dosyć sceptycznie, szorując brudną szmatą starego Thompsona i co jakiś czas podciągając na nos spadające, okrągłe okulary.
Płyta winylowa obracała się a z gramofonu wydobywały się dalej słowa piosenki:
"Il dit: "Rappelle-toi tes amours
Rappelle-toi puisque c'est ton tour
'y a pas d'raison pour qu'tu n'pleures pas
Avec tes souvenirs sur les bras...
" Et moi je revois ceux qui restent
Mes vingt ans font battre tambour
Je vois s'entrebattre des gestes
Toute la comédie des amours
Sur cet air qui va toujours"
-Strasznie dziwny ten wasz kwatermistrz - Wskazał Albert na mężczyznę czyszczącego broń.
-Francois? On zawsze był taki odkąd go poznaliśmy. Nie wiadomo czy taki był czy później... - Zatrzymał się na chwilę aby pomyśleć nad użyciem właściwego słowa, które po chwili znalazł - ... Zdziwaczał. Oddaje się tylko pracy. Po zsyłce tutaj pracował w porcie jako zarządca. Mieszkał z dala od miasta i kolekcjonował pukawki, które znalazł albo kupił na wyspie. Chociaż, chociaż - Przerwał - Chodziła pewnego razu plotka że uciekając przed kimś szedł przez pustynię, praktycznie bez wody i pożywienia, w ogromny skwarze, po czym został znaleziony półprzytomny.I że po tej wędrówce sfiksował. Ale kiedy to było? Kto go ścigał? Tego nikt nie wie a to chyba wyssana z palca historyjka, nawet nie wiadomo od kogo poszła.
-A Ty jaką skrywasz tajemnicę przeszłości? - Zwrócił się w stronę Legionisty, wykazując się dociekliwością.
-Ja? - Odrzekł nieśmiało - No wiesz...jak każdy miałem swoje wcześniejsze życie... - Zaczął gubić słowa i mącić się w tym co mówi, widocznie nie chcąc odpowiedzieć na pytanie.
-Nie próbuj się wymigiwać, jak mamy być towarzyszami broni musimy wiedzieć coś o sobie - Dalej naciskał Anglik.
-C' bien - Zgodził się - Od dziecka mieszkałem w Nowym Orleanie w rodzinie francuskiej. Moi rodzice zmarli gdy byłem mały, wychowywałem się głównie na ulicy. Gdy w Stanach wprowadzono prohibicję i wybuchł Wielki Kryzys zacząłem parać się szmuglowaniem wódy z Karaibów. Z czasem założyłem własną siatkę przemytową. Wiodło się całkiem nieźle ,ale zadarłem tym samym z lokalnym bossem. Zostałem zmuszony do ucieczki. Najpierw udałem się na Kubę, lecz szybko przekonałem się że było to zły pomysł. Na wyspie ów człowiek miał rozległe kontakty i cudem uniknąłem śmierci. Potem była Martynika z której chciałem odpłynąć do Francji. Tylko że znalazłem na wyspie biuro rekrutacyjne Legii Cudzoziemskiej i stwierdziłem że tam się najlepiej ukryję. Początki były trudne, aczkolwiek z czasem pokochałem służbę. Taka moja historia - Stwierdził podnosząc wzrok z ziemi.
-Można by z tego napisać książkę - Zażartował Albert, czym odpowiedział także Francuz. Na tym rozmowa się skończyła.
Zapadał zmrok. Świecące ostrym,czerwonym blaskiem słońce zastąpił księżyc emitujący lekkim światłem, które odbijało się w wodzie. Oboje dostali w kwaterunku trójkątny namiot, niedaleko wodospadu. Cisza i mrok ogarnęły obóz. Wszelkie ogniska rozkazem dowódcy zostały ugaszone, aby zamaskować obecność oddziału w tym miejscu. Co kilka godzin partyzanci zmieniali się wartą, jedni wstawali, drudzy kładli . Tego obowiązku nie miał jednak Anglik,
którego traktowano jak prawdziwego gościa.
Komentarze (3)
https://www.youtube.com/watch?v=2bmEDkIFq_E
Dzięki Burton za komentarze, na Ciebie można liczyć ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania