Poprzednie częściSkok nad Vantau #1

Skok nad Vantau #6

Dotarli do pięknie umiejscowionego wodospadu wypływającego ze skały i tworzącego poniżej małe źródełko, otoczone naprzemiennie krzewami i palmami, pośród których rozłożone były namioty oraz najwyraźniej punktu dowodzenia, ulokowany pod płachtą rozciągniętą na czterech palach, nie osłoniętych po bokach.

Po obozie krążyli uzbrojeni ludzie nie zwracający większej uwagi na przybyłą grupę, oprócz wartowników rozstawionych pomiędzy pniami drzew i odkrytego stanowiska ogniowego rozlokowanego na skale. Dowódca oddziału od razu skierował się w kierunku prowizorycznego sztabu, gdzie dwie osoby stały nad stołem i coś

zaznaczały, dyskutując przy tym głośno. Tymczasem Alberta po plecach poklepał Philippe, najwidoczniej dążący do pogodzenia się.

 

-Wybacz tą agresję z mojej strony - Zaczął - Nie lubię po prostu sprzeciwu i innego zdania niż moje - Próbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło.

-Okej, nie ma sprawy - Odparł - Polityka ma to do siebie że wywołuje różne reakcje. I nie martw się, mam duże o tym pojęcie - Mrugnął okiem do towarzysza.

Zadowolony Francuz objął kompana za szyję i poprowadził w stronę ogniska, wokół którego były porozstawiane nie najlepszej jakości krzesła, co poniektóre pozajmowane.

-Pierre! - Rzucił do zgiętego w namiocie mężczyzny, który krzątał się w środku - Masz trochę whisky dla mnie i mojego kolegi?

Sylwetka od razu się wyprostowała i skierowała wzrok ku nim odpowiadając.

-Coś tam się znajdzie, a cóż to za convie ? - Machnął głową mając na myśli Anglika.

-Dziennikarz z samego Londynu, wzięty przez te bydło za szpiega - Zaśmiał się z pogardą.

-Zaraz poszukam! - Odrzucił odpowiadając śmiechem.

 

Usiedli na wspomnianych stołkach które bujały się dosyć niebezpiecznie. Niektórzy z siedzących grali w karty, rozmawiając przy tym swobodnie. Inni po prostu siedzieli aby siedzieć i popatrzeć w ogień. Zza jeziorka, w miejscu dowodzenia kapitan prowadził dobitną echem debatę z dwoma innymi oficerami. Albert podsłuchał

strzępki rozmowy i zdołał je jakoś poskładać w całość. Trójka wymieniała się zdobytymi informacjami, podawali sobie miejsca które zostały obsadzone przez siły RDPV i ilu ochotników zdołali zwerbować poprzez sprowadzenie do obozu. Nasłuchiwanie przerwał Pierre, który przyniósł trzy flaszki wypełnione brązową zawartością. Każdy z nich dostał po jednej, odkręcili korek i sięgneli po łyku, po czym syknęli z zadowolenia.

 

-Nie tak dobra jak irlandzka ale niczego sobie - Stwierdził bohater - Zawsze myślałem że wy Francuzi tylko pijecie te swoje wino - Zachichotał a razem z nim

dwóch towarzyszy.

-No popatrz Philippe, że dostał to jeszcze narzeka - Zażartował - A tak na serio mężczyzna nie pogardzi żadnym dobrym alkoholem, a whisky tutaj na Pacyfiku

w bród - Przechylił butelkę i napił się jeszcze. Szybko jednak przerywał i zaczął mówić - Pardonner, nie przedstawiłem się. Jestem Pierre - Podał rękę

dziennikarzowi.

-Miło mi poznać - Odwzajemnił się gestem.

-Co dokładnie poddanego Jej Królewskiej Mości przygnało aż tutaj? - Zapytał marszcząc brwi.

-Dokładnie to miałem być wysłannikiem The Times na Konferencję w Papicie. Ale wszystko się wzięło popieprzyło już pierwszego dnia z wiadomych przyczyn.

-Nikt nie sądził że tak potoczą się sprawy i z dnia na dzień dojdzie do zamachu stanu - Rzekł Legionista jakby próbując pocieszyć kompana.

-Co racja to racja - Odparł biorąc dużego łyka, po czym skrzywił się i dodał - Mocne.

Nowo poznany Francuz szturchnął rodaka wskazując na Brytyjczyka. Razem głośno zaśmiali się z usłyszanej uwagi

-Tutejsze jest wysoko procentowe, to nie żaden sikacz przyjacielu, także nie pij zbyt szybko i dużo - Stwierdził - Najlepiej nie wypij wszystkiego, zachowaj trochę na później gdyż to moje ostatnie zapasy a przez ten cały burdel będzie trudno skołować nowy.

 

I w tej chwili za ich plecami rozległa się płynąca niczym spokojne morze melodia, a zaraz po niej słowa śpiewane po francusku żeńskim głosem. Można było tylko usłyszeć:

 

"Padam... padam... padam...

Il arrive en courant derrière moi

Padam... padam... padam...

Il me fait le coup du souviens-toi

Padam... padam ...padam...

C'est un air qui me montre du doigt

Et je traîne après moi comme un drôle d'erreur

Cet air qui sait tout par coeur"

 

Albert wsłuchawszy się odpłyną, niesiony falami piosenki. Gdy powrócił otworzył samoistnie zamknięte oczy i zwrócił się w stronę osób siedzących razem z nim.

-Edith Piaf "Padam Padam" - Wymieniając utwór mówił to z tak ogromną rozkoszą, że porównywalną do dnia spędzonego w najdroższym londyńskim hotelu - Piękna piosenka. Tylko skąd wzięliście gramofon?

-Armand z wioski Chevalliers Colline przytargał go ze sobą. Ma chłop łeb na karku i wie jak zorganizować rozrywkę - Zarechotał Pierre po czym udał się w stronę źródła muzyki, gdzie zgromadziło się kilku partyzantów śpiewających pod melodię, do których dołączył przy okazji robiąc z podniesionymi rękoma piruety w tańcu z niewidzialną osobą. Wszyscy śmiali się od ucha do ucha z tych popisów. W obozie panowała radosna atmosfera. Udzieliła się ona także wartownikom ze skały którzy klaskali i gwizdali w uciesze. Nawet kapitan z oficerami odciągnęli wzrok od map i poczęli przyglądać się zabawie, wyrażając uśmiechami jej aprobatę.

Następne częściSkok nad Vantau #7

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • a whisky tutaj na Pacyfiku w bród - weź mi wtedy ze dwie kraty przywieź heh.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania