Poprzednie częściSkok nad Vantau #1

Skok nad Vantau #5

Przedzierali się kolumną przez gęste zarośla, maszerując w pewnym rozproszeniu od siebie, uszykowani parami. Gęste konary roztaczały barierę nad głowami, barierę która przepuszczała tylko między szczelinami blask słońca. Nadawało to ciemności miejscu, przez które przyszło im iść. Nie zważając na to podłoże było usiane różnorodnymi kwiatami, krzewami, trawami zaczynając od paproci na aloesach kończąc. Zwierzęta w tych warunkach czuły się świetnie, jaszczurki przebiegły między ich nogami, jakby demonstrując tu swoją obecność i władzę. Ptaki, jakże nie można o nich nie wspomnieć- piękne, dorodne, ustrojone w kolorowe piórka siedziały na łodygach drzew i bacznie obserwowały "obcy element" przemierzający królestwo natury, po czym nagle zrywały się całymi stadami

w lot ponad dżunglą. Gęsto rosnące paprocie lekko przechylały się, targane wiatrem który przynosił ulgę w ten gorący dzień. Trawa potężna i gruba była prawdziwą udręką dla maszerujących. Posplatywane w wytrzymałe kłącze związywały buty, natomiast szerokie łodygi wbijały się w nogi. Tymczasem z tyłu rozległ się potężny wybuch. Wystraszony Albert odwrócił się i ujrzał ogromny, czarny, kłębiący się podmuch dymu. Od razu zwrócił się w kierunku kompana, lecz zauważył że ten niczym nie wzruszony idzie dalej.

-Co to?! - Rzucił z oddali.

Ten odwrócił się i ze spokojem odparł.

-Chyba nie myślałeś że zostawimy od tak ciężarówkę na drodze? - Ponownie ruszył , dodając - Chodź bo jeszcze się zgubisz.

Anglik kilkoma dłuższymi susami zbliżył się do Francuza. Powoli zaczynał rozumieć że przez jakiś okresu czasu przyjdzie mu żyć w warunkach partyzanta, ściganego, ukrywającego się. Pojął w jakim niebezpieczeństwie oraz bagnie się znalazł. Nurtowało go jednak jedno zasadnicze pytanie, na które oczekiwał odpowiedzi ze strony współtowarzysza.

-Możesz mi jedno wytłumaczyć? - Zwrócił się do Legionisty, idąc z nim krok w krok.

Mężczyzna jednie skinął niemrawo głową na przyzwolenie, z którego dziennikarz skorzystał.

-Czy wy coś przede mną nie ukrywacie? Bo wszystko jakoś mi się wiąże w jedną całość, on był kwatermistrzem w Legii - Wskazał na Roussiliona - Ty legionistą, natomiast pan kapitan, jak się do tego staruszka zwracacie ,nosi mundur armii francuskiej. O co się tutaj rozchodzi?! - Rzucił ze złością, pogubiony w całym zamęcie i chaosie.

Żołnierz głośno wzdychnął, będące oznaką wpadnięcia w zakłopotanie. Po chwili zastanowienia postanowił odpowiedzieć.

-Większość z nas jest byłymi legionistami. Służyliśmy razem w Trzecim Regimencie Legii Cudzoziemskiej, przeszliśmy razem szlak bojowy w Afryce, wraz z zakończeniem wojny zostaliśmy wysłani jako jedni z pierwszych do Indochin, gdzie pozostaliśmy. Wraz z kryzysem politycznym i odsunięciem de Gaulle postanowiliśmy zbuntować się ,w ramach zademonstrowania sprzeciwu. Na czele przygotowań stanął kapitan Montcalm, którego przed chwilą poznałeś. Gdy nadszedł planowany dzień wszystko z początku szło gładko, opanowaliśmy koszary oraz

skład broni. Na przeszkodzie stanął jednak dowódca całego oddziału, który został wcześniej poinformowany o naszych planach. Zabarykadował się z oficerami w sztabie i przez kilkanaście godzin blokowali nasze posunięcia. Następnego dnia miasto w którym stacjonowaliśmy zostało otoczone przez siły gubernatora. Nie chcieliśmy rozlewu krwi, dlatego skapitulowaliśmy. Normalnie groził nam pluton egzekucyjny, aczkolwiek dostaliśmy szansę udania się na

wygnanie, pod warunkiem że to co się stało zachowamy dla siebie, aby nie zepsuć legendy karnej i zdyscyplinowanej Legii. I tak tutaj trafiliśmy. Staremu pozwolili zachować mundur, dla niego było to całe życie. Teraz rozumiesz?

-Dziwi mnie jeden fakt. Nie zastanowiono się że grupa przeszkolonych i z doświadczeniem ludzi, zesłanych w jedno miejsce postanowi ponownie zbuntować się?

-Przewidziano to. Dlatego skierowano na Vantau de Velideasa, który jako były oficer Vichy miał nas trzymać w garści. Okazał się jednak skrytym zwolennikiem generała i szybko nawiązał z nami nić porozumienia.

-Teraz wszystko jasne - Rzekł - Ale czy było to warte stracenia dotychczasowego życia? Warte stania się banitą? I wszystko w imię czego? Polityka?

-De Gaulle to nie zwykły polityk, to generał i patriota który jedynie może zwrócić Francji honor i twarz - stwierdził pewnie - Co wy w ogóle Brytyjczycy wiecie? Nie skompromitowaliście się współpracą z Hitlerem i do końca wojny rozdawaliście karty wspólnie z Rooseveltem i Stalinem. Sam Keitel przy podpisywaniu kapitulacji stwierdził

że jesteśmy także stroną przegraną. Francji potrzebne są głębokie reformy i osoba która scali wokół siebie naród. A on jest taką osobą.

-Może czas zejść ze sceny?

-Nie bądź śmieszny, jesteśmy w takim samym położeniu. Wojna wyczerpała nasze kraje, przez co nie jesteśmy w stanie skutecznie utrzymywać kolonii. Ale ani my, ani wy nie mamy zamiaru wyzbywać się mocarstwowej pozycji - Odparł lekko rozbawiony.

-Masz rację, aczkolwiek siła tu nie pomoże, pozostaje jedynie droga układów. Jeżeli zaczniecie konfrontować się ze wszystkimi koloniami dojdzie do jeszcze większej zapaści.

-Droga układów powiadasz? - spojrzał w stronę Anglika - I co niby uzyskaliście z dania Indiom niepodległości? Ten kraj zrzucił w pełni zależności od Brytanii a wy straciliście najcenniejszą z zamorskich posiadłości! Po prostu poddaliście się bez walki.

Dziennikarz przez chwilę nic nie mówił, poniekąd zgadzał się ze swoim rozmówcą a zarazem nie.

-Tak, poddaliśmy się - w końcu powiedział - Ale uniknęliśmy tym samym długiej, bezcelowej i męczącej wojny, takiej jak waszej w Indochinach. Zachowamy sobie tylko część tortu, aniżeli pysznie cały dla siebie i wyjdziemy na tym lepiej.

Słowa te poirytowały mężczyznę i tylko parsknął, przyśpieszając krok, co uczynił także jego współtowarzysz.

-Nie sądzisz że wasze postępowanie jest nieracjonalne? - Kontynuował przeskakując na inny temat - Chcecie Francji silnej z należytą pozycją, natomiast sami doprowadzacie do wybuchów w jej środku, działając tym samym na jej szkodę.

Legionista nie wytrzymał, nagle zatrzymał się i spojrzał ostrym wzrokiem w rozmówcę, przyciskając do jego torsu palec.

-Posłuchaj - Warknął - Przez kilkanaście lat służby nauczyłem się w Legii że jeżeli podstawowe metody nie działają, trzeba sięgnąć po te niekonwencjonalne - Na moment przerwał aby spojrzeć jak bardzo oddalili się od grupy, po czym gdy stwierdził że na niewielką odległość, dalej ciągnął - Nie mamy zamiaru tworzyć nowego

państwa, chcemy powrotu do metropolii, jeżeli ta nawróci się na dobrą drogę i zainteresuje nami. A nasz bunt ma temu służyć!

 

Anglik teraz stał sam w zaroślach, gdyż jego kompan pobiegł w stronę reszty partyzantów. Próbował pojąć tych wszystkich ludzi, którzy walczą o niby taki błahy skrawek świata, ledwo widoczny na mapie. Z jednej strony zamorscy kolonizatorzy, którzy przybywszy tu wszystko zmienili na swoją modłę a zarazem przynieśli światło cywilizacji do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Z drugiej strony autochtoni, od wieków ludność miejscowa rządząca wyspą, dopóki jej nie "odkryli" agresorzy zza wód. Do tamtego czasu lud prymitywny, żyjący jak pierwotni w prehistorii, dziś wykorzystujący osiągi cywilizacyjne swoich nieprzyjaciół i ledwo utrzymujący tradycyjny porządek tej ziemi. Nie zapowiadało to nic dobrego.

Następne częściSkok nad Vantau #6 Skok nad Vantau #7

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania