Dziewczyna z pasją - 7 - Dramat na dworcu, pomoc.

Nienawidzę zimowych poniedziałków. Szczególnie takich, gdy kilka godzin wcześniej było -21 stopni mrozu. Zawsze jest ziarenko niepewności, że autobus nie odpali. Jednak Leon poszedł o północy i "przepalił" silnik, żeby wóz rano był w gotowości do jazdy.

Rutynowo pojechałam wcześniej, żeby pojeździć dłużej. Po godzinie musiałam wysiadać, no cóż, szkoła.

- Uważaj na siebie. - pożegnał się Leon.

- Dobrze, będę, miłego dnia. - odpowiedziałam i wysiadłam.

Czekał na mnie Kamil. Sam chciał ze mną iść do szkoły, bo było bezpieczniej. Ledwo przekroczyliśmy próg szkoły, a szkolna pedagożka poprosiła mnie do swojego gabinetu.

Większość nauczycieli nie wie, że mam nową rodzinę i dużo znajomości. Tylko nieliczni, ci, którym ufam wiedzą. Pedagożka zalicza się do tej grupy, która nie wie.

- Dostałam informację, że rozmawiasz z mężczyznami dużo starszymi. Jak to wytłumaczysz ? - zaczęła ostrym tonem.

- Po prostu ? Są to moi przyjaciele od dobrych dwóch lat. - odpowiedziałam podobnym tonem.

- Grzeczniej proszę. Mam powiadomić Twoich rodziców ? - zagroziła bezsensownie.

- A proszę bardzo, tylko tata w tym problemu nie widzi. - odpowiedziałam kpiąco.

- Wyjdź natychmiast, obniżę Ci ocenę z zachowania. - zdenerwowała się pedagożka.

Widocznie chciała coś ode mnie wyciągnąć, jednak się nie udało.

- Do widzenia. Miłego dnia - sarkastycznie powiedziałam i wyszłam z gabinetu.

Dwie godziny później, widziałam jak owa pani rozmawia z Semhofferem. Domyśliłam się, że o mnie chodzi, gdy pedagożka przez dłuższą chwilę zawiesiła na mnie wzrok.

Po szkole przeszłam się na dworzec. O tej porze, zawsze podjeżdżał Piotrek.

Ostatnio jednak chodził jakś dziwnie poddenerwowany. Nie spodziewałam się jednak takiego obrotu sprawy. Podeszłam do jego autobusu. Pozwolił mi samej otwierać drzwi, ale wcześniej musiałam zapukać trzy razy, żeby wiedział, że to ja.

- Cześć, wszystko w porządku ? - zamurowało mnie, gdy go zobaczyłam.

- Heeej..... Nie wiem, słabo mi. - odpowiedział Piotrek.

- Chodź na zewnątrz, zobaczę co Ci jest. - powiedziałam.

Ledwo wyszliśmy z autobusu, a on osunął się na ziemię.

Niewiele myśląc, wezwałam pogotowie, ale wcześniej sprawdziłam czy oddycha. Jak na razie tak.

Dyspozytor kazał mi co 10 sekund sprawdzać oddech. Karetka miała przyjechać dopiero za 15 minut.

Gdy pochyliłam się nad przyjacielem po raz szósty, nie wyczułam nic. Po prostu, przestał oddychać. Powiadomiłam o tym dyspozytora, a sama zaczęłam resuscytację krążeniowo-oddechową.

Kolejne pięć minut później, z piskiem opon zatrzymał się autobus z firmy, w której pracował Piotrek. Wyskoczył z niego kierowca.

- Ku**a, wiedziałem !!! Żona Piotrka podała mu coś w herbacie czy czymś, żeby go zabić. Sama wybrała sobie naszego szefa. On o tym chyba nie wiedział..... Wezwałaś pogotowie ? - powiedział zdenerwowany przyjaciel mojego poszkodowanego.

- Cooooo ?! Tak, wezwałam. - nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam... Piotrek tak kochał swoją żonę.....

Przybyły kierowca odjechał ciut dalej, żeby udrożnić przejazd dla innych i karetki, której jeszcze nie było.

Po pięciu następnych minutach, znowu pochyliłam się nad twarzą Piotrka. Wyczułam oddech!

Było też słychać sygnał zbliżającej się karetki.

Szczelnie zamknęłam autobus Piotrka, a sama pojechałam karetką za zgodą lekarza.

W szpitalu odzyskał przytomność. Zastałam go płączącego. Jego przyjaciel musiał mu o tej przykrej prawdzie powiedzieć wcześniej ode mnie.

- Jak się czujesz ? - zapytałam.

- Już trochę lepiej fizycznie. Domyślałem się, że coś jest nie tak. Aż w końcu pewnego dnia przejrzałem jej telefon. Wiesz co ? Chyba się tym nie przejmuję. Trzeba iść dalej, to co było -nie wróci. Tylko jest jeden problem. Samochód jest mój, ale mieszkanie było jej. Torby są u mojego kolegi w mieszkaniu, bo przeczuwałem coś złego. - powiedział smutny.

- Spokojnie, z mieszkaniem nie będzie problemu. Leon stwierdził, że możesz mieszkać z nami, bo i tak mamy jeszcze 3 wolne sypialnie.- odpowiedziałam spokojnie.

- Naprawdę ? Jeju, nie wiem jak Wam dziękować..... - wzruszył się Piotrek.

- Nie musisz. Wystarczy nam to, że żyjesz. - powiedziałam.

Po trzech godzinach dostał wypis ze szpitala. Wszystko było w porządku, więc nie było sensu trzymać go dalej. Wróciliśmy razem do domu. Pokazałam, gdzie ma sypialnię. Poszedł się tam wypakować.

- Idę z psem na spacer, zobaczę co na bazie i wracam. - powiedziałam Leonowi.

Z Biggi zawsze jestem bezpieczna. Jest dużym, dosyć muskularnym psem rasy bokser. Raczej nikt nie będzie ryzykował widząc takiego psa. Ale jednak.....

- Ok, tylko wróć przez 21. - odpowiedział Leon.

I tak sobie szłam w stronę bazy chodnikiem. Jakieś trzydzieści minut spaceru czekało mnie do bazy, i tyle samo z powrotem.

Usłyszałam, że jedzie coś ciężkiego. Był to autokar. Często noszę identyfikator i kamizelkę "Pomocnika autobusowego". Tak było i tym razem, bo o tej porze było już dosyć ciemno. Zatrąbili.

- Przepraszam, wiesz może jak się wydostać z tej miejscowości i dojechać na dworzec w mieście ? - zapytał kierowca.

- Oczywiście, pokażę, gdzie trzeba zawrócić. Mogę wsiąść ? Ten pies nic nie zrobi, jest łagodny. - zapytałam.

- Tak, możesz. Na tym miejscu trzyosiowy autokar zawróci ? - powiedział kierowca.

- Tak, zawróci. To jest baza mojego taty, więc nie ma problemu. - odpowiedziałam na pytanie.

Po pięciu minutach byliśmy na miejscu, kierowca zawrócił pojazd. Potem powiedziałam mu tylko jak ma jechać do miasta.

- Dzięki wielkie. Mam nadzieję, że kiedyś się odwdzięczę. Cześć. - pożegnał się.

- Nie ma za co. Hej. - również się pożegnałam.

I pojechali w swoją stronę.

A ja spokojnie wróciłam do domu.

C.D.N.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania