Poprzednie częściZmierzch Ostrza – Rozdział 1

Zmierzch Ostrza – Rozdział 14

— Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, co to na Boga wyprawiasz? — Próba uniknięcia matki nie zakończyła się pozytywnie. Czekała na niego przy dźwiękach nocy i zapalonych pochodniach wraz z asystą Winstona. Spojrzała na niego krytycznie, po czym rzuciła krótkim: Jutro rano w jadalni. Następnie wróciła do wnętrza domu. Ciąg dalszy właśnie nastąpił. — Nie dość, że z miasta wracasz późno wieczorem i to z Edmundem, który nie może się przemęczać, to jeszcze bez żadnego wyjaśnienia znikasz na cały następny dzień. Przychodzisz późną nocą z jakimś ohydztwem na plecach, poraniony w dziwnym ubraniu, przerobionym na szmaty. Wiesz, jak się martwiłam?

— Ależ matko... — Siedział niczym trusia na fotelu, próbując wyrwać się z całej tej sytuacji.

— Zamilcz! — Jednym słowem zakończyła jego wytłumaczenia. — To, że jesteś dorosły, nie zwalnia cię z obowiązków wobec rodu. Wciąż nie ożeniłeś się i nie założyłeś nowej odnogi naszej rodziny, więc pozostajesz pod moim nadzorem, nawet po małżeństwie nie przestaniesz mnie obchodzić, w końcu syn zawsze pozostanie synem.

— Dasz mi matko, dojść wreszcie do głosu? — Powoli ważył słowa, nie chciał potęgować gniewu rodzicielki. — Musiałem ruszyć wcześnie rano, dzień wcześniej nie było, kiedy ci powiedzieć. Miałem cię budzić skoro świt, tylko po to, byś wiedziała?

— Otóż to. Czy to takie trudne?

— Przecież Winston wiedział. — Powoli tracił nadzieję na krótką rozmowę. Tyle pracy, tyle zajęć, a on skazany był na bezsensowną rozmowę.

— Winston nie jest twoją matką.

— Matko, proszę cię. — Rozłożył ręce w geście pojednania. — Wiem, że się martwiłaś, ale naprawdę nie mogłem cię obudzić, tylko z powodu takiej pierdoły. Dzięki tej zabitej bestii będę w stanie uleczyć swoją rękę, a nawet sprawić, by Edmund wrócił do zdrowia.

— Teraz brzmisz jak ojciec. Miał identyczne spojrzenie, gdy próbował mnie przekonać o zaletach tej całej alchemii i paktu z demonem. — Delikatnie pogładziła go po policzku. — Powiedz mi lepiej, jakie ryzyko niesie ze sobą wasze wyleczenie. James zawsze mnie zbywał lakonicznym stwierdzeniem: Małe, zupełnie nieszkodliwe. Jednak moja kobieca intuicja podpowiadała, że nigdy nie mówił prawdy.

— Matko, proszę, zaufaj mi, nigdy nie naraziłbym Edmunda ponownie na niebezpieczeństwo. — Kłamstwo gładko przeszło przez usta, dokładając duszy wyrzutów sumienia.

— Niech będzie, tylko uważaj na siebie. Demon będzie dbał tylko o swoje korzyści, mając gdzieś twoje zdrowie i bezpieczeństwo.

— Jestem wdzięczny za twoją wyrozumiałość. Obiecuje, że cię nie zawiodę.

— Idź już, abym nie zmieniła zdania.

Opuścił pokój z ogromną ulgą, jednak nie z lżejszym poczuciem winy. Dawał rodzicielce nadzieję, choć sam nie wiedział, czy obaj przeżyją hokus-pokus czarciego pomiotu.

— Proszę zaczekać, paniczu. — Zaczepił go Winston. — Lady zadecydowała o przeniesieniu panicza nowego miejsca pracy do dawnej zielarni. Budynek jest duży i stoi w ustronnym miejscu, dzięki czemu panicz Edmund mógłby też z niego skorzystać.

— Mój brat? Czemu miałby z niego korzystać? — Jego zdziwienie rosło z sekundę na sekundę. Skąd taka decyzja? Dlaczego miałby wtajemniczać młodego?

— Lady dość negatywnie podchodzi do sfery alchemii, dosadniej byłoby powiedzieć, że jej nienawidzi. Stąd polecenie, bym to ja, oznajmij o jej decyzji i wszystko wytłumaczył. Pani również prosiła o wtajemniczenie twojego najbliższego krewniaka. Jego niezwykła pamięć i chęć przyswajania wiedzy znacząco ułatwi panicza przyszłą pracę, godną rodu Wright. Głowa rodziny prosiła również o poinformowanie o jakiejkolwiek dłuższej podróży i o zatroszczenie się o przyszłe wydatki na nią, gdyż nie będzie płaciła, podobnie jak za czasów świętej pamięci Lorda Jamesa za próżniactwo i zabawę.

Thomas uśmiechnął się, matka posiadała zadziwiające zdolności przewidywania, a to w połączeniu z nieugiętością i surowością czyniło z niej prawdziwą szlachecką matronę, pogromczyni wielu stereotypów o słabych kobietach. Dobrze, że wobec synów nie była aż tak bardzo krytyczna.

Udał się za lokajem poza posiadłość, wprost do porośniętego bluszczem gmachu. W przeszłości miejsce zabaw, najlepsza kryjówka w chowanego, jeśli komuś nie przeszkadzały gigantyczne insekty, nietoperze, czy myszy, teraz opuszczona rudera, przynajmniej tak to zapamiętał. Wiele razy bracia robili sobie test odwagi, nocując tutaj. Młody zawsze wymiękał i leciał z płaczem do matki. Wspaniałe wspomnienia dawnych czasów.

Winston otworzył rzeźbionym, złotym kluczem drzwi, nigdzie już nie było podniszczonych donic, roślin, masywnych drewnianych stołów, czy innego zielska, wystającego przez szpary w podłodze. Śmieci wyrzucono, naprawiono wnętrze i wygląd zewnętrzny oraz wstawiono naprawione meble z ostatniego piętra wraz z książkami, czy innymi akcesoriami. Wszędzie czysto i porządnie, zupełnie inne pomieszczenie, niż wcześniej.

— Panicz zapewne zna tutejsze kąty, nie raz, nie dwa musieliśmy wyganiać was z tutejszego wnętrza, ale nie zna panicz historii, kryjącej się w tych ścianach. Budynek rozkazała zbudować pańska pra, pra, pra, pra babcia Joanna Wright. Była wspaniałą zielarką i znachorką, sławną na całą okolicę. Leczyła za darmo i to każdego, uwielbiana przez wszystkich. Ponoć jej dobroć graniczyła niemal z głupotą i naiwnością. Idealizm niestety przyciąga zło, lubujące się w wytykaniu braku logiki w działaniu i próbie złamania specyficznego myślenia. Do posiadłości przybył Baron, szycha ze stolicy, zapragnął jej umiejętności dla siebie, wymyślając przy tym sposób szybkiego zarobku. Niestety odmówiła, odrzucając wspaniałe kosztowności, ziemię, czy inne bogactwa. Nie chciała sprzedać swej duszy, rozwścieczony szlachcic poprzysiągł zemstę za tą zniewagę i odjechał. Miesiąc później pojawiły się plotki. Ohydne pomówienia i oskarżenia o czarną magię, pakt z szatanem, przebarwione i zupełnie nieprawdziwe, lecz człowiek ma to do siebie, że nie lubi myśleć, woli, by ktoś to robił za niego. Ludzie uwierzyli w kłamstwa, a wspaniałe uczynki wobec nich odeszły w niepamięć. Nikt już nie przychodził do Joanny, gdzie się nie pojawiła, tam padały spojrzenia pełne strachu i nienawiść. Zrozpaczona postanowiła zagłębić się w naukę, uważając swoje problemy za tylko i wyłącznie jej winę. Doprowadziło to do choroby, a na końcu śmierci. Z opowieści wnioskuje, że nawet poważnie osłabiona, próbowała czytać księgi i przyswajać wiedzę. Następne pokolenia nie chciały mieć do czynienia z tym przeklętym miejscem, które sprowadziło śmierć na ich krewną, czego przyczyną był stan, w jakim się wszystko znajdowało podczas panicza dzieciństwa. — Starzec uwielbiał opowieści, szczególnie te, dotyczące historii klanu. — Obiekt, jak widać, został wyremontowany, zupełnie nie przypomina tego z przeszłości, nowy jest tylko stół, wykonany z drewna odpornego na żrące działania i upływ czasu. Przenieśliśmy również wszystko z najwyższego piętra. Oczywiście wybrałem do tego odpowiednich i dyskretnych ludzi. Pańska zwierzyna czeka na stanowisku sekcji. A teraz proszę o wybaczenie, wrócę do swoich obowiązków. — Skłonił się i zostawił Wrighta samego.

— Dobra, co muszę zrobić z tym jaszczurem? — Zwrócił się do Lucyfera, ukrytego w znamieniu.

— Jak się domyślam, patroszyłeś już kiedyś zwierzę. Nie chce mi się wychodzić, więc zaszczycę cię jedynie głosem. — Irytujący jak zawsze. — Wpierw naciśnij dźwignię przy stole. Przy tym na pewno jej nie znajdziesz, tam, gdzie leży truchło, idioto.

Thomas lekko zawstydzony odszedł od niewłaściwego mebla i wykonał instrukcje. Stwór zadyndał na specjalnym haku, gdy blat za pomocą mechanizmu znalazł się w pozycji pionowej.

— Lokaj spełnił swe zadanie, inaczej musiałbyś zbierać ciało z podłogi. — Podsumował krótko. — No dobrze, zacznijmy od krwi. Jest ona rarytasem wśród składników alchemicznych. Na specjalnym targu dostałbyś mnóstwo złota za nią, lecz zapewne po warzeniu eliksirów nie zostanie nam ani kropla. Weź największe naczynie i zbierz do niej cenną substancję.

— Nie masz jakiegoś zaklęcia, czy magicznego czegoś, by zajęło to chwile? — spytał, czekanie kilka godzin na to, nie napawało optymizmem.

— Wy młodzi chcecie mieć wszystko od ręki. Bierz się do roboty, a nie marudzisz.

Chwycił za ostry nóż i zaczął... Po kilku godzinach nużącego czekania wreszcie można było przejść do następnego kroku.

— Narządy wyrzuć, trujące i kompletnie bezużyteczne. Mięso jest smaczne, szczególnie w odpowiedni sposób przygotowane. Ze skóry są najlepsze bukłaki na specjalne wywary, a kości z odpowiednimi runami posłużą do przygotowania wytrzymałych narzędzi do łowów. To tyle, zajmie ci to trochę czasu, więc znikam załatwić własne sprawy w podziemiu. — Po tych słowach zamilknął.

Wbił jeden z większych noży w podbrzusze, przecinając ciało w poprzek.

„Co, by nie mówić, ojciec skompletował dość pokaźny zbiór narzędzi”, pomyślał, spoglądając na schludnie wypełnioną szafę z licznymi eksponatami. Wyjął obślizgłe i zakrwawione narządy i cisnął do beczki. Targały nim wątpliwości co do wtajemniczania Edmunda. Młody nie nadawał się na jego obserwatora, zbyt niecierpliwy i oderwany myślami od ziemi. Powoli odseparował mięso od skóry i kości, starannie układając je na stole. Najtrudniej okazało się usunąć tkankę kostną, żaden sprzęt, czy ostrze nie ruszyło tego twardego materiału. Dopiero dziwny fioletowy nóż z misternie wyrytymi znakami bez problemu podał zadaniu.

Zmęczony spojrzał na przyciemnione szyby, już nie połyskiwały w nich promienie słońca, pozostawały w martwej ciemności. Noc aż tak szybko nadeszła?

— Skończyłeś? Idealnie. — Tuż przy nim pojawił się czarny kot. — To teraz wypij tak ze szklankę tej krwi i będzie po wszystkim.

— Chyba żartujesz? — Spojrzał z niechęcią na gęstą, ciemnoczerwoną ciecz w szklanym pojemniku.

— Masz rację w połowie. Z chęcią zobaczyłbym, co z tobą zrobi taka nierozcieńczona dawka, ale niestety pokusa przejdzie mi koło nosa. Zamiast tego zrobisz eliksir, który będzie znacząco oddziaływał na twój organizm, przyspieszy gojenie ran, zwiększy odporność i tak dalej. Na stałe zmiesza się z twoją krwią, ułatwi ci to pracę zawodowego alchemika. W książkach miksturę tą nazywają "Aniołem Stróżem". Składników nie musisz długo szukać, wszystkie są w tych podpisanych, zamkniętych słoikach na półce. — Wskazał na wiszące regały. — Potrzebne będą: aloes, bagniste ziele, toksyczna utariańska cytryna, biały czosnek, miód od wielkich, leśnych pszczół, normalna cebula i krew jaszczurki. Wszystko oprócz ostatniego mieści się w liczbie jeden, czyli po twojemu jedna sztuka, jeden litr i tak dalej i tak dalej. Gotujesz przez godzinę, starannie zatykając garnek. Przygotuj sobie też wodę, wystarczy odrobina, by wywar był gotowy. Dam ci tylko jedną radę, spożyj go przed snem, gdy już będziesz na łóżku.

— Możesz jaśniej? — Nie cierpiał, jak demon mówił zagadkami.

— Zobaczysz, teraz czas na tworzenie eliksiru, im szybciej zabierzesz się za swoją pracę, tym lepiej.

— Myślałem, że to już jest praca.

— Zabawa zaczyna się dopiero po wizycie Upiora i otrzymaniu formalnego zadania. Wszystko do tego wydarzenia to tylko i wyłącznie przygotowania. Zagęszczaj ruchy, mniej gadania, więc pracy.

Thomas ugryzł się w język, kłótnia z tym irytującym demonem, nic by nie dała. Pod jego rozkazami, te wyraźne polecenia trudno nazwać wskazówkami powoli tworzył miksturę, nadal brakowało mu wprawy w podstawowych rzeczach, jak odpowiednie mieszanie, czy dodawanie w odpowiednim momencie określonych składników.

W końcu, gdy noc była w pełni, a wszyscy smacznie spali w swych domach, przy świetle świec przelewał zawartość do flakonu, który następnie skropił wodą. Ciecz w szkle błyszczało piękną bielą, lekki złoty osad na górze kontrastował z całością, widocznie nazwa nie odnosiła się tylko efektu. Młodzieniec odczuwał ogromną pokusę, by zignorować słowa Lucy i wypić całość już tutaj, jednak instynkt wyraźnie podpowiadał, że może się to źle skończyć. Przekręcił klucz, tkwiący w zamku i potykając się w ciemnościach, ruszył w do domu. Dopiero będąc na łóżku, odkorował fiolkę i wypił jednym łykiem wywar, byle niezbyt subtelny smak na dobre nie zagościł na języku. Nie minęła chwila, a efekty uboczne dały o sobie znać. Poczuł, jak ciało stało się ciężkie, był niczym lalka, tkwiąca w sztucznym ciele, dodatkowo fala gorąca zalała organizm od stóp do głów. Zasnął, trawiony gorącem i bezwładem, dzięki Bogu za to zmęczenie. Kto wie, ile musiałby tak leżeć, całkowicie przytomny?

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania