Wyznania proletariusza cz. 2
PAPIEROSY
Grać w piłkę już nie chcieliśmy. Za dużo dumy było w naszych sercach, za dużo podniety z wymierzenia sprawiedliwości. Ciężka to kara, ale sprawiedliwa. Chudy musiał iść do domu, więc zostaliśmy we trójkę. Siedzieliśmy na trzepaku to znaczy ja i Tobiasz siedzieliśmy machając nogami, Mapet wisiał zaczepiony pod kolonami, głową w dół. Rozmawialiśmy o tym o czym zwykle rozmawiają takie podrostki jak my.
Próbowaliście już szlugów? Spytał Tobiasz.
A co to? Nie wiedział Mapet.
No papierosy. Odparł Tobiasz.
No jasne, że papierosy. Powtórzyłem udając, że wiedziałem, bo jakoś tak głupio nie wiedzieć. Powiedziałem, że Ojciec mi dał pociągnąć, raz dał i raz paliłem, ale nie do końca było to prawdą. Prawdą było to, że ojciec mi spróbować papierosa dał, fakt. Ale paliłem też raz drugi i ten drugi raz był dla mnie kompromitujący i niezwykle wstydliwy. Wszystko przez chłopaka o ksywie Ucho. Ucho był rówieśnikiem Chudego, czyli był starszy ode mnie o jakieś trzy lata, czyli był starszy wtedy o wieczność, bo trzy lata w dziecięcym wieku to wieczność. Ucho nie był taki szczupły jak Chudy, ale miał za to odstające uszy. Ucho wtedy jeszcze nie zadawał się z dzieciakami. Tego dnia zrobił wyjątek. Było to jakoś wcześniej, może ze dwa lata wcześniej, ciężko określić. Na pewno było lato i były wakacje i był to poranek, letni, ciepły i słoneczny taki wymarzony poranek, albo taki jakie się miło wspomina, ma się miłą reminiscencje. Ucho zapytał czy próbowałem fajek tak jak później Tobiasz spytał i powiedziałem zgodnie z prawdą, że nie próbowałem, bo bałem się kłamać, bałem się bo Ucho był dużo ode mnie większy i silniejszy i mógłby mnie załatwić gdybym skłamał, toteż postanowiłem nie kłamać. Więc powiedział, żebym z nim poszedł do piwnicy w naszym bloku, bo w jednym bloku mieszkaliśmy, i piwnica jedna była, mimo że klatek trzy, ale piwnica rozciągała się pod blokiem naszym całym o prostokątnej podstawie, rozciągała się i nie była żadną barierą przedzielona w przeciwieństwie do na przykład oddziałów w więziennych, i można było z pierwszej klatki bez problemu przejść do ostatniej właśnie piwnicą, co często praktykowaliśmy. Ukryliśmy się w ciemnym zaułku, w którym wisiały przeraźliwe rury z przeraźliwymi zaworami i przeraźliwymi pajęczynami i w którym cuchnęło moczem i strachem. Ucho powiedział, że mam patrzeć i się uczyć, bo on kurwa tu nie będzie wiecznie żyć, tak powiedział. Więc patrzyłem przerażony, ale patrzyłem ze skupieniem jakby to najważniejsza lekcja życia była, bo może była. Wyjął z kieszeni paczkę czerwonych Monte Carlo z filtrem, pierwszy raz w życiu widziałem, aby ktoś w jego wieku miał paczkę fajek, zdumiewające, pomyślałem. Odpalił on papierosa Monte Carlo od czechowickiej zapałki, wcześniej zapałkę od czechowickiej draski, za pierwszym razem mu wyszło czym zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i zaciągnął się obficie papierosem tak prawidłowo i tak profesjonalnie jak robił to mój ojciec, rutyniarz, zrobił to niemal machinalnie, jakby od niechcenia, jakby urodził się z papierosem. Zapałkę zgasił szybkim ruchem ręki. W półmroku zobaczyć mogłem niebieski, tańczący dym unoszący się ku górze spokojnie, fascynujący i piękny jak dłonie indyjskiej tancerki dewadasi. Zapachniało słodko i przyjemnie. Wypuścił chmurę dymu zdmuchując leniwy dymny spektakl i podał mi tego żarzącego się na czerwono w półmroku papierosa, a mnie się ręka trzęsła z podniecenia i przerażenia jednocześnie, ale zbliżyłem tego papierosa do ust zafascynowany jakby to czary były i pociągnąłem i tak jak wciągnąłem dymu wraz z powietrzem do buzi, tak szybko wydmuchałem dym ten z siebie kaszląc, wręcz dławiąc się i bojąc, że umrę. Nie umarłem. Ucho nie umarł mało ze śmiechu, powietrze łapać musiał łapczywie, a łzy ciekły mu po policzkach. Kompromitacją było to, fakt. Ale Ucho nigdy nikomu, nikomu o tym nie powiedział i nigdy nie wyśmiał mnie. Śmiał się wtedy szczerze rozbawiony, spontanicznie jak to się ma w zwyczaju śmiać z zabawnych sytuacji i tyle. Nic więcej. On o tym nie mówił i ja też nie. Dżentelmeńska umowa. Miałem czystą kartę, a Ucho urósł w moich oczach do rangi w porządku gościa. Miałem wrażenie, że mnie lubi, a to nie było częste wrażenie.
Siedzieliśmy na trzepaku rozmyślając skąd wziąć papierosa. W każdym z naszych domów palił przynajmniej jeden rodzic, wtedy mnóstwo osób paliło, a papierosy drogie wcale nie były, szczególnie z przemytu, więc można było palić ile wlezie. Najlepszym pomysłem była kradzież papierosa dla któregoś z naszych palących rodziców, ale był to czyn zgoła niebezpieczny. Na samą myśl o tym jak wyciągam ojcu fajka z paczki serce waliło szybciej, a gardło zaciskało się jak w kowalskim imadle. Już mieliśmy grać w papier, nożyce, kamień by wytypować osobę do wykonania ważnej misji i naszym oczom ukazał się wysoki facet zmierzający rozkołysanym krokiem do sklepu, przy którym nasz trzepak stał i my na trzepaku. Było lato, a facet był ubrany w dżinsowy komplet, spodnie i bluzę, miał piękne wiązane buty z brązowej skóry i błyszczącą brylantynę na długich w porównaniu do naszych ojców włosach. Był piękny. Miał opaloną twarz i przekrwione oczy. Był chyba znieczulony piwem, że gorąc był mu niestraszny. Był z tej samej kategorii ludzi, co piękna mama Dżordża. Był aniołem. Ale nie to było istotą sprawy. Istotą sprawy było to, że facet palił dopiero co odpalonego papierosa i z racji że w sklepie był zakaz palenia istniała wielka szansa, że tego odpalonego papierosa przed sklepem zostawi. Facet nas minął, a my w mig za nim. Przytuleni do winkla czekaliśmy z wyciągniętymi surykatkowymi szyjami i przyglądaliśmy się co zrobi. Wypuścił dumnie unosząc głowę dym z płuc ku niebu po raz trzeci i odłożył delikatnie, wypalonego ledwie w jednej trzeciej fajka do wspawanej w jeden z czterech narożników blaszanego, kanciastego pociągniętego czerwoną emalią śmietnika trójkątnej popielniczki.
Dobra, ja pójdę, oznajmił z animuszem Mapet. Ja i Tobiasz popatrzeliśmy po sobie zaskoczeni, ale nie było czasu na docinki, czy zbędne dyskusje.
Dobra kurwa, nie spierdol tego, pokrzepił go Tobiasz i ten ruszył, gdy tylko dżinsowa postać zniknęła ze drzwiami sklepu. Mapet podbiegł, rozejrzał się wokół czy nikt nie idzie, szła jakaś baba z torbami, chyba z mięsnego, ale pies ją jebał, tak by powiedział Chudy, na pewno tak, więc Mapet chwycił ze śmietnika tego szluga i pobiegł przyczajony za sklep.
Trzymał Mapet w dłoni, trochę pogiętego, dymiącego papierosa, trzymał z dystansem, może ze strachem, a na pewno z podnieceniem, coś na wzór jakby świętą rzecz trzymał, albo martwego jeża. Uformowaliśmy ciasny trójkąt, jak członkowie trójkątnego, papierosowego konwentyklu. Tobiasz krótkim „dawaj go” wziął sprawy w swoje ręce i zaczął ciągnąć szybko i intensywnie krótkimi następującymi po sobie sztachami. Powiedział, że trzeba go dobrze rozżarzyć zanim zgaśnie, dlatego tak ciągnął. Krzywił się na poły i na poły powstrzymywać próbował to krzywienie. Gdy sytuacja była opanowana i emocje związane z niepewnością zeszły z Tobiasza karku, przyjrzał się temu dymiącemu już na dobre papierosowi i z pełną aprobatą oraz zaskoczeniem rzekł głośno, że to kurwa Marlboro. Nie wiedziałem co to znaczy, ale on wiedział na pewno. Jego twarz mówiła wszystko, papieros Marlboro to był święty Graal wśród papierosów. Paliliśmy go szybko na zmianę, paliliśmy bez zaciągania, wtedy jeszcze nie wiedziałem jak się zaciągać, a teraz już wiem. Wtedy robiliśmy to szybko, bo nie mieliśmy dużo czasu, bo mogliśmy być w każdej chwili nakryci przez dorosłego, bo czuliśmy na plecach adrenalinę, a na tyłkach fantomowy ból ojcowskiego pasa. Po wszystkim Mapeta opanował strach, przecież matka może wyczuć smród fajek. Miał w kieszeni dwadzieścia groszy. Kupił dwie kolorowe gumy kulki, każda po dziesięć, podzieliliśmy się po równo gryząc każdą na trzy części. Nieczyste dłonie natarliśmy świerkowym igliwiem.
Czuć jeszcze? Podsunąłem dłoń pod nos Tobiasza.
Nie, a ode mnie? Chuchnął mi w twarz. Poczułem chemicznie owocowy zapach i niemyte zęby.
Komentarze (15)
Panie Sowo Szanowny. Zwracam honor w takim razie i trzymam kciuki za powodzenie w szlachetnej misji jaką jest krwawa walka z językowymi błędorobami komentarzowymi.
Zwróciłem po prostu uwagę na ewidentny błąd językowy usera.
W kilku słowach i bez napastliwości.
Daję 3, głównie ze względu na wykonanie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania